Marci Shore – „Nowoczesność jako źródło cierpień”

opublikowano: 2013-02-06 15:19
wolna licencja
poleć artykuł:
Wiek dwudziesty był wiekiem konfliktów. Na tle politycznym, etnicznym, narodowościowym, pokoleniowym i wreszcie intelektualnym rozgrywały się dramaty, które na zawsze zmieniły oblicze nie tylko Europy, ale przede wszystkim los jej mieszkańców. Jaki udział w tych gwałtownych wydarzeniach przypadł radykalnym inteligentom, których losy przeplatały się z najbardziej burzliwymi epizodami XX wieku?
REKLAMA
Marci Shore
Nowoczesność jako źródło cierpień
nasza ocena:
7/10
Wydawca:
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Rok wydania:
2012
Okładka:
broszurowa
Liczba stron:
252
Format:
16,5x23,5 cm
ISBN:
978-83-62467-89-1

W Polsce Marci Shore zasłynęła książką „Kawior i popiół. Historia pokolenia oczarowanych i rozczarowanych maksizmem”. Jej publikacja była dla nas niezwykle istotnym wydarzeniem, ale bardzo różnie ocenianym. Wielu historyków deprecjonuje jej pracę, zarzucając przede wszystkim pisanie pod z góry przyjętą tezę, jednak faktem jest, że tylko ona podjęła się napisania czegoś o np. Wandzie Wasilewskiej. Debiut ten był tym bardziej interesujący, że Marci Shore jest amerykańską historyczką, a z Europą łączy ją jedynie żydowskie pochodzenie przodków – w jednym z wywiadów Shore przyznała, że to właśnie owe korzenie przyczyniły się do rozwoju jej zainteresowań Europą Środkowo-Wschodnią. W efekcie punktem centralnym swoich badań uczyniła losy ludzi wywodzących się z tego właśnie obszaru. Autorka, wychowana w innej tradycji badawczej, potraktowała problematykę, z którą borykamy się od lat, w zupełnie odmienny sposób. I choć wykorzystane metody mogą budzić niemałe zastrzeżenia, bez wątpienia jest to praca, którą znać trzeba. A czym zaskakuje nas Shore w najnowszej publikacji, wydanej przez Krytykę Polityczną?

Nowoczesność jako źródło cierpień to siedem tekstów powstałych w latach 1998–2012, które w nieznaczny sposób zostały zmodyfikowane przez autorkę na potrzeby książki. Większość z nich nie ukazała się wcześniej w języku polskim, a dwa ostatnie eseje: „Szukając sensu po marksizmie. Leszek Kołakowski i komandosi” oraz „Czy możemy zobaczyć idee? O ewokacji, doświadczeniu i empatii” są publikowane po raz pierwszy. Klamrą spinającą teksty jest problematyka badawcza oscylująca wokół losów polskich, węgierskich i czechosłowackich inteligentów, których rola na przestrzeni kolejnych dekad ulegała istotnym przeobrażeniom, stając się często przyczynkiem do głębokich zmian.

Pierwszy esej „Kosmopolityzm, awangarda i utracona niewinność Europy Środkowej” tłumaczy wszystkie zawiłości, z jakimi musiała uporać się „siła kierownicza” tego obszaru. Shore szuka korzeni – powołując się na życie i twórczość m.in. Stefana Zweiga, Edmunda Husserla czy Romana Jakobsona, opisuje atmosferę ówczesnej Europy. Dowodzi, że awangarda była kontynuacją koncepcji Mitteleuropy, do której w pewnym sensie nawiązywał również komunizm. Jednak to poczucie – „bycie Europejczykiem” – jest punktem centralnym tekstu. Większość intelektualistów zgodnie z panującym trendem szukała prawd uniwersalnych i opierała się postrzeganiu świata w kategoriach narodowych, które już za chwilę miały stać się nadrzędnymi wartościami. Punktem przełomowym w tej kwestii okazał się wybuch I wojny światowej, która na zawsze odmieniła oblicze kosmopolitycznej dotychczas Europy, a namacalnym tego dowodem była konieczność posiadania paszportu. Jednak porozumienie intelektualne dla wielu z nich okazało się silniejsze od wytyczonych mozolnie granic. Szybko okazało się, że w takich okolicznościach internacjonalizm stał się jednym z punktów naturalnej zbieżności między awangardą a komunizmem. Mimo to, w starciu z rosnącym w siłę nacjonalizmem i rodzącymi się totalitaryzmami, stara awangarda okazała się bezsilna. Wbrew obietnicom, równie mało szczęścia miała mieć nadchodząca już awangarda nowa, tym razem komunistyczna.

REKLAMA

W Polsce Jakub Berman kojarzy się z najcięższymi zbrodniami epoki stalinizmu – głównie ze zbrodniczą działalnością Ministerstwa Bezpieczeństwa, za którą jest współodpowiedzialny. U Marci Shore w eseju „Dzieci rewolucji: komunizm, syjonizm i bracia Bermanowie” to człowiek, który tańczył w Rosji z sowieckim ministrem spraw zagranicznych Wiaczesławem Mołtowem (element komiczny) i nie mógł pisać do brata listów (element sentymentalny), bo komunizm go oszukał. Komunizm propagujący równość wszystkich obywateli spłatał Bermanowi nie lada psikusa – nie potrafił zaakceptować jego żydowskiego pochodzenia. Paradoksalnie komunizm, który czerpał z kosmopolityzmu, zakończył się w stalinowskim wydaniu walką z „antykosmopolityzmem”. Choć Autorka o tym nie wspomina, warto dodać, że taka postawa była reakcją m.in. na powstanie państwa Izrael, przychylnego Zachodowi. Na kartach eseju wyłania się postać człowieka, który za wierną służbę idei został odtrącony i oszukany, a jego największą winą było bycie Żydem, a nie mordowanie tysięcy niewinnych ludzi. Marci Shore z „wnikliwą empatią” opisuje rozterki i rozpacz Bermana po wykluczeniu z partii w 1956 roku. Owszem, krytycznie podchodzi do jego rozmów z Teresą Torańską, w których wyznaje on, że nie wiedział nic o zbrodniczym charakterze działalności Ministerstwa Publicznego, ale mimo to budzi on raczej współczucie niż grozę.

Jednak centralną postacią eseju autorka uczyniła Adolfa Bermana, brata Jakuba. I znowu, poznajemy nieustraszonego działacza syjonistycznego, który:

wierzył w solidarność lewicy i do końca życia sławił pamięć Frontu Ludowego z połowy lat 30. Pragnął socjalistycznego Izraela, który byłby kochającym bratem socjalistycznej Polski. Socjalistycznego Izraela, w którym Żydzi i Arabowie żyliby w pokoju i harmonii (s. 110).

Po kolei dowiadujemy się o jego licznych zasługach – głównie w czasie wojny, kiedy to pracował w żydowskiej organizacji charytatywnej CENTOS, zajmującej się dziećmi w getcie warszawskim. Pomagał również Żydom w ucieczce z getta. Autorka opisuje też jego znajomość z Władysławem Bartoszewskim, nawiązaną w czasie okupacji. Bartoszewski, który po wyzwoleniu przez pięć lat przebywał w ubeckim więzieniu, tak po latach odniósł się do stanowiska Adolfa w owym czasie:

REKLAMA
A właściwie jakie on miał wobec mnie zobowiązania? – Bartoszewski o nic nie oskarżał swego przyjaciela. Powiedział później: Nigdy nie oczekiwałem, że będzie dla mnie „stawał na głowie” albo że zmieni mój los w Polsce. Jednak do jego brata nigdy bym się o nic nie zwrócił. Uważam go za odpowiedzialnego za śmierć tysięcy ludzi: moich przyjaciół i znajomych, obcych, przyzwoitych ludzi (s.102).

Zastanawiam się, jak interpretować przywołanie oceny Władysława Bartoszewskiego – czy jest taktycznym posunięciem, gdyby jednak ktoś chciał znaleźć rysę na kryształowej sylwetce Adolfa Bermana i zarzucić mu odwrócenie się od przyjaciela w momencie najcięższej próby? Nie wiem. Natomiast ostatnie zdanie przytoczonego fragmentu jest jedyną tak mocną oceną Jakuba Bermana w całym tekście. Cały esej to próba ukazania skomplikowanych losów rodziny, której członkowie, choć spokrewnieni, często dokonywali jakże różnych wyborów. Elementem zaś, który w zasadniczy sposób zaważył na ich historii, było pochodzenie. To również próba ukazania „ludzkiej twarzy” osób które w polskiej historiografii są odbierane raczej jednoznacznie negatywnie.

Dla polskiego czytelnika ważny będzie również tekst poświęcony pokoleniu Komandosów, czyli kolejnej awangardzie, która – nie odżegnując się od wartości narodowych – czuła się w obowiązku reprezentować wartości uniwersalne. Rozwijając postawioną już wcześniej tezę, że historia komunizmu to historia pokoleniowa, Shore przedstawia sytuację ludzi, którzy uświadomili sobie, że marksizm zawiódł we wszystkich wariantach. Na przykładzie Leszka Kołakowskiego (będącego „nauczycielem” pokolenia zbuntowanych), a potem Adama Michnika i jego środowiska autorka opisuje poszukiwanie nowych ścieżek, które wypełniłyby pustkę po klęsce. Fascynacje trockizmem, zetknięcie z antysemityzmem. Iskrę buntu, która uczyniła z nich „ojcobójców”, mordujących ideały swoich ojców, co w efekcie doprowadziło do demontażu komunizmu. Warto wrócić jeszcze do wątku pokoleniowego, który został rozwinięty w tekście porównującym Polskę i Czechosłowację. Dzięki komparatystycznemu ujęciu udało się uchwycić podobieństwa losu i wyeksponować momenty przełomowe, które stały się udziałem kolejnych pokoleń.

REKLAMA

Ostatni esej w tym zbiorze, zatytułowany „Czy możemy zobaczyć idee? O ewokacji, doświadczeniu i empatii”, traktuje w sposób pośredni o warsztacie historyka zajmującego się historią intelektualną, ale pewne stawiane przez Marci Shore tezy śmiało można rozszerzyć na historię w ogóle. Autorka słusznie wykazuje, że:

Zadaniem badacza historii intelektualnej – w nie mniejszym stopniu niż badacza zajmującego się historią polityczną, społeczną, czy historią dyplomacji – pozostaje jak sądzę owo Nacherleben [naśladowanie, czyli przeżywanie odtwórcze – przyp. B.K.], które wymaga przeskoku wyobraźni do innego czasu i miejsca. Oznacza to próbę osiągnięcia pełnego zanurzenia, pisania w taki sposób, aby czytelnik – tak samo jak wtedy, kiedy czyta pasjonującą powieść albo ogląda wciągający film – „zawiesił niewiarę” (w fikcyjny charakter opowieści).

Od pewnego czasu również w naszym kraju toczy się dyskusja na ten temat i szczęśliwie wydaje się, że badacze coraz częściej, pisząc prace, myślą o przyszłym odbiorcy i starają się konstruować ciekawą narrację. Oczywiście jest to godne pochwały, ale wymaga także nie lada umiejętności – przecież barwna narracja nie może „przykryć” tego, do czego historyk dąży, czyli prawdy.

Ta praca porusza również problem empatii, który jest już wyeksponowany na okładce i zdaje się być „znakiem firmowym” Marci Shore. I tu zaczyna się problem. Bezsprzecznie zdolności empatyczne są godne pochwały, ale czy zbyt silne uleganie im w warsztacie historyka nie grozi brakiem obiektywizmu? Autorka pisze:

Co robi historyk z tymi odczuciami? [akapit wcześniej Shore opisywała swoją rekcję podczas czytania korespondencji między Władysławem Broniewskim a jego narzeczoną Joanną Kulig – przyp. B.K.] Czy mają one znaczenie? Czy wpływają na to, jak piszemy (z pewnością tak) – i czy powinny na to wpływać? Próba wyzbycia się wszelkich emocji z konieczności oznaczałaby stłumienie naszej wrażliwości. Mamy jednak obowiązek być samoświadomi, obowiązek weryfikowania naszych pierwotnych reakcji (s.231).

Powyższy akapit obudził we mnie niemałe wątpliwości. Czy wrażliwość, a co za tym idzie sympatie i antypatie powinny wpływać na prowadzone badania? Od historyka zawsze wymagano maksimum obiektywizmu, choć wiadomo, że w praktyce różnie z tym bywa. Niemniej, pojawia się coraz więcej prac, w których owe „pierwotne reakcje” wiodą prym. Czytając esej dotyczący braci Bermanów, można odnieść wrażenie, że Shore całkowicie im uległa.

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Barbara Kasprzyk
Doktor nauk humanistycznych, muzealniczka, autorka książek i artykułów poświęconych historii Kielecczyzny. W rozprawie doktorskiej badała relacje między przemysłem a rozwojem miast na przykładzie rodzinnego Skarżyska-Kamiennej. Aktualnie pracuje w Muzeum Sztuki w Łodzi.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone