Cz. Miłosz, J. Iwaszkiewicz - „Portret podwójny” (red. B. Toruńczyk) – recenzja i ocena

opublikowano: 2011-12-03 20:30
wolna licencja
poleć artykuł:
Rok Miłosza powoli dobiega końca. Publikacja „Zeszytów Literackich” sprawia, że mimo nadprodukcji imprez/inicjatyw/tworów wydawniczych ku czci Noblisty, żal tego końca miłoszowego roku.
REKLAMA
Czesław Miłosz, Jarosław Iwaszkiewicz
Portret podwójny wykonany z listów, wierszy, zapisków intymnych i publikacji,
cena:
45 zł
Wydawca:
Zeszyty Literackie
Rok wydania:
2011
Okładka:
broszurowa
Liczba stron:
500
Redakcja:
Barbara Toruńczyk
ISBN:
978-83-60046-28-9

Pomysł jest bardzo ciekawy już na poziomie formalnym: „Portret podwójny”, opatrzony dziesiątkami stron przypisów (ach, ta pieczołowitość należna klasykom!) nie jest jedynie wyborem korespondencji. Na opasły tom składają się też wiersze, fragmenty dzienników, przemówienia, wywiady, notatki oraz listy od i do wspólnych znajomych (przejmujący list Aleksandry Wat z 20 lutego 1980 r. zamyka właściwą część „Portretu…”). Czy jest więc „Portret…” jedynie wyborem źródeł? A może już biografią, skoro sam dobór i ułożenie tekstów pełni funkcję komentarza, narzucając osobie czytającej określoną perspektywę patrzenia na obu pisarzy i łączące ich relacje? Innymi słowy, forma publikacji zmusza do refleksji historiograficznej, do postawienia pytania: czy komentarz „jawny” jest zawsze potrzebny? A może same nieskomentowane źródła są czasem wymowniejsze?

„Portret…” składa się jednak przede wszystkim z listów. I to jakich listów! Poczynając od pierwszych listów Miłosza, z osławionym już uwielbiam Pana, poprzez te pisane „zaraz po wojnie” (a potem prawie dekada milczenia po roku 1951), po ostatnie, gdy obaj poeci, dotknięci starością, chorobą i odchodzeniem bliskich, odnajdują się na nowo. Można powiedzieć o nich wszystko, poza tym, że są letnie. Intensywność, gęstość, napięcie. I szczerość – taka, jaka możliwa jest między dwojgiem ludzi obdarzonych i talentem, i inteligencją, którzy mają świadomość, że wyrastają ponad środowiska, w których się obracają.

Czytelnik płci dowolnej najwięcej radości ma z lektury korespondencji z lat 30. i wynurzeń Miłosza. Jakaż ambicja (wymieszana z kompleksem prowincji) bije z tego gimnazjalisty i studenta! Jakież urocze jest na przykład krygowanie się, gdy „Cześ” opowiada o inicjatywie pt. pismo literackie „Żagary”, gdzie będą publikowane też jego wiersze. Rzecz jasna nie będzie to nic poważnego, bo redakcja oczywiście wybrała tylko te słabsze utwory, jakiś poemat-buffo, pisany gwoli ucieszenia kawiarni, i w dodatku jeszcze wydrukowała z błędami w rytmice, więc naturalnie jego obraz jako adepta poezji nie będzie mógł być miarodajny… Drugi numer będzie w maju – dodaje natychmiast. Jak komicznie brzmią kategoryczne stwierdzenia vide „kobiety”, „zrozumiałem”, „dojrzałem”, od razu asekurowane autoironią. No i ambicja, zakompleksiona ambicja roznamiętnionego dwudziestodwulatka z niewielkiego miasta:

Bo mimo wszystko wierzę w siebie i, psiakrew, będę ostatnim jełopem, jeżeli zmarnuję te możliwości, które mam. Muszę stać się wielkim, psiakrew, nie sławnym jak jaki Tuwimek, ale wielkim. Już mam poczucie hierarchii wartości i pluję po tysiąckroć na wszystkie erotyczne omdlewania, to niegodne człowieka. Jest religia i jest poezja, reszta k‘czortu.

Wydawnictwo, realizując zasadę sex sells, reklamowało „Portret…” wyimkami sugerującymi, że między poetami „coś było”. Niestety, wielbiciel(k)om „momentów” przyjdzie się rozczarować, bo trudno przypuszczać, by wyrazy sympatii („kochany Jarosławie”), oraz raptem jedno dosadniejsze sformułowanie („chędożyć”) Iwaszkiewicza… z roku 1955 (co też jest chyba dość znamienne) mogły ich, hm, zadowolić. Wyrazy quasi-erotycznego uwielbienia w młodzieńczych listach Miłosza też niewolne są od autoironii (np. Gdybym mógł, to napisałbym o Panu książkę i zatytułowałbym ją »J’adore«). Oczywiście nie znaczy to, że wczesna korespondencja obu pisarzy nie kipi od erotyki – bo kipi. Dość przywołać uporczywe narzekactwo tego pierwszego na fakt, iż życie uczuciowe nie pozwala mu się skupić na ważniejszych rzeczach (np. cholera nadaje te seksualne sprawy, od których nie ma ratunku).

REKLAMA

Frapujące są również listy z późnych lat 40., kiedy to obaj pisarze, nie czując się komunistami, utrwalają władzę ludową – Iwaszkiewicz w Polsce, Miłosz, jako dyplomata, za granicą. Pewne pokrewieństwo losów, wspólne przekonanie, iż nie, nie ma innej drogi jak nasza (…), a że są ciernie na tej drodze, no to gdzie i kiedy nie było ciężko, oraz – last but not least – podobny smak literacki decydują o unikatowej szczerości korespondencji z tego okresu. Prócz relacjonowania, co który autor kiedy i jak robi, komentarzy o poezji, jest to przede wszystkim wzajemne dzielenie się wątpliwościami, obgadywanie znajomych, oraz to, co łączy najbardziej – narzekanie. Na wszystko. Na Polonię, że głupia, na Amerykę, że ciemna, na paszporty, że ich nie przyznają, na kolegów po piórze, ze głupio piszą, na pocztę, że listy nie dochodzą, na humor, że kiepski, na zwiedzane miejsca, że brzydkie. Przekąs i zgryźliwość zdają się tu jednak maskować zachłyśnięcie końcem wojny. Oto coś wreszcie można normalnie funkcjonować – organizować się, kłócić, pracować, spotykać, wyzłośliwiać, poznawać nowe osoby, podróżować. Żyć.

W kontekście tych listów trochę inaczej przedstawia się ucieczka („zdrada”) Miłosza z roku 1951, a wściekła nagonka, jaką rozpętano wówczas przeciw niemu, staje się psychologicznie zrozumiała. Tym, którym – często wbrew własnym przekonaniom – przyszło legitymować system, krok „Czesia” (nie „faszysty”, nie Heglowską schöne Seele z emigracji, nie obskuranta) musiał uświadamiać, że obrana przez nich droga (nawet jeśli nie ma innej) jest nie do zaakceptowania. W przypadku Iwaszkiewicza dochodzi jeszcze zawiedzione zaufanie, aż nadto widoczne w przytoczonych w „Portrecie…” wypowiedziach (list do żony z 19 lutego 1951).

Teksty po ucieczce Miłosza z lat 50. i wczesnych 60. to nie korespondencja, tylko raczej świadectwo, że obaj pisarze – mimo zerwania – nie są w stanie unieważnić relacji niegdyś ich łączącej, lub, co ważniejsze, nie mogą nie cenić wzajem swej poezji. Warto jednak odnotować, że o ile Miłosz zachowuje dystans wobec powojennej twórczości Iwaszkiewicza (być może przesądza o tym wyjście poza polski kontekst) i pozostaje raczej wierny wspomnieniu młodzieńczego olśnienia lekturą „Oktostychów”, o tyle podziw Iwaszkiewicza dla poezji Miłosza zdaje się z upływem czasu tylko wzrastać.

Z czasem obaj zaczynają na powrót zbliżać się ku sobie, gorycz starości przyćmiewa dawne animozje (jak stwierdza Miłosz: w starości jesteśmy zrównani). Inicjatywa odnowienia relacji wychodzi głównie od Iwaszkiewicza. Listy z lat 70. są przygnębiająco smutne: mowa w nich przede wszystkim o utracie sił i zdrowia oraz odchodzeniu najbliższych. Zestawione z witalizmem korespondencji z lat 30. czynią tym większe wrażenie. Wszak dzieli je „tylko” czterdzieści lat.

„Portret…”, przez swą oszczędną formę, przybliża więc jeden z głównych tematów poezji rezydenta Stawiska – przemijanie. Może to więc niesłusznie, że nazwisko Iwaszkiewicza, wbrew alfabetowi, widnieje w tytule tomu jako drugie.

Zobacz też:

Redakcja: Michał Przeperski

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Aleksandra Konarzewska
Studentka Philosophy of Being, Cognition and Value w Instytucie Filozofii UW. Zajmuje się historią idei, z naciskiem na wiek XIX i XX. Lubi czerwone wino, ładnie wydane książki (mniejsza o treść) i włoskie wyroby papiernicze.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone