Spacer po Babim Jarze

opublikowano: 2015-11-15 14:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Jedno z najbardziej upiornych i zapomnianych miejsc na sowieckiej Ukrainie. Wąwóz leżący między dawnymi osadami Łukianowka i Syriec - Babi Jar.
REKLAMA
– Powiem pewne słowo, a pan mi powie, co ono znaczy. Dobrze?

– Okay.

– Babi Jar.

– Czy to ma coś wspólnego z Indianami?

– Niezupełnie.

– Więc co?

– To wąwóz koło Kijowa.

([Nagi mężczyzna na stadionie.]

Film Konrada Wolfa, 1974)

Heinrich Himmler (Bundesarchiv, Bild 183-R99621 / CC-BY-SA); Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Niemcy.)

Dawno tu nie byłam. Babi Jar nie leży już na skraju miasta. Dziś do wąwozu można dojechać koleją podziemną. Metropolia Kijów dawno już otoczyła Babi Jar. Budka z piwem, kiosk, pomnik pomordowanych dzieci. Na podeście leży mała niebieska skarpetka. Ktoś ją zgubił. Brakuje mi tlenu. Miłośniczki sportu uprawiają jogging, chłopcy grają w piłkę nożną, mężczyźni piją na ławkach piwo, a renciści zbierają butelki – zwyczajna miejska przemiana materii. Mieszkania w tej okolicy nie są tańsze niż gdzie indziej, bo Babi Jar jest parkiem. Szukam tu swojej drogi. Babi Jar. Dziwnie milutka nazwa. Czy ma pani na myśli Baby Jahr, baby year? – zapytała mnie bibliotekarka w Berlinie, kiedy szukałam książek na ten temat. Ale nie, nie zgubię się, mam z sobą kilka planów miasta, mam nawet mapę do biegu na orientację w Babim Jarze na rok 2006.

Czy jakieś miejsce pozostaje tym samym miejscem, jeśli w tym miejscu się morduje, potem grzebie, wysadza w powietrze, wykopuje, pali, miele, rozrzuca, milczy, sadzi, kłamie, składa odpady, zatapia, betonuje, znowu milczy, ogradza, aresztuje opłakujących, później wystawia dziesięć pomników, raz w roku czci pamięć swoich ofiar albo uważa, że nie ma się z tym nic wspólnego?

Przed wieloma laty zapytałam Dawida, mojego przyjaciela, który tamtego dnia zawsze chodził do Babiego Jaru, czy leżą tam jego krewni. Odpowiedział mi wtedy, że jest to najgłupsze pytanie, jakie kiedykolwiek słyszał. Dopiero teraz rozumiem, co miał na myśli. Bo nieważne, kim się jest i czy ma się tu swoich zmarłych – a może chciał, żeby to było nieważne? – dla niego było to kwestią przyzwoitości. Chciałabym tak o tym spacerze opowiedzieć, jakby możliwe było przemilczenie, że zamordowano tu również moich bliskich, jakbym mogła spacerować po tym dziwnym miejscu o nazwie Babi Jar jako człowiek abstrakcyjny, człowiek jako taki, nie tylko jako potomkini żydowskiego narodu, z którym łączy mnie już tylko poszukiwanie brakujących nagrobków. Babi Jar jest częścią mojej historii i inna nie jest mi dana, jednak nie dlatego tu jestem albo nie tylko dlatego. Coś mnie tu sprowadza, bo uważam, że nie ma obcych, gdy chodzi o ofiary. Każdy człowiek ma tu kogoś.

REKLAMA

Zawsze myślałam, że Żydzi w getcie byli uprzywilejowani, powiedziałabym prawie, że mieli szczęście. Mieli więcej czasu, żeby zrozumieć, w jakim to zmierza kierunku i że prawdopodobnie wkrótce umrą. Dziesięć dni po wkroczeniu Niemców do Kijowa, w końcu września 1941 roku, z pomocą zachodnioukraińskiej policji tu w Babim Jarze zamordowano całą pozostałą żydowską ludność Kijowa, nie ukrywając właściwie tego faktu przed resztą mieszkańców miasta. Kijów, najstarsze rosyjskie miasto, w którym od tysiąca lat żyli również Żydzi, stał się judenfrei. Tak, te ofiary nazywa się zwykle Żydami, ale wielu ma na myśli tylko tych innych. Wprowadza to w błąd, bo ci, którzy musieli tam umrzeć, nie byli innymi, tylko przyjaciółmi ze szkoły, dziećmi z podwórka, sąsiadami, babciami i wujkami, biblijnymi starcami i ich radzieckimi wnukami, których 29 września widziano na ulicach Kijowa idących w tym niekończącym się orszaku ich własnego pogrzebu ulicą Bolsza Żytomirska.

Tekst jest fragmentem książki Katii Petrowskiej „Może Estera”:

Katia Petrowska
„Może Estera”
cena:
35,90 zł
Okładka:
miękka
Format:
B5
ISBN:
978-83-233-3792-8

Nigdy nie rozumiałam, dlaczego to nieszczęście miałoby być zawsze nieszczęściem innych. „Wszyscy Żydzi miasta Kijowa i okolicy mają się stawić w poniedziałek, 29 września 1941 roku, o godzinie 8 rano na rogu ulic Melnik i Dokteriwski (koło cmentarzy)”. Plakaty tej treści rozkleił Wehrmacht, a dozorcy trzymali w pogotowiu książki meldunkowe, żeby mieć gwarancję, że poszli rzeczywiście Wszyscy. Kiedy doszli do Babiego Jaru, musieli się rozebrać, nagich pędzono przez szpalery policji, lżono i bito – i tam, gdzie w prześwicie widać było niebo, na skraju wąwozu, rozstrzeliwano ich z obu stron z broni maszynowej. Albo inaczej: nadzy żyjący leżą na nagich zwłokach, dopiero wtedy padają strzały, dzieci rzuca się po prostu na trupy, żeby pogrzebać je żywcem, oszczędza się w ten sposób amunicję.

REKLAMA

Idę przez porośnięty zaroślami płaski teren. Akcja przebiegła sprawnie, meldował Berlinowi dowódca Sonderkommanda na początku października 1941 roku. Czy to było tutaj? Ludzie spacerują, rozmawiają, gestykulują, świeci słońce. Niczego nie słyszę. Przeszłość pochłania wszystkie dźwięki teraźniejszości. Nie ma nic poza nią. Nie ma miejsca na nic nowego. Mam wrażenie, że ci spacerowicze poruszają się na innym ekranie niż ja. Czy jest w ich gestach coś, co zdradza źródło ludzkiej przemocy? Albo skłonność do bycia ofiarą? Czy wolałabym, żeby Babi Jar wyglądał teraz jak krajobraz księżycowy? Egzotycznie? Toksycznie? Żeby wszystkich ludzi zżerało cierpienie? Dlaczego oni nie widzą tego co ja?

Masowy grób zamordowanych Żydów w pobliżu Złoczowa na zachodniej Ukrainie (fot. domena publiczna)

Kijów był jednym z wielu miejsc, gdzie to się wydarzyło, mówi się, że była to największa dwudniowa masakra w czasie Holokaustu. W ciągu dwóch dni zgładzono 33 771 ludzkich istnień. Dziwnie dokładna liczba. A później jeszcze 17 000 Żydów, a jeszcze później przestano liczyć. Pierwsi zostali zabici w Babim Jarze pacjenci zakładu psychiatrycznego. Zostali cicho zamordowani w samochodach-komorach gazowych na skraju wąwozu na terenie kliniki psychiatrycznej. Kilka dni później przyszła kolej na Żydów. Przez dwa lata zabijano tutaj jeńców wojennych, partyzantów, marynarzy floty kijowskiej, młode kobiety, dalszych Żydów z regionu, przechodniów aresztowanych na ulicy, trzy obozy Cyganów, duchownych, jak również ukraińskich nacjonalistów, którzy najpierw kolaborowali z Niemcami, a potem także oni padli ich ofiarą. Według naukowych szacunków w Babim Jarze zamordowano od stu do dwustu tysięcy ludzi. Te plus minus sto tysięcy – nie wiadomo nawet, czy był jeden Babi Jar, czy dwa.

REKLAMA

Wcześniej, kiedy nie było tu jeszcze kolei podziemnej, przyjeżdżaliśmy do Babiego Jaru z innej strony, moi rodzice i ja. Najpierw oglądaliśmy freski w cerkwi Świętego Cyryla z dwunastego wieku, Sąd Ostateczny, anioła, który zwija firmament niebieski, a potem także secesyjne freski Michaiła Wrubla, Madonnę o ciężkim, o wiele za ciężkim spojrzeniu i wylanie Ducha Świętego na apostołów, do których pozowali artyście obłąkani z pobliskiego zakładu. Z tą duchową wyściółką szliśmy przez Babi Jar i tylko bardzo mgliście domyślałam się, co to za miejsce, nie wiedziałam nawet, czy ma ono coś wspólnego z moją rodziną i jakiego rytuału afirmującego życie, tak mi się wydawało, dokonujemy tu na osobności. Moi rodzice powiedzieli mi o wiele później, że ich dziadkowie gdzieś tutaj leżą, tak, i również piękna Lola. Moja babuszka też leży w Babim Jarze, powiedział mi ojciec, tylko do niego nie dotarła.

Kiedyś doszliśmy do pierwszego i jedynego wówczas pomnika, odsłoniętego trzydzieści pięć lat po masakrze w niewłaściwym miejscu i niewłaściwego dnia. Muskularni radzieccy bohaterowie – marynarz, partyzant i Ukrainka – zdobywają przeszłość. Słowa bohaterstwo, męstwo, ojczyzna, odwaga odbijały się ode mnie jak piłeczki pingpongowe. Ani słowa o tym, że leżą tu również kijowscy Żydzi.

Kiedy w lecie 1943 roku do Kijowa zbliżała się Armia Czerwona, trzystu jeńców wojennych z położonego w sąsiedztwie KZ Syrez dzień i noc musiało wykopywać trupy, układać stosy po 2500 zwłok, palić je, a potem mleć kości. Prochu policzyć się nie da. Ci ludzie byli zmuszeni zacierać ślady i oni także mieli potem zostać zamordowani, tak żeby ci, którzy to widzieli, również zostali starci i na koniec nie pozostało nic, żaden ślad, żaden człowiek, żaden przekaz. Jeńcy przeczuwali, jaki będzie ich los, i próbowali uciekać. Z tych trzystu przeżyło najwyżej czternastu – jedyni świadkowie.

Tytuł oryginału: [Vielleicht Esther. Geschichten]

© Suhrkamp Verlag Berlin 2014

All rights reserved by and controlled through Suhrkamp Verlag Berlin

© Copyright for the Polish translation by S. Fischer Stiftung, Hamburg

© Copyright for Polish Edition by Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego

Wydanie I, Kraków 2015

All rights reserved

Tekst jest fragmentem książki Katii Petrowskiej „Może Estera”:

Katia Petrowska
„Może Estera”
cena:
35,90 zł
Okładka:
miękka
Format:
B5
ISBN:
978-83-233-3792-8
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Katia Petrowska
Studiowała literaturę i slawistykę na uniwerysytecie w Tartu, w Estonii. Pracowała jako korespondent z Niemiec dla kilku rosyjskich mediów. Jej teksty ukazywały się także w prasie niemieckojęzycznej, m.in. w Neuen Zürcher Zeitung, czy TAZ. Od 2011 r. prowadzi własną rubrykę we Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung. Jest laureatką nagrody im. Ingeborg Bachmann (2013) oraz Premio Strega Europeo (2015) za swoją książkę „Może Estera”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone