Właściciele Polski Ludowej

opublikowano: 2013-07-13 10:30
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
W Polsce komunistycznej formalnym właścicielem całego majątku narodowego było państwo. Faktyczną władzę sprawowała jednak klasa biurokratów partyjnych...
REKLAMA

Marszałek Piłsudski wysiadł z tramwaju z napisem „socjalizm” na przystanku „niepodległość”. Parlament musiał zdecydować, kto i w czyim imieniu ma rządzić krajem - z partiami socjalistyczną, chłopską, socjaldemokratyczną, narodowo-demokratyczną oraz chrześcijańską jako uczestnikami sporu.

Proces wyłaniania się kluczowych decydentów politycznych był stosunkowo odmienny od procesu rzeczywistej rekonstrukcji administracji państwowej (z systematycznymi próbami wyrównania różnic pomiędzy obszarami uprzednio należącymi do trzech rozbiorów, tzn. do trzech odmiennych, obcych administracji państwowych). Ta różnica została lekko zatarta, gdy Piłsudski doszedł do władzy w 1926 roku oraz po jego śmierci (lata 1935-1939), ponieważ królował wtedy dosyć dziwny rodzaj legitymizacji, mianowicie przynależność do „legionu” wyrosłego z pierwszych oddziałów Piłsudskiego, sformowanych przez niego pod dowództwem Austriaków z zamysłem walki o niepodległą Polskę kosztem wszystkich trzech sił rozbiorowych. Okazało się, że marzyciel Piłsudski miał rację - pierwsza wojna światowa zakończyła się porażką wszystkich trzech wrogów Polski, chociaż nie znajdowali się oni w tym samym obozie. Ogromna popularność niepodległości wywalczonej przez Piłsudskiego była następnie wykorzystywana w celach politycznych przez swoiste lobby złożone z polityków, którzy albo wywodzili się bezpośrednio z legionów, albo byli w stanie wykorzystać ich kult do własnych celów.

Józef Piłsudski i Kazimierz Bartel, 1926

Koniec drugiej wojny światowej był dla niektórych polskich komunistów znakomitą okazją do powtórzenia tej samej gry. Powrócili z polską armią, sformowaną w Związku Radzieckim z Polaków, którzy zostali wcieleni do grona obywateli sowieckich w konsekwencji paktu Ribbentrop-Mołotow. Próbowali ukazać stworzoną przez sowietów kadrę oficerów polskiej armii jako wybawców narodu od traumy nazistowskiej okupacji. Nie zadziałało to, lub zadziałało jedynie częściowo. Z elitarnej dywizji tej armii - Pierwszej Dywizji im. Tadeusza Kościuszki - wywodziło się dwóch powojennych premierów Polski, tj. Piotr Jaroszewicz (1970-1980) i Edward Babiuch (1980), ale żaden z pierwszych sekretarzy partii rządzącej. Plan ten nie zadziałał z dwóch powodów. Stalin nie ufał armii do tego stopnia, że obsadził ją sowieckimi oficerami (odesłanymi do domu dopiero w 1956 roku) i nie chciał, by wyłoniła się z niej warstwa rządząca. Dodatkowo odzyskanie niepodległości w 1945 roku było zbyt mocno kojarzone z prześladowaniem Armii Krajowej, a szczególnie ze zniszczeniem Warszawy w 1944 roku, za które odpowiadali zarówno Niemcy, jak i Rosjanie. Trudno byłoby wykreować atrakcyjny wizerunek polskiej armii towarzyszącej wojskom sowieckim.

Stąd konstrukcja musiała być inna i po raz pierwszy w historii państwa polskiego tworzenie się nowej administracji zostało ściśle skoordynowane z tworzeniem się nowej klasy rządzącej. Proces ten należy przeanalizować: narodziny polskiej klasy rządzącej po 1945 roku były pod wieloma względami analogiczne do powstawania klas rządzących w innych częściach świata, szczególnie w okupowanej przez Sowietów Europie Środkowo-Wschodniej. Charakteryzowały się one jednak swoistymi cechami, które zasługują na uwagę. Regularność procesu przejawiała się w systematycznej koncentracji kontroli i koordynacji w jednym ciele - partii komunistycznej, która sprawowała monopolistyczne rządy, szczególnie w zakresie obsady wszystkich stanowisk państwowych.

REKLAMA

Takiemu procesowi sprzyjał fakt, że zarówno Niemcy, jak i Sowieci starali się zdławić polski opór przez eksterminację przede wszystkim tych warstw społecznych i grup zawodowych, które są niezbędne do kierowania nowoczesnym państwem. Ogromny niedobór osób, które mogłyby wykonywać codzienne, rutynowe zadania w administracji publicznej, stworzył doskonałą okazję do zorganizowania systematycznej obsady stanowisk według nowego klucza, czyli według absolutnej lojalności wobec monopolistycznego systemu partyjnego. Proces ten był również atrakcyjny dlatego, że osoby zajmujące nowe, intratne stanowiska, zawdzięczały ich posiadanie nowym decydentom. Obsada stanowisk pasowała zatem znakomicie do ideologii awansu społecznego i ilustrowała tezy propagandowe przykładami „nisko urodzonych”, ale szanowanych decydentów.

Konkretne działania zawsze prowadzone były w koordynacji z ideologicznym praniem mózgu społeczeństwa; głównymi instrumentami komunistów wkrótce po tym, jak Polska została uwolniona od wojsk niemieckich (ale nie sowieckich, co nie pozostawało bez znaczenia dla realiów politycznych, które musieli uwzględniać ludzie mający decydować o tym, kogo wybrać, oraz politycy mający formułować nowe opcje), były oczywiście armia, milicja, a zwłaszcza służba bezpieczeństwa, ponadto specjalne, zmilitaryzowane oddziały milicji, które miały zwalczać wszelkie przejawy działalności partyzanckiej. Sprawną manipulację na tym polu, połączoną z korumpowaniem lub terroryzowaniem partii chłopskich i socjalistycznych, uzasadniano coraz częściej twierdzeniem, że rządząca partia komunistyczna ucieleśnia obiektywne interesy przede wszystkim klasy robotniczej, ale też ogólnie całego narodu.

Zwróćmy na to uwagę: interesy klasy robotniczej nie wystarczyłyby do uzasadnienia władzy partii. Cały okres okupacji zdominowany był przez bardziej ogólną kwestię niepodległości, ponieważ stanowił on krótką powtórkę z ponadstuletniej historii rozbiorów. Dla zapewnienia sobie legitymizacji partia musiała zająć stanowisko wobec tego problemu. Rozwiązaniem propagandowym było zaprezentowanie polskich komunistów jako wyłącznych spadkobierców wszelkich „postępowych” tradycji walk narodu o niepodległość i uznanie wszystkich historycznych tendencji i partii w Polsce albo za niedoskonałe próby rekonstrukcji społecznej na wzór komunistyczny, albo za błędne i śle-pe. Orwellowskie poprawianie historii zaowocowało szeregiem mitów na temat historii Polski w podręcznikach szkolnych, ale nigdy nie było ono zbyt przekonujące.

Specjaliści od legitymizacji nowo powstającej klasy mieli jednak większy problem. Nowe państwo polskie należało przedstawić jako część wielkiego międzynarodowego i ponadnarodowego procesu historycznego, jako element wielkiego międzynarodowego ruchu proletariackiego. Moskwa miała zostać ukazana nie jako stolica sąsiadującego kraju, ale jako stolica światowej transformacji, jako Mekka marksistowskich krzyżowców, jako Rzym ruchu komunistycznego. W kontekście niezależności Tity oraz skrajnie antypolskiej polityki uprawianej przez Związek Radziecki w całej historii jego istnienia, było to trudne do zrealizowania. Pełna hipokryzji propaganda okazywała się tu prawie całkowicie bezużyteczna.

REKLAMA

Nadal istniał jednak pewien problem. Sprawowanie władzy wymagało puli potencjalnych funkcjonariuszy, pewnego rodzaju zasobów ludzkich dla kadr państwowych - ale te prawie nie istniały, ponieważ nie można było do tego celu wykorzystać dopiero co stworzonej armii i brakowało lokalnych lub przeszkolonych przez sowietów komunistów. znaleziono pomysłowe rozwiązanie. Polska klasa rządząca powstała pierwotnie dzięki pozyskaniu różnych grup potencjalnych członków - najpierw osób, które przebyły podobną drogę, choć niekoniecznie były członkami partii komunistycznej; ludzie ci pozostawali wiarygodni jako autentyczni zwolennicy ruchu komunistycznego w niepodległej Polsce. Następnie pozyskano osoby, które pragnęły władzy, władzy państwowej, i gwarantowały lojalność, gdyby tylko dano im szansę na jej utrzymanie. Niewielkie znaczenie miały poziom moralny, poprzednia przynależność polityczna czy faktyczne powiązania partyjne rekrutów. W rzeczywistości wielu członków partii wspomina, że musieli namawiać tych członków innych ugrupowań, którzy przejrzeli sytuację i pragnęli przejść na drugą stronę, by pozostali w swoich partiach i prowadzili tajną działalność na rzecz komunistów.

Ta grupa złożona była z osób wywodzących się z innych, tj. niekomunistycznych partii politycznych. Dlatego w roku 1949 funkcję premiera pełnił Józef Cyrankiewicz, przedstawiciel lewego skrzydła partii socjalistycznej, eksponując fakt, iż kluczowe stanowisko rządowe zajmuje niekomunista. Nie było to jednak do końca prawdą. To właśnie Cyrankiewicz przewodniczył Polskiej Partii Socjalistycznej i zjednoczył ją z Polską Partią Robotniczą, automatycznie stając się w ten sposób członkiem nowej partii komunistycznej - Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Budynek Komitetu Centralnego PZPR (fot. Piotrus/wikipedia; Creative Commons Uznanie autorstwa–na tych samych warunkach 3.0 niezlokalizowana)

Zatem, mówiąc ogólnie, formowanie się nowej klasy rządzącej na skutek jednoczesnego wyłaniania się instytucji administracji państwowej, tworzenia kadr obecnych i potencjalnych funkcjonariuszy oraz kształtowania się elity politycznej, bardzo wąskiej i skoncentrowanej w wewnętrznych kręgach partii komunistycznej, miało miejsce głównie w okresie pozyskiwania nowych członków w latach 1945-1949.

Patrząc spoza kręgów samej elity, można było uznać, że istnieje różnorodność, ponieważ stanowiska zajmowali niektórzy członkowie partii chłopskich i socjalistycznych, chociaż partie te trzymane były w szachu przez komunistów. Były to jedynie pozory, ponieważ o tym, ile pokazowych stanowisk mają zajmować funkcjonariusze niekomunistyczni i kto ma je zajmować, decydowała wyłącznie elita polityczna. Aprobata komunistów była konieczna do objęcia nawet najmniej znaczącego fotela.

REKLAMA

Proces obsady stanowisk miał charakter systematyczny i dalekosiężny. Niektórym z pierwszych ochotników wstępujących w szeregi milicji obywatelskiej oferowano możliwość zdobycia wyższego wykształcenia już po kilku latach służby. Tak wykształconych fachowców dyskretnie kierowano ich do różnych sfer życia zawodowego. Pozostawali lojalni wobec tych samych przełożonych, którym podlegali w jednostkach milicji. Ironią losu jest fakt, że część z tych osób doczekała się rangi profesorów i kluczowych stanowisk na uniwersytetach. Pojawili się tam pod koniec lat sześćdziesiątych lub później, szczególnie w czasie, gdy po 1968 roku zwolniło się wiele stanowisk.

Nowa klasa rządząca, która powoli wyłaniała się ze zgliszcz okupowanej i przedwojennej Polski, zajmowała się jednak głównie realizacją gigantycznego programu inwestycji przemysłowych. Program ten miał wiele istotnych cech: po pierwsze, był on niezbędny, jeśli kraj miał zostać odbudowany bez żadnej większej pomocy międzynarodowej; taka pomoc nie istniała, ponieważ Związek Radziecki kategorycznie zabronił Polsce korzystania z planu Marshalla - potęgując w ten sposób wpływ zniszczeń wojennych. Po drugie, zapewniał on ogromną szansę migracji mieszkańców wsi do miast, gdzie stawali się oni poddanymi nowych władców państwa dysponujących upaństwowionymi środkami produkcji. Tworzenie się nowej klasy robotniczej miało się odbywać pod panowaniem nowych rządzących. Miała się ona stać ofiarą propagandy awansu społecznego, tak ważnej dla zapewnienia rządzącym legitymizacji. Po trzecie, program ten oznaczał, że państwowe środki produkcji będą się stale powiększały, a ponieważ państwo było kontrolowane, rosnąć miała również absolutna kontrola sprawowana nad całym społeczeństwem w jego własnym imieniu.

Dla większości członków elity rządzącej, z wyjątkiem kilku starych komunistów, budowa społeczeństwa socjalistycznego była jedynie kwestią propagandowo-legitymizacyjną. Od samego początku w mniejszym lub większym stopniu było jasne (szczególnie w świetle przerażających przykładów ze Związku Radzieckiego), że powstający twór nie jest ani typowym społeczeństwem kapitalistycznym, ani prawdziwie socjalistycznym, cechującym się właściwościami określonymi przez klasyków, na przykład bezklasowością. Jednak kombinacja polityki wewnętrznej, ideologicznej manipulacji i stałych nacisków z zewnątrz zaowocowała bardzo zwartą, dogmatyczną retoryką, w ramach której wszystko, co dokonywało się w Polsce i w bloku wschodnim, było z definicji „socjalistyczne” i dlatego przyczyniało się do budowy „socjalizmu” na świecie.

Powstawanie nowej klasy rządzącej w powojennej Polsce można porównać do tworzenia się innej, nowej klasy społecznej - aktywnej gospodarczo szlachty w szesnastowiecznej Polsce. Szlachta, która monopolizowała życie polityczne (obejmowała od 12 do 20 procent całego społeczeństwa i była bardzo zróżnicowana społecznie), podjęła szeroko zakrojoną i niezwykle skuteczną inicjatywę gospodarczą, podobną do tej podjętej równolegle przez stan trzeci i mieszkańców miast w Europie Zachodniej. Szlachcie udało się zmienić na swoją korzyść polityczne reguły gry gospodarczej w feudalnym społeczeństwie. Stworzyła gospodarkę folwarczno-pańszczyźnianą, uzyskując bezpłatną siłę roboczą wszystkich chłopów w swoich włościach. Lepiej zorganizowana politycznie szlachta zapewniła sobie ogromny dobrobyt gospodarczy, natomiast chłopi zostali na dwa wieki odsunięci w cień i nie odgrywali znaczącej roli politycznej aż do końca XVIII wieku.

REKLAMA

Istotny jest przede wszystkim fakt, iż władza polityczna sprawowana przez szlachtę była wstępnym warunkiem do wprowadzenia nowego porządku gospodarczego, oraz to, że drogi Europy Zachodniej i Wschodniej rozeszły się, przynosząc ograniczenie rozwoju kapitalizmu na obszarach na wschód od Łaby i pobudzając jego rozwój po zachodniej stronie tej rzeki.

Obydwa rezultaty wiele mówią. Pierwszy wskazuje, że możliwe jest skonstruowanie nowej formy porządku społeczno-gospodarczego poprzez manipulowanie władzą polityczną sprawowaną dzięki dominacji państwowej. Przemoc zalegalizowana bardzo rynkom pomaga. Drugi pokazuje, że nie istnieje konieczność, by jakaś część świata stała się kapitalistyczna bądź socjalistyczna, państwowo-socjalistyczna lub jeszcze inna. Bardzo różne mieszanki rynku i państwa tylko w ideologii są do siebie bardzo podobne.

Kolejka, lata 70.

Stąd analogię tę można wykorzystać do wyciągnięcia następujących wstępnych wniosków:

a) Po drugiej wojnie światowej grupa ludzi, którzy pozyskali i zagwarantowali sobie wystarczające wsparcie, by zapewnić sobie prerogatywy władzy politycznej, rozumiane jako własność państwowa, podjęła systematyczny wysiłek w celu odbudowy porządku społeczno-gospodarczego w Polsce. Wysiłek ten zakończył się sukcesem, a jego wynik to z pewnością nie kapitalizm - to socjalizm państwowy, noszący wiele nazw (łącznie z terminem „realny socjalizm” Rudolfa Bahra), ale sprowadzający się do wykorzystania własności państwowej w celu rekonstrukcji porządku społeczno-gospodarczego i skutecznej kontroli wszelkiej działalności społecznej.

b) Powojenne rozejście się dróg Europy Zachodniej i Wschodniej wynikało nie tylko z zewnętrznego podziału stref wpływu, ale głównie z faktu, że w każdej strefie różne klasy rządzące korzystały z monopolu inicjatywy politycznej. W Europie Wschodniej najbardziej namacalnym rezultatem było ponowne podporządkowanie państwu obywateli. Państwo uzyskało dużo większe znaczenie, niż miało to miejsce we wcześniejszych społeczeństwach, szczególnie kapitalistycznych. Temu rozejściu się nadano splendor ideologiczny dzięki zręcznemu wykorzystaniu marksizmu w roli państwowej ideologii, religii, doktryny, w którą nie trzeba wierzyć, ale którą należy rozpowszechniać w Europie Wschodniej i otaczać najwyższą czcią.

REKLAMA

Zanim dokładniej wyjaśnimy mechanizmy rozwoju tej klasy (oraz stojącej po przeciwnej stronie klasy poddanych państwa), przyjrzyjmy się krytycznie popularnemu wyjaśnieniu prezentowanemu przez Rudolfa Bahra w książce Die Alternative, w której rozwinął on teorię „realnego socjalizmu”.

Przede wszystkim, należy skrytykować podkreślanie przez Bahra konieczności istnienia zorganizowanego, państwowo-partyjnego aparatu funkcjonariuszy, który rzekomo jest jedyną prawdziwie aktywną siłą polityczną mającą wystarczający wpływ, by przeprowadzić zaplanowaną i kontrolowaną transformację społeczną. Nie zgadzam się z tym - nie jest to jedyna siła społeczna i nie jest to już, na szczęście, jedyna zorganizowana siła społeczna. Z kolei fakt, że przez długi czas była to jedyna zorganizowana siła polityczna, nie jest wystarczającym powodem, by oczekiwać, że będzie ona inicjatorem wszelkich zmian politycznych.

Oczekiwanie, że podmiot komunistyczny stanie się w końcu tak dalece kompetentny i dobry, by rozpocząć pozytywną, socjalistyczną rewolucję lub ewolucję we własnych obszarach, stanowi jaskrawy przykład myślenia utopijnego. Czy można było oczekiwać tego samego od kapitalistów jako jedynego zorganizowanego politycznie podmiotu w czasach Marksa? Raczej nie - a jeśli ktokolwiek tego oczekiwał, to historia nie potwierdziła jego nadziei.

Termin „realny socjalizm” jest również błędny, utrwala zamieszanie związane z monopolizacją marksizmu przez społeczeństwa państwowo-socjalistyczne. Jeśli chcemy się trzymać nazwy „socjalizm”, to socjalizm państwowy nie jest socjalizmem proponowanym przez Marksa, a klasa rządząca w społeczeństwach państwowo-socjalistycznych nie wyraża woli, by zbliżyć do siebie te dwa światy. Jeśli chcemy się trzymać realnie istniejących systemów społecznych, to lepiej zaniechać stosowania słowa „socjalizm”. Socjalizm państwowy to nazwa państwa, które „upaństwowiło” życie społeczne - i nic więcej. Istnieje on w rzeczywistości, czego świadkami są jego poddani, w tym sam Bahro. Z pewnością jednak nie rozwija się jedynie dzięki energii swojej klasy rządzącej.

Moim zdaniem Bahro popełnia również błąd, żywiąc nadzieję, iż nową strukturę społeczną można wprowadzić, znosząc „pionowe” zależności społeczne, hierarchię stanowisk i różnice pomiędzy zawodami - wynikające ze społecznego podziału pracy i związanej z nim sieci zależności, hierarchii i relacji. Nie sądzę, by rozwój „poziomych” struktur społecznych był nieunikniony lub że będzie on oznaczał koniec nierówności powodowanych przez relacje pionowe. Utopijne myślenie Bahra widać wyraźnie w idei, jakoby rozwój sił produkcyjnych miał samoistnie stworzyć wystarczająco duży „organizacyjny margines wolności”, by można było eksperymentować z innymi, bardziej horyzontalnymi społecznymi podziałami pracy. Całkowicie się z tym nie zgadzam - moim zdaniem nie można oczekiwać, by siły produkcyjne stworzyły nową strukturę społeczną. Nie są one czynnikiem niezależnym i nie określają stopnia wolności, jaką cieszy się jednostka (chociaż bez ich rozwoju o takiej wolności trudniej byłoby mówić). Wprost przeciwnie, można podać przykłady, w których znaczny wzrost sił produkcyjnych jest skutkiem ograniczenia „zbędnej” wolności, a wynikająca z tego zwiększona wydajność jeszcze bardziej utrudnia poszerzenie tej wolności. Weźmy chociażby ogromny wzrost wydajności niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, a tak naprawdę wszystkich przemysłów zbrojeniowych...

REKLAMA
Edward Gierek podczas "wizyty gospodarskiej", lata 70.

Ujmując to zwięźle: „alternatywa” Rudolfa Bahra stanowi alternatywę w ramach systemu politycznego socjalizmu państwowego, która nie okazała się żadną alternatywą, jak w wypadku Polski w 1956 roku. Pozytywna zmiana wśród klasy rządzącej oznacza jedynie zmianę kosmetyczną, nawet jeśli wywołuje subiektywne uczucie ulgi. Lecz nie otwiera ona żadnych nowych możliwości organizacji społecznej. Nowa alternatywa może się wyłonić jedynie z nowej „ideologii uspołecznienia”, którą należy w pełni wypracować i której praktycznym przykładem są polscy robotnicy z końca lat siedemdziesiątych, a szczególnie, i symbolicznie, z roku 1980. To oni oferują jedyną realną alternatywę dla „upaństwowienia” życia społecznego. Nie ma znaczenia, co mówi na ten temat jakikolwiek standardowy podręcznik marksizmu, i nie ma co zawracać sobie tym głowy.

Wróćmy do naszej nowej klasy rządzącej i sposobów, którymi doszła ona do władzy. Istnieje inna teoria, uwidoczniona szczególnie w pracy Az értelmiség útja az osztályhatalomhoz (wydanie angielskie: Intelectuals on the Road to Class Power) Gyorgy Konráda i Ivána Szelényiego oraz w różnych esejach Alvina Warda Gouldnera (który notabene zbytnio jej nie akcentował). Mówi ona, że wzrost władzy państwowej jest wynikiem przekształcania się inteligencji w nową klasę panującą, wykorzystującą marksistowską rewolucję nie po to, by uwolnić robotników z kapitalistycznego jarzma, ale by narzucić im własne jarzmo - jarzmo klasy „koordynującej, administrującej, klasy funkcjonariuszy”, klasy aparatu państwowego, biurokracji państwowej.

Chociaż ta teoria bardziej do mnie przemawia, to uważam, że ona również jest niesłuszna. Możliwe, że historia rewolucji burżuazyjnej zatoczyła koło - że inteligencja poszła w ślady burżuazji i zatrzymała owoce zmagań mas pracujących dla siebie, stosując uniwersalistyczne hasła i wykorzystując pewną uniwersalną ideologię. Istnieje jednak pewien decydujący czynnik związany z losem inteligencji w socjalizmie państwowym - mianowicie nie jest w żadnej mierze prawdą, że przynależność do inteligencji zapewnia pozycję społeczną gwarantującą władzę i zamożność. Inteligencja może się stać dominującą grupą społeczną w ramach klasy rządzącej. Ale dzieje się tak nie z tego powodu, że inteligencja jest predeterminowana do rządzenia, lecz dlatego, że proces pozyskiwania odnosi się głównie do specjalistów i nadzorców, którzy są kupowani przez rządzącą elitę polityczną, oraz dlatego, że sami członkowie klasy rządzącej siłą rzeczy nabierają ogłady i edukują się z racji posiadanej władzy.

REKLAMA

Dużo trudniej dyskutować z argumentami wysuwanymi przez Gouldnera, który twierdzi, że specjaliści (tj. inteligencja we wschodnioeuropejskim znaczeniu tego słowa) oszukują społeczeństwo, ponieważ zdobywają wykształcenie w sposób uspołeczniony, kolektywny, korzystając z naszych instytucji edukacyjnych, a jednocześnie przelewają zyski płynące z wykształcenia na swój własny rachunek, zmuszając społeczeństwo do opłacania ich usług. Korzystają oni z zasobów społeczeństwa, zdobywając wiedzę, która jest kapitałem społecznym, ale nie rozpowszechniają tej wiedzy w sposób społeczny i co więcej, przywłaszczają sobie wszelkie profity płynące z wykonywania zawodu. Jest to bardzo głęboka i słuszna obserwacja. Na to twierdzenie nie mam żadnego bezpośredniego kontrargumentu. Być może prawdą jest, że sposób akumulacji wiedzy społecznej i sposób jej dystrybucji są niedopasowane. Jednak nie dostrzegam związku pomiędzy tą „reprywatyzacją” owoców pracy inteligencji a jej dominującą pozycją w państwie, szczególnie w świetle całkowitego braku wpływu ważnych grup specjalistów w społeczeństwach państwowo-socjalistycznych na podejmowanie decyzji. Lekarze, prawnicy, nauczyciele - by wymienić tylko kilka grup - nie uczestniczą w procesie podejmowania decyzji, chyba że są jednocześnie przedstawicielami klasy rządzącej państwem, a przynależność do niej nie ma nic wspólnego ze sposobem przywłaszczania sobie owoców edukacji.

Polska klasa rządząca powstała pierwotnie w rezultacie procesu kooptacji. Proces ten nie trwał długo - zakończył się praktycznie do roku 1949. W 1956 roku widać już było, że wszyscy aktywiści robotniczy, których autorytet w społeczeństwie mógł przewyższać autorytet kadr partyjnych, byli zręcznie eliminowani ze sceny społecznej. Pewien polski dziennikarz odwiedził znanego warszawskiego aktywistę robotniczego z roku 1956, który obecnie żyje na polskim wybrzeżu i pracuje jako rybak. Opowiedział on często dającą się słyszeć historię o samochodach, wódce i kobietach, o zręcznej manipulacji, w wyniku której stracił pracę, wyprowadził się z Warszawy i odszedł w niepamięć, podczas gdy partyjni oficjele, dopingujący go wcześniej, stali się na powrót wszechwładnymi szefami.

Kooptacja została zastąpiona zupełnie nowym rodzajem produkcji - autonomiczną produkcją klasy rządzącej, reprodukcją własnego gatunku. Reprodukcja nie miała charakteru dynastycznego - niektóre jaskrawe przykłady relacji rodzinnych ujawniły się w latach siedemdziesiątych, ale były one bardziej związane z ostentacyjną, wręcz rażącą konsumpcją, niż z czymkolwiek innym. Nowa produkcja odbywała się w większości w szeregach partii, gdzie wyłapywano obiecujących młodych ludzi z organizacji młodzieżowych, z niższych szczebli partyjnych oraz spośród specjalistów. Zrzeszenie Studentów Polskich było interesującym przykładem - Stefan Olszowski, twardogłowy z 1980 roku, był kiedyś przywódcą studenckim, podobnie jak wielu innych, chociaż zazwyczaj pełnili oni drugorzędne funkcje „doradców” lub „sekretarzy resortowych” przy bardziej znaczących funkcjonariuszach partyjnych.

REKLAMA

Po dużym kroku naprzód z roku 1968 etos starej klasy rządzącej był już nie do utrzymania. Gomułka potępiał zbyt rażące przejawy ostentacyjnej konsumpcji (która po 1956 roku pozornie zabroniona, prawie natychmiast powróciła), ale Gierek musiał się ugiąć pod żądaniami jej zwiększenia. W latach siedemdziesiątych nowa klasa rządząca nadmiernie się rozpanoszyła - nie tylko w widoczny sposób (liczba luksusowych samochodów, mebli, mieszkań, ośrodków poza miastem itp.), ale również w sensie prawnym.

Jesienią 1972 roku polski parlament przegłosował dekret, który niezauważenie wszedł w życie. W tamtym okresie nikt nie był świadomy jego istnienia, chociaż został on rutynowo upubliczniony w protokołach z posiedzenia Sejmu i sumiennie przesłany do wszystkich najważniejszych urzędów i bibliotek, został też ogłoszony drukiem w „Monitorze Polskim” i „Dzienniku Ustaw”, w którym publikowano wszystkie akty prawne zatwierdzone przez polski parlament i rząd. Był to dekret o zaopatrzeniu emerytalnym osób zajmujących kierownicze stanowiska polityczne i państwowe oraz członków ich rodzin. Znalazły się w nim definicje takich osób. Dziwnym trafem zasłużyć się państwu w sposób szczególny mogą jedynie ci, którzy zajmują najwyższe stanowiska we wszystkich sferach życia zawodowego. Wprowadzono sztywną hierarchię, która wartościowała pełnioną służbę w kategoriach osiągniętego stanowiska oraz stażu jego piastowania - wykorzystano bardzo skomplikowane kryteria podziału wszystkich stanowisk państwowych, partyjnych i zawodowych (nauka, wojsko, milicja) na odrębne grupy, a w każdej z grup skrupulatnie określono kwotę wypłacaną, kwotę dodaną oraz zakres dóbr przysługujących pełniącemu funkcję, a następnie przekazywanych rodzinie i spadkobiercom.

Okrągły Stół, 1989

Dekret ten był zwyczajnym skandalem, za to jasno pokazywał, że klasa rządząca jest zamknięta i dąży do ciągłego wzmacniania swojej pozycji oraz do wyznaczenia trwałych linii demarkacyjnych. Stanowił mistrzowski przykład szczerości w krajach państwowo-socjalistycznych i był najważniejszą zapowiedzią roku 1980. Zamknął on całą epokę tworzenia się klasy rządzącej. Gdy go przegłosowano, gdy stał się prawem w Polsce Ludowej, było oczywiste, że klasa rządząca nie będzie honorowała żadnych sojuszy społecznych, z wyjątkiem chwilowych uprzejmości względem niektórych pomocnych grup społecznych. Uważam, że dekret ten należałoby zamieścić we wszystkich opracowaniach historycznych na temat dwudziestowiecznej Europy, by ukazać stopień samoświadomości klasy rządzącej w społeczeństwach socjalistycznych. Nie było żadnych wątpliwości co do cynizmu i absolutnego braku legalności zarówno samych przepisów, jak i osób rządzących.

REKLAMA

Taki oczywisty cynizm nie oznacza, że klasa rządząca podatna jest na jakąkolwiek skuteczną krytykę. Michael Szkolny napisał w „London Review of Books” w marcu 1981 roku: „Jeśli przekonania i propaganda klasy rządzącej znacznie się różnią, klasa ta staje się ofiarą cynizmu, który przenika całe społeczeństwo. Ogólnie zakłada się, że taka sprzeczność propagandy i przekonań oznacza dysfunkcję ideologiczną. Opinia ta opiera się na domyślnym założeniu, iż funkcja propagandy sprowadza się do przekonania odbiorcy o swojej prawdziwości. Jest ono jednak nieuzasadnione a priori. Jeśli ideologia klasy rządzącej służy ochronie obecnego porządku, to jedyną konieczną funkcją propagandy jest stworzenie takiego zestawu przekonań wśród poddanych, które w żaden sposób nie zagrażają temu porządkowi. Ludzie nie muszą wierzyć w propagandę, by była ona skuteczna”.

Jednak fakt, iż propaganda była powtórzeniem wyświechtanych frazesów, którymi klasa rządząca nie zawracała sobie już głowy, stawał się bardzo ważny, gdy klasa ta poszukiwała legitymizacji. Tak długo jak na horyzoncie nie było żadnej alternatywy dla modelu zorganizowanego przez państwo, tak długo hipokryzja klasy rządzącej była nieistotna. Natomiast gdy pojawiły się prawdziwe bądź wyimaginowane alternatywy, wówczas pozycja klasy rządzącej okazała się nie do utrzymania.

Stało się tak nie tylko dlatego, że klasa rządząca nie dbała o ideologiczną bazę swojej legitymizacji, skupiając się na bieżącym funkcjonowaniu państwa, a szczególnie na ścisłej kontroli sprawowanej za pomocą cenzury i milicji oraz za pomocą sterowania gospodarką i pacyfikacji społeczeństwa - na przykład poprzez tworzenie państwowych związków zawodowych. Istniał też inny czynnik - tworzenie się nowej klasy robotniczej. Ten proces tworzenia się klasy poddanych państwa był znacznie dłuższy i bardziej bolesny ze względu na jej rozmiar i różnice wewnętrzne. Jedynym wczesnym sygnałem ostrzegawczym mógł być krótki okres pomiędzy studenckim marcem 1968 roku a robotniczym grudniem 1970 roku. Klasa panująca zaczęła od pałowania studentów, a skończyła po dwóch latach na zabijaniu robotników. Ten krótki, bo dwuletni wykład na temat roli przemocy w życiu PRL nie został on powszechnie dostrzeżony, dlatego rok 1980 był dla wielu obserwatorów zaskoczeniem.

Po omówieniu następstw sierpnia 1980 roku w Polsce przedstawię proces powstawania antagonistycznej klasy stojącej w opozycji do klasy rządzącej. Najważniejszym zjawiskiem towarzyszącym pojawieniu się tej klasy była całkowita dezorientacja po stronie klasy rządzącej, która nie potrafiła zlokalizować wroga, przyzwyczajona do istnienia wybranej, niewielkiej grupy, z której można było uczynić kozła ofiarnego. Klasa rządząca nie mogła zrozumieć, że znalazła się w mniejszości, że większość opowiada się przeciwko niej i że została wymanewrowana. Stąd następstwa sierpnia 1980 są jak dotąd pozytywne dla zsocjalizowanego społeczeństwa Polski.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Sławomira Magali „Walka klas w bezklasowej Polsce”:

Sławomir Magala
Walka klas w bezklasowej Polsce
cena:
Wydawca:
Europejskie Centrum Solidarności
Rok wydania:
2012
Okładka:
miękka
Liczba stron:
382 s.
ISBN:
978-83-62853-04-5
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Sławomir Magala
Ur. 1950 filolog angielski, filozof, ekspert w dziedzinie zarządzania kompetencjami międzykulturowymi i komunikacyjnymi we współczesnych biurokracjach.Pracuje na Uniwersytecie Erazma z Rotterdamu. Jest autorem wielu prac z pogranicza filozofii, socjologii i kulturoznawstwa m.in. Od hunwejbinów do dyskoteki, Polski teatr akademicki jako element kontrkultury, Kompetencja międzykulturowa.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone