Młoda Polka w Wolnym Mieście Gdańsku

opublikowano: 2021-07-05 12:08
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Hania Wolińska jest damą do towarzystwa hrabiny von Richter. Wkrótce ma opuścić Gdańsk i powrócić do domu, do Warszawy. Pewnego ranka zatrzymuje ją dwóch SS-manów…
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Barbary Wysoczańskiej „Narzeczona nazisty”.

Patrzyła z zachwytem, jak latarnia powoli spływała złotym, słonecznym blaskiem. Był to ostatni taki widok, który panna Wolińska mogła podziwiać nad Gdańskiem. Już jutro miała wsiąść do pociągu i wyruszyć w drogę powrotną do domu. Do Warszawy.

Pomimo że tęskniła za domem, myśl o opuszczeniu Gdańska napawała ją wyjątkowym smutkiem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że za rok już tu nie wróci. Może kiedyś, może za parę lat – ale nie za rok. Czuła, że wraz z odejściem lata kończy się jakaś mała część jej beztroskiej młodości. Miała prawo tak myśleć, bo przez ostatnie cztery lata każde wakacje spędzała w Gdańsku. Wprawdzie nie jako turystka, ale to nie zmieniało faktu, że stanowiły one bezsprzeczną część jej młodzieńczego życia. Nie byle czym było to, że przez ostatnie letnie sezony w lipcu i sierpniu przyjeżdżała do Gdańska jako dama do towarzystwa zamożnej niemieckiej arystokratki hrabiny Irene von Richter. Tę wyjątkowo przyjemną pracę dostała dzięki protekcji zaprzyjaźnionej pani profesor z Uniwersytetu Warszawskiego, która bardzo dobrze znała się z hrabiną. To ona zarekomendowała pannę Wolińską jako idealną kandydatkę na damę do towarzystwa. Takim oto sposobem panna Wolińska ze zwyczajnej studentki wydziału germanistyki stała się powierniczką, towarzyszką i opiekunką starszej, niezwykle ekscentrycznej damy, którą uwielbiała jak własną babcię.

Poczta Polska w WMG

Spędzając każde lato w Gdańsku z hrabiną von Richter, Hania miała wyjątkową i niepowtarzalną możliwość zarobienia dość sporych pieniędzy. Dwumiesięczna pensja, którą otrzymywała od hrabiny, była równowartością prawie rocznych dochodów jej matki pracującej w salonie z kapeluszami i z powodzeniem starczała dziewczynie na kolejny rok studiów. Oczywiście hrabina Irene (którą Hania pieszczotliwie nazywała po polsku panią Irenką) była dość osobliwą starszą panią, z wybuchowym temperamentem i ciętym dowcipem, ale ich wspólne spacery, codziennie celebrowane posiłki, godziny rozmów i niekończące się przyjęcia towarzyskie wśród niemieckiej gdańskiej elity nauczyły pannę Wolińską więcej obycia i ogłady niż cała jej edukacja w domu rodzinnym.

– To, że pochodzisz z rodziny mieszczańskiej, nie zwalnia cię z dobrego wychowania! – powtarzała zrzędliwie pani Irene. – Obycie i maniery to podstawa w wielkim świecie! Matka i ojciec Hani dbali o jej dobre wychowanie i wykształcenie, bo sami szczycili się warszawskimi manierami, ale skromne mieszczańskie dochody urzędnika państwowego i modystki nie pozwalały na zbyt eleganckie życie. Do póki żył ojciec, raz na jakiś czas stać ich było na wyjście całą rodziną do teatru czy na obiad w lepszej restauracji, ale po śmierci Stanisława Wolińskiego, która nastąpiła w wyniku ciężkiego zapalenia płuc, było już znacznie gorzej. Matka Hani, Aniela Wolińska, ledwo wiązała koniec z końcem, a wszystkie z trudem zaoszczędzone pieniądze przeznaczała na karierę wojskową starszego syna, Janka. Hania jako panna została odstawiona na boczny tor, a jej chęć studiowania na uniwersytecie pani Wolińska uważała za zbędną i po prostu ekstrawagancką zachciankę. Mimo to dziewczyna była uparta – ku zdumieniu i niezadowoleniu matki zdała egzaminy wstępne i rozpoczęła studia na Uniwersytecie Warszawskim.

REKLAMA

Początki były dla dziewczyny trudne, bo między zajęciami chodziła do kawiarni, by dorobić do rodzinnego budżetu jako kelnerka. Pomimo to pierwszy rok studiów zaliczyła z wyróżnieniem i to wtedy zaczęła się jej przyjemna i oświecająca przygoda z hrabiną von Richter.

Pani Irene z charyzmą i entuzjazmem wprowadziła młodziutką, niedoświadczoną Polkę do wielkiego świata blichtru i snobistycznego luksusu, który oszołomił dziewczynę i w mig poszerzył jej dość mocno ograniczone horyzonty. Niemiecka hrabina z upodobaniem uczyła ją, czym różni się widelec do ostryg od tego do raków bądź jakiej porcelany należy używać do popołudniowej herbaty. Pokazała, jak kosztować kawior i małymi łyczkami popijać francuskiego szampana, oraz w jaki sposób należy prowadzić grzecznościową pogawędkę o niczym.

Nauki pani Irene były dla młodziutkiej Hani prawdziwą skarbnicą wyrafinowanego savoir vivre’u, którego nie uczyli na żadnym znanym jej uniwersytecie, toteż chłonęła je z entuzjazmem i wdzięcznością. Wielokrotnie pytała staruszkę, dlaczego to właśnie ją tak stanowczo upiera się zatrudniać co roku podczas wakacji, kiedy mogłaby wybierać z tuzina innych chętnych dziewcząt, i zawsze słyszała tę samą odpowiedź:

– Bo się z tobą nie nudzę, moje dziecko, a wiesz przecież, że nie znoszę się nudzić. Nuda jest największym wrogiem starości! Ty jesteś taka zabawna! Twoja młodość jest jak balsam na moją starą duszę!

20 guldenów gdańskich

Prawdą było, że starszą panią do łez bawiły gafy, które zdarzało się pannie Wolińskiej popełniać w towarzystwie. Irene z uwielbieniem potęgowała u Hani niespożyty apetyt na tańce i wszelkiego rodzaju gry zespołowe, jakich mnóstwo było w eleganckim towarzystwie. Dziewczyna kochała grę w tenisa i brydża, a nawet zasiadała do szachów. Hrabina kibicowała jej z prawdziwym entuzjazmem i z figlarnym błyskiem w oczach obserwowała swoją pupilkę, kiedy ta toczyła towarzyskie rozmowy z młodymi, eleganckimi kawalerami wpatrującymi się w nią jak w święty obraz.

REKLAMA

Hania niejednokrotnie odnosiła wrażenie, że pani Irene była z niej szczerze dumna. Czuła to całą sobą, a przez to kwitła na oczach starszej damy niczym najpiękniejszy kwiat, nieskrępowana wiecznie karcącym wzrokiem swojej nadopiekuńczej i wiecznie krytycznej matki. I pomimo że tęskniła za bliskimi – mamą i bratem – to jednak czas spędzony w Gdańsku z dala od rodziny i przyjaciół wydawał jej się bezcennym doświadczeniem.

Jeszcze przez chwilę wsłuchiwała się w szum fal, który harmonijnie współgrał ze skrzekiem szybujących nad plażą mew, aż wreszcie westchnęła przeciągle i powoli wstała z piasku. Boso, trzymając pantofle w dłoni, ruszyła niespiesznie w stronę wyjścia z plaży, omijając porozwieszane na żerdziach sieci rybackie. Zamierzała wrócić do hotelu, zanim pani Irene się obudzi. Hrabina bezwzględnie życzyła sobie, żeby Hania zawsze towarzyszyła jej podczas śniadania. To był jeden z podstawowych obowiązków dziewczyny.

Gdańsk budził się do życia z nocnego snu. Z portu wyruszały w morze kutry rybackie, by po kilku godzinach wrócić wypełnione po brzegi świeżymi rybami, których ostry zapach bezustannie unosił się wzdłuż całej Zatoki nad Motławą.

Hania zeszła z plaży, założyła buty i pewnym krokiem, przemierzając zabytkowe portowe uliczki, powędrowała w stronę średniowiecznego Żurawia, który pełnił funkcję bramy miejskiej. Zamierzała jak najszybciej dotrzeć na przystanek tramwajowy. Robiło się późno i pani von Richter zapewne niedługo wstanie, a dziewczyna nie chciała, żeby odkryła jej nieobecność.

Idąc szybkim krokiem przed siebie, z początku nie zauważyła dwóch patrolujących ulice żołnierzy zmierzających w jej kierunku od strony Żurawia. Kiedy zbliżyli się do niej, próbowała ich minąć, ale bezceremonialnie zaszli jej drogę, blokując przejście. Hania zaskoczona podniosła na nich wzrok, odsuwając z zarumienionej twarzy szarpane przez wiatr kosmyki ciemnych włosów.

REKLAMA

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Barbary Wysoczańskiej „Narzeczona nazisty” bezpośrednio pod tym linkiem!

Barbara Wysoczańska
„Narzeczona nazisty”
cena:
44,90 zł
Wydawca:
Filia
Rok wydania:
2021
Okładka:
miękka
Liczba stron:
584
Premiera:
30.06.2021
Format:
135 x 205 [mm]
ISBN:
978-83-8195-529-4
EAN:
9788381955294

Ten tekst jest fragmentem książki Barbary Wysoczańskiej „Narzeczona nazisty”.

– Witamy śliczną damę. A szanowna panienka dokąd się wybiera o tak wczesnej porze? – zapytał po niemiecku jeden z nich. Nie zdziwiło jej to; w Gdańsku większość mieszkańców stanowili Niemcy. Dziewczyna popatrzyła raz na jednego, raz na drugiego, zupełnie nie rozumiejąc ich zachowania. Zrobiła krok w tył i znowu chciała ich minąć, ale oni, jakby bawiąc się jej zmieszaniem, ponownie zaszli jej drogę i śmiało patrzyli dziewczynie w oczy. Obaj byli młodzi, ale w ich młodzieńczych twarzach było coś, co wzbudziło w Hani czujność. Dopiero teraz dostrzegła, że mieli na sobie czarne mundury, spod których wychodziły brunatne koszule, a na ich czapkach widniały emblematy orła ze swastyką i trupią czaszką SS. Już nie miała wątpliwości, kim są. W Gdańsku z dnia na dzień formacja SS zwiększała swoje siły. A odkąd zaledwie parę dni temu gdański senat wydał dekret, w którym mianował członka nazistowskiej NSDAP Alberta Forstera zwierzchnikiem Wolnego Miasta Gdańska, miało być ich jeszcze więcej. Polityka niezbyt Hanię interesowała, ale dziewczyna nie mogła nie dostrzec ogólnego napięcia, które panowało w mieście po ogłoszeniu tej wiadomości. Polacy, mimo że mieli szerokie uprawnienia nad miastem, dane im na mocy konwencji polsko-gdańskiej podpisanej w 1920 roku, zaczęli mocno się obawiać, czy ich prawa nie zostaną pogwałcone przez Trzecią Rzeszę. Nie od dziś wiadomo było, że Niemcy nigdy nie pogodzili się z utratą Gdańska po Wielkiej Wojnie, a kanclerz Rzeszy Adolf Hitler bezustannie zaostrzał niemieckie apetyty na odzyskanie miasta.

Albert Forster

– Proszę mnie przepuścić, śpieszę się – powiedziała po niemiecku dość ostrym tonem, robiąc krok w przód, w stronę bramy miejskiej.

Jeden z żołnierzy zbliżył się do niej niebezpiecznie blisko. Poczuła zapach jego spoconego munduru. Popatrzyła mu w oczy i nie wiedzieć czemu, ogarnął ją dziwny lęk. Nie była bojaźliwa, miała już wcześniej do czynienia z żołnierzami na ulicach Warszawy – zresztą jej brat był kawalerzystą – teraz jednak instynktownie rozejrzała się w bok, pragnąc znaleźć wzrokiem kogoś, kto ewentualnie mógłby jej pomóc. Ale jak na złość w pobliżu nie było nikogo.

REKLAMA

– Pani pozwoli, że się przedstawię. SS-Rottenfūhrer Hans Bachmann, a to mój towarzysz SS-Rottenfūhrer Jacob Einbacher.

– Bardzo mi miło, panowie, ale muszę już iść. Pozwoli pan, że przejdę?

W odpowiedzi mężczyzna zbliżył się do niej jeszcze bardziej, a Hania zbita z tropu i coraz bardziej zaniepokojona cofnęła się. Czując narastające zdenerwowanie, z całej siły ścisnęła trzymający w dłoni list od Lucyny, co najwyraźniej nie uszło uwagi młodego esesmana.

– Szanowna panienka jest Polką?

Hania nerwowo zamrugała oczami.

– Owszem. Czy to jakiś problem?

– Ależ skąd! Po prostu zwykła procedura wyjaśniająca. Jesteśmy na służbie, więc chyba pani rozumie.

– Nie, nie rozumiem! Miło mi się z panami rozmawia, ale śpieszę się, więc proszę pozwolić mi odejść.

Mężczyzna uśmiechnął się do niej. Bezczelnie lustrował Hanię wzrokiem od stóp do głów, co tylko pogłębiło jej oburzenie i lęk.

– Zmuszony jestem zapytać szanowną panienkę, jak się panienka nazywa.

– Co za tupet! Chyba nie wypada zaczepiać na ulicy nieznajomą i pytać, jak się nazywa?! – odburknęła, natychmiast ganiąc się w duchu za zbytnią zuchwałość.

– Już mówiłem, że jesteśmy na służbie, więc w takiej sytuacji jak najbardziej wypada, zwłaszcza jeśli spotykamy młodą damę błąkającą się o świcie samotnie po porcie.

– To wolne miasto, więc mogę chodzić, gdzie chcę i kiedy chcę. A poza tym nie błąkam się, tylko spaceruję.

– Pan Albert Forster mógłby mieć na ten temat inne zdanie. Tyle ostatnio mówi się o nieprzyjemnych incydentach, do których dochodzi w mieście, więc chyba panienka rozumie? Musimy bezwzględnie pilnować porządku!

– Proszę mnie natychmiast przepuścić! – Hania coraz bardziej zdenerwowana, nie myśląc, co robi, uderzyła esesmana otwartą dłonią w pierś, próbując go odepchnąć. Dopiero gdy zobaczyła jego reakcję, przestraszyła się nie na żarty. Mężczyzna impulsywnie złapał ją w pół i przycisnął do siebie w żelaznym uścisku.

– Proszę mnie puścić! To boli! – krzyknęła, czując narastającą panikę.

– Sama panienka widzi, że rutynowe kontrole na mieście są potrzebne, skoro nawet tak młode damy jak panienka nie panują nad swoim zachowaniem i atakują funkcjonariuszy SS! – wycharczał jej do ucha.

Niemiecki plakat propagandowy z 1939 roku

Ciało dziewczyny zesztywniało ze strachu. Mężczyzna ściskał ją tak mocno, że z bólu jej oczy zaszły łzami. Nagle puścił ją gwałtownie i zrobił dwa kroki do tyłu. Zachwiała się i w ostatniej chwili złapała równowagę – inaczej wyrżnęłaby kolanami o bruk. Strach i upokorzenie sprawiły, że zacisnęła zęby i popatrzyła na mężczyznę z odrazą.

REKLAMA

– Powtórzę pytanie. Jak się panienka nazywa? – zapytał esesman z naciskiem.

– Nie ma pan prawa mnie o to pytać! Jestem wolną obywatelką!

– Więc co panienka tu robi o tak wczesnej porze? Może jakieś sekretne spotkanie z kochankiem? – To mówiąc, znacząco popatrzył na list, który Hania ściskała w dłoni. Nawet nie wiedziała, kiedy go pochwycił i zamachał jej nim przed nosem.

– Jak się panienka nazywa?! – zapytał ponownie, tym razem głośniej, tonem nieznoszącym sprzeciwu, patrząc jej obcesowo w oczy.

Dziewczyna bezsilnie zacisnęła usta i popatrzyła na drugiego esesmana, który do tej pory stał nieruchomo i dość obojętnie przypatrywał się całej scenie.

– Nazywam się Hanna Wolińska. Jestem damą do towarzystwa szanowanej niemieckiej arystokratki hrabiny Irene von Richter. Pani von Richter będzie bardzo niezadowolona, kiedy dowie się, co mnie tu spotkało! Mieszkam w Grand Hotelu i natychmiast muszę tam wrócić, więc proszę mnie puścić! – wykrzyczała, czując, że trzęsie się ze zdenerwowania i gniewu. Wielokrotnie słyszała, że funkcjonariusze gdańskiej SS od jakiegoś czasu organizowali prowokacje przeciwko Polakom w mieście, ale do incydentów dochodziło głównie w biedniejszych, tak zwanych czerwonych dzielnicach miasta.

Dziewczyna z rozpaczą popatrzyła na cumujące w zatoce kutry rybackie, mając nadzieję, że choć jeden rybak schodzący na ląd przyjdzie jej z pomocą. Z daleka widać było w zaprzężony w konia, który toczył się brukowaną ulicą w stronę portu. Tuż za bramą ruch na ulicy wzmagał się z minuty na minutę.

– Proszę natychmiast oddać mi mój list! – krzyknęła.

– Co opiekunka tak szanowanej damy robi o świcie w porcie? – zapytał drugi esesman.

Hania popatrzyła na niego wzburzona.

– Spacerowałam po plaży! Czy to przestępstwo?

– Panno Wolińska, musimy zweryfikować pani słowa, więc pojedzie pani z nami. Na pewno szybko wszystko wyjaśnimy i wróci pani do hotelu.

Hania zadrżała ze strachu.

– To jakiś absurd! Nie zamierzam nigdzie z panami jechać!

– Chyba będzie panienka musiała. – Po tych słowach esesman złapał dziewczynę boleśnie za ramię i mimo jej głośnego oburzenia i protestów przeprowadził brutalnie przez bramę, gdzie niedaleko stał zaparkowany czarny samochód.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Barbary Wysoczańskiej „Narzeczona nazisty” bezpośrednio pod tym linkiem!

Barbara Wysoczańska
„Narzeczona nazisty”
cena:
44,90 zł
Wydawca:
Filia
Rok wydania:
2021
Okładka:
miękka
Liczba stron:
584
Premiera:
30.06.2021
Format:
135 x 205 [mm]
ISBN:
978-83-8195-529-4
EAN:
9788381955294
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Barbara Wysoczańska
Urodziła się w Nowej Soli w 1980 roku, obecnie mieszkanka Zielonej Góry. Absolwentka historii na Uniwersytecie Zielonogórskim. Polska autorka i matka dwóch córek. Historyk z pasji i wykształcenia, miłośniczka dobrej literatury, muzyki i kina. Wrażliwiec kochający ludzi i życie.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone