Antidotum na Steinbach?

opublikowano: 2006-10-13 07:00
wolna licencja
poleć artykuł:
Stosunki polsko-niemieckie nie układają się ostatnio najlepiej. Tym cenniejsze są w takiej sytuacji inicjatywy mające na celu zbliżenie się Polaków i Niemców. Jedną z osób bardzo aktywnie działających w tym celu jest Karoline Gil, z którą rozmawiał Jarosław Kowalczyk.
REKLAMA

Z Pyskowic do Krakowa przez Lipsk

Karoline Gil

Zawsze, kiedy ludzie z „Zachodu” przyjeżdżają do Polski, zastanawiam się – dlaczego? Jak to było w Twoim przypadku?

To długa historia. Moi dziadkowie mieszkali przed wojną w niemieckiej części Górnego Śląska. Zaraz po wojnie zostali tam jednak, a potem nie mieli nawet szansy na wyjazd do Niemiec. Ówczesne władze, ale też i społeczeństwo, nie były nastawione zbyt życzliwe wobec niemieckiej mniejszości. Niemile widziane było na przykład mówienie po niemiecku. Moi rodzice chodzili do polskiej szkoły. Ja też urodziłam się w Polsce, mieszkaliśmy w Pyskowicach.

A kiedy znalazłaś się w Niemczech?

Kiedy miałam cztery lata, moi rodzice przeprowadzili się do Heidelbergu, to miasto w południowo-zachodnich Niemczech. Po napisaniu matury postanowiłam studiować w Lipsku.

Dlaczego akurat tam?

W Niemczech – inaczej niż w Polsce – na studiach wybiera się co najmniej dwa kierunki – wiodący i towarzyszący. Ten pierwszy to dla mnie kulturoznawstwo. Jako drugi wybrałam wiedzę o Europie Środkowo-Wschodniej, gdyż zawsze się tym interesowałam. Nie chodzi tu tylko o Polskę, ale też o inne kraje waszego regionu, na przykład Rosję. Ten kierunek mogłam studiować właśnie w Lipsku, w zachodnich Niemczech nie było takiej możliwości.

Jak trafiłaś do Polski?

Studiując wiedzę o waszej części Europy musiałam też wybrać jeden z języków słowiańskich. Wybrałam język polski. Zaczęłam też działać na rzecz zbliżenia polsko-niemieckiego. Rok temu brałam udział w wymianie studenckiej – dostałam stypendium na Uniwersytecie Jagiellońskim i tu studiowałam przez ostatni rok.

Zamierzasz tu zostać?

Teraz nie. Właśnie skończyło mi się roczne stypendium i wracam do Lipska. Ale będę tu wracać. Choćby z tego powodu, że mam w Polsce chłopaka.

Porozmawiajmy może o Twojej działalności. Na czym polega?

Wszystko zaczęło się 3 lata temu. We współpracy z Uniwersytetem Lipskim i Instytutem Polskim w tym mieście założyliśmy klub studencki „apropos polen”. Klub tworzą głównie studenci polonistyki, ale również studenci innych kierunków mogą się włączyć w jego działalność.

Co robicie w „apropos polen”?

Chcemy pokazać młodą twarz polskiej kultury. Dlatego co miesiąc organizujemy różne imprezy. Na przykład spotkania z polskimi autorami – gościliśmy już między innymi Adama Wiedemanna, Daniela Odiję czy Krzysztofa Vargę, byli też u nas polscy historycy.

REKLAMA

Organizowaliśmy też wycieczkę rowerową szlakiem polskich śladów w Lipsku. A jest ich tutaj dużo. W końcu Polskę i Saksonię łączył kiedyś jeden monarcha. Zginął tu książę Poniatowski. A to nie jedyne polskie ślady.

Przeprowadzaliśmy też spotkania z historykami czy też konkurs wiedzy o Polsce. Staramy się, by nasze działania były różnorodne i atrakcyjne. Chyba nam się udaje, bo spotkania są coraz bardziej popularne. Dzięki temu zostałam też zaproszona do współpracy przez Fundację Forum Krasków w 2004 roku.

Co to za fundacja?

Krasków to poniemiecki pałac na Dolnym Śląsku. Jest to miejsce, w którym łączy się historia wielu narodów. Fundacja chce, by ludzie poznali tą historię. Dochodzi do tego jeszcze sprawa pani Eriki Steinbach. Co prawda w Niemczech niewiele osób, poza wysiedlonymi, wie o jej działalności. Jednak jej przykład pokazuje, jak mało Polacy i Niemcy wiedzą o sobie nawzajem. Dlatego też ludzie z Forum Krasków postanowili nauczyć młodych Polaków i Niemców czegoś o swoich sąsiadach.

Dyskusja panelowa

W jaki sposób chcieli to zrobić?

Organizowano „Spotkania Leipzig – Marcinowice”. Były to cotygodniowe spotkania młodzieży, można powiedzieć – lekcje. W Lipsku uczono polskiej historii, szczególnie stosunków z Niemcami. Ciężko jest bowiem zrozumieć polskie przeczulenie na punkcie własnej suwerenności, jeśli nie wie się nic o roli Krzyżaków w polskiej historii, o rozbiorach. W Marcinowicach zaś pokazywaliśmy, że niemiecka historia to nie tylko Ulrich von Jungingen, Bismarck czy Hitler.

Co jeszcze, poza wykładami na temat historii, robiliście?

Chcieliśmy, by te spotkania miały dla dzieci jak najbardziej atrakcyjną formę. Dlatego też oprócz wykładów prowadziliśmy lekcje kręcenia filmów. Po pół roku młodzież z Lipska miała za zadanie nakręcić wywiady z wysiedlonymi z terenów Dolnego Śląska. Z kolei młodzi ludzie z Marcinowic przeprowadzali wywiady z Kresowiakami, którzy teraz mieszkają na Dolnym Śląsku. Filmy te zostały połączone w jeden, towarzyszyły też temu wymiany uczniowskie między Lipskiem, a Marcinowicami.

REKLAMA

Chcieliście gdzieś wyświetlić ten film?

Tak, zaplanowaliśmy jego emisję na kwiecień 2005 roku podczas spotkania „Tożsamość Dolnego Śląska”. Niestety – w kwietniu 2005 roku zmarł papież, dlatego też musieliśmy przesunąć to spotkanie na listopad.

Co oprócz emisji filmu miało miejsce na tym spotkaniu?

Były wystąpienia na temat dolnośląskiej tożsamości. Mówili o niej na przykład malarz i pisarz Henryk Waniek, profesor Andrzej Zawada z Uniwersytetu Wrocławskiego czy też inny wykładowca tej uczelni, znany ostatnio raczej jako pisarz – Marek Krajewski. Poza tym gościliśmy też prelegentów z Niemiec czy Austrii.

Jesteś osobą bardzo zaangażowaną w różne inicjatywy obywatelskie. Jak oceniasz takie zaangażowanie u Polaków? Jak wypadamy w porównaniu chociażby z Niemcami?

Jest z tym w Polsce na pewno gorzej, niż na zachodzie Europy. Jest to jednak w pewnym stopniu usprawiedliwione – w końcu dopiero od niedawna możecie się w Polsce angażować tak bardzo, jak chcecie. Wcześniej inicjatywy obywatelskie nie były mile widziane. Jednak działając trochę również w Polsce widzę, że jest wielu ludzi, którym coś się chce.

Wspominałaś o Instytucie Polskim. W polskiej prasie kiedyś wiele się o tych instytucjach mówiło. Niezbyt pochlebnie. Co możesz powiedzieć o działalności Instytutu?

Znam tylko ten działający w Lipsku. W Niemczech istnieją jeszcze podobne placówki w Berlinie i Düsseldorfie. O lipskim Instytucie Polskim mogę powiedzieć tylko dobre rzeczy. Są bardzo aktywni. No i pokazują polską kulturę nie jako zbiór starych wieszczów – potrafią zaprezentować nowych polskich twórców. Udowadniają ludziom na Zachodzie, że w Polsce też wiele się w kulturze dzieje.

Jak wygląda pomoc ze strony państwa w takich inicjatywach na rzecz porozumienia polsko-niemieckiego? Czy jest wystarczająca?

Karoline podczas pracy nad filmem

Owszem, państwa pomagają w takiej działalności. Jednak nie jest jedynym źródłem pomocy. Dużo pomagają nam fundacje prywatne, czy też różne organizacje międzynarodowe. Zazwyczaj jednak chętniej pomagają, gdy akcja nie ogranicza się tylko do dwóch krajów.

REKLAMA

Co mogłyby zrobić polskie instytucje, by ich pomoc przynosiła większe sukcesy?

Ich problemem jest przede wszystkim brak funduszy. Na domiar złego obecny rząd zdecydowanie skupia się na polityce węwnętrznej, dlatego na działalność chociażby Instytutów Polskich jest mniej środków.

Jeśli już wspomniałaś o obecnym rządzie Polski… bardzo często słyszy się opinie o tym, że jego polityka zagraniczna jest fatalna. Czy rzeczywiście jest aż tak źle? Jak Ty to widzisz?

Jest gorzej, niż było. Ludzie w Polsce mogą różnie oceniać poprzedniego prezydenta, ale za granicą był on jednak odbierany jako światowiec, człowiek bardzo otwarty. Obecne władze są dla Niemców trudne do zrozumienia. W Niemczech ludzie są bardzo przeczuleni na przykład na problem dyskryminacji mniejszości seksualnych. Nie potrafią Kaczyńskim wybaczyć zablokowania „Marszu Równości” i innych, podobnych, spraw. Dziwi ich też chłodny stosunek obecnych władz do Unii Europejskiej.

Ale czy nie ma w obecnym ochłodzeniu stosunków polsko-niemieckich pewnej winy mediów? Sama mówiłaś, że Niemcy nie mają pojęcia o polskiej historii. Może dlatego nie potrafią zrozumieć obaw części Polaków o to, że utracą suwerenność? Poza tym – Kaczyńscy przecież nawoływali do głosowania „za” wejściem do Unii. A przedstawiani są jako wielcy eurosceptycy. Czy media zachodnie nie powinny wyjaśnić swoim czytelnikom kilku kwestii?

Masz na pewno dużo racji. Ale polska prasa wcale nie jest lepsza. Przykładem może być chociażby sprawa Eriki Steinbach. W Niemczech prawie nikt nie zwraca na nią uwagi. Tymczasem polskie media ciągle podgrzewają atmosferę.

Co można zrobić, by wyjść z tej kiepskiej sytuacji?

Przede wszystkim – trzeba rozmawiać. Bardzo podoba mi się w Polsce to, czego tak często nie potrafią zrozumieć ludzie w Niemczech, a już szczególnie we Francji – poszanowanie dla tradycji, duża rola rodziny, religijność. Na zachodzie Europy to zanika. I Polacy mogliby zachęcić młodego Francuza do refleksji, czy rzeczywiście idzie w dobrą stronę. Ale na pewno nie zrobi się tego poprzez wymachiwanie szabelką i okrzyki. W ten sposób wykluczacie się z dyskusji. A uważam, że Europa takiej dyskusji potrzebuje.

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Jarosław Kowalczyk
Wieczny student - po skończeniu politologii na Uniwersytecie Wrocławskim rozpoczął matematykę na tamtejszej Politechnice. Interesuje się wszystkim po trochu, a podczas każdej wolnej chwili stara się wyjechać, najczęściej na wschód lub południe. Autor bloga Kawa i rakija

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone