Początki „kenijskiego Gułagu”

opublikowano: 2013-05-20 15:56— aktualizowano: 2015-09-08 15:56
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Czy za dzisiejszej problemy Globalnego Południa, w tym kryzys migracyjny, odpowiada XIX-wieczny europejski brutalny imperializm i kolonializm?
REKLAMA

W Afryce i w Azji całe grupy etniczne były pozbawiane ziemi metodą podejrzanych, ale użytecznych przymierzy z nieprawowitymi władcami, fałszywych traktatów i luf karabinów. Na całym świecie opór, tak jak w Afryce Wschodniej, trwał aż do nieubłaganego końca. Sama odwaga nie wystarczyła przeciwko brytyjskim cekaemom, a wojna imperialna przypominała bardziej polowanie na grubego zwierza niż walkę.

Działania zmierzające do kumulacji kolonii afrykańskich pod koniec XIX wieku były wyrazem nowej polityki zagranicznej Wielkiej Brytanii i odzwierciedlały zmianę taktyki geopolitycznej spowodowaną pierwszymi oznakami upadku gospodarczego. Przez dziesiątki lat Brytyjczycy byli w stanie do­minować nad europejskimi konkurentami, trzymając otwarte drzwi do wymiany międzynarodowej przez „imperializm wolnego handlu”. Nie potrzebowali oficjalnych kolonii w Afryce, Azji czy Ameryce Południowej, ponieważ ich światowa dominacja ekonomiczna czyniła z tych regionów terytoria de facto brytyjskie; inne mocarstwa europejskie nie były w stanie konkurować z Wielką Brytanią na wolnym rynku. Brytyjczycy mieli oczywiście także oficjalne kolonie, takie jak Indie czy Hongkong, jednak znaczna część świata pozostawała pod ich tańszą i ekonomicznie wygodną nieformalną kontrolą. Jako że kryzys ekonomiczny końca XIX wieku uderzył Wielką Brytanię w czasie, gdy inne mocarstwa zachodnie – zwłaszcza Niemcy i Stany Zjednoczone – przechodziły pomyślnie industrializację, brytyjska przewaga ekonomiczna była zagrożona. Rozwój gospodarczy państw europejskich i zawiązanie nowych przymierzy geo­politycznych spowodowały, że postęp industrializacji obudził apetyt na nowe kolonie raczej w Afryce niż na Środkowym Wschodzie i w Azji.

Wyścig o Afrykę, europejski ruch dążący do podziału tego kontynentu, jest jednym z najlepiej opisanych procesów w historii imperializmu. Do tego czasu mapa kolonialna Afryki – z wyraźnym wyjątkiem strategicznych portów morskich na wybrzeżach wschodnim i zachodnim oraz kolonii w Afryce Południowej i Egipcie – była pusta. Jednak w ciągu zaledwie kil­ku dziesięcioleci mocarstwa europejskie – Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Portugalia, Włochy i Belgia niesławnego króla Leopolda II – pocięły kontynent na kawałki i podzieliły się łupami. Europejskie targi imperialne podczas kongresu berlińskiego w latach 1884–1885 okazały się pierwszym krokiem do stworzenia bezsensownych terytoriów, dzielących jednolite grupy etniczne i sieci handlowe, a zarazem zmuszających do połączenia inne grupy Afrykanów, które chciały pozostać odrębne. Terytoria te – w sumie około czterdziestu kolonii i protektoratów – stały się później podstawą afrykańskich państw narodowych.

REKLAMA

W czasie gdy dzielono większość Afryki, na tronie brytyjskim zasiadała królowa Wiktoria i u schyłku XIX wieku rządziła najbardziej rozległym imperium w historii swojego kraju. Obok nowych terytoriów afrykańskich pojawiły się także inne, które jej imperialni negocjatorzy przechwycili podczas wyścigu o Azję Wschodnią – Malaje, część Borneo i Nowej Gwinei oraz liczne wyspy na Pacyfiku, z Fidżi i Wyspami Salomona. Dodano je do i tak imponującej listy oficjalnych kolonii, na której znajdowały się Indie i liczne wyspy karaibskie oraz terytoria mające status dominium, jak Australia, Nowa Zelandia i Kanada. Imperium Brytyjskie obejmowało niemal dwadzieścia milionów kilometrów kwadratowych, czyli z grubsza jakieś dwadzieścia pięć procent ziemskiego lądu.

Pomnik królowej Wiktorii przed parlamentem w Kapsztadzie

Królowa Wiktoria miała około czterystu czterdziestu pięciu milionów poddanych na całym świecie. Niewliczone są tu dane z terytoriów, które pozostawały koloniami nieoficjalnymi, jak Argentyna czy Brazylia. Biorąc pod uwagę brytyjski kapitał zainwestowany w tych państwach i ich handlowe powiązania z Wielką Brytanią – nie były one brytyjskimi koloniami jedynie z nazwy.

Brytyjskie rozległe imperium, choć niejednolite, jednoczył wspólny etos „misji cywilizacyjnej”. Według Brytyjczyków nie chodziło tylko o eksploatację; jeśli wierzyć oficjalnej retoryce tamtych czasów, wyzysk wcale nie był czynnikiem motywującym ich do światowego podboju. Wręcz przeciwnie, jako wyższa rasa, bogata w wartości chrześcijańskie i wiedzę ekonomiczną, mieli moralny obowiązek zbawienia „zacofanych pogan” na całym świecie. Na Czarny Ląd nieśli kaganek oświaty, dokonując przemiany „tubylców” w światłych obywateli, gotowych do zajęcia właściwego im miejsca w nowoczesnym świecie. Zgodnie z prezentowaną przez Brytyjczyków linią rozumowania, nie kradli oni ziemi Afrykanom ani nie wykorzystywali miejscowej siły roboczej, wyznaczyli się jedynie na opiekunów nieszczęsnych tubylców, którzy nie osiągnęli jeszcze dostatecznego stopnia ewolucji, by móc samodzielnie się rozwijać i podejmować odpowiedzialne decyzje. Dzięki właściwemu pokierowaniu przez Brytyjczyków i ich twardej paternalistycznej miłości Afrykanie mieli szansę zostać nowoczesnymi ludźmi, chociaż przeprowadzenie radykalnej transformacji mogło potrwać dziesiątki lat, a nawet całe stulecia. Z początku postawę tę nazywano „wiktoriańskimi aspiracjami”, chociaż brytyjska obłuda w kwestii tubylców pozostała w zasadzie niezmieniona przez prawie cały XX wiek. To był właśnie kulturowy imperializm w najczystszej postaci. „Brzemię białego człowieka”.

REKLAMA

Administrowanie imperium było dużo większym wyzwaniem niż retoryczne uzasadnianie jego istnienia, chociaż tu także obowiązywało jedno credo. W Londynie i w całym imperium na wszelkich szczeblach rząd kolonii zawsze „polegał na miejscowych”. Miało to sens, jeśli weźmiemy pod uwagę ogrom brytyjskich posiadłości; wszelkie formy zdalnego zarządzania z Londynu byłyby finansowo i technicznie niemożliwe, zwłaszcza wobec skąpego budżetu, jaki Wielka Brytania przeznaczała na administrację. Oczekiwano, że imperium nie stanie się ciężarem dla brytyjskich podatników – a każda kolonia będzie się sama finansowała. Było to wielkie brzemię zarówno dla miejscowej ludności, jak i dla kolonizatorów, którzy musieli wytworzyć dochód wystarczający na opłacenie brytyjskiej infrastruktury w koloniach – kolei, dróg, telegrafu i administracji. Oznaczało to, że pozostanie niewiele środków na szkoły, szpitale i inne instytucje społeczne, które – zdawałoby się – powinny stanowić trzon brytyjskiej misji cywilizacyjnej. Kolonialna polityka fiskalna przekładała się także na ogromną odpowiedzialność i obowiązki nałożone na miejscowych urzędników, od których wymagało się rządzenia setkami tysięcy poddanych, z niewielką pomocą merytoryczną i jeszcze mniejszym budżetem. O ile była powszechna zgoda na brytyjską misję cywilizacyjną, o tyle nigdy nie powstały twarde zasady sprawowania jej na miejscu. Częściowo da się to znów wytłumaczyć ograniczeniami finansowymi. Jednakże miejscowym dano tak dużo swobody z innego powodu: byli to jedyni urzędnicy, którzy mieli wystarczające doświadczenie i znajomość lokalnej sytuacji, niezbędne do podejmowania decyzji w koloniach.

Tekst jest fragmentem książki Caroline Elkins „Rozliczenie z imperium. Przemilczana historia brytyjskich obozów w Kenii”:

Caroline Elkins
„Rozliczenie z imperium. Przemilczana historia brytyjskich obozów w Kenii.”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Świat Książki
Okładka:
twarda
Format:
16.5x24 cm
EAN:
9788377997604

Niewielka kontrola rządu centralnego była charakterystyczna dla brytyjskiego zarządzania koloniami w Afryce i w większości imperium. Miało ono głównie administrację typu prefekturalnego, uwzględniającą cechy i uwarunkowania każdej kolonii. W praktyce administracyjna odpowiedzialność spoczywała głównie na trzech instytucjach, które razem tworzyły brytyjski rząd kolonialny. Dla większości imperialnej Afryki najwyższą instancją było Ministerstwo Kolonii w Londynie. Na jego czele stał sekretarz stanu ds. kolonii, odpowiedzialny przed premierem i mający status ministra. Ministerstwo Kolonii miało bardzo mały personel. W roku 1929 zatrudniało trzydziestu pięciu urzędników, a dziesięć lat później niespełna pięćdziesięciu. Z tego powodu w rozlicznych podległych koloniach nie było w stanie nadzorować niczego oprócz najbardziej ogólnej polityki. Jednak nawet w tej sferze Londyn rzadko wydawał odgórne polecenia. Interwencje Ministerstwa Kolonii były najbardziej widoczne na początku i u schyłku imperium czy też w sprawach tworzenia lub rozwiązywania lokalnego rządu. Stworzono w ogólnym zarysie kilka programów rozwoju Kenii i innych państw afrykańskich, ale realizacja spoczywała na lokalnych urzędnikach.

REKLAMA
Kenia (domena publiczna)

W całym Imperium Brytyjskim terenowi przedstawiciele Ministerstwa Kolonii stanowili elitarną kadrę urzędników. To oni każdego dnia angażowali się w wojnę pozycyjną rządów kolonialnych. Byli odpowiedzialni za codzienne sprawowanie władzy i za adaptowanie ogólnej koncepcji brytyjskiego imperializmu do lokalnych i jednostkowych okoliczności. W Kenii urzędnicy ci byli członkami tak zwanej administracji. Administracja Kenii znajdowała się na samym dole kolonialnej hierarchii władzy i składała się z komisarzy prowincji i okręgów, a także ich podwładnych, rozrzuconych po całym terytorium. „Miejscowi” ci nie byli przypadkowymi ludźmi. Wybierało ich starannie Ministerstwo Kolonii podczas kampanii rekrutacyjnych adresowanych do określonych grup odbiorców – przyszłych zarządców wykazujących cechy właściwe brytyjskiej ­klasie rządzącej. Uważano to za sprawę najistotniejszą dla funkcjonowania imperium. Panowało przekonanie, że władza w koloniach, choć rozproszona i zdecentralizowana, może być silna, jeśli zatrudni się ludzi instynktownie dostosowujących się do imperialnych reguł, takich jak wprowadzenie i utrzymanie kontroli nad miejscową ludnością, promowanie samowystarczalności finansowej oraz paternalistyczne cywilizowanie Afrykanów i innych grup tubylczych. Ludzie tacy nie potrzebowali codziennego nadzoru, gdyż podzielali przekonanie londyńskich przełożonych o wyższości arystokracji; mieli zatem wszelkie cechy potrzebne do rządzenia. Rekrutowali się zazwyczaj spośród młodszych synów rodów arystokratycznych, ewentualnie osób o podobnym pochodzeniu, z uprzywilejowanych grup, wyznających zasadę noblesse oblige. Kończyli prywatne szkoły i zazwyczaj kontynuowali edukację w Oksfordzie lub Cambridge, gdzie wbijano im do głowy najważniejsze pojęcia: honor, obowiązek i dyskrecja. Następnie wyprawiano ich na odległe placówki, takie jak Kenia, gdzie często jedna chata odgrywała rolę biura, sądu i kwatery. Byli zadziwiająco młodzi – czasem mieli zaledwie po dwadzieścia lat – i otrzymywali bardzo pobieżne szkolenie w sprawach, które ich na miejscu czekały. Niektórzy byli zarządcy w Kenii określali potem swoje przybycie do „buszu” jako „rzucenie na głęboką wodę”, w której tonęli lub starali się płynąć. Ten „rytuał przejścia” zwiększał jedynie ich solidarność i poczucie grupowej misji. Administracja w Kenii była pod każdym względem „braterstwem”, z niepisanym kodeksem postępowania, opartym na najważniejszej zasadzie: lojalności – wzajemnej i wobec Korony. Między administracją w terenie a Ministerstwem Kolonii w Londynie był szczebel pośredni – gubernator i rząd kolonii. Z londyńskiej perspektywy gubernator był osobą najważniejszą. W Kenii odpowiadał za obmyślanie i prowadzenie kolonialnej polityki; był przełożonym wszystkich członków rządu i ministrów, którzy zarządzali departamentami, między innymi do spraw tubylców, zdrowia i mieszkalnictwa czy finansów. Musiał radzić sobie także z Radą Ustawodawczą kolonii (Legislative Council, LegCo)

REKLAMA
Joseph Chamberlain, brytyjski minister kolonii

i licznymi ukrytymi interesami europejskimi dochodzącymi do głosu w tym ciele. Musiał też pilnować, by młodzi urzędnicy administracji wykonywali to, co do nich należy. Była to rola nie do pozazdroszczenia. Gubernator i jego rząd centralny podlegali różnym naciskom, starając się utrzymać równowagę, a zarazem zaspokajać często sprzeczne potrzeby administracji terenowej i Londynu.

Gubernator był przedstawicielem Ministerstwa Kolonii i miał całkowitą swobodę w rządzeniu Kenią. Kiepska komunikacja między Londynem a imperium zmusiła Ministerstwo do przekazania większości decyzji swoim namiestnikom. Nawet wtedy, gdy komunikacja znacznie się poprawiła, minister nadal działał za pośrednictwem gubernatorów, nie starając się kontrolować ich codziennych decyzji. Sukces współpracy między Kenią a Ministerstwem zależał niemal wyłącznie od osobistych relacji między ministrem a gubernatorem, łączącego ich etosu imperialnej dominacji i ich umiejętności osiągania porozumienia w trakcie targowania się i negocjacji. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że Londyn nie będzie bezpośrednio interweniować w Kenii ani nigdzie indziej na terenie imperium, poza ambarasującymi sytuacjami, które mogłyby zagrozić reputacji i słuszności brytyjskiej misji. Nawet gdy pojawiały się takie problemy, lokalnym przedstawicielom w zasadzie dawano wolną rękę w kwestii ich rozwiązania.

Tekst jest fragmentem książki Caroline Elkins „Rozliczenie z imperium. Przemilczana historia brytyjskich obozów w Kenii”:

Caroline Elkins
„Rozliczenie z imperium. Przemilczana historia brytyjskich obozów w Kenii.”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Świat Książki
Okładka:
twarda
Format:
16.5x24 cm
EAN:
9788377997604

Kenia wraz z Południową Rodezją (dzisiejsze Zimbabwe) i Afryką Południową miały w brytyjskiej Afryce wyjątkowy status, ponieważ osiedlali się tam biali kolonizatorzy, od których oczekiwano, że stworzą szkielet kolonii. Osadników brytyjskich w Kenii z grubsza można było przypisać do dwóch grup społeczno-ekonomicznych: drobnych rolników i wielkich arystokratów. Mniej zamożni biali imigranci, głównie z Afryki Południowej, pojawili się jako pierwsi, a wraz z nimi rasistowskie postawy społeczne i poglądy na „prawa tubylcze”, krystalizujące się w brytyjskich koloniach na południe od rzeki Zambezi. Często dysponowali niewielkim kapitałem i trudno było uznać ich wkład w kiełkującą gospodarkę Kenii za istotny. Każdy z nich osiadł na kawałku taniej ziemi, wielkości co najwyżej czterystu hektarów. Jako grupa stali się wkrótce beczką bez dna, drenując ograniczone zasoby kolonii, domagając się infrastruktury: szkół, dróg i szpitali, niewiele oferując w zamian. Osadnicy przybywający z Wielkiej Brytanii byli tymczasem najbardziej arystokratycznymi imigrantami, jacy kiedykolwiek zamieszkiwali imperium. Wielu z nich, choć szlachetnego pochodzenia, w Anglii cierpiało z powodu pogarszającej się pozycji ekonomicznej związanej z podziałem majątków rodzinnych między nowymi pokoleniami na coraz mniejsze części. Młodsi synowie – którymi wielu z tych młodych ludzi było – przegrywali ze starszymi, korzystającymi z prawa pierworództwa.

REKLAMA
Kolej Kenia - Uganda, 1899

Do 1905 roku niemal trzy tysiące osadników zdążyło przybyć statkami do Mombasy, aby na wyżynach Kenii odtworzyć pański tryb życia, który coraz trudniej było im prowadzić w kraju. Na nabrzeżu Afrykanie pakowali tych lordów i damy do wagonów kolejowych – z niezliczonymi torbami, skrzyniami pełnymi porcelany, gramofonami na korbę, wannami i innymi rzeczami niezbędnymi do życia – i wysyłali w całodobową podróż do nowych domów w głębi lądu. Kiedy pociąg zatrzymywał się w Nairobi, centrum kapitału oraz działalności gospodarczej i społecznej kolonii, osadników czekała jeszcze wyprawa przez wiele, wiele kilometrów bezdroży – zwanych często „milami cholernej Afryki” (miles and miles of bloody Africa - w skrócie MMBA) – wozami ciągniętymi przez woły. Nabywali ogromne posiadłości. Lord Delamere, popularny przywódca osadników we wczesnych latach kolonii, był właścicielem największej z nich, zdobywając prawo do około czterdziestu tysięcy hektarów w roku 1903 i dokupując kolejne dwadzieścia cztery tysiące parę lat później. Inne majątki ziemskie, choć mniejsze, również imponowały wielkością. Wszystkie były ulokowane na żyznych wyżynach, w umiarkowanym klimacie Kenii środkowej, rejonie, który miał się stać sercem „Kraju Białego Człowieka”. Owe bo­gate rodziny przyjeżdżały do Kenii nie do pracy, ale by korzystać z oferty brytyjskiego rządu: ziemi, siły roboczej i kapitału; oferty, którą interpretowano dość swobodnie. Nowi kenijscy arystokraci podzielali ambicję lorda Delamere, aby stworzyć rządy właścicieli plantacji, korzystając z doświadczeń w Ameryce Południowej. Podobnie jak urzędników kolonialnych, ich także jednoczyły wspólne wartości kulturowe i społeczne. Wielu z nich ukończyło Eton lub podobne szkoły dla arystokracji i przyzwyczajeni byli nie do pracy, ale do nadzorowania pracy innych. Oczekiwali, że brytyjski rząd kolonialny wszelkich szczebli będzie podzielał tę wizję.

REKLAMA

Wielmożni panowie w Kenii szybko przyjęli tryb życia, do jakiego aspirowali wszyscy Europejczycy w koloniach. W swoich majątkach, gospodarstwach czy też europejskich dzielnicach Nairobi każdy biały osadnik był właściwie panem, zwłaszcza w stosunku do ludności afrykańskiej. Wszyscy mieli służących, a bogatsze rodziny zatrudniały ich dziesiątki. Niektórzy służący wykonywali obowiązki tylko jednego rodzaju, na przykład dbali o ogród różany albo, jak na farmie Karen Blixen, nosili ulubiony szal i strzelbę pani. „Państwo” polowali ochoczo na grubego zwierza i korzystali z obiektów sportowych, a tor wyścigowy i pole golfowe w Nairobi należały do najbardziej popularnych miejsc spotkań towarzyskich. Oprócz oddawania się takim wytwornym rozrywkom owi uprzywilejowani mężczyźni i kobiety wypełniali sobie czas nader hedonistycznie – niemal na okrągło – seksem, narkotykami, alkoholem i tańcem. W Nairobi, gdzie część osadników mieszkała i pracowała na stałe, zbierali się w klubie Muthaiga, afrykańskim Moulin Rouge. Zaczynali dzień od szampana i różowego dżinu, potem grali w karty, tańczyli przez całą noc i najczęściej budzili się następnego ranka w ramionach czyjegoś męża lub nie swojej żony. Z hotelu Norfolk, zwanego „Izbą Lordów”, panowie jechali konno do baru lorda Delamere, gdzie pili ostro i korzystali z usług japońskich prostytutek z miejscowego burdelu. Poza Nairobi część wyżyny zyskała sławę jako Happy Valley (Wesoła Dolina), gdzie od week­endowych gości często oczekiwano wymiany partnerów, od progu rozprowadzano kokainę i morfinę, a po zakończeniu rozpusty porównywano swoje seksualne osiągnięcia. Mieszkańcy kolonii byli znani na całym świecie ze swoich seksualnych ekscesów, a w Wielkiej Brytanii krążył popularny dowcip: „pan żonaty czy z Kenii?”.

REKLAMA
Muzeum Karen Blixen w Nairobi (fot. Jerzy Strzelecki/wikipedia; Dekolonizacja Afryki (Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.)

Osadnicy posiadający duże majątki stanowili też siłę polityczną, z którą należało się liczyć, nawet we wczesnych latach istnienia kolonii. Wpływali na decyzje podejmowane w sprawie Kenii, wykorzystując swoje polityczne powiązania w Londynie – wielu ojców, braci i wujków zasiadało w Izbie Lordów – a także dlatego, że stanowili ekonomiczną szansę dla krajów zamorskich. Od samego początku osadnicy stawiali wysokie wymagania brytyjskiemu rządowi kolonialnemu i odnosili spore sukcesy, jeśli chodzi o zdobywanie przywilejów, które przedkładały ich interes nad potrzeby afrykańskiej ludności. Żądali pożyczek na niższy procent i niższych opłat za fracht, i to otrzymywali, a rząd subsydiował ich uprawy; naciskali na przedłużenie dzierżawy terenu z 99 do 999 lat – i dostali je. Co najważniejsze, zdobyli dostęp do centralnych instytucji rządu kolonialnego w Nairobi, gdy ich przedstawiciele – Delamere, a później inni notable: Ferdinand Cavendish-Bentinck i Michael Blundell – zostali członkami Kenijskiej Rady Ustawodawczej. Tam brali bezpośredni udział w tworzeniu kolonijnego prawa i przepisów. Gdy brytyjski rząd kolonialny zdecydował się oprzeć gospodarkę Kenii na produkcji dóbr eksportowych w posiadłościach osadników, zgodził się w zasadzie zapewniać im tyle terenu i siły roboczej, by wystarczało do stworzenia stabilnej produkcji – terenu i siły roboczej, rzecz jasna, od Afrykanów.

Interesowność osadników wynikała nie tylko z tego, że wielu brytyjskich imigrantów miało podobne arystokratyczne pochodzenie, ale także z głębokiego poczucia wyższości rasowej na każdym szczeblu białej drabiny społeczno-ekonomicznej w kolonii. Dzięki kolorowi skóry biali wszystkich klas stanowili rasę panującą, czyli zasługującą na przywileje. Zdaniem osadników, w afrykańskim „dzikusie” nie było nic szlachetnego. Wielu z nich wierzyło, że Afrykanie stoją niżej pod względem biologicznym, mają mniejsze mózgi, ograniczoną zdolność do odczuwania bólu czy emocji, a nawet inne potrzeby żywieniowe, sprowadzające się do miski posiłku z kukurydzy dziennie, by zachować pełnię zdrowia. Afrykanów trzeba było kontrolować; byli nieprzewidywalni i agresywni seksualnie, stanowiąc zagrożenie dla białych kobiet i ich wyidealizowanej cnoty, a także dla czystości rasy europejskiej społeczności. Szerząca się ideologia rasistowska radykalizowała się z czasem i tak zwani „tubylcy”, z początku określani jako „głupi, gorsi, leniwi i dziecinni”, stali się „dzicy, barbarzyńscy, atawistyczni i podobni do zwierząt”. Ta zmiana charakterystyki miała bezpośredni związek z tym, że Afrykanie coraz mniej chętnie dawali się eksploatować i rosła ich chęć odzyskania ziemi, której czuli się prawowitymi właścicielami.

Tekst jest fragmentem książki Caroline Elkins „Rozliczenie z imperium. Przemilczana historia brytyjskich obozów w Kenii”:

Caroline Elkins
„Rozliczenie z imperium. Przemilczana historia brytyjskich obozów w Kenii.”
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Świat Książki
Okładka:
twarda
Format:
16.5x24 cm
EAN:
9788377997604
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Caroline Elkins
Urodzona w 1969, profesor historii na Uniwersytecie Harvarda. Specjalizuje się w badaniach nad Afryką i doświadczeniem kolonializmu na tym kontynencie, a w szczególności nad dziejami kenijskiego plemienia Kikuju. W 2006 r. została laureatką Nagrody Pulitzera za książkę Imperial Reckoning, którą w Polsce opublikował ostatnio Świat Książki.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone