Kornelia Stepan – „Żona astronoma. Historia Elżbiety Katarzyny Heweliusz” – recenzja i ocena

opublikowano: 2012-10-08 07:52
wolna licencja
poleć artykuł:
Pisanie powieści historycznej to niewdzięczna praca. Wiąże się z nią taki sam trud, jak z pisaniem jakiejkolwiek innej powieści, dodatkowo jednak autor musi podjąć próbę wiarygodnego odtworzenia realiów, historycznego tła, co wiąże się przeważnie z koniecznością przeprowadzenia pracochłonnej kwerendy. Niestety, powieść Kornelii Stepan nie imponuje ani szczególnie porywającą fabułą, ani dbałością o historyczny autentyzm.
REKLAMA
Kornelia Stepan
Żona astronoma. Historia Elżbiety Katarzyny Heweliusz
Wydawca:
Bukowy Las
Rok wydania:
2010
Okładka:
miękka
Liczba stron:
450
Format:
13 × 20,5 cm
ISBN:
978-83-62478-04-0

Elżbieta Heweliusz jest niewątpliwie postacią nietuzinkową. Jako żona jednego z najwybitniejszych XVII-wiecznych astronomów, uznawana jest za pierwszą w Rzeczypospolitej i jedną z pierwszych w nowożytnej Europie kobietę parającą się tą profesją. Niewątpliwie wyróżniała się na tle innych kobiet swej epoki, przede wszystkim wykształceniem. Do jej zasług dla rozwoju nauki należy przede wszystkim udział w opracowaniu i wydaniu monumentalnego katalogu 1564 gwiazd, zatytułowanego Prodromus astronomiae, będącego dziełem życia jej męża, Jana Heweliusza. Niestety, Elżbieta Heweliusz to postać słabo znana i co do szczegółów jej życiorysu chyba już zawsze będziemy skazani na domysły. O napisanie jej fabularyzowanej biografii pokusiła się powieściopisarka i dziennikarka, Kornelia Stepan.

Elżbietę poznajemy jako nastoletnią córkę bogatego gdańskiego mieszczanina, Mikołaja Koopmana. Beztroskie dzieciństwo, które bohaterka spędza na wsi z dala od rodziców, pod opieką nadzwyczaj dobrze wykształconej starszej kobiety, nazywanej Dobrą Teresą, gwałtownie przerywa krótkotrwały, ale brzemienny w skutki romans Elżbiety z pochodzącym ze znacznie wyżej sytuowanego, jeszcze bogatszego niż Koopmanowie rodu, Eduardem Haynem. Ojciec Eduarda nie pozwala na zawarcie małżeństwa przez zakochanych ze względu na różnice statusu społecznego obu rodzin. Owa odmowa staje się plamą na honorze rodziny Koopmanów i wywołuje gniew surowych rodziców bohaterki. Ten bolesny splot wydarzeń odciska okrutne piętno na jej psychice, rana z powodu niespełnionej miłości ma się nie zabliźnić jeszcze bardzo długo. Wkrótce, celem zmycia hańby, szesnastoletnia Elżbieta zostaje wydana za starszego o kilkadziesiąt lat bogatego gdańszczanina – Jana Heweliusza. Dzięki rozległemu, choć nieco niesystematycznemu wykształceniu, które otrzymała od swojej opiekunki Teresy, Elżbieta wkrótce zaczyna towarzyszyć mężowi w obserwacjach astronomicznych i uczestniczyć w uczonych dyskusjach z udziałem jego współpracowników i uczniów…

REKLAMA

Już niektóre z powyżej opisanych wydarzeń, będących ledwie zawiązaniem fabuły, budzą wątpliwości. Dziwi na przykład, że bohaterka powieści, urodzona w 1647 roku, spędza większość swojego dzieciństwa w majątku ziemskim w bezpośredniej okolicy Gdańska. Gdy w 1655 roku rozpoczyna się najazd szwedzki, miasto to, jak wiadomo, pozostało wierne królowi polskiemu i stawiło agresorom opór. Nie mogąc zdobyć miasta, żołdacy Karola Gustawa łupili i palili okoliczne majątki ziemskie. W tej sytuacji sam Gdańsk jest, choć o wiele mniej sentymentalnym i sielankowym, to jednak nieporównywalnie bezpieczniejszym, jak sądzę, miejscem dla nastoletniej dziewczyny.

Gdańskie latarnie i polskie drogi

Błędów jest jednak więcej. W należącym do Heweliusza obserwatorium dyskutują dwaj uczeni: Tytus Liwiusz Burattini, inżynier królewski oraz Stanisław Lubieniecki, astronom. W pewnym momencie Burattini zarzuca Lubienieckiemu, że w czasie „potopu” schronił się pod opiekę szwedzkiego garnizonu, zabiegając o względy Karola Gustawa. Lubieniecki odpowiada, że prosił szwedzkiego monarchę jedynie o przywrócenie arianom ich swobód wyznaniowych. Faktycznie Lubieniecki należał do zboru braci polskich. Arianami byli oni jednak nazywani wyłącznie przez przeciwników chcących ich zdyskredytować. „Arianin” był określeniem obelżywym, którego Lubieniecki z pewnością nigdy by nie użył, mówiąc o sobie bądź o swoich współwyznawcach.

W innym miejscu bohaterka, będąca zarazem narratorką powieści, wjeżdżając do Gdańska w śnieżną zimową noc 1662 roku, stwierdza, że „w mętnym świetle nocnych latarni Miasto jawiło się niczym bajeczna kraina”. To uroczy obrazek, jednak chyba mało realistyczny – dopiero pod koniec XVII wieku magistrat zaczął rozważać oświetlenie miasta, a do realizacji tego pomysłu doszło jeszcze później. W czasach Jana Heweliusza Gdańsk, podobnie jak większość europejskich metropolii, po zmierzchu był raczej ponurym miejscem, co miało zapewne jeden plus – ułatwiało obserwacje astronomiczne.

REKLAMA

Skoro już została wspomniana zima, dziwi, że bohaterowie powieści kilkakrotnie dają wyraz swemu przekonaniu o tym, że ta pora roku jest niekorzystna do podróżowania. Niestety, w przeciwieństwie do czasów nam współczesnych, w epoce nowożytnej, w tej części Europy zima była do podróżowania najlepszą porą roku. Większość dróg była wówczas jedynie ziemnymi traktami, które w okresie letnim zamieniały się w nieprzejezdne, błotniste kałuże. Skute mrozem, zyskiwały natomiast twardość, która czyniła przejazd konno lub wozem znacznie łatwiejszym.

Jednak nie tylko w przypadku dróg narracja Żony astronoma zdradza, kiedy książka została napisana, a przynajmniej że na pewno nie pod koniec XVII wieku. Elżbieta często, opisując ludzi z biedoty, podkreśla fatalny wygląd ich zębów. Po lekturze kilku takich opisów czytelnik może odnieść wrażenie, że stan higieny jamy ustnej polepszał się w jakiś zauważalny sposób wraz z zamożnością człowieka. Niestety, rzeczywistość była znacznie mniej elegancka, bowiem nawet widok zębów większości koronowanych głów epoki baroku u dzisiejszego obserwatora wywołałby co najmniej estetyczny dyskomfort. Higiena jamy ustnej stała na poziomie, z dzisiejszej perspektywy, drastycznie niskim – niezależnie od stanu.

Disneyland i Las Vegas

Można jeszcze wyszukiwać kolejne błędy czy pomyłki, ale przecież nie jest od nich wolna żadna powieść historyczna. Problem polega jednak na tym, że przeszłość w książce Kornelii Stepan jest przedstawiona w sposób mało wiarygodny. Autorka nie pozwala się czytelnikowi nabrać, że rzecz naprawdę została napisana przez Elżbietę Heweliusz, nie pozwala mu się zanurzyć w świecie XVII-wiecznego Gdańska, który przypomina bardziej atrapę, zresztą dosyć niestarannie wykonaną.

Czytając Żonę astronoma ma się wrażenie, że przebywa się w Disneylandzie albo w Las Vegas, gdzie styropianowe budynki mają udawać Paryż czy Wenecję. Swego rodzaju tandetnym „gargamelem” jest także język, którym posługują się zarówno bohaterowie powieści, jak i narratorka. Jest to swego rodzaju sztuczny twór – współczesna polszczyzna z wtrętami w postaci słów czy wyrażeń, które brzmią staromodnie. Podczas lektury nie sposób nie odnieść wrażenia, że przed wiekami ludzie wysławiali się tylko i wyłącznie wysokim, literackim językiem. Tak więc bohaterka powieści nie mówi, lecz prawi, nie ubiera się, lecz odziewa w szaty, nie je kolacji, lecz spożywa wieczerzę. W jej domu, choćby był wiejskim dworkiem, nie ma pokojów bądź izb, lecz komnaty i tak dalej. Pośród tak wyszukanego słownictwa niespodziewanie pojawiają się bardzo współczesne słowa, takie jak na przykład kobieta, które przecież było w staropolszczyźnie określeniem obelżywym.

REKLAMA

Oczywiście zdaję sobie sprawę z faktu, że wspomnienia niemieckojęzycznej gdańskiej patrycjuszki nie muszą być spisane językiem Jana Chryzostoma Paska. Zrozumiałe jest dla mnie też, że autorka chciała uniknąć obcojęzycznych wtrętów, których zapewne pełno było w rozmowach i korespondencji ludzi nauki w drugiej połowie XVII wieku, gdyż w innym wypadku narracja byłaby dla większości czytelników trudna w odbiorze. A jednak czytelnik od pierwszych rozdziałów odnosi wrażenie, że Kornelia Stepan, konstruując język powieści, poszła na łatwiznę. A im dłużej czyta się Żonę astronoma, tym to wrażenie się pogłębia i staje się coraz bardziej irytujące.

Bolesne cięgi

Trzeba jednak oddać autorce, że estetykę centrum handlowego próbuje jakoś skontrować, a styropianowe mury XVII-wiecznego miasta nieco zabrudzić. Czyni to niestety w sposób nieudolny. Ciężki w tamtych czasach los kobiet przedstawia w sposób przerysowany, często popadając w przesadę. Cytując słowa, które wkłada w usta Elżbiety Kornelia Stepan, w świecie, w którym żyła pierwsza polska astronom, sama kobieta nie mogła zrobić we własnej sprawie nic, każdy sprzeciw skierowany przeciwko męskiej woli mógł kończyć się w najlepszym razie bolesnymi cięgami.

REKLAMA

Z pewnością ówczesne społeczeństwo było bardzo patriarchalne, ale stwierdzenie, że kobieta była całkowicie bierna, jest dalekie od prawdy. Rzeczywiście przemoc wobec niewiast, choć niejednokrotnie krytykowano takie zachowania, była stosowana, ale wysoce wątpliwe, by każdy sprzeciw kobiety spotykał się z taką karą. Wątpliwe jest także, że większość patrycjuszek gdańskich, jak stwierdza w pewnym momencie Elżbieta, było analfabetkami. W rzeczywistości kobiety z mieszczańskich elit, choć nie mogły np. studiować na uniwersytetach, co czyniło niedostępną dla nich karierę naukową, były dobrze wykształcone. Czytały książki, pisały listy, znały się na sztuce i dyskutowały o tym z mężczyznami – w przeciwieństwie do bohaterki Żony astronoma, która jest zszokowana tym, że podczas uczonej dyskusji pewien cudzoziemiec spytał ją o zdanie.

Gdy już mowa o uczoności, czytelnika spodziewającego się opowieści o XVII-wiecznym świecie nauki książka ta rozczaruje. Narratorka, jak na kogoś zainteresowanego astronomią do tego stopnia, że gotowa jest ryzykować i walczyć o swoją pozycję w niedostępnym dla niej świecie uczonych, astronomii poświęca stosunkowo niewiele uwagi. Zrozumiałe, że autorka chciała pokazać Elżbietę Heweliusz nie tylko jako astronoma, ale także jako człowieka, jednak z książki wyłania się obraz osoby, której zainteresowanie naukami przyrodniczymi jest bardzo powierzchowne. Biorąc udział w dyskusji o tym, czy kobiety powinny zostać dopuszczone do pracy naukowej, bohaterka powieści zastanawia się nie nad argumentami za równouprawnieniem, ale… nad tym czy dobrze wygląda. Co więcej, życie Elżbiety pełne jest konfliktów, można o niej powiedzieć, że wiele wycierpiała. Ale akurat przedarcie się do zarezerwowanego jak dotąd jedynie dla mężczyzn świata astronomii nie wiąże z tak wielkim poświęceniem, jakiego spodziewalibyśmy się w przedstawionym przez autorkę świecie, gdzie kobiety nie miały żadnych praw i uważane były za bezrozumne zwierzęta.

REKLAMA

Niewdzięczna praca

Podsumowując, wygląda na to, że Kornelia Stepan, tworząc fabularyzowaną biografię Elżbiety Heweliusz, nie dołożyła wystarczających starań, by stworzyć wiarygodne tło historyczne dla opisywanych przez siebie wydarzeń. Jeden z ważniejszych tematów, jaki sugeruje tytuł książki – astronomia – został potraktowany po macoszemu. Autorka zdecydowanie wolała skupić się na życiu uczuciowym swojej bohaterki, z czego nie można by było czynić zarzutu, gdyby nie ocierała się przy tym bezustannie o banał. Mamy więc do szczętu wyeksploatowany motyw namiętnej miłości, niespełnionej z powodu panujących stosunków społecznych, któremu pisarka nie nadaje jakiejś szczególnej świeżości. Mimo że, jak pisałem wyżej, akces Elżbiety do świata nauki przebiega niespodziewanie szybko i bezstresowo, akcja powieści toczy się raczej wolno. Nie rekompensują tego dość nudne opisy przeżyć wewnętrznych bohaterki czy otaczającego jej świata.

Trzeba jednak przyznać autorce, że pojawiają się w książce interesujące wątki, takie jak choćby przyjaźń Elżbiety z kochanką jej męża, malarką Małgorzatą Twenhusen, czy romans astronomki z przybywającym w pewnym momencie do Gdańska Edmundem Halleyem. Wątki te jednak nie zostają szczególnie rozwinięte, a wręcz urywają się nagle, pozostawiając u czytelnika niedosyt. Za plus należy także uznać sam fakt podjęcia tematu biografii Elżbiety Heweliusz – miejmy nadzieję, że książka Kornelii Stepan przyczyni się do popularyzacji tej postaci.

Napisanie biografii pierwszej polskiej astronom uważam za świetny pomysł, jednak jego realizację za nieudaną. To historia o ogromnym potencjale, w tym wypadku zmarnowanym. Niestety, pisanie powieści historycznych to bardziej niewdzięczna praca, niż mogłoby się wydawać.

Zobacz też:

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Michał Rogalski
Absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Interesuje się popkulturą, historią nowożytną (szczególnie gender studies i historią wyznań chrześcijańskich), urbanistyką i architekturą. Jest również wokalistą i gitarzystą zespołu 1965.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone