Madagaskar – legendarny piracki ląd (część 4)

opublikowano: 2014-05-30 11:57
wolna licencja
poleć artykuł:
Tak, jak przeminął czas piratów na Karaibach, tak i na wodach Wschodniej Afryki musiał kiedyś dobiec końca. Madagaskar miał podzielić los Jamajki, Tortugi i New Providence, a pływający wokół niego rabusie, w taki czy inny sposób, przejść w stan spoczynku. Pozostawili po sobie odszukane groby i zatopione okręty oraz nigdy nieodnalezione, pochowane bogactwa i zakopane skarby.
REKLAMA

Piraci na lądzie

Życie na Madagaskarze miało swoją specyfikę. Przede wszystkim, z punktu widzenia Europejczyków, nie było tam cywilizacji. Dzikie leśne ostępy w głębi lądu oraz zapomniane i rzadko odwiedzane wybrzeża oraz zatoki były doskonałą kryjówką dla piratów przed polującymi na nich żołnierzami.

Park Narodowy Isalo: typowy krajobraz madagaskarskiego interioru (fot. Moongateclimber, udostępniono na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

By jednak życie tam było możliwe, piraci najpierw musieli przystosować się do miejscowych warunków, czyli życia w buszu i pośród ludności, mówiąc bez ogródek, prymitywnej. Były to więc warunki skrajnie odmienne od tych, w których większość z nich się urodziła. Pewną próbą rekompensaty było otaczanie się przez nich najpiękniejszymi spośród miejscowych kobiet, które brali sobie za żony po kilka na raz, tworząc własne haremy. Poligamia była wśród nich standardem. Z biegiem lat dawni rozbójnicy morscy, porzuciwszy swą ryzykowną branżę, opuszczali wspólne osady i pojedynczo, każdy ze swą rodziną (a z powodu ilości żon były one liczne), przenosili się w głąb wyspy. Tam asymilowali się z lokalnymi społecznościami i z czasem coraz bardziej upodabniali się do nich strojem, wyglądem i zachowaniem. Pośrodku lasów budowali ufortyfikowane domy, zawsze w bliskości źródeł słodkiej wody i w miejscach, gdzie w razie czego można było obronić się przed napastnikami. Ścieżki prowadzące do takich prywatnych twierdz były celowo wytyczane pomiędzy drzewami i jednocześnie pokrzyżowane z innymi dróżkami, aby niczym labirynt kryły w sobie domostwo pirata. Sama siedziba była zaś dodatkowo otoczona ciernistymi krzewami. Takie środki bezpieczeństwa podyktowane były nie nadgorliwością, lecz całkiem realną groźbą pozbawienia życia. Piraci obawiali się nie tyle tubylców, lecz dawnych przyjaciół. Nierzadko dochodziło między nimi do kłótni, które kończyły się starciami prowadzonymi przez piratów wspierających się oddziałami złożonymi z własnych niewolników.

Problematyczna emerytura

Nie każdy pirat był gotów na taki styl życia. Część z nich tęskniła za „wielkim światem”: za miastami, przepychem bogatych portów, za tawernami, burdelami i wszelkimi towarami, na które mogli trwonić „tak ciężko zarobione” przez siebie pieniądze. Ci postanawiali zaryzykować życie i wolność i wracali tam, skąd przybyli. Jedni mogli liczyć na przekupienie któregoś z gubernatorów, drudzy na oficjalną łaskę królewskiej administracji, inni zmuszeni byli żyć w strachu i ukryciu, gdyż złapani nie mieli zbyt wielkich szans na przeżycie. Niektórzy piraci, jak Every i John Taylor, płynęli na Karaiby. Every za dwadzieścia tysięcy pieces of eight kupił sobie przychylność gubernatora Bahamów. Później sprzedał część z tego, co miał, rozwiązał załogę i zamieszkał na Wyspach Brytyjskich, gdzie skończył w totalnej biedzie. Taylorowi łaski odmówił najpierw gubernator wyspy Providence (tej niedaleko Nikaragui), lecz zgodził się udzielić mu jej gubernator Portobello. Za zgodę na pobyt na terenie kolonii, załoga piracka zapłaciła okrętem i stu dwudziestoma jeden beczkami srebrnych monet. Pozostałe swe łupy Taylor roztrwonił, a resztę życia spędził na Kubie jako plantator i kupiec. Podobno przez pewien czas służył też we flocie hiszpańskiej. Robert Kidd, po powrocie do Bostonu, został wraz z załogą aresztowany i odesłany do Anglii, gdzie w 1701 roku osądzono go i stracono. Dla przestrogi jego ciało przez wiele tygodni wisiało nad Tamizą w żelaznej klatce.

REKLAMA
Piece of eight (fot. Coinman62, domena publiczna)

Tymczasem najprawdopodobniej na Madagaskarze zakopano zwłoki Johna Halsey’a, który zmarł wskutek wysokiej gorączki. Załoga ceremonialnie i z dużym żalem pochowała swojego kapitana z jego pistoletem i kordelasem, oddając mu wszystkie należne honory. Z kolei Samuel Burgess, opływając Przylądek Dobrej Nadziei w drodze z Madagaskaru do Nowego Jorku wraz z kilkoma innymi znanymi piratami na pokładzie, wpadł w ręce floty brytyjskiej. Podczas procesu zeznawał przeciw niemu inny pirat, kapitan Culliford. Burgess znalazł się o krok od szubienicy, uratował go tylko układ z biskupem Canterbury, który wyjednał mu królewskie ułaskawienie.

Culliford zeznawał przeciw kamratowi, ponieważ sam obawiał się o swoje życie. Naraził się bowiem Państwu Wielkich Mogołów, zatapiając jego statek „Great Mohammed”. Rozwścieczeni Mogołowie zaczęli naciskać na Anglię, która wysłała flotę za szkodzącym jej interesom piratem. Jesienią 1699 roku Royal Navy osaczyła Culliforda na wyspie Świętej Marii. Poświęcenie kapitana Dirka Chiversa, który zatopił swój statek u wejścia do kanału portowego, uniemożliwiła Marynarce Królewskiej wejście do portu, nie zmieniło to jednak wyniku starcia. Siły brytyjskie zajęły port zaś Chivers i Culliford oddali się w ręce władz, porzucając drogę występku. Przynajmniej morskiego.

Również Edwardowi Englandowi udało się przejść na piracką „emeryturę”, choć w nieco innych okolicznościach. Po tym, jak został usunięty ze stanowiska kapitana przez swych ludzi i porzucony na brzegu Mauritiusu, przedostał się na Madagaskar, gdzie dokonał żywota pośród buszu i ostatnich przyjaciół. Podobno jako żebrak, finansowany przez miejscowych łotrzyków, w spokoju spędził resztę pozostałego mu czasu.

Nie był on jedynym ze sławnych piratów, których życie i zbrodnicza kariera dobiegły końca na Wielkiej Wyspie. Również w stan spoczynku na Madagaskarze przeszedł Thomas Collins, który, po wycofaniu się z branży w 1716 roku, zamieszkał w wybudowanej przez siebie osadzie. Kilka lat wcześniej choroba i śmierć dosięgły kapitana Thomasa White’a. Jego ludzie, zanim przeszli pod komendę Johna Halsey’a, pochowali ceremonialnie swego dowódcę. Co ciekawe, zdążył on zawczasu sporządzić testament, w którym wyznaczył trzech kompanów do opieki nad swym młodym synem, owocem związku z miejscową kobietą. Piraci wypełnili co do joty wolę swego zmarłego dowódcy. Pilnowali chłopca do momentu przybycia na wyspę statku kierującego się do Anglii, którego kapitan spełnił życzenie nieżyjącego ojca i zabrał jego dziecko do Europy.

REKLAMA

Metropolie podejmują działania

Ludwik XV (mal. Hyacinthe Rigaud, domena publiczna)

Ostateczną przyczyną upadku wielkiego piractwa epoki żagli i bukanierów oraz następującej po niej tak zwanej Złotej Ery Piratów było wytępienie tego procederu przez imperia kolonialne. Nie mogły one tolerować przestępczości na swoich szlakach handlowych i kolosalnych strat finansowych, jakie ona powodowała. Prośbą i groźbą, siłą i łaską, wszystkimi możliwymi sposobami Anglia, Francja, Holandia, Hiszpania oraz Portugalia walczyły z piractwem.

W 1723 roku weszło w życie, nadane przez króla Ludwika XV, ułaskawienie dla każdego pirata, który zadeklaruje wobec reprezentującego manarchę lokalnego urzędnika wolę zaniechania dalszych działań. Dzięki temu kapitan Condent mógł wyjechać do Francji. Już wcześniej, bo w 1721 roku, dogadał się on z gubernatorem wyspy Reunion, Desforgesem Boucherem. Ten, za ogromną łapówkę i pozbycie się pirackiego statku, nie dość, że udzielił jemu i jego ludziom gubernatorskiej łaski, to na dodatek oddał mu za żonę swoją córkę. Szczęśliwa para po wejściu w życie królewskiego prawa wyjechała do Francji, gdzie Condent z dużym powodzeniem zaczął trudnić się handlem i, spokojnie się starzejąc, dożył 1770 roku. Można tu wspomnieć, że koniec problemów Condenta stał się początkiem problemów jego teścia. Jego skorumpowanie i zapewnianie możliwości ucieczki kolejnym piratom ściągnęło mu na głowę królewski gniew i karę śmierci. Reunion przestał być pirackim azylem, gdzie zawsze można było dogadać się z władzami, z którego, prócz Condenta, skorzystał również John Bowen. Kiedy on i jego załoga wycofywali się z piractwa, podzielił się częścią swej bajecznej fortuny z administracją kolonii i osiadł na wyspie, gdzie wiódł spokojne życie.

Skąd taka nadzwyczajna łaska króla Francji? Po pierwsze, z rachunku ekonomicznego. Prościej i taniej jest pozbyć się wroga dobrowolnie, pozwalając zachować mu życie i pieniądze, niż gonić za nim, aby mu je odebrać. Po drugie, nie był to bynajmniej akt nadzwyczajny. W 1718 roku niemal identyczny dokument wydała korona brytyjska, adresując go do piratów karaibskich, zwłaszcza tych z New Providence. Filozofia, która za tym stała, mówiła, że piraci przekroczyli już punkt, do którego trudnili się rozbojem dla zysku i teraz robią to, bo nie są zdolni się z tego wycofać. Danie im tej możliwości oznaczało dla nich szansę powrotu do normalności, władza zaś mogła zaoszczędzić sobie wysiłku, problemów i wydatków. Administracja Francji zapewne wiedziała, że niejeden pirat złamie warunki umowy i, pomimo otrzymania ułaskawienia, wróci do swej profesji, ale pomysłodawcy takiego prawa, patrząc w przeszłość, znali historię tych, co otrzymali łaskę i nie dość, że zaprzestali rabowania i napadów, to na dodatek przeszli na służbę królewską i sami ścigali swych dawnych kompanów.

REKLAMA

Ostatni pirat

Wskutek działań mocarstw kolonialnych czarne bandery znikły z oceanów, szlaki handlowe stały się bezpieczne zaś ostatnie bandy piratów przepadły w więzieniach i głębinach niezbadanych lądów. Lecz na Madagaskarze pozostał jeden człowiek, o którym władza nie mogła zapomnieć i który nie zrezygnował z uprawiania swego procederu. Arcypirat – kapitan Olivier la Buse.

Nie wiadomo, co odwiodło go od skorzystania z prawa łaski, które przyznawano mu dwukrotnie. Mogła być to rządza zysku, mógł być brak zaufania do władz lub przywiązanie do skarbu, który ponoć ukrył gdzieś na Wielkiej Wyspie. Jakie nie byłyby przyczyny, la Buse dalej trudnił się piractwem nawet, gdy część jego ludzi zdecydowała się skorzystać z prawa łaski. Kariera ostatniego ze sławnych piratów z Madagaskaru zakończyła się w 1730 roku, kiedy został pojmany i powieszony.

Nagrobek Oliviera Levasseura, zwanego La Buse (fot. Tonton Bernardo, udostępniono na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

Dzisiaj, dzięki piratom, na Madagaskarze prężnie działa biznes turystyczny. Atrakcją są na przykład miejsca, gdzie na Świętej Marii piraci chowali swoich zmarłych. Przed zaledwie kilkoma laty ekipie słynnego odkrywcy i archeologa – Burry’ego Clifforda udało się znaleźć statek kapitana Condenta, noszącego banderę z trzema trupimi czaszkami „Latającego Smoka”. Integralną częścią legendy o piratach są opowieści o bajecznych skarbach, schowanych przez tych, którym nie udało się umknąć przed sprawiedliwością.

Piraci z Madagaskaru byli jednymi z najbardziej skutecznych rabusiów w dziejach, a być może największymi z tych, którzy grasowali w epoce żagla. Z całą pewnością ukradli więcej z pokładów statków, niż ich koledzy z Karaibów i Antyli, których łupy pochodziły głównie z napadów na hiszpańskie miasta. Wszystkie załogi działające z Wielkiej Wyspy łącznie przez około trzydzieści lat swej aktywności zrabowały towary warte wówczas grubo ponad dwa miliony funtów. Dla zobrazowania tej kwoty nadmieńmy, że w tamtych czasach przeciętny marynarz zarabiał około pięćdziesięciu funtów rocznie. Wiele z tych skarbów popłynęło z piratami do portów Europy i Ameryki - tam, gdzie uciekali lub docierali po uzyskaniu ułaskawienia. Lecz byli też tacy jak Adam Baldridge, którego pieniądze miały na wieki pozostać ukryte na Zakazanej Wyspie; tacy jak Robert Kidd, którego łupy podobno do teraz zakopane są gdzieś u wschodnich wybrzeży USA.

Kapitan Olivier La Buse, idąc na szubienicę, rzucił w tłum ludzi zwitek papieru – jakoby zaszyfrowaną mapę, czy też wiadomość, której przesłanie jest aktualne do dziś. Zanim pętla zacisnęła się na szyi, a napięty szybkim ruchem sznur zerwał kręgosłup pirata, La Buse podobno powiedział do gapiów: „Znajdźcie mój skarb… jeśli zdołacie”.

Redakcja: Przemysław Mrówka

Korekta: Maria Buczkowska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Kacper Nowak
Z zamiłowania historyk, z zawodu handlowiec. Uważa, że przeszłość powinno się przekazywać jako zestawienie niegdyś żywych obrazów i jak najmocniej wpływać przy tym na wyobraźnię odbiorcy, aby poprzez wizualizację historii wyryć ją w jego myślach i sercu. Autor książki pt. „Tortuga – dzieje wyspy piratów”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone