Polski „kret” w NKWD

opublikowano: 2017-05-22 07:15
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Bycie żołnierzem Polskiego Państwa Podziemnego wymagało wielkich poświęceń. Czasem trzeba było nawet wcielić się w rolę zdrajcy...
REKLAMA

Po przejściu frontu miałam w Wołominie zgłosić się do NKWD jako „patriotka”, która uważa za swój obowiązek współpracę z wojskiem sojuszniczym. Przygotowując mnie, „Adam” przeprowadził coś w rodzaju przesłuchania, żeby sprawdzić, co i jak będę mówić. Miałam ujawnić, że jestem z AK, znam wielu ludzi, do ostatniej chwili działałam w punkcie kolportażu. Miałam „rozkonspirować” punkt na placu Krasińskich, którego tam już, oczywiście, nie będzie. O sobie miałam mówić wszystko, bo skoro się legalizuję, to nie mogę się pogubić. „Adam” tłumaczył, że będę mogła bolszewikom mówić o niektórych sprawach, jak właśnie o tym kolportażu, że był, bo na pewno już go w międzyczasie przeniosą.

Dawna siedziba NKWD i KGB na Placu Łubiańskim w Moskwie (fot. A. Savin, na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0)

– Po co mówić, skoro przecież bolszewicy to…, to dlaczego im mówić?

– Coś będziesz musiała im mówić, ale my ci zawsze powiemy co. Będziemy z tobą w łączności. Nic się nie bój, utrzymamy kontakt.

I to stanowcze „będziemy w kontakcie” utwierdziło mnie w przekonaniu, że mam się nie bać. Różnie jednak potem bywało z tą łącznością.

Miałam po prostu wejść do NKWD. Pułkownik nie powiedział mi, jak to jest niebezpieczne. Może wtedy wystraszyłabym się, a tak – z naiwności się nie bałam. Nie powiedział, że Sowieci mogą mnie – tylko za wywiad to, że należę do AK – wywieźć na Sybir, albo od razu rozstrzelać.

Wyjechałam na stałe do dziadków. Jeszcze przyjeżdżałam do Warszawy, mimo rozkazu, że mam siedzieć w Wołominie i się nie ruszać, bo nie wiadomo, jak się front ruszy i czy nie zostanę odcięta. Niedługo potem w Warszawie zaczęło się powstanie. Już nie spotkałam się z Józkiem. Miał gdzieś wtedy inne zadanie. Nie wiedziałam, kiedy będzie powstanie, nie czekałam na godzinę „W”, bo inaczej, mimo wszystko, pewnie zostałabym z Józkiem. Oni znali to moje niezdyscyplinowanie, tę moją totalną beztroskę – i dlatego chyba mi nie powiedzieli. Powstanie zastało mnie w Wołominie. Strasznie tęskniłam za Józkiem, rozpaczliwie. Z Wołomina w pogodny dzień widać było dymy z Warszawy, a on tam był… Tak pragnęłam umrzeć z tej rozpaczy, że gdyby mnie jakaś kulka trafiła niechcący, tobym przyjęła ją z radością.

Był taki moment, w którym Niemcy opróżniali Wołomin – wszyscy musieli spakować się i wyjść z tobołkami. Postanowiłam, że przeczekamy w pustym miasteczku. Nie myślałam nawet o swoim zadaniu, tylko po prostu bałam się, że jak znowu rozpoczniemy tułaczkę, to zginiemy. Zostaliśmy więc w pustym Wołominie bez żadnego zabezpieczenia, bez jedzenia. To był ciężki czas, bardzo trudny moment. Cisza i napięcie – ani Niemców, ani Polaków. Mimo wszystko myśmy czekali na polskie wojsko, nie na Rosjan. Chociaż byłam poinstruowana przez zwierzchników z AK, że nadejdą Rosjanie, to tak naprawdę nie chciałam w to uwierzyć. Byłam pewna, że pierwsi wkroczą Polacy.

REKLAMA

Front zbliżał się i cofał, po paru dniach ustalił się na dobre – chyba we wrześniu. Pewnego dnia poszłam kopać ziemniaki na podmiejskie pole i wtedy się dowiedziałam, że Sowieci są w miasteczku i zaczęli (tak, jak to zapowiedział mi pułkownik „Adam”) wzywać przez megafony i afisze, aby wszyscy, którzy brali udział w jakiejkolwiek konspiracji, zgłaszali się do nich; żeby składać broń i oficerom przekazywać wszelkie posiadane wiadomości. Ogłaszali, że taka jest powinność prawych synów Polski, że należy tak zrobić dla dobra ojczyzny. Teksty na afiszach napisane były po polsku, bez żadnych błędów.

Przyszłam do domu, umyłam ręce upiaszczone od zbierania ziemniaków i powiedziałam:

– Idę się ujawnić do NKWD.

Babcia na to:

– Poczekaj, przecież się nie pali, nic nie wiadomo...

– Nie, nie, muszę się zgłosić, to mój obowiązek.

Babcia była oburzona. Dziadek mniej, bo bardzo mnie kochał i zawsze starał się mnie rozumieć, stawać po mojej stronie. W tych odezwach oczywiście nie padało słowo NKWD, napisane było tylko, że wojska sowieckie, pomagając wojskom polskim, zajęły te tereny i proszą wszystkich o zgłaszanie się do pomocy we wspólnym biciu wroga – Niemców. I tak właśnie babci tłumaczyłam:

– No przecież z Niemcami walczyliśmy!

– Oj dziecko, ci tutaj to też wróg, poczekaj na polskie wojsko.

Czołg średni T-34/85, podstawowy sprzęt radzieckich wojsk pancernych (fot. Radomil, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0).

Ale ja poszłam. Zgłaszać się trzeba było w magistracie. Powiedziałam wartownikowi na dole, że jestem z AK i przyszłam się ujawnić. Kazał mi poczekać, zniknął gdzieś i zaraz wrócił. Wprowadził mnie wprost do pokoju, chociaż na korytarzu czekali jacyś ludzie. Rozmawiał ze mną najpierw taki niby-Polak, Dunin-Pawłowski. Mówił po polsku, ale ze wschodnim akcentem. Ubrany był w jakąś dziwną bluzę mundurową, koszulę i krawat. Zaczął mnie szczegółowo wypytywać. Opowiadałam o początkach swojej konspiracji, o tym, że byłam w ZWZ, następnie w AK, że przyjechałam do dziadków i nie zdążyłam już na powstanie. Potem spisałam swój życiorys.

REKLAMA

Tekst jest fragmentem książki Ludwiki Zachariasiewicz pt. „Randka z wrogiem”:

Ludwika Zachariasiewicz
„Randka z wrogiem”
cena:
29,00 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Naukowe PWN
Okładka:
miękka
Liczba stron:
136
Seria:
/ cykl: Karty historii
Data i miejsce wydania:
1, 2017
Premiera:
20.03.2017
EAN:
9788301192037

Za chwilę major Pietrow, Rosjanin (ale też mówił po polsku), wypytał mnie o wszystko od początku, a potem przyszło ich już kilku – wprost zaroiło się wokół mnie. Mówili po polsku i po rosyjsku. Pytali bardzo szczegółowo – o moją działalność w Czarnej, czy pamiętam, komu dawałam fałszywe kennkarty (ja na szczęście rzeczywiście nie pamiętałam), jak to było z młodzieżową organizacją w Chełmie Lubelskim, czy mam broń. Wyjaśniali, że są czołówką rosyjską, a zaraz za nimi idzie wojsko polskie. Trwało to kilka godzin. Potem powiedzieli, że wszystko spisali, żebym spokojnie wróciła do domu i przyszła jutro, bo będą chcieli moje zeznanie uzupełnić.

Manifest PKWN – symboliczny początek Polski Ludowej. Oficjalnie ogłoszony w Chełmie Lubelskim, de facto w Moskwie

Ujawniłam się pod prawdziwym nazwiskiem – Zachariasiewicz; powiedziałam im, że dokumentów nie mam, bo zostały w Warszawie. Babci już wcześniej powiedziałam, że wracam do własnego nazwiska. W Wołominie bardzo mało ludzi mnie znało, większość tylko z widzenia: mogli mnie zauważyć, gdy przemykałam od dworca do pobliskiego domu dziadków – nikt jednak nie znał mojego konspiracyjnego nazwiska Drzewiecka.

Następnego dnia pytali mnie jeszcze raz o wszystko od początku. Także o to, dlaczego przyszłam.

– Jak to dlaczego? Przecież wzywacie wszystkich, którzy są w podziemiu, wszystkich patriotów, do wspólnej walki z Niemcami. No to się zgłaszam.

– Uważasz, że wszyscy się powinni zgłaszać? A gdybyś spotkała jakiegoś akowca, który nie wie, że trzeba tu przyjść, to powiedziałabyś mu?

Odpowiedziałam, że tak.

Te rozmowy nie wydawały mi się groźne, nie czułam żadnego niebezpieczeństwa. Wyszłam wtedy z poczuciem ulgi, że oni są głupsi, niż myślałam. Spytali o adres i czy mogą mnie odwiedzić, ale tak... towarzysko.

Niedługo potem nasz dom wprost zaroił się od Sowietów.

Babcia miała do mnie ogromne pretensje: – Miałaś ujawnić się, żeby był święty spokój, co zamierzyłaś zrobić – zrobiłaś. Czego oni tu szukają?

Przychodzili i mówili: „No tak, przyszliśmy do babuszki do dieduszki...”.

Stalin i Mołotow z godłem Polski, listopad 1944 r. (domena publiczna).

Babcia się potwornie złościła:

REKLAMA

– A jakaż ja, do ciężkiej, jestem dla nich babuszka, co oni sobie wyobrażają! Jak mam głupią wnuczkę, która się zgłosiła i uważa ich za przyjaciół, to ja jestem im babuszka ?!

Próbowałam łagodzić:

– Babciu, no daj im spokój, dlaczego jesteś taka, no przecież nas oswobodzili...

– A głupia, idiotka jesteś...

Zasiadali, chcieli koniecznie, żeby dziadek z nimi pił, ale dziadek był niepijący: „A pijcie sobie sami”.

Ci Sowieci byli dla mnie trochę egzotyczni. Pili strasznie dużo wódki, co mnie przerażało, bo w moim domu alkoholu się w ogóle nie używało. Potrafili zastrzelić wieprza i gorącą jeszcze słoniną tę wódkę zagryzać. Brzydko jedli, mieli brudne paznokcie. To wszystko mnie bardzo raziło. Ja z nimi nigdy nie piłam.

W domu specjalnie o nic nie wypytywali, rozglądali się. W stosunku do mnie nie byli zbyt nachalni ani chamowaci – może to była jakaś ich elita? Znałam trochę język rosyjski – babcia pochodziła z Białorusi i często w domu używała języka białoruskiego, więc byłam z tą mową osłuchana. Nie potrzebowałam tłumacza, żeby zrozumieć, o czym Rosjanie między sobą rozmawiają. Jednak udawałam, że nic nie rozumiem.

Michał Rola-Żymierski na konferencji w Poczdamie, 1945 r. (domena publiczna).

Zaczęli mnie zapraszać do kasyna; chodziłam z nimi wszędzie.

Po paru dniach dwaj właściciele restauracji urządzili bankiet dla oficerów „oswobodzicieli Wołomina”. Spotkałam tam wtedy osoby z konspiracji komunistycznej. Jedna kobieta powiedziała do mnie:

– A myśmy panią mieli za akówkę albo jakąś agentkę niemiecką. Proszę, proszę, jak to pozory mylą... Na to Rosjanie zaczęli się śmiać: „Niet, niet, eto patriotka, eto nasza diewuszka”. I mnie... nie zdekonspirowali, że jestem z AK i się przed nimi ujawniłam. Oni wtedy chyba uważali, że mnie werbują lub nawet – że już zwerbowali. Pewnie chcieli mnie chronić, żeby akowcy się nie dowiedzieli.

Pod koniec przyjęcia odśpiewano Wyklęty powstań ludu ziemi. Strasznie mnie rozśmieszyło, gdy ci dwaj restauratorzy z brzuszkami też wstali i śpiewali.

Ludzie w mieście odsunęli się ode mnie. Żona kapitana Marcinkowskiego, znajomego ojca jeszcze sprzed wojny, który był z nim teraz w obozie jenieckim, nie poznawała mnie na ulicy. To było dla mnie okropnie przykre, ale oczywiście nikomu nic nie tłumaczyłam.

Tekst jest fragmentem książki Ludwiki Zachariasiewicz pt. „Randka z wrogiem”:

Ludwika Zachariasiewicz
„Randka z wrogiem”
cena:
29,00 zł
Wydawca:
Wydawnictwo Naukowe PWN
Okładka:
miękka
Liczba stron:
136
Seria:
/ cykl: Karty historii
Data i miejsce wydania:
1, 2017
Premiera:
20.03.2017
EAN:
9788301192037
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Ludwika Zachariasiewicz
Urodzona w 1922 r. w Wilnie w rodzinie oficerskiej. Podczas wojny działała w podziemiu. Uczestniczka konspiracji AK. Skierowana z zadaniami specjalnymi do NKWD, a później – UB, więziona od lutego 1946 r. Wolność odzyskała w 1951 r. Wyszła za mąż za funkcjonariusza UB.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone