Lipiec 1914 - jak wyglądała mobilizacja armii niemieckiej?

opublikowano: 2014-04-09 10:54— aktualizowano: 2020-07-28 07:49
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Latem 1914 roku chyba nikt nie brał na poważnie możliwości wybuchu wojny. Mobilizacja zaczęła się niespodziewanie i przebiegła błyskawicznie. Wielu zmobilizowanych nie doczekało do końca sierpnia...
REKLAMA
Cesarz Wilhelm II Hohenzollern (fot. Voigt T H, domena publiczna)

Po wojnie wszyscy autorzy wspomnień zgodnie pisali, że pod koniec lipca 1914 roku nikt poważnie nie myślał o wybuchu wojny, a już na pewno nie o możliwości rozpętania konfliktu na skalę ogólnoświatową. W Niemczech można było znaleźć wiele dowodów na to, że nagły rozwój sytuacji był dla wszystkich sporym zaskoczeniem. Część oficerów była na urlopach. Ćwiczenia polowe prowadzono rutynowo i niezbyt intensywnie z powodu upałów, które latem 1914 roku opanowały całą Europę. Dopiero po odrzuceniu ultimatum austriackiego rządu przez Królestwo Serbii zdano sobie sprawę, jak realne jest zagrożenie wojną. Dla oficerów i żołnierzy znajdujących się w czynnej służbie punktem przełomowym był 31 lipca, kiedy z kwatery głównej dotarł podpisany przez cesarza Wilhelma II rozkaz — „Stan zagrożenia wybuchem wojny” ([Zustand der drohenden Kriegsgefahr]), co zgodnie z planem oznaczało rozpoczęcie mobilizacji. Pułki, które miały być zaangażowane w działaniach nadgranicznych, już na to hasło musiały być przygotowane do natychmiastowego przystąpienia do walki.

Wieczorem 31 lipca z balkonu berlińskiego pałacu Hohenzollernów padły wypowiedziane przez cesarza słynne słowa skierowane do Francji i Rosji: „Wrogowi pokażemy, co znaczy drażnić Niemcy!” ([Dem Gegner werden wir zeigen, was es heißt, Deutschland zu reizen!]).

Już następnego dnia, 1 sierpnia po południu, ogłoszono oficjalnie pełną mobilizację. Cesarz zapewniał wprawdzie nadal o swoich pokojowych zamiarach, nie ukrywał jednak, że jego zdaniem od lat starano się za wszelką cenę unicestwić Rzeszę Niemiecką. Jego mowę tronową przedrukowały wszystkie gazety w Niemczech. Również w polskich prowincjach wschodnich głośno komentowano przemówienie do berlińczyków zgromadzonych przed pałacem królewskim, w którym panujący władca zapewniał o jedności wszystkich Niemców podczas zbliżającej się wojny: „Panowie, czytaliście, co powiedziałem z balkonu pałacu mojemu narodowi. Znam [od tej pory] tylko Niemców! A na świadectwo tego, że jestem zdecydowany, nie zważając na różnice partyjne, stanowe i konfesyjne, przejść razem przez nędzę i śmierć, wzywam zarządy partii, by podeszły do mnie i przyrzekły to uroczyście”. Niemcy 2 sierpnia wypowiedziały wojnę Rosji i tego samego dnia Francji. Wilhelm II 5 sierpnia odnowił Eisernes Kreuz, odznaczenie wojenne przyznawane od początku XIX wieku tylko w okresie wojny. Wielka Wojna się rozpoczęła.

Entuzjazm w tych pierwszych dniach, szczególnie w miastach, także w Wielkopolsce i na Górnym Śląsku, był duży. Obejmował jednak tylko pewne kręgi społeczeństwa. Tezę o powszechnej euforii po wypowiedzeniu wojny Rosji i Francji historycy dość zgodnie już dzisiaj odrzucają. O ile rzeczywiście dawało się ją zaobserwować wśród mieszczaństwa i inteligencji, to w rodzinach robotniczych daleko było od takich nastrojów. Podobnie na obszarach, gdzie mieszkały mniejszości narodowe na pograniczach. To przeświadczenie o ogólnym entuzjazmie wzięło się z podtrzymywanego przez prasę codzienną i urzędników odświętnego nastroju na placach i ulicach wielkich miast niemieckich. Na Górnym Śląsku, w Wielkopolsce, na Mazurach i na Pomorzu także z rezerwą patrzono na poddających się temu zbiorowemu szaleństwu Niemców, szczególnie na masowo zgłaszających się ochotników. Wśród Polaków dominował trzeźwy osąd sytuacji: „Największe głupstwo popełnia ten, który się sam zgłosi do wojska, oj żałuje też nieraz potem, lecz już za późno”.

REKLAMA
Gmach Ministerstwa Wojny, Leipziger Straße (autor nieznany, udostępniono na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany)

Brak entuzjazmu wśród całego społeczeństwa potwierdza także późniejsza niechęć do narzucanego młodzieży przygotowania paramilitarnego. Młodych chłopców poniżej siedemnastego roku życia starano się przystosować do warunków wojennych w ramach tak zwanej Obrony Młodzieżowej (Jugendwehr). Była to formacja założona w Rzeszy Niemieckiej już w 1896 roku, której zadaniem miało być wojskowe przygotowanie młodzieży przed rozpoczęciem aktywnej służby wojskowej. Od 1911 roku należała do ogólnoniemieckiego Związku Młodych Niemiec (Jungdeutschland-Bund). Ściśle współpracowała z kombatanckimi związkami wojackimi przy naborze członków. W czasie wojny zlecono Obronie Młodzieżowej razem ze szkołami wprowadzenie ćwiczeń paramilitarnych dla całej młodzieży w specjalnie zorganizowanych pododdziałach. W tych szkoleniach brali udział emerytowani żołnierze, a także podoficerowie i oficerowie stacjonujący w poszczególnych miejscowościach. Po wybuchu wojny na polecenie ministrów wojny, szkolnictwa i spraw wewnętrznych postanowiono od nowego roku szkolnego 1914/1915 wprowadzić obligatoryjne szkolenie wojskowe dla młodzieży powyżej szesnastego roku życia. Na Górnym Śląsku stale narzekano jednak na kiepską frekwencję podczas tych ćwiczeń. Niechęć do uciążliwych szkoleń (w czasie których skupiano się głównie na musztrze wojskowej i gimnastyce) była wyraźna, szczególnie latem, kiedy trzeba było pomagać w gospodarstwach, ponieważ do wojska wcielono dużą część mężczyzn w wieku produkcyjnym. Uczestnictwo lokalnych notabli w tych ćwiczeniach także niewiele pomagało, gdy próbowano wzniecić masowy zapał do walki za kajzera.

REKLAMA

Histmag potrzebuje Twojej pomocy! Zostań naszym Patronem na Patronite.pl!

Mimo wszystko nawet jeżeli wojnę witano bez większego entuzjazmu, to zwyciężała jednak lojalność, a niebagatelną rolę odgrywała tutaj, złożona przed laty, przysięga wierności niemieckiej ojczyźnie i cesarzowi — chociaż dzisiaj taka konstatacja może wydawać się dziwna, tym bardziej że często była ona sprzeczna z poglądami politycznymi jego poddanych: „Umysł gotuje się na gwałt zadawany duszy Polaka. Niech Niemcy walczą za swój Vaterland. Czemu my mamy bić się za nich? Za obcą nam sprawę. Nie ma ratunku. Przysięga!” — pisał jeden z setek tysięcy powołanych. Takie nastroje pojawiają się we wspomnieniach żołnierzy zarówno z Wielkopolski, jak i z Pomorza, Mazur i Górnego Śląska. Władze pruskie nie miały żadnych wątpliwości co do lojalizmu Polaków, podkreślając, że ci zachowują się jak większość niemieckich obywateli. Sprzyjało temu także stanowisko polskich przywódców narodowych, nawet narodowych demokratów w Wielkopolsce, którzy w 1914 roku również podkreślali konieczność lojalności wobec władz niemieckich, mimo internowania polskich działaczy i zakazu wydawania albo ścisłej cenzury polskiej prasy. Takie apele ukazały się w pomorskiej „Gazecie Toruńskiej” („Nie łudźmy się! Zachowajmy spokój, bądźmy ostrożni, obowiązek na nas ciążący spełnić musimy, na to nie ma rady”), a także w górnośląskim „Katoliku” („Komu głowa na karku droga, niech unika wszelkiego zatargu z władzami i zachowuje się najspokojniej, niech dba o dyscyplinę własną i innych, o porządek...”).

Wieść o mobilizacji przekazywano sobie 1 sierpnia najpierw tylko pocztą pantoflową, ale po południu rozlepiono już stosowne obwieszczenia, w tym także o mobilizacji do landszturmu. Zachował się kuriozalny afisz z tych powołań, napisany przez niemieckich wojskowych przedziwną łamaną polszczyzną i przeznaczony wyłącznie dla polskojęzycznych mieszkańców wschodnich powiatów Górnego Śląska. Chodziło zapewne o to, by ogłoszenie było zrozumiałe dla starszego pokolenia, które nie zdążyło skorzystać z dobrodziejstw obowiązkowego powszechnego szkolnictwa niemieckiego. Ten dziwaczny językowo dokument, napisany w dialekcie górnośląskim z licznymi germanizmami, dzisiaj jest już trudno zrozumieć nawet Polakowi. Brzmiał zaś następująco: „Dzisiaj a to sarożki za Publicznosci tej Wiadomosci, bez czekanioł Orderu stawić. Wszyscy Unterofficiery i wybildowane hłopi od Landsturmu i od Gardy, to jest wszyscy Unterofficierzy i hłopi, którzy Landwerę albo wodne broni II. Aufgebotu do Landsturmu przesztcząpili, a jeszcze nie pełno 45 Lot starzy są, od następujących Klasów i Części: Infanterio i wodno Infanterio, Mysliwcy, Cawalrjo, Train, Nosiciele chorych, Wszysce Unterofficierowie od Mariny, Podlekarze, Zanitetunteroffciery i co poł roku szuzyli, Wypłacicielowie, Strzelbyrobiciele, Strzelbyrobiciele pomocnicy, wrzeszcy Sgwerem weuczeni hłopi od Marine, rzamnieszniky, krawcy. Tysz ci nie do Landsturmu najleziciele, którzy od siebie sami stompić chcą. [...] Te skryzu Rybnik lerzonce in Rybnik”.

REKLAMA
Katedra w Berlinie (Berliner Dom), stan z 1900 roku (autor nieznany, udostępniono na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany)

Następnego dnia, czyli w niedzielę, na mszach we wszystkich kościołach w Niemczech stawiły się tłumy wiernych. Cesarz zarządził bowiem, że ma to być ogólnoniemiecki dzień modlitwy. Ten urzędowo wyznaczony dzień powszechnej refleksji nieoczekiwanie stał się także powodem do przemyśleń głębszych, mianowicie o nadciągającej tragedii i możliwości utraty bliskich. Zamiast entuzjazmu w domach panowało często, szczególnie wśród starszych osób, przygnębienie. Tak na Pomorzu opisuje tę niedzielę Józef Borzyszkowski, opierając się na różnych dziennikach i wspomnieniach: „Dziś Mobilmachung. O N. Panno i św. Józefie uproście łaskę, abyśmy dobrze korzystali z tego nawiedzenia Pańskiego [Teodor Główczewski, Z południa Kaszub, oprac. Józef Borzyszkowski, Gdańsk 1982]”. W miastach na Pomorzu uderzono w dzwony i „wśród lamentów” ruszono do kościołów. Spowiadano się w obawie przed najgorszym. Ze względu na najbliższych wysyłanych na front powszechnie fundowano krzyże i kaplice w intencji powołanych do wojska.

REKLAMA

Polecamy e-book: „Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”

Łukasz Męczykowski
„Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”
cena:
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
123
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-934630-9-1

Wybuch wojny oznaczał natychmiastową mobilizację pierwszorzutowych jednostek armii niemieckiej. We wszystkich pułkach przebiegała ona podobnie. Do górnośląskiego 157. Pułku Piechoty rozkaz dotarł 31 lipca o 2.45. Zgodnie z planem mobilizacyjnym w ciągu sześciu godzin 1. batalion pułku i kompania karabinów maszynowych musiały być gotowe do wymarszu nad granicę. Już o 16.00 tego dnia dotarły do pułku konie, a o 19.30 batalion i kompania mogły wyruszyć do wyznaczonego jako miejsce koncentracji Kluczborka. Do należącego do tej samej górnośląskiej 12. Dywizji Piechoty 21. Pułku Artylerii Polowej rozkaz o grożącym niebezpieczeństwie wojny dotarł o godzinie 3.00. Każda bateria przygotowywała od tego momentu do wymarszu cztery działa z zaprzęgiem konnym, pojazdem amunicyjnym i pojazdem obserwacyjnym, a ponadto jeden wóz z zapasami i zapasowe konie. Do tego dołączano dwie kolumny amunicyjne (każda liczyła 27 pojazdów, z których 24 miały sześciokonny zaprzęg!). Już od wieczora 31 lipca, w celu uruchomienia tej masy sprzętu i taboru, docierały do pułku zarekwirowane konie, wyznaczone już wcześniej do tego celu w planie mobilizacyjnym. Żołnierze pobierali mundury polowe, a konie dopasowywano do nowych uprzęży. O 18.30, kiedy powtórzono rozkaz o zagrożeniu wojennym, pierwsze baterie pułku były gotowe do wymarszu.

W Śremie w Wielkopolsce podobnie mobilizowały się 47. Pułk Piechoty i 37. Pułk Piechoty rezerwy: „Wreszcie... mobilizacja! Krzykliwe plakaty ogłaszają wszem i wobec: Mobilizacja!!! Najmłodsze roczniki rezerwy natychmiast do pułków, pospolite ruszenie do obsadzania mostów, gmachów itp. Stawią się w drugim dniu, starsze roczniki rezerwy w trzecim, czwartym, piątym dniu... Za pierwszy dzień mobilizacji liczy się 31 lipca, 1914. Prawdziwa wędrówka ludów... Tabuny koni. Wychodzą patrole na miasto. Most z obu stron zatarasowany bronami. [...] Taki nastrój panował w pierwszych dniach mobilizacji, w Śremie, powiatowym miasteczku położonym uroczo nad Wartą, gdzie stacjonował II-gi batalion 47 pp pruskiej. Tu z młodych rezerwistów przeważnie Polaków mobilizowano rezerwowy pułk 37. Rozkaz brzmiał... Czwartego dnia! Staje młodzież miejscowa i okoliczna, zasilona pokaźnym zastępem rezerwistów z Pleszewa i tamtejszej okolicy, aby wypełnić swój ciężki obowiązek wobec — najeźdźcy. Na rozkaz cesarza stać się ofiarą molocha wojny. Stanęli na zawołanie! Wywołano, wcielono do kompanii, wydzielono kwatery”.

REKLAMA
Rezerwiści Reichswehry (autor nieznany, domena publiczna)

Pierwsze dni sierpnia przeznaczono w koszarach na przygotowania do transportu kolejowego rezerwistów. Przybywający żołnierze i ochotnicy otrzymywali mundury polowe, broń i amunicję, tornister oraz wyposażenie dodatkowe. Ten trzydziestokilogramowy ekwipunek piechura był bardzo bogaty, aczkolwiek, jak się później okazało, nadmiernie ograniczał swobodę ruchów w walce. Mundur niemieckiego piechura w 1914 roku składał się już z kurtki w maskującym kolorze szarozielonym ([feldgrau]), według wzorów z lat 1907 i 1910 (Feldrock 07/10). W wielu pułkach nadal jednak używano jeszcze starych niebieskich mundurów, które widoczne z daleka z powodu swojej intensywnej barwy, były doskonałym celem dla strzelców, podobnie jak mundury francuskie i belgijskie. Kurtkę spinano pod szyją i zapinano na osiem guzików. W pułkach hanowerskich (w pułku takiego typu służył Kazimierz Wallis) guziki miały koronę królewską. Już w trakcie wojny zastąpiły je uproszczone bluzy polowe (Feldbluse 1915) z krytymi guzikami. Na naramiennikach umieszczony był numer pułku. W przypadku oddziałów hanowerskich Wallisa znajdował się na nich dodatkowo napis „Gibraltar”, na pamiątkę wojen przeciwko Napoleonowi („Na prawej ręce nosimy niżej łokcia modrą wstążkę z napisem «Gibraltar». Jest to oznaka na pamiątkę walk naszego regimentu na Gibraltarze [...]. Przesłałem moje stare pagony z nr 51 bo teraz jestem 79”). Długie spodnie (wzór 1910) były ozdabiane czerwoną lamówką, buty — wysokie, skórzane (Marschstiefel 66) — mimo solidności nie cieszyły się wśród żołnierzy najlepszą opinią. Były wprawdzie trwałe, ale bardzo sztywne i szczególnie nowe przyczyniały się do powstawania bolesnych i trudno leczonych obtarć, które przy długich marszach nieraz zamieniały się w krwawiące rany. Żołnierz niemiecki nosił skórzany pas z klamrą mosiężną z godłem krajów należących do cesarstwa niemieckiego (wzór 1895). Na pasie zamocowane były ładownice ze skóry z 60 pociskami (wzór 1909), a do tego pochwa na bagnet i granat obronny (wzór 1913). Na hełmie (popularna pikielhauba), a właściwie skórzanym kasku z charakterystycznym mosiężnym szpicem, znajdowało się specjalne przykrycie maskujące z płótna w kolorze feldgrau, a nad czołem był umieszczony duży czerwony numer pułku. Przebywając na tyłach, noszono okrągłą czapkę (Mütze 10), ponieważ żołnierz, zgodnie z regulaminem, nie mógł na otwartej przestrzeni chodzić bez nakrycia głowy. Na czerwonej opasce czapki umieszczone były barwy kraju pochodzenia, a wyżej barwy cesarstwa. W 1915 roku krój czapki uproszczono — nadal była okrągła, ale bez barwnej opaski, tylko z lamówką i obydwoma barwnymi symbolami.

REKLAMA

Histmag jest darmowy. Prowadzenie go wiąże się jednak z kosztami. Pomóż nam je pokryć, ofiarowując drobne wsparcie! Każda złotówka ma dla nas znaczenie.

Militärpaß Kaiserliche Kriegsmarine z 1899 roku (fot. Marcin Lewoszewski, udostępniono na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

Na plecach niemiecki piechur niósł tornister (Tornister 95). Początkowo częściowo wzmacniany skórą wołową, potem, w trakcie przedłużającej się wojny, produkowany już tylko z płótna. Wokół niego mocowano zrolowany płaszcz przeciwdeszczowy, a pod tornistrem podwieszano torbę na jedzenie (Brotbeutel 87) z przytroczoną manierką. W 1914 roku manierki były emaliowane (Feldflasche 93), potem produkowano już tylko aluminiowe (Feldflasche 07 i 10). Całość uzupełniała przypięta metalowa menażka (Kochgeschirr 10). W tornistrze najczęściej trzymano rzeczy osobiste i służące do higieny osobistej (mydło, grzebień, niekiedy specjalny grzebyk do wąsów), a także często przybornik do szycia w specjalnym metalowym pudełku, ponieważ mundur zawsze miał być czysty, niezależnie od pogody i długości służby. Później żołnierze otrzymywali ponadto karty do gry z motywami wojskowymi (najczęściej był to „czarny Piotruś”), a na Zachodzie także obrazkowe słowniczki niemiecko-francuskie. Dla identyfikacji każdy miał książeczkę wojskową ([Militärpass]) i noszoną na szyi w pojemniku skórzanym odznakę identyfikacyjną ([Erkennungsmare]). Warto przytoczyć w tym miejscu, w jaki sposób cały ten bagaż w liście do ojca opisał Kazimierz Wallis: „Chodzę już w butach spodniach marszestrowych i feldmycy. Tu otrzymaliśmy: 1 para butów, 1 para trzewików konopnych, 2 pary pończoch, 2 pary spodni (marszestr. i białe), 3 pary spodni (gatek), 3 koszule, 2 halsbindy, 1 Litewka modra (1 biała), 1 para Pulswärmer, 1 Kopfschützer, 1 para rękawic, 1 feldmyca, 1 ręcznik, 1 pas”.

REKLAMA

Nie we wszystkich pułkach żołnierze otrzymywali umundurowanie i zaopatrzenie najlepszego gatunku. O zwycięstwie decydował czas, wszystko odbywało się więc w pośpiechu, szczególnie to, co dotyczyło wyposażenia żołnierzy. Jak wspominał wielkopolski chłop powołany do niemieckiej armii: „Każdy otrzymał potrzebne części ekwipunku wojskowego [w drugim dniu po poborze], prócz bagnetu i karabinu. Z wydawaniem umundurowania nie robiono zachodu, wyrzucono wymaganą ilość rzeczy i — sprawa załatwiona. Obojętne było, czy dany osobnik utonął w mundurze, czy nie mógł go wdziać. To samo było z obuwiem. Podoficerowie komorowi celowali w złośliwym przymierzaniu hełmów: raz wkładali go normalnie żołnierzowi na głowę, a raz trzymając pickelhaubę za metalowy szpic, wciskali ją z całej siły na delikwenta; po takiej operacji każdy hełm pasował, mniejsza, czy zatrzymał się na uszach, czy na czubku głowy. Mundury otrzymaliśmy granatowe z naszywkami grenadierów i z białymi wyłogami; spodnie zaś rozmaite, czarne przedwojenne i szare polowe; wszystkie miały jednakową cechę — były podarte”.

Karabin Mauser Gewehr 98 (fot. Vaarok, domena publiczna)

Piechur oczywiście zabierał z sobą również karabin. Był nim słynny mauzer wzór 98 (kaliber 7,92 mm). Karabin doskonały, produkowany do końca wojny, ładowany łódkami amunicyjnymi (pięcionabojowymi magazynkami pudełkowymi). Ważył 4,14 kilograma, lufa miała długość 740 milimetrów. Była to broń celna i niezawodna. Zasięg skutecznego strzału sięgał nawet 1000 metrów. Prawdziwą nowością był celownik pozwalający prowadzić bardzo celny ostrzał. W momencie przejścia do walki wręcz nakładano na lufę karabinu bagnet. Używany był powszechnie bagnet z ostrzem o gładkiej powierzchni (Seitengewehr 98/05), noszony w specjalnym etui przy pasie (wzór 1898). W czasie wojny większą popularnością cieszył się ten sam bagnet z ząbkowanym ostrzem, długi na 50 centymetrów (ząbkowana część ostrza miała 36,8 centymetrów). Pierwotnie przeznaczony był dla saperów i żołnierzy pododdziałów kolejowych, głównie do cięcia drewna. Nie cieszył się jednak dobrą sławą — łatwo sobie było wyobrazić, jak straszliwe rany mógł powodować zarówno przy uderzeniu, jak i wyciąganiu z ciała przeciwnika. Powszechnie plotkowano o samosądach francuskich i angielskich na niemieckich żołnierzach, u których znaleziono tego typu broń. Stopniowo był więc wycofywany z użycia.

Trochę inaczej wyglądała broń podręczna artylerzysty. Ekwipunek kanoniera oprócz klasycznego munduru składał się z hełmu z odmienną artyleryjską pikielhaubą, a w miejsce mauzera używano krótkiego karabinu kawaleryjskiego z ładownicami na 50 sztuk ostrych naboi.

REKLAMA

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

O ile z zapakowaniem tornistra, gdy wkładało się do niego tylko regulaminowe zaopatrzenie, nie było problemu, to już zabranie czegokolwiek więcej okazywało się prawie niemożliwe przy dłuższym marszu lub transporcie kolejowym oraz konieczności ciągłego trzymania karabinu: „Jak będziemy wyjeżdżać, to tylko jak najmniej ze sobą można zabrać, bo tak już okropnie dużo wojskowych rzeczy trzeba nieść. Mogę tylko zabrać wędzonkę, którą mi przysłaliście, puszkę z cukrem, krauzę [słoik] z marmeladą, bulionwürfle [kostki zupy w proszku] i pastylki Formamint [do leczenia stanów zapalnych jamy ustnej]. Chleb dostaniemy przed wyjazdem” — pisał Wallis.

Wydawanie całości tego sprzętu dla dziesiątek tysięcy żołnierzy stanowiło dla służb kwatermistrzowskich prawdziwe wyzwanie. Każdy żołnierz zanim pobrał mundur, musiał być wcześniej zbadany. Potem otrzymywał żołd, który wypłacał płatnik pułkowy. On też regulował należności wobec właścicieli za zarekwirowane konie. Szczególnie starannie dopilnowywano odbioru znaczków identyfikacyjnych razem ze specjalną smyczą do zawieszenia ich na szyi. Oficerowie mieli ponadto do swojej dyspozycji stanowisko do szlifowania szabel i białej broni bocznej. W pułkach artylerii na koniec poszczególne działony i kolumny amunicyjne pobierały również ostrą amunicję do dział.

Helmuth von Moltke, Szef Sztabu Generalnego Armii Niemieckiej (fot. E. Bieber Atelier, Berlin, domena publiczna)

W regimentach, w których oddziały służby czynnej zostały natychmiast skierowane na granicę, koszary pułkowe wypełniali szybko rezerwiści. Przyjeżdżających pociągami witano radośnie na dworcach miast garnizonowych i zaraz trafiali oni do swoich starych koszar, często w otoczeniu wiwatujących tłumów. Po odebraniu mundurów i wyposażenia, pod dowództwem najczęściej znanych im już wcześniej oficerów rezerwy, byli odsyłani do kompanii, w których odbywali poprzednio służbę czynną, a potem uczestniczyli w corocznych ćwiczeniach poligonowych. Taki tryb poboru w pierwszym etapie błyskawicznej z założenia mobilizacji decydował o tym, że rekrutowani na początku wojny żołnierze i oficerowie pochodzili przeważnie z okolic garnizonu. Na przykład górnośląski 62. Pułk Piechoty składał się wprawdzie częściowo z żołnierzy z czynnej służby z Saksonii i ze Śląska, ale przybywający 1 sierpnia rezerwiści byli już wyłącznie Górnoślązakami.

REKLAMA

Stosując się do instrukcji zamieszczanych na plakatach i w prasie, młodzi mężczyźni przyjeżdżali w wyznaczone dni i o konkretnej godzinie zarówno z samego miasta garnizonowego, jak i z okolicznych miejscowości. Specjalne zarządzenia określały, jak mają wyglądać poborowi w momencie przybycia do jednostki. Mieli się stawić punktualnie, dokładnie umyci, w czystym ubraniu i trzeźwi. Za brak stawienia się na miejscu, spóźnienie bądź ignorowanie poleceń groziły dotkliwe kary pieniężne (do 30 marek) lub pięć dni aresztu. Jeden z poborowych, Paweł Nowak, tak wspominał swe powołanie do śląskiego korpusu landwery: „Po krótkim, prostym pożegnaniu z żoną i dwojgiem dzieci opuściłem moje miejsce rodzinne 2 sierpnia 1914 roku o godzinie 5-tej rano, by na wezwanie ojczyzny udać się na oznaczony termin i miejsce według rozkazu mobilizacyjnego do Bytomia, gdzie po kilku godzinach zostałem wcielony do feldgrau.

Przed opuszczeniem koszar odbywał się jeszcze obowiązkowy przemarsz ulicami miasta, który miał przekonać niedowiarków o sile i sprawności niemieckiej armii. Tak wyglądało między innymi pożegnanie 22. Pułku Piechoty: „Stoją kompanie wyposażone już w wojenny sprzęt, we wzorowym porządku, ciasno ze sobą spojone. Ci wspaniali, zdrowi żołnierze z Saksonii i ze Śląska oraz górnośląscy rezerwiści”. Podobnie w Śremie tamtejszy pułk piechoty przedefilował wśród tłumów mieszkańców przez centrum miasta: „Kompanie wyciągnięte długimi sznurami zajęły cały rynek śremski. Po bokach tabory. Dowódcy obejmują komendę. Cała ludność miasteczka wyległa, aby odprowadzić swoich na dworzec. Już zawieszone ciężko plecaki, wypchane różnymi smakołykami. Grupami w prawo zachodź! I długi sznur kolumny marszowej kieruje się w stronę dworca. Po obu stronach kolumny towarzyszą żony, dzieci, narzeczone, rodzice, rodzeństwo, znajomi. Ostatnie spojrzenie na ratusz, na wieżę kościoła i na błękitną wstęgę Warty. Pociąg podstawiony stoi pod parą. Żołnierzy ładuje się do wozów bydlęcych, w których ustawiono ławki”.

Polecamy e-book: „Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych”

„Źródła nienawiści. Konflikty etniczne w krajach postkomunistycznych”
cena:
Liczba stron:
480
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-62329-99-1

Mobilizacja nie wszędzie jednak przebiegała tak samo, czasem nie obywało się bez zgrzytów. Na przykład w 157. Pułku Piechoty przybywający rezerwiści nie docierali z taką regularnością, jaką zakładano, a ich kondycja fizyczna nie do końca odpowiadała oczekiwaniom oficerów. Jeśli się chciało prowadzić wojnę manewrową, trzeba było przecież zmusić piechotę do odpowiednio szybkiego marszu. 6 sierpnia ogłoszono gotowość pułku do wymarszu, ale kiedy ten udał się już w całości na plac ćwiczeń do Hajduk Nyskich, prawie natychmiast wyszło na jaw, że stopień wyszkolenia i zgrania pododdziałów znacznie odbiega od standardów wymaganych przez niemieckich dowódców. Powracający po forsownym marszu w upalny dzień rezerwiści byli tak wyczerpani, że zrezygnowano, mimo iż oczekiwali na nich mieszkańcy, z ich przejścia przez miasto, ponieważ przedstawiali sobą dość żałosny widok.

Jeszcze większym problemem okazało się rekwirowanie koni, a właściwie ich przystosowanie do służby wojskowej. Każdy koń wcześniej przechodził badanie weterynaryjne i o ile konie pociągowe przeważnie nie budziły większych zastrzeżeń, o tyle brakowało dobrych wierzchowców dla oficerów. Trzeba było wielkiego trudu, aby w końcu dopasować konie do nowych uprzęży, a potem przyuczyć je do pracy nawet w sześciokonnych zaprzęgach.

POLECAMY

Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!

Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!

Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ryszarda Kaczmarka „Polacy w armii kajzera”:

Ryszard Kaczmarek
„Polacy w armii kajzera”
cena:
59,90 zł
Wydawca:
Literackie
Okładka:
twarda
Liczba stron:
560
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
marzec 2014
Format:
165x240 mm
Format ebooków:
EPUB MOBI
Zabezpieczenie ebooków:
ebook: watermark
ISBN:
978-83-08-05331-7
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Ryszard Kaczmarek
Historyk, profesor Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, badacz dziejów Górnego Śląska w XIX wieku i XX wieku. Stypendysta Fundacji Friedricha Eberta i Konferenz der Wissenschaftlichen Akademien. Dyrektor Instytutu Historii oraz Kierownik Zakładu Historii Śląska UŚ w Katowicach. Mieszka w Tychach.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone