„Selma” – reż. Ava DuVernay – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2015-04-18 13:06
wolna licencja
poleć artykuł:
Od 10 kwietnia można oglądać w polskich kinach wyreżyserowany przez Avę DuVernay dramat „Selma”, o którym głośno było w tym roku przy okazji wręczenia Oscarów. Teraz polscy widzowie mogą sami ocenić, czy obraz ten został słusznie pominięty w oscarowym wyścigu.
REKLAMA
Selma
nasza ocena:
5/10
Premiera:
11 listopada 2014 (USA) 10 kwietnia 2015 (Polska)
Gatunek:
Dramat biograficzny
Reżyseria:
Ava DuVernay
Scenariusz:
Paul Webb, Ava DuVernay
Produkcja:
USA, Wielka Brytania
Czas:
2 godz. 7 min.

Martin Luther King powiedział: „Miarą człowieka nie jest zachowanie w chwilach spokoju, lecz to, co czyni, gdy nadchodzi czas próby”. W „Selmie” to próba nie tylko wiary i przekonań dla ludzi, których King wezwał do udziału w marszu z Selmy do Montgomery, ale także moment próby dla samego pastora.

Tytuł filmu nawiązuje do miejscowości w Alabamie. Jest rok 1965. Miejscowe władze robią wszystko, aby utrudnić czarnoskórym obywatelom otrzymanie pozwolenia na oddanie głosu w wyborach. Tę dramatyczną walkę nakreślają nam już pierwsze sceny. W jednej z nich ofiarami wybuchu bomby w kościele są cztery dziewczynki. W następnej – czarnoskórej kobiecie odmawia się wydania pozwolenia na głosowanie. Martin Luther King, który rok wcześniej otrzymał pokojową nagrodę Nobla, przybywa do Selmy, aby walczyć o prawa osób czarnoskórych. Do pięciodniowego marszu do Montgomery zaprasza wszystkich obrońców praw człowieka, bez względu na kolor skóry i konfesję. Po drugiej strony barykady stoją: gubernator Alabamy George Wallace (Tim Roth), szeryf hrabstwa Dallas Jim Clark (Stan Houston) a także FBI, które inwigiluje pastora. O tym ostatnim przeciwniku przypominają widzowi notki przygotowane przez Federalne Biuro Śledcze, które otwierają większość sekwencji „Selmy”.

Z pewnością plus dla twórców za to, że nie próbowali przedstawić całego życia Kinga – film przedstawia jedynie wycinek z jego biografii. Co ciekawe, scenarzysta nie sięgnął do najsłynniejszego marszu z jego udziałem (zakończonego spektakularnym „I Have a Dream”), a ograniczają się jedynie do wydarzeń z 1965 roku (z wyjątkiem epizodu z przyznaniem Kingowi Nobla).

Na plus filmu należy także ocenić muzykę i piosenkę – jedyny element, który w tym roku doceniła Akademia. Każdy, kto oglądał uroczystość wręczenia tegorocznych Oscarów pamięta wzruszające wykonie „Glory” (przy którym płakał nie tylko David Oyelowo) oraz ogromny aplauz publiczności. Ścieżka dźwiękowa do „Selmy” nie nudzi – tworzy specyficzny klimat filmu, który – chociażby dzięki piosence Otisa Reddinga – przenosi widza w lata sześćdziesiąte.

REKLAMA

Przed Oscarami dużo mówiło się o braku nominacji dla Davida Oyelowo, który wcielił się w postać Martina Luthera Kinga. Rzeczywiście – Oyelowo wykreował niezwykle charyzmatycznego przywódcę. To postać, którą widz zapamięta z pewnością – można ją postawić obok Lincolna w wykonaniu Daniela Day-Lewis’a i Thatcher zagranej przez Meryl Streep. King w „Selmie” jest postacią silną, porywającą tłumy, ale jednocześnie – pełną zwątpień. Kiedy kroczy ze swoimi współpracownikami z Konfederacji Przywódców Południowych Chrześcijan bardziej przypomina bohatera filmu gangsterskiego, niż pastora z Alabamy. Interesujące jest to, że w „Selmie” pokazane jest także całe zaplecze działań Kinga (poprzez wprowadzenie m.in. Diany Nash czy Jamesa Bevela). Widz ma także szansę poznać inni aktywistów – Malcolma X czy grupę studentów, którzy niekoniecznie chcą działać w taki sposób, w jaki robi to King.

A jednak coś z „Selmą” jest nie tak. Nie tyle chyba czegoś brakuje, a raczej – czegoś jest za dużo: mdłego patosu, który wylewa się z wielu scen i powoduje, że do filmu tego automatycznie nabiera się dystansu. Na ten monumentalizm składają się również sceny przemocy (np. podczas wybuchu w kościele czy podczas wydarzeń na moście), które są specyficznie wyestetyzowane i spowolnione. To jednak – zamiast wstrząsać widzem – powoduje, że ta przemoc raczej mu powszechnieje.

Zobacz też:

Jasnym punktem jest gra Oyelowo, punktuje również muzyka – a jednak to za mało, by do „Selmy” chciało się wrócić. Bo po pewnym czasie monumentalność tego filmu zaczyna widza nużyć, a sama „Selma” – nudzić. Być może to właśnie Hollywood znudziło się już taką formą i tym tematem – w zeszłym roku Oscara dla najlepszego filmy zdobył „Zniewolony”, dwa lata temu wysoko oceniane były „Służące”. Szczególnie ten ostatni film jest ciekawszy od „Selmy”. Film o Martinie Lutherze Kingu stara się bowiem być wielkim obrazem o wielkiej sprawie – „Służące” natomiast również poruszały poważną tematykę, niemniej jednak w bardziej przystępny sposób.

Można obejrzeć „Selmę” dla gry Davida Oyelowo, czy też z chęci zapoznania się z wydarzeniami z 1965 roku. Nie jest to jedna „ten” film, które chwyta za serce i nie opuszcza naszych myśli. Paczki chusteczek polecam zostawić w domu.

Film został obejrzany dzięki uprzejmości poznańskiego kina Rialto

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Agata Łysakowska-Trzoss
Doktorantka na Wydziale Historycznym oraz studentka filmoznawstwa na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Interesuje się historią życia codziennego, rozwojem miast w XIX wieku oraz historią filmu. Miłośniczka kultury hiszpańskiej i katalońskiej oraz wielbicielka filmów z Audrey Hepburn. Choć panicznie boi się latać samolotami, marzy o podróży do Ameryki Południowej.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone