Bronisław Piłsudski wśród kosmatych ludzi

opublikowano: 2018-08-02 13:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Kim byli Ajnowie? Co takiego zauroczyło Bronisława Piłsudskiego w Ajnach, że poświęcił na badanie ich kultury wiele lat swojego życia? Dlaczego nazywano ich „kosmatymi ludźmi”?
REKLAMA

W lipcu 1902 roku Bronisław wsiada na parostatek, żegnając się po trzech latach z Władywostokiem nie tylko bez żalu, ale z wielką ochotą. Nie służył mu tamtejszy klimat, był na bakier z przełożonymi, dopadała go depresja.

Spiritus movens owej rejterady była najpewniej wspomniana przez Edelsztejna sympatia do nieszczęśliwych „dzikusów”. Sznureczkami całej manipulacji poruszał nie kto inny, lecz dobrodziej Bronisława Lew Sternberg, zakotwiczony już wtedy jako wolny obywatel w petersburskiej Akademii Nauk.

Ainu z Sachalinu, około 1905 r. (fotografia autorstwa Bronisława Piłsudskiego, domena publiczna)

To z jego poręki Bronisław otrzymuje ofertę, o której mógł tylko śnić. Ma jako wysłannik Akademii i Cesarskiego Towarzystwa Geograficznego wrócić na Sachalin w celu gruntownego poznania kultury Ajnów i Oroków oraz zebrania stosownej kolekcji etnograficznej. Dostaje na ten cel pieniądze, nabywa filmy i aparat fotograficzny. Koronnym elementem ekwipunku jest sprowadzony specjalnie z Ameryki ultranowoczesny fonograf patentu Edisona. Dzięki niemu Bronisław będzie na wałkach woskowych nagrywał wszystko, co wchodzi w skład folkloru i literatury Ajnów.

Wkrótce po przyjeździe na wyspę zostało uwzględnione jeszcze zeszłoroczne jego podanie o przywrócenie mu praw obywatelskich i zmianę statusu osadnika na stan włościański. Może się już bez przeszkód przemieszczać, lecz tylko w obrębie guberni dalekowschodnich, ale na razie obchodzi go oczywiście jedynie Sachalin. Zadanie, jakie otrzymał, roztacza przed nim oszołamiającą perspektywę, wiele sobie po nim obiecuje. Szykując się do niego, znajduje stałą kwaterę na południu wyspy w kotanie Aj u wójta wioski, zamożnego Ajna o nazwisku Bafunke.

To jego baza wyjściowa. Stamtąd wyrusza na swe etnograficzne wyprawy. Ich plon zamknięty został w rozległej monografii Materiały do studiów nad językiem i folklorem Ajnów, która ujrzy druk dopiero po dziesięciu latach (1912) w Krakowie, ale po angielsku, zatem praktycznie biorąc, korzysta z niej tylko wąski krąg specjalistów.

Z Ajnami wszyscy badacze mieli taki sam twardy orzech do zgryzienia. To światowa łamigłówka antropologiczna. Nie wiadomo, do jakiej rasy należało ich przypisać, do żadnej bowiem w pełni nie pasowali. Także ich izolowany, ubogi dźwiękowo, polisyntetyczny język wymyka się wszelkim pokrewieństwom. Nic dziwnego, że taki unikatowy przypadek absolutnej odrębności niebywale podniecał naukowców, którzy osnuwali go pajęczyną hipotez.

REKLAMA

Gubiono się również w domysłach, skąd się Ajnowie wzięli w tym akurat zakątku Azji. Gdzie była ich praojczyzna, kolebka owej fali migracyjnej, która dotarła aż na Daleki Wschód.

Legenda ajnuska mówi, że ich prapraprzodek, wędrując po szczytowym niebie, do góry bogów, po drodze zapładniał Gwiazdy –Wieczorną, Północną i Zaranną. Wracając, zabrał urodzone przez nie dzieci, które potem miały dużo swoich dzieci i tym sposobem ziemia zaludniła się Ajnami.

Cudzoziemcy z różnych krajów starali się o bardziej przekonujące wyjaśnienie, lecz i oni puszczali często wodze wyobraźni. Pewien Anglik utrzymywał, że są oni potomkami jednego z zaginionych plemion Izraela. Natomiast gardzący Ajnami Japończycy twierdzili, że to dzicz („ebisu”), że pochodzą od psów, od pasa są jak psy i mają nawet ogony.

Grupa Ajnów około 1870 r. (fotografia autorstwa Felice Beato, domena publiczna)

Jednakże nurt poważniejszych dociekań dzieli się z grubsza biorąc na zwolenników rodowodu mongoloidalnego bądź kaukaskiego. Ze względu na pewne podobieństwa fizyczne próbowano Ajnów spokrewnić z paleoazjatyckimi autochtonami strefy subarktycznej: Eskimosami, Koriakami i Czukczami z Kamczatki bądź Jukagirami znad Leny i Kołymy.

Pisarz Wacław Sieroszewski, autor Dwunastu lat w kraju Jakutów, który na syberyjskim zesłaniu wszedł z powodzeniem w buty etnografa, początkowo przychylał się do opinii badaczy szukających metryki Ajnów wśród mieszkańców lądu zatopionego przed wiekami w Oceanie Spokojnym, jakiejś Pacyfidy – wschodniego odpowiednika Atlantydy. Była także teoria łącząca Ajnów z australijskimi Aborygenami i w ogóle z półkulą południową i wyspami Oceanii.

Całe to zamieszanie wynikło w dużej mierze z zagadkowej powierzchowności Ajnów. Ich wygląd początkowo wywołał w Bronisławie skojarzenie z typami europejskich Żydów bądź Cyganów. Żyjąc w sąsiedztwie gładkoskórych z reguły Azjatów, różnili się od nich wyraźnie gęstszym zarostem. Niscy i krępi, mieli gęste brody i sumiaste wąsy, a na całym ciele byli szczodrze owłosieni. Rosjanie nazywali ich kudłaczami; niektórzy zresztą łudząco przypominali wyglądem rosyjskich chłopów, bo ci tak samo rozdzielali długie nieostrzyżone włosy przedziałkiem pośrodku głowy. Sieroszewski swojej reporterskiej książeczce o bytności z Bronisławem wśród Ajnów na Hokkaido dał tytuł Wśród kosmatych ludzi.

REKLAMA

„Zdarzali się osobnicy – pisał – porośnięci tak gęstymi, długimi do pasa włosami, że zdawali się sylenami i faunami z greckich i rzymskich obrazów. [...] Rosły dziwnie, nierówno, rozrzucone pęczkami po rękach, nogach, na brzuchu, na piersiach stosunkowo mniej niż na plecach. U kobiet na piersiach nie rosły wcale (…) U obu płci włochatość zaczynała się od lat trzydziestu”.

Również inne cechy antropologiczne Ajnów przyczyniały się do konfuzji w gronie uczonych starających się rozszyfrować ich genezę. Cerę mieli ni to białą, ni to żółtą, często jasnawą, niekiedy smagłą – stąd paralele żydowsko-cygańskie; oczy szeroko rozstawione o różnych odcieniach brązu, niekiedy z domieszką zieleni, twarze płaskie o nieuwydatnionych mocno kościach jarzmowych. Ale bodaj najbardziej zastanawiało to, czego nie mieli. Brak im było mianowicie charakterystycznej skośnej szpary ocznej, czyli tak zwanej fałdy mongolskiej.

Bronisław Piłsudski (domena publiczna)

Bronisław Piłsudski nie usiłował dorzucać swoich trzech groszy do tej szarady, do dziś zresztą nierozwiązanej. Poprzestał na powtórzeniu najnowszej ówcześnie, w miarę zgodnej opinii antropologów, że Ajnowie należą do grupy najstarszych poprzedników białej rasy.

Zadaniem, jakie sobie postawił, było ocalenie dla nauki i potomnych kultury, wierzeń i języka plemienia, które zanikało. Topniało w szybkim tempie niczym wiosenny śnieg. W tym czasie liczebność Ajnów szacowano na mniej niż półtora tysiąca w pięćdziesięciu kilku wsiach. Świadomy nieuchronności tego procesu Piłsudski pracował ze wzmożoną energią, robiąc stały użytek z fonografu i fotoaparatu, a nawet z kamery, co było wtedy i tam pionierskim ewenementem.

Dysponował przy tym cennym atutem – znajomością niełatwego ajnuskiego języka. Opanował go doskonale, ułożył jego słownik i zachował trwale w pamięci. Dał tego dowód w Londynie w roku 1910 w trakcie Wystawy Japońsko-Angielskiej, na którą Japończycy przywieźli pokazowo dziesięcioro Ajnów z Hokkaido włącznie z kilkorgiem dzieci. W gospodzie, gdzie gościł Bronisław, zatrzymał się akurat Stefan Żeromski z żoną i synkiem Adasiem. Wspólnie zwiedzali wystawę, która wśród Anglików, a zwłaszcza Angielek, zrobiła furorę. Adaś zaprzyjaźnił się szybko z jednym z młodych Ajnów. Bawili się, ścigali, grali w namiocie w jakąś ajnuską grę podobną do szachów. Zwiedzający, zaglądając do namiotu, pokazywali ich sobie jako chłopców ajnuskich.

REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Jerzego Chociłowskiego „Bronisława Piłsudskiego pojedynek z losem”:

Jerzy Chociłowski
„Bronisława Piłsudskiego pojedynek z losem”
cena:
39,90 zł
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
172
Format:
150 x 235
ISBN:
978-83-244-0512-1
EAN:
9788324405121

Dla Piłsudskiego było to ostatnie wzruszające spotkanie z Ajnami i ostatnia okazja do rejestracji kolejnych ajnuskich opowieści, toteż skwapliwie z niej korzystał. Był też – jak napisał Żeromski we wspomnieniu o zmarłym przedwcześnie na gruźlicę Adasiu – „ojcem, dobrodziejem i obrońcą Ajnów w Londynie, mówił bowiem ich językiem równie płynnie jak po japońsku, po angielsku, po francusku, po rosyjsku i po polsku”. A zapamiętał go przy tym jako „człowieka o najweselszej, wiecznym ozłoconej uśmiechem twarzy”.

Obecnie język ajnuski jest martwy jak łacina albo sanskryt. Można by rzec, że jest to martwota ostateczna – doszczętna i kompletna – albowiem nikt już na co dzień nie rozmawia po ajnusku, natomiast zarówno łacina, jak sanskryt mają bogatą literaturę piśmienną, żyją nadal w obrzędach religijnych, są też stale nauczane. Teoretycznie zatem na przykład Chińczyk i Szwed mogą się porozumieć, znając łacinę albo sanskryt, który w Indiach ma zresztą status jednego z języków konstytucyjnych.

Ajnowie (fotografia autorstwa Bronisława Piłsudskiego, domena publiczna)

Indoaryjskie hymny Rigwedy wprawdzie przez tysiące lat istniały tylko w postaci mówionej, ale w końcu je spisano. Niszowa literatura Ajnów pozostała do końca w postaci oralnej. Z pokolenia na pokolenie przekazywano ją ustnie, a czynili to zawodowo opowiadacze i opowiadaczki, osoby o nadzwyczajnej pamięci i obdarzone przykuwającym uwagę talentem narracyjnym.

Takich właśnie narratorów szukał i znajdował Bronisław Piłsudski, po czym nagrywał lub spisywał recytowane przez nich, a także i przez przygodnych rozmówców, najrozmaitsze gatunkowo teksty. Są to utwory sensu stricto baśniowe, śpiewki, kołysanki, pieśni o półbogach i półludziach, opowieści wojenne i bitewne,

REKLAMA

a także modlitwy, zagadki i anegdoty. To zwierciadło ukazujące ajnuski folklor i obyczaje.

Kilkanaście takich tekstów znajduje się w książce Dzieje i legendy Ajnów, którą napisał nasz najwybitniejszy ajnolog profesor Alfred F. Majewicz. Niektóre pochodzą z obszernego zbioru Piłsudskiego: O tym jak niedźwiedź uczynił ludzi bogatymi, Jak lis uprowadził żonę jednego nispy (wodza), O wojnie z Orokami, Jak pewien Ajnu demonowi umknąć zdołał, O kobiecie z uzębionym przyrodzeniem.

Ajnowie jako animiści wierzyli, że wszystko, co istnieje dokoła nich, zamieszkiwane jest przez bezimienne duchy-bóstwa. Dusze mają nie tylko zwierzęta i rośliny, ale cała przyroda, góry i lasy, rzeki i jeziora, kamienie i siły natury jak wiatr czy deszcz, także gwiazdy i chmury na niebie.

Duchy bywają dobre i złe, jedne i drugie trzeba czcić z szacunku bądź lęku, żeby pozyskać ich przychylność, uniknąć gniewu. W tym celu należy składać im ofiary. Najważniejszą, ulubioną przez bogów formą ofiarną są u Ajnów tak zwane inau. To „opiekuńcze fetysze”, robione najczęściej z pałek wierzby lub olszy, z kory których oddziera się strużyny tworzące u szczytu wiechetki na podobieństwo kropidła. Wbijano je w grunt, ale także wieszano lub zatykano w różnych miejscach – w obejściu koło chaty lub w jej wnętrzu, najczęściej opodal paleniska. Kradzież inau uchodziła za jedno z najcięższych przestępstw.

Gdy potrzeba wstawiennictwa lub porady bogów była bardzo pilna, o pośrednictwo z nimi prosili Ajnowie swoich tusu-kuru, czyli szamanów. Czy byli to szarlatani? Piłsudski sądził, że to raczej nie tyle oszuści żerujący na przesądach, ile ludzie, którzy stali się szamanami wbrew własnej woli, czasem wcale sobie tego nie życząc. Po prostu poczuli, że weszła w nich jakaś niepojęta nadprzyrodzona moc wskazująca im ich powołanie. Niemniej jednak zdarzali się między nimi kuglarze oraz efekciarze, pokazujący po obrzędzie jakieś przedmioty rzekomo wyciągnięte z cierpiącego – gwoździe, kamyki, monety, drewienka. Ajnowie na ogół ufali im, ale różnie oceniali ich możliwości, jednych uważali za potężnych, innych za słabych.

REKLAMA
Mężczyzna ajnoski (fotografia autorstwa Barona Raimunda von Stillfrieda, domena publiczna)

Najczęściej zwracano się do szamanów w razie choroby, jednak nie zwyczajnej i oczywistej, jak złamanie nogi czy zranienie, lecz niezrozumiałej – w połączeniu z gorączką lub utratą świadomości. Inne przypadki to pomoc w łowach, wskazanie złodzieja (rzadko), przepowiednia pogody przed wyprawą na połów fok, uśmierzenie wichury lub uspokojenie burzy.

Na marginesie ich praktyk Bronisław pisał, że także zesłańcom polskim na Syberii czarownicy plemienni wróżyli, jaki będzie los ich ujarzmionego kraju. I przepowiadali im, że „zaświta radość i wolność upragniona”. A ludzie nawet ze światłym umysłem „poddawali się urokowi tych wróżb. Oddalały one bowiem od nich chociaż na chwilę tę straszną czarną towarzyszkę wygnańców – melancholię, która kamienie dodawała sercom”.

Piłsudski liczył, że na Sachalinie w tamtym czasie, to jest na przełomie wieków, wśród około tysiąca czterystu Ajnów było ośmiu szamanów, a właściwie sześciu, jeśli odliczyć dwie szamanki uznawane za nieudolne i niedarzone zaufaniem.

On sam nieraz był świadkiem szamańskich ceremonii i jedną z nich plastycznie opisał. Rzecz działa się w tłumnie zapełnionej jurcie na brzegu Morza Ochockiego, jak zawsze po zachodzie słońca. Powód obrzędu? Wypędzenie gorączki z dręczonego nią od kilku tygodni chłopczyka. Bosy szaman odziany w zwykły chałat z pokrzywy, z głową przystrojoną rodzajem korony z poskręcanych wiórów (to siedziba szamańskich duchów pomocniczych) zasiada w ciszy przy płonącym żywo ogniu.

Zrazu uderza lekko, lecz prędko, potem mocniej i rzadziej w owalny skórzany bęben pałeczką obszytą psią skórą. Po jurcie rozchodzi się smolisty zapach z płonących jodłowych gałęzi dających dużo dymu. Z ust czarownika dobywają „się jakieś głosy, słabe jęki, syczenia, stękanie, jakby go ból jaki dławił. Rozmaitość tych i jeszcze innych dźwięków jest taką, iż daje wrażenie, że nie należą do istoty ludzkiej”.

Czasem zdaje się Piłsudskiemu, że słyszy „szczekanie psów lub wycie wilków, a zaraz potem coś podobnego do krakania wrony i pisku drobnych ptasząt lub wreszcie zręczne naśladowanie poświstów drzew kołysanych burzą”.

Wkrótce szaman wstaje i, nie przestając bębnić, tańczy posuwiście wokół paleniska, zawodząc śpiewnie modły; wydaje też okrzyki grozy i macha po całej jurcie miotełką z pęczka wiórów, zwanym takusa. Wygania tym sposobem niewidzialne upiory.

Ten tekst jest fragmentem książki Jerzego Chociłowskiego „Bronisława Piłsudskiego pojedynek z losem”:

Jerzy Chociłowski
„Bronisława Piłsudskiego pojedynek z losem”
cena:
39,90 zł
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
172
Format:
150 x 235
ISBN:
978-83-244-0512-1
EAN:
9788324405121
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Jerzy Chociłowski
Absolwent Wydziału Prawa UW, dziennikarz, publicysta, tłumacz (m.in. „Wyznania chińskiej kurtyzany”, „Kwiaty śliwy w złotym wazonie”), autor reportaży (m.in. „Okruchy Azji”).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone