Piotr Zychowicz – „Pakt Ribbentrop-Beck” – recenzja i ocena

opublikowano: 2012-09-23 11:39
wolna licencja
poleć artykuł:
Polacy nie przeciwstawiają się Hitlerowi, przeciwnie - idą razem z nim na wojnę ze Związkiem Sowieckim, unikając tragedii okupacji i komunizmu. To piękna wizja, ale...
REKLAMA
Piotr Zychowicz
„Pakt Ribbentrop-Beck, czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki”
cena:
40 zł
Wydawca:
Rebis
Rok wydania:
2012
Liczba stron:
362
ISBN:
978-83-7510-921-4

Fizycznie rzecz biorąc, książka przedstawiana jako wydarzenie intelektualne prezentuje się ładnie. Okładka ze skrzydełkami, eleganckie wkładki z ilustracjami. Treściowo „Pakt Ribbentrop-Beck” Zychowicza to rzecz bardzo „suworowowska”. Szybko czytający się esej, mocne tezy, barwne metafory opisujące sytuację polityczną. Jednak najważniejsze podobieństwo jest takie, że obaj autorzy w upojeniu swoimi pomysłami stracili resztki krytycyzmu, braki intelektualne wypełniając wymyślnymi inwektywami kierowanymi pod adresem nielubianych polityków.

Zestawiając tych dwóch gentlemanów, trzeba podkreślić, iż Zychowicz wypada mimo wszystko gorzej. Autor „Lodołamacza” sam doszedł do koncepcji, jakie złożyły się na jego „popularnonaukowy kryminał” – że użyję sformułowania profesora Krawczuka – prowokując przy tym poważną dyskusję, głównie w historiografii niemieckiej. Zychowicz idzie natomiast szlakiem przetartym: nie tylko przez przedwojenną, jakże drobną, orientację proniemiecką, ale również przez powojennych autorów twierdzących, że w 1939 ratunkiem dla Rzeczypospolitej byłby sojusz z III Rzeszą. Oczywiście, nie ma mowy o plagiacie, Zychowicz skrzętnie odnotowuje źródła z których czerpał: Łojka, Wieczorkiewicza, Górskiego, etc. Na tym tle jego praca pozostaje co najwyżej podsumowaniem, zarówno najobszerniejszym, jak i najprzyjemniejszym w lekturze (no, może oprócz eseju T. Gabisia „Wrześniowa fantazja”).

„Dziś […] nadszedł czas, aby chłodno, bez emocji przeanalizować wydarzenia, które doprowadziły do największej z katastrof, jakie spadły na Polskę – drugiej wojny światowej” – deklaruje autor, po czym w tym samym rozdziale daje przykład chłodnej analizy: „Na poparcie tezy o konieczności zawarcia przymierza z Niemcami mam kilka milionów argumentów. Argumentem takim jest bowiem każdy zamordowany przez okupantów obywatel Polski”.

Zychowicz niemal dokładnie powtarza scenariusz zaproponowany pod koniec lat 70. przez Jerzego Łojka. Polska idzie z Niemcami na Sowietów, rozbija reżim Stalina, później zaś alianci pokonują Hitlera, a my triumfujemy. I na tym można by właściwie skończyć omawianie „Paktu…”, bowiem dla autora przystąpienie do wojny USA i kontynuowanie wojny przez UK, po czym ich wspólny triumf nad III Rzeszą pozostają absolutnym pewnikiem, niejako odpowiedzią na wszystkie pytania:

– A co, jeśli po zwycięstwie nad Sowietami Niemcy faktycznie, mówiąc słowami Becka, kazaliby nam pasać swoje krowy za Uralem?

– Nie ma problemu, w końcu alianci by wygrali.

– A co z Holocaustem?

– Wystarczyłoby, żebyśmy uchronili naszych żydowskich obywateli przez kilka lat, a w końcu alianci by wygrali.

REKLAMA

Tak opisuje autor wydarzenia w tym „lepszym” świecie aliansu polsko-niemieckiego: „Niemcy stawiali zacięty opór, ale na dłuższą metę z potęgą Stanów Zjednoczonych, wkraczających na drogę do budowy globalnego supermocarstwa, nie mieli szans”. Myśl, że Wielka Brytania, która trwała w walce w 1940 roku, po upadku Sowietów i stracie nadziei na otwarcie drugiego frontu mogłaby zdecydować się na zawarcie kompromisowego pokoju, zostaje zbyta w jednym akapicie. A już potencjalnej neutralności USA Zychowicz w ogóle nie bierze pod uwagę. Zupełnie zrozumiałe – zamiast rozważać opcję, co by się działo z Polską w zdominowanej na lata przez narodowych socjalistów Europie, lepiej opisywać, jaka to nasza ojczyzna staje się potężna w czasie wojny z ZSRR. Bo trzeba wiedzieć, że III Rzesza zostaje w czasie wojny osłabiona, za to Rzeczpospolita to największe mocarstwo, „jakie zostało na kontynencie Europejskim” (po ostatecznym pokonaniu Rzeszy). Wystawia ona więc „sześćdziesiąt czy nawet siedemdziesiąt dywizji”, a w ogóle z „analizy poczynionej w poprzednim rozdziale wynika, że już w roku 1942 – po wspólnym powaleniu komunistycznego molocha – położenie Polski względem Niemiec znacznie by się poprawiło w porównaniu z rokiem 1939”. Zapewne tak musiałoby być, skoro autor używa tak poważnego słowa jak analiza.

W dobrym kryminale potrzeba czarnego charakteru. W tym przypadku, niesamowita nowość, tymi złymi są Józef Beck, człowiek totalnie bezmyślny, i Wielka Brytania, która jako bohater zbiorowy jest po prostu „perfidna”. Autor dostrzega, że Beck mógł grać albo o zachowanie pokoju razem z mocarstwami zachodnimi albo iść na pewną wojnę ręka w rękę z Hitlerem. Ale skoro to Zjednoczone Królestwo było takie złe, że „gwarancje dane Polsce przez Wielką Brytanię nie miały na celu jej ratowania, ale jej zniszczenie”, to wybór wydaje się oczywisty. Niby można próbować dowodzić, że celem Wielkiej Brytanii było zachowanie pokoju w Europie i odstraszenie Rzeszy. Hitler już w „Mein Kampf” dowodził, iż:

Jedyna nadzieja Niemiec na przeprowadzenie zdrowej polityki terytorialnej leży w zdobywaniu nowych ziem w Europie […] Dla takiej polityki jest możliwy tylko jeden sojusznik w Europie – Wielka Brytania. Jest ona jedynym mocarstwem, które mogłoby zabezpieczyć nasze tyły w wypadku rozpoczęcia nowej germańskiej ekspansji.

Rząd brytyjski, gdyby jego celem było skierowanie ekspansji Niemiec z dala od siebie, mógł po prostu dać wolną rękę Hitlerowi na wschodzie Europy. Ale pamiętajmy, że to nie „Zbrodnia i kara”, nie chodzi więc o dylematy. Musimy wiedzieć, kto zabił!

REKLAMA

Żeby nie nadwyrężać umysłów czytelników, Zychowicz miesza perspektywy. Beck był aż tak głupi, że nie przewidział dokładnie, jak potoczą się wydarzenia w ciągu następnych lat:

Czy naprawę nie zadał sobie pytania, jak będzie wyglądała okupacja niemiecka na terenie Polski? Czy naprawdę sądził, że powtórzy się niemiecki system okupacyjny z lat 1915–1918. Czy to, co Hitler wyprawiał we własnym kraju z opozycją czy Żydami, nie skłoniło go do refleksji, jaki będzie los pozostawionego przez niego na pastwę Niemców narodu?

Jednocześnie Beck nie powinien mieć żadnych wątpliwości, czy wchodzić w sojusz z Hitlerem, który:

Zbrodniczą twarz pokazał dopiero we wrześniu 1939 roku, po wybuchu drugiej wojny światowej […] Pół roku wcześniej Józef Beck i Edward Śmigły-Rydz, odrzucając ofertę III Rzeszy, nie wystąpili więc – jak chcą ich obecni apologeci – w obronie „humanitarnych wartości”, nie odrzucili też „kuszenia diabła”. Diabeł ten miał się dopiero ukazać. Beck po prostu odrzucił zwykłą ofertę wojennego aliansu.

Czyli Beck powinien wejść w sojusz z Hitlerem, żeby uniknąć eksterminacji narodu polskiego, ale nie powinien się lękać potencjalnej eksterminacji, bo nie było żadnego powodu do obaw. Gdyby Zychowicz nie był aż tak chłodno myślącym realistą i napisał książkę trochę krótszą, to wyłapanie takich nieścisłości poszłoby zapewne łatwiej w trakcie korekty.

Wynotowuję te fragmenty jako przykłady, bo dyskusja z każdą nieścisłością, nadużyciem czy szarżą autora wykracza poza ramy recenzji. Choć aż kusi, żeby dowodzić, że nieprawdą jest, iż „najazd Hitlera na Polskę w 1939 był możliwy tylko dlatego, że wcześniej zawarł on pakt Ribbentrop-Mołotow” bo decyzja o wojnie z Polską została podjęta, zanim Hitler na poważnie wziął pod uwagę możliwość układania się ze Stalinem. Bez trudu można by też wykazać, że pogląd, jakoby ulegnięcie przed żądaniami Rzeszy w 1939 nic nie zmieniło w położeniu międzynarodowym Rzeczpospolitej, jest z gruntu fałszywy (s. 226), a propaganda zwycięstwa w czasie prowadzenia wojny nerwów to norma, a nie „haniebne oszukiwanie narodu” (s. 290).

REKLAMA

Nie odmówię sobie natomiast zwrócenia uwagi na pozę, jaką przybiera Zychowicz. Rozumiem, że aura kontrowersji na pewno odbije się pozytywnie na sprzedaży książki, jednak robienie z siebie wielkiego oryginała i twierdzenie, że „każda próba dyskusji na ten temat była do tej pory w Polsce tłumiona” są zabawne w kontekście ilości tekstów i autorów, na jakich się powołuje. Tezy wykładane w „Pakcie Ribbentrop-Beck” padały wcześniej w książkach Łojka czy Górskiego, z dostaniem których nie ma żadnego problemu. Dyskutowano je na łamach gazet i czasopism, nie tylko w macierzystej dla Zychowicza „Rzeczpospolitej”, ale i w „Polityce” i „Gazecie Wyborczej”, które – wydawałoby się – mają reprezentować tę polityczną poprawność, której męczennikiem jest autor. Poza dość specyficznymi środowiskami pisma „Nigdy więcej” nikt nie oskarża zwolenników „tezy Łojka” o niezdrową fascynację narodowym socjalizmem. Zresztą zarzuty padające stamtąd wobec Wieczorkiewicza związane są bardziej z chwaleniem przezeń Davida Irvinga, niż z ocenami „orientacji proniemieckiej”. Również twierdzenie, że książka „Między Niemcami a Rosją” Adolfa Bocheńskiego „skazana została niemal na całkowite zapomnienie” nijak ma się do jej dwóch wydań po 1989 roku.

Wreszcie pojawia się pytanie, o co chodzi w zdaniu „w świetle nowych badań historycznych, pozbawionych już marksistowskich obciążeń historiografii uprawianej w okresie sowieckiej okupacji […]”. Więc cały PRL to tylko „sowiecka okupacja”? Owszem, czepiam się szczegółów, jednak maniera różnych Ziemkiewiczów, by prezentować się jako bojownicy o PRAWDĘ, bez skostniałych umysłów właściwych skomuszałej profesurze, bywa mocno irytująca.

W podsumowaniu Zychowicz cytuje Wieczorkiewicza: „Praca historyka polega na zadawaniu pytań, a nie powtarzaniu w kółko tych samych odpowiedzi”. Niestety, „Pakt Ribbentrop-Beck” jasno dowodzi, że współcześni zwolennicy idei Jerzego Łojka nie są zainteresowani żadnymi pytaniami, żadnym nanoszeniem odcieni szarości na obraz przedwojennej polityki zagranicznej Polski. Mamy proste (prostackie?) odpowiedzi, wiemy, że Beck był durniem, bo nie poszedł z Hitlerem, i wszystkie fakty staramy się podporządkować tej ocenie. I nieważne, czy popadniemy w taki absurd, jak Ziemkiewicz sugerujący, iż Beck żył sobie wygodnie po „haniebnej” ucieczce z Polski – skoro Beck był tak głupi (a wiemy, że głupi był, bo tak pisze Cat-Mackiewicz), to pewno i prawdą jest, że żył w luksusach.

Na koniec postawię pewną tezę, może zbyt psychologizującą. Otóż sądzę, że dużą częścią podobnych Zychowiczowi publicystów kieruje chęć wmówienia samemu sobie, iż nie ma sytuacji, w których dobra polityka zawodzi. Skoro polityka Becka doprowadziła do klęski, to musiała być głupia i musiało to być oczywiste. Wszak nie od dziś wiadomo, iż „wyznawca etyki przekonań nie może znieść etycznej irracjonalności świata”. Czy ubrana w szaty realizmu krytyka dyplomacji II RP jest również próbą ratowania owej racjonalności?

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Marcin Mleczak
Student Instytutu Historii UJ. Interesuje się historią dyplomacji i dziejami Hiszpanii (XIX-XX w.), działa w Krakowskim Klubie Teologii Politycznej. W wolnym czasie czyta science-fiction, pływa i tłucze w Europa Universalis.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone