„Te dzieci wierzyły w Boga, Ojczyznę i powrót do domu”

opublikowano: 2015-08-23 18:58
wolna licencja
poleć artykuł:
Trzeba być Polakiem, by naprawdę poczuć to, co napisałem o tych dzieciach – mówi w rozmowie z nami Wiesław Adamczyk, autor książki „Kwiaty polskie na wygnaniu”, opowiadającej o losach dzieci deportowanych w czasie drugiej wojny światowej w głąb ZSRR.
REKLAMA

Zobacz też: Kronikarz sowieckich zbrodni

Tomasz Leszkowicz: Pracując nad swoją książką, wysłuchał Pan bardzo wielu tragicznych historii. Czy też czuł Pan ten smutek, zwątpienie, przygnębienie?

Wiesław Adamczyk - chemik, autor książek o charakterze wspomnieniowym: Kiedy Bóg odwrócił wzrok (2010) oraz Kwiaty polskie na wygnaniu (2015). W czasie drugiej wojny światowej deportowany jako dziecko w głąb Związku Sowieckiego. Od lat mieszka w USA (fot. Dom Wydawniczny REBIS).

Wiesław Adamczyk: To bardzo ciekawe pytanie. Ale ponieważ byłem jednym z tych dzieci, a dziesięć lat temu napisałem książkę „Kiedy Bóg odwrócił wzrok”, nie potrafię na nie odpowiedzieć tak po prostu, bo na wiele rzeczy patrzę inaczej, wiele mam przepracowane. Oczywiście, takich doświadczeń jak pobyt na Sybirze nie da się nie przeżywać. Ja sam poświęciłem całą swoją emeryturę na pisanie o tej tragedii z jednego prostego powodu: nie dlatego, że nikt o tym nie słyszał, nikt o tym nie wiedział (chociaż my, Polacy narzekaliśmy przez sześćdziesiąt lat, że Zachód nie zna całej prawdy o nas), ale dlatego, że o tym nie da się zapomnieć. Straciłem ojca w Katyniu, matka zmarła z głodu i chorób zaraz po wyzwoleniu. Choć są ludzie, którzy – mając podobne wspomnienia – starają się za wszelką cenę o tym nie myśleć.

Inaczej też się pisze książki dokumentacyjne. Ile tu było dzieci, kto się nimi zajmował, co jadły. Tragedia deportacji, Sybir. Kiedy to się zaczęło, kiedy skończyło i dlaczego, jak Niemcy uderzyli na Sowietów, 1941–1942 rok. Ale – i to jest dla mnie najważniejsze i niezwykle potrzebuje podkreślenia – to nie znaczy, że nasza tragedia się wtedy skończyła. Pamiętamy. I to jest pamięć serca i duszy, znacznie trwalsza niż taka zwykła, dzięki której uczymy się chemii czy matematyki. Miłości matki też nie da się zapomnieć. I to jest to, do czego zmierzam: kiedy dziecko straci matkę czy ojca i jest kompletnie bezradne, to jest tragedia, i to Panu powiem, że może nawet większa niż ta, którą odczuwa żołnierz – on jest dorosły, walczy, wie, że może stracić życie. Ale to jest jego zadanie. A to dziecko, które ma pięć, siedem czy dwanaście lat, jak coś mu się stanie, do kogo się uda? Ja piszę właśnie o dzieciach, które siedziały w dżunglach i w piaskach pustyni na Bliskim Wschodzie, a wcześniej w mrozach w tajdze syberyjskiej, samotne, bez matek. Takie doświadczenia zmieniają nasze życie na zawsze.

T.L.: W jaki sposób pracował Pan nad swoją ostatnią książką?

W.A.: Miałem zbiór pamiętników, dwa tysiące wpisów dzieci na wygnaniu w szesnastu różnych krajach. I sam nie mogłem uwierzyć w to, co czytam, chociaż dorosły człowiek i też byłem jednym z nich. Te dzieci rysowały i pisywały do swoich przyjaciół, zwykle dziewczynki. Z Syberii jest tego mniej, bo tam nie było pamiętników, nie było jak ich pisać, ale w Persji, gdzie myśmy uciekli, było najwięcej wpisów. Przeczytałem to dwa razy, wybrałem tysiąc wpisów, ale nadal, żeby to zrobić porządnie, potrzebowałbym kilku osób do pomocy, jak w laboratorium. I doszedłem do wniosku że jakbym miał pomocników i przeprowadził tysiąc rozmów, to by był wywiad akademicki. Zostało więc pięćset wpisów. Czy potrafi Pan zgadnąć, na jaki temat przede wszystkim dzieci pisały do swoich koleżanek czy kolegów?

REKLAMA

Przeczytaj również:

T.L.: Nic nie przychodzi mi do głowy.

W.A.: To ja Panu powiem – patriotyzm, wiara w Boga, tęsknota za Ojczyzną, życie nadzieją, że kiedyś zobaczą dom. Respekt dla starszych, respekt dla siebie, respekt dla nauki. Czy znalazłby Pan powiedzmy dziś w Ameryce na tysiąc dzieci w wieku gimnazjalnym chociaż jedno, które by pisało swojej koleżance, że powinna szanować starszych, że nauka to potęgi klucz? Skąd to się wzięło? One się nie nauczyły tego przecież w dżungli czy w Indiach. Dzieci też dużo pisały o przyjaźni. To bardzo ważne, dla sierot przyjaciółka czy przyjaciel to przecież nowa rodzina – chociaż oczywiście nie dało się w ten sposób zastąpić ojca i matki.

Replika sowieckiego baraku łagrowego (fot. Polimerek, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International).

Dochodzi też kwestia wychowania: takie wygnanie to przecież nie jest tydzień, nie sposób przez te wszystkie lata pamiętać, co mówili mamusia i tatuś. Dodatkowo to obczyzna, obca kultura, dziwni ludzie, którzy mówią innym językiem. To dodatkowy czynnik, przez który dla tych dzieci wygnanie mogło się nigdy nie skończyć.

T.L.: Samotność na bardzo wielu poziomach?

W.A.: Poza tym często nie było dokąd wracać. Ponieważ Zachód, nasi przyjaciele zdradzili nas i część Polski oddali Stalinowi, nie istniał już mój dom na Kresach ani mój kraj. Teoretycznie mogłem wrócić do Polski, ale Polska była już wtedy komunistyczna. A nie trzeba kończyć uniwersytetu, aby wiedzieć, że lepiej nie wracać do komunizmu, gdy już raz miało się z nim do czynienia. I chociaż teraz Związek Sowiecki się rozpadł, miejsce, gdzie się wychowałem, nadal jest poza granicami mojego kraju. Jestem obywatelem amerykańskim, mam respekt dla Amerykanów, byłem zresztą oficerem w amerykańskim wojsku, ale uczucia są uczuciami – moja Ojczyzna była zabrana i tak samo wielu innych osób, a miałem setki znajomych w różnych krajach.

Polecamy książkę „Kwiaty polskie na wygnaniu”:

Wiesław Adamczyk
„Kwiaty polskie na wygnaniu”
Tłumaczenie:
Ewa Ledóchowicz
Okładka:
całopapierowa z obwolutą
Liczba stron:
312
Seria:
Historia
Data i miejsce wydania:
1 (2015)
Format:
150x225
ISBN:
978-83-7818-682-3

T.L.: Oprócz pisania książek przygotowuje Pan również wystawy na temat tragedii deportacji. Skąd ten pomysł?

W.A.: Starałem się pokazać tragedię tych dzieci nie tylko przez słowa. Bo same słowa to jak scena teatralna bez scenografii, a scenografia pomaga widzowi przenieść się w ten czas i miejsce. Dlatego właśnie robię także te wystawy. Mniej więcej osiemdziesiąt procent to fotokopie stron z pamiętników, bardzo wymowne są też dziecięce rysunki. Pozostałe dwadzieścia procent to zwykle wpisy przetłumaczone na język angielski. Żeby widz mógł zobaczyć i przeczytać to, co ja opisałem w książce.

T.L.: Co jest dla Pana najważniejsze przy rozmowie z uczestnikami tamtych wydarzeń?

REKLAMA

W.A.: Ludzie, którzy dzielą się ze mną teraz swoją historią, mają co najmniej 80 lat, wtedy mieli co najmniej dziesięć. Pokazanie po tylu latach swoich starych wpisów do pamiętnika i zwierzenie się z tego, co czuło się w tamtych dniach, to trochę jak wizyta u psychologa albo spowiedź w konfesjonale. Jest to trudne i nie każdego można do tego przekonać. Na końcu każdego rozdziału mojej książki jest pewien stały punkt. Po tym, jak omówiliśmy tragedię Syberii i życie moich rozmówców od ucieczki aż do dnia dzisiejszego, zawsze zadawałem to ważne pytanie: „Proszę Pana, proszę Pani, co by Pani chciała z tych lat tragedii syberyjskiej i z całego swego życia przekazać swoim dzieciom czy swoim wnukom, swojemu potomstwu?”. To była esencja tego tematu, ja nazywam to złotą nitką, która łączy te wszystkie osoby i historie. Czym jest ta złota nitka? To tożsamość, która pomagała tym dzieciom na wygnaniu utrzymać się przy życiu. Najważniejsze to mieć w sobie cel, marzenia o wolności. Podobnie lekarze zawsze wolą leczyć pacjentów z silnym charakterem i pragnieniem wyzdrowienia – bo oni się nie poddają.

Typowy wagon używany do deportacji ludności polskiej w głąb Związku Sowieckiego (fot. kaffeeringe / Steffen Voß, Creative Commons Uznanie autorstwa 2.0).

Wystarczy przeczytać same końcówki rozdziałów, by odnieść wrażenie, że ci wszyscy ludzie, o których opowiada książka, zebrali się razem i przygotowali się, by udzielić prawie że identycznych odpowiedzi. Zawsze mówią o swoim dzieciństwie, o swoim domu i swojej Ojczyźnie, o tym, jak było tam bezpiecznie, o miłości rodziców i wychowaniu, ale do tego stopnia, że było to dla nich źródłem wytrwałości, polskości.

T.L.: Czy Pana amerykańscy znajomi chcą słuchać o Pana doświadczeniu na Syberii i potem na wygnaniu?

W.A.: Duże znaczenie mają te wystawy pamiętników, o których wspomniałem. W Polsce też jest takie powiedzenie jak w Ameryce: one picture is worth like thousand words. Oni zwykle – nawet Polacy, którzy nie byli na Sybirze – podchodzą do mnie i zawsze się pytają jedną rzecz: kto wychował te dzieci? Jednym słowem, ludzie, którzy mieszkają w Ameryce, widzą amerykańską kulturę i zachowanie amerykańskich dzieci – i dostrzegają, jak bardzo różni się ono od zachowania tych dzieci sprzed kilkudziesięciu lat. Amerykańska młodzież uczy się na uniwersytecie co robić i jak pracować. Ale czy to jest wykształcenie? I małpę można przecież nauczyć, jak wkręcać śruby i że po naciśnięciu guzika wyskakuje banan. Wykształcenie człowieka to nie tylko nauczenie kogoś, jak być chemikiem tak jak ja. Ktoś może być chemikiem i jednocześnie złodziejem i kłamcą. Sama nauka więc nie wystarczy – dobrze to rozumiano w Polsce przed wojną.

Polecamy również:

REKLAMA

Myślę, że wartością mojej książki jest to, że nie może być przetłumaczona na angielski jak pierwsza lepsza z prostego powodu: angielski to niesamowicie suchy język, polski jest piękny i melodyjny. W angielskim mówi się: If you try to translate, too lot be lost in translation. W tym stracona może być rzecz najważniejsza: duch. Innym słowem, trzeba być Polakiem, by naprawdę poczuć to, co napisałem o tych dzieciach, w większości ich słowami.

T.L.: Jak będzie wyglądała pamięć o tragedii deportacji za te kilkanaście lub dwadzieścia kilka lat, kiedy uczestnicy tamtych wydarzeń odejdą z tego świata?

Franklin Delano Roosevelt, prezydent USA 1933-1945 (domena publiczna).

W.A.: Rodziny tych dzieci to jest jedna sprawa, znajomi inna – im człowiek jest bardziej związany z rodziną, tym więcej przeżywa. Wiele osób z tych, które były na Syberii, w ogóle nie chciało mówić swoim dzieciom, co się stało. Pan może nie uwierzyć, ale miałem dwóch synów i jedyną rzecz, jaką wiedzieli o mnie, to to, że podczas drugiej wojny byliśmy deportowani na Sybir. Koniec, kropka. Dopiero jak napisałem pierwszą książkę, dowiedzieli się wszystkiego – ale wtedy byli już dorośli, więc też inaczej na to patrzyli. Ale wiele dzieci pewnie nie zna prawdy o rodzicach do tej pory. Trudno się mówi dziecku o tym, że mama czy tatuś cierpieli. Bo dzieci są bardzo uczuciowe i rodzice boją się, żeby ich nie skrzywdzić, żeby nie musiały dzielić z rodzicami tego cierpienia. Ja również mówiłem bardzo mało z tego samego powodu. Ale moim marzeniem było, żeby po skończeniu uniwersytetu móc pisać o tym, co się stało. Widziałem zresztą w tych latach, że Amerykanie nie tylko mało wiedzieli o nas, ale na samym początku, dziesięć-dwadzieścia lat po wojnie, ukrywali prawdę – jak Roosevelt, który kłamał przez zęby, chociaż wiedział, że Sowieci zamordowali oficerów w Katyniu. Wolał o tym nie mówić, żeby nie stracić sojusznika. To pewnego rodzaju kwestia wygody. Ale mnie nie obchodzi wygoda, gdy mój ojciec był zamordowany, sześć milionów Amerykanów walczyło za wolność Europejczyków, czterysta tysięcy było zabitych podczas wojny, sześćset tysięcy rannych, a nasz prezydent był głównodowodzącym i on będzie mi pieprzył głodne kawałki i kłamał o moim ojcu.

T.L.: Skąd Pan czerpie siłę do pracy, którą Pan wykonuje?

W.A.: Kiedyś byłem zapalonym brydżystą, grywałem w turniejach. Czułem się z tego lepszy niż z jakiegokolwiek przedmiotu w college'u – to jest niesamowita gra, trudniej zostać przeciętnym brydżystą w turniejach niż studiować cztery lata. Bez porównania. Przestałem grać jak zacząłem pisać pierwszą książkę, i to było dla mnie spore poświęcenie. Nie mówię tego, żeby mnie Pan poklepał po ramieniu. Ja miałem cel – moim celem teraz na emeryturze było mówienie o Katyniu, deportacji i tragedii Polaków, o ludziach, którzy nigdy sami nie mieli szansy mówić o sobie. Ja od dwudziestu lat staram się pisać o mordzie katyńskim i dzieciach, które umierały z głodu w sowieckim raju właśnie po to, żeby pamięć o nich przetrwała.

Polecamy książkę „Kwiaty polskie na wygnaniu”:

Wiesław Adamczyk
„Kwiaty polskie na wygnaniu”
Tłumaczenie:
Ewa Ledóchowicz
Okładka:
całopapierowa z obwolutą
Liczba stron:
312
Seria:
Historia
Data i miejsce wydania:
1 (2015)
Format:
150x225
ISBN:
978-83-7818-682-3
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Tomasz Leszkowicz
Doktor historii, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Publicysta Histmag.org, redakcji merytorycznej portalu w l. 2006-2021, redaktor naczelny Histmag.org od grudnia 2014 roku do lipca 2017 roku. Specjalizuje się w historii dwudziestego wieku (ze szczególnym uwzględnieniem PRL), interesuje się także społeczno-polityczną historią wojska. Z uwagą śledzi zagadnienia związane z pamięcią i tzw. polityką historyczną (dawniej i dziś). Autor artykułów w czasopismach naukowych i popularnych. W czasie wolnym gra w gry z serii Europa Universalis, słucha starego rocka i ogląda seriale.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone