Historyk musi być odważny! – rozmowa ze Sławomirem Cenckiewiczem

opublikowano: 2011-11-03 11:58
wolna licencja
poleć artykuł:
_W historiografii zachodniej krytykowanie książki dlatego, że jest napisana z tezą, naraziłoby krytykującego na śmieszność. Czy można napisać książkę bez tezy?_ – rozmowa ze Sławomirem Cenckiewiczem o historii, interpretacjach przeszłości i życiu historyka wyklętego.
REKLAMA

Histmag.org: Panie Doktorze, cesarz Napoleon powiedział kiedyś, że historia to uporządkowany zestaw kłamstw. Czy zgodziłby się Pan z takim stwierdzeniem?

Sławomir Cenckiewicz: To zawsze w ten sposób wygląda z perspektywy polityka. On zawsze tak powie, ponieważ często staje się ofiarą historyków, a Napoleon bez wątpienia taką ofiarą był. Wielu dziejopisów przedstawiało jego działalność na bieżąco, on sam zdążył jeszcze o tym przeczytać i pewnie stąd taka opinia.

Sławomir Cenckiewicz (fot. Sebastian Adamkiewicz)

Zresztą wydaje mi się, że nie ma czynnych polityków, którzy byliby zadowoleni z tego, jak piszą o nich historycy czy politolodzy. Myślę, że Napoleon jest tego dobrym przykładem. Najlepiej więc pisać z dłuższej perspektywy, ale nie zawsze się da, przynajmniej jeśli, tak jak ja, jest się historykiem dziejów najnowszych.

Zajmuje się pan przede wszystkim historią najnowszą – jak w tym kontekście postrzega Pan rolę historyka w społeczeństwie i kulturze?

To trudne pytanie, chyba do tej pory mnie o to nie zapytano. W zasadzie dotyczy ono kwestii roli historyka dziejów najnowszych w polskiej rzeczywistości. Moją rolą jest opisanie historii, która jest wciąż zasłonięta, wciąż pozostaje nieznana, a która jednocześnie ma w moim przekonaniu bardzo poważne znaczenie dla Polski. Może zabrzmi to patetycznie, ale nie ukrywam, że jestem inspirowany patriotyzmem. Chcę pisać książki, które w moim subiektywnym przekonaniu są po prostu ważne dla Polski. Książki, które pokazują świat stosunkowo nieznany, tajemny, zakulisowy, ale jednocześnie świat, bez którego nie da się zrozumieć naszych dziejów, a często również naszej rzeczywistości.

Rozumiem, że takie nastawienie w znacznym stopniu determinuje wybór tematów badawczych. Ale na tle całego pańskiego dorobku wyróżnia się biografia Tadeusza Katelbacha, która dotyczy nie tylko emigracji polskiej po roku 1945, ale także polityki przedwojennej. Jak sam – z perspektywy czasu – ocenia Pan to dzieło?

Muszę przyznać, że niewiele osób wiąże mnie z tą książką. Bardzo dobrze pamiętam reakcje po jej opublikowaniu – mainstreamowi historycy uznali mnie wtedy za dobrego badacza. Odnoszę zresztą wrażenie, że próbowano później robić sztuczne rozróżnienie pomiędzy Cenckiewiczem, autorem biografii Katelbacha i Cenckiewiczem, autorem książki „Oczami bezpieki” i następnych prac. Zaczęto wtedy akcentować, że kiedyś byłem w porządku, ale potem coś złego się ze mną stało: w momencie, w którym rozwinąłem skrzydła w IPN, miałem skończyć się jako historyk.

REKLAMA

Z perspektywy czasu myślę, że ci, którzy chwalili mnie za książkę o Katelbachu, nie do końca ją przeczytali. A to dlatego, że w książce tej jest szereg informacji, które są w gruncie rzeczy nie w smak mainstreamowi. Przykładem tego może być opis wątków związanych z próbami fizycznego pozbycia się gen. Sikorskiego przez środowiska opozycyjne wobec jego rządu, współpracą części środowisk polonijnych z komunistami czy sposobem dyrektorowania Jana Nowaka-Jeziorańskiego w Radiu Wolna Europa.

W moim przekonaniu to, co wówczas napisałem o Nowaku-Jeziorańskim, pokazywało po raz pierwszy – w oparciu o twarde źródła, m.in. niepublikowane dzienniki ludzi, którzy pracowali z nim w RWE – jego prawdziwą naturę: człowieka głęboko egocentrycznego, mściwego i nieliczącego się z innymi. Ofiarą jego intryg w RWE był m.in. Katelbach, którego dyrektor rozgłośni usunął i pozbawił później części zaopatrzenia emerytalnego, ponieważ mu się sprzeciwiał w redakcji. To podważało ten wizerunek żywego pomnika, człowieka, którego zaczęto utożsamiać z całą emigracją. Zabrakło świadków, a Nowak brylował w kraju jako papież polskiego wychodźstwa, w czym pomagali mu politycy, publicyści i niektórzy historycy.

W rozmowie z prowadzącym spotkanie, Sławomirem Krempą, stwierdził Pan, że są historycy, którzy aktywni byli jeszcze w czasach PRL, piszą do dziś, a ich działania zmierzają do usuwania pewnych faktów z historiografii lub nadawania im całkowicie wypaczonej interpretacji. W przypadku jakich tematów, pańskim zdaniem, mają miejsce najbardziej jaskrawe przeinaczenia?

Dla mnie najbardziej jaskrawym przykładem takiego zjawiska jest stosunek do PRL jako całości, jako do rzekomej formy polskiej państwowości. Moim zdaniem, taka interpretacja jest skrajnie nieprawdziwa. Uderzające jest to, w jaki sposób opisuje się genezę zdobycia władzy przez komunistów w latach 40.

REKLAMA

Pisze się często o równorzędnej walce o władzę, o rzekomych wpływach komunistycznych w szerokich kręgach społecznych, czy też o wojnie domowej. To jest kalka interpretacyjna z lat 60., 70. i 80., kiedy to komuniści nie chcieli przyznać, że Polska po 1944 r. znalazła się pod sowiecką okupacją, więc wymyślili pojęcie „wojny domowej”. Myślę, że fakt takiego opisywania rozwoju państwa komunistycznego w wolnej Polsce jest fundamentalnym złem, które wypacza także dalsze pojmowanie dziejów Polski.

Jak w tym kontekście wyjaśnić masowy napływ członków do PPR, a później także PZPR? Nie była to przecież partia elitarna, ale od początku masowa, szybko poszerzająca swoje szeregi.

Cóż, jest to dla mnie zupełnie zrozumiałe. To, że ludzie chcą spokojnie żyć, nie chcą się dalej bić, nie chcą ganiać się po lasach, chować się, ale raczej odbudowywać kraj – to wszystko jest w pełni zrozumiałe. Wielu ludzi wkroczyło na drogę pewnego modus vivendi z bolszewikami, a inni poszli wręcz drogą oportunizmu i wstępowali do partii.

Sławomir Cenckiewicz w czasie spotkania autorskiego na Targach Książki w Katowicach (fot. Sebastian Adamkiewicz)

Ja do tych ludzi, jako ogółu, nie mam pretensji – są to zrozumiałe procesy, które występują w każdym systemie i w każdej szerokości geograficznej. Dlatego ważne jest analizowanie indywidualnych postaw. Przyznam się, że jeśli chodzi o przełom lat 40. i 50., to wielu z nich po prostu nie rozumiem. Nie rozumiem naiwności polskich elit, jak np. gen. Fieldorfa, który po przeżyciu łagrów nie ewakuuje się z kraju i po prostu się ujawnia.

Intryguje mnie od lat polskie niezrozumienie natury komunizmu, niezrozumienie Rosji, a później Sowietów, skutkujące brakiem zdecydowanej reakcji po 17 września 1939 r., którą powinno być zadeklarowanie wojny z ZSRR. Tamta decyzja mściła się na nas przez całą wojnę i komplikowała nasze stosunki z Brytyjczykami i Amerykanami, którzy wielokrotnie przypominali nam, że nie możemy domagać się Kresów Wschodnich, skoro ich zaborca nie został przez nas uznany w 1939 r. za agresora.

Zmieńmy temat. Pracował pan na Uniwersytecie Gdańskim i w Instytucie Pamięci Narodowej, a aktualnie jest pan wolnym strzelcem. Czy w naszym kraju można uprawiać historię, nie będąc związanym z żadną instytucją?

REKLAMA

Jak widać – można. Oczywiście można powiedzieć, że dla mnie pewną dźwignią była praca w Instytucie Pamięci Narodowej. Im więcej wokół mnie było przypadkowej kontrowersji wynikającej głównie ze złej woli, tym skuteczniej mogłem budować swoją markę, aczkolwiek stałem się ofiarą tej sytuacji.

Kiedy rozpoczynała się ta jatka medialna przeciwko mnie w 2005 roku, nie wiedziałem, jak to się skończy. Ciężko chorowałem, bałem się o pracę i bezpieczeństwo socjalne. Pamiętam, jak leżałem w szpitalu 31 sierpnia 2005 r. – na sali 6 pacjentów, a z głośnika radiowego na cały regulator Bujak w rozmowie z Olejnik trąbi, że jak mnie spotka, to w mordę strzeli. Trochę było mi przykro, bo prezes Leon Kieres i koledzy z IPN mnie nie bronili. Jedynie Janek Żaryn zabrał głos, był jedynym sprawiedliwym.

Z perspektywy czasu uznaję, że tamte przykrości nie miały większego znaczenia. Nie chciałem bić się na maczugi, postanowiłem wówczas, że będę się uczył, ciężko pracował i pisał. Walczył piórem i pracowitością. Pewnie dlatego napisałem już kilkanaście książek… Dziś jestem historykiem rozpoznawalnym, nie ugrzęzłem w skrajnie regionalnych tematach, podejmuję tematy ważne dla Polski, a na spotkania autorskie ze mną przychodzi kilkaset osób.

Kończąc naszą rozmowę: czy nie obawia się Pan, że zajmując się historią stricte najnowszą, traci możliwość zachowania obiektywizmu wobec przedmiotu badania?

Jestem jak najdalszy od politycznie poprawnego przekonania, że humanista może być w pełni wolny od emocji i poglądów. Jest to pozostałość nauki z czasów komunistycznych, kiedy nie dopuszczano, by historyk miał swoje poglądy, no, chyba że były to poglądy „odpowiednie”, które należało stale uzewnętrzniać i podkreślać.

W historiografii zachodniej krytykowanie książki dlatego, że jest napisana z tezą naraziłoby krytykującego na śmieszność. Czy można napisać książkę bez tezy? Książki są albo dobre, albo złe. Dlatego może tak bardzo cenię to, co dla polskiej historiografii zrobili Walerian Kalinka, Władysław Konopczyński, Marian Kukiel czy Władysław Pobóg-Malinowski. Mieli oni poglądy i pisali książki z tezą, ale to właśnie dlatego, a nie mimo tego, stali się klasykami polskiej historiografii.

Korekta: Bożena Pierga

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Wszystkie teksty autora
Michał Przeperski
(ur. 1986), doktor historii, pracownik Instytutu Historii Nauki PAN. Od stycznia 2012 do czerwca 2014 redaktor naczelny Histmaga. Specjalizuje się w dziejach Europy Środkowej w XX wieku, historii dziennikarstwa i badaniach nad transformacją ustrojową. Autor m.in. książek „Gorące lata trzydzieste. Wydarzenia, które wstrząsnęły Rzeczpospolitą” (2014) i „Nieznośny ciężar braterstwa. Konflikty polsko-czeskie w XX wieku” (2016). Laureat nagrody „Nowych Książek” dla najlepszej książki roku (2017), drugiej nagrody w VII edycji Konkursu im. Inki Brodzkiej-Wald na najlepsze prace doktorskie z dziedziny humanistyki (2019). Silas Palmer Research Fellow w Stanford University (2015), laureat Stypendium im. Krystyny Kersten (2015), stypendysta Funduszu Wyszehradzkiego w Open Society Archives w Budapeszcie (2019). Kontakt: [email protected]

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone