Wymuszona rewolucja

opublikowano: 2014-04-19 11:55
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
W Polsce w latach 1939–1956 dokonała się rewolucja społeczna. Okrutna, brutalna, narzucona z zewnątrz, ale jednak rewolucja.
REKLAMA

Niesłychanie głęboko przeorała ona tkankę polskiego społeczeństwa, tworząc warunki do dzisiejszej ekspansji klasy średniej, czyli po prostu mieszczaństwa. To zaś oznacza, że utorowała drogę do, najgłębszej być może od wieków, zmiany mentalności Polaków – odejścia mentalności określonej przez wieś i folwark ku zdeterminowanej przez miasto i miejski sposób życia.

Ta rewolucja pozostaje jednak nieobecna w myśleniu.

Sushi (fot. Switchercat, domena publiczna)

Zapoznanie tego wydarzenia, tego przełomu w polskiej historii – zapoznanie mające istotne i zrozumiałe przyczyny – uniemożliwia uzyskanie samoświadomości przez klasę średnią, najsilniejszą teraz klasę społeczeństwa. Nie wiedząc, skąd się wzięła, więcej, mając nieczyste sumienie w związku z zatartym wspomnieniem przemocy, której zawdzięcza swoją genezę – ta nowa, potężna siła unika jasnego określania swojej tożsamości. Pławi się w nostalgicznych rojeniach na temat swojej pseudoszlacheckiej przeszłości, na temat dworków i hektarów, powstań i cmentarzy, albo „odlatuje” ku jakimś hiperglobalnym wzorcom, czego znakomitym przykładem jest zawrotna kariera, jaką w warstwie mieszczańskiej zrobiło spożywanie sushi. Unikając jednak wzięcia kulturowej oraz ideowej odpowiedzialności za siebie i innych, adekwatnie do społecznej roli, którą odgrywa, i politycznej siły, którą reprezentuje, nowe mieszczaństwo unika wejścia w życie publiczne jako świadomy siebie podmiot polityczny.

Gdy zaś największa siła społeczna jest pozbawiona adekwatnej tożsamości, całe polskie społeczeństwo gubi się w niedzisiejszych wyobrażeniach na swój temat, nie mogąc odpowiedzieć sobie na najprostsze pytanie: kim jesteśmy i kim chcemy być, dzisiaj, tu i teraz, oraz jutro?

Jeśli rzeczywiście tak jest, to trzeba zadać pytanie: kto nam zabrał tę rewolucję?

Ćwiczenie z logiki historycznej

Kto nam zabrał tę rewolucję? To pytanie rozgrywa się na dwóch zupełnie różnych poziomach. Jeden z nich to poziom faktów historycznych; rzeczy i spraw, które zdarzyły się naprawdę, następnie zostały udokumentowane, opisane albo do dziś są dostępne ich materialne ślady. Jeśli na tym poziomie możemy mówić o „skradzionej” rewolucji, to dlatego, że została ona polskiemu podmiotowi politycznemu skradziona przez niemiecką i rosyjską potęgę.

Drugi poziom dotyczy świadomości i związanej z nią nieświadomości społecznej. O wiele bardziej enigmatyczny – na tyle, że bywa po prostu negowany – jest kluczowy dla zrozumienia rzeczywistego przebiegu procesu społecznego. Jest też konieczny dla wyjaśnienia zadziwiającej nieobecności we współczesnym myśleniu i dyskursie tamtej – rzeczywistej – rewolucji, wydarzenia w sposób najbardziej podstawowy wpływającego przecież na naszą dzisiejszą sytuację. Jak to możliwe, żeby wydarzenie o takiej skali i głębi oddziaływania było tak słabo reprezentowane w dyskursie wyrażającym, czy raczej tworzącym, świadomość społeczną Polaków? Kto „skradł” naszej świadomości ten znak, ten symbol, ten znaczący ? Drugi sposób rozumienia tego, że owa rewolucja została „skradziona”, sytuuje się więc na poziomie przemian świadomości i nieświadomości społecznej.

REKLAMA

Zapowiedziane „ćwiczenie z logiki historycznej” jest próbą łączenia tych dwóch poziomów procesu historycznego. Czeka nas tu praca o charakterze logicznym – chodzi o to, by z powszechnie znanych faktów, obecnych w kanonicznych pracach historyków, wyprowadzić konsekwencje narzucające się w sensie logicznym, ale nieoczywiste dla potocznej świadomości, a następnie zapytać, dlaczego są one nieobecne w naszej zbiorowej świadomości. Dlaczego, choć się narzucają, nie wchodzą do kanonu myślenia.

Jest to „ćwiczenie”, bowiem ten rodzaj myślenia, łączący poziom wiedzy o „faktach i wydarzeniach” z poziomem ich dyskursywnej reprezentacji – a właściwie jej braku – zawsze jest opatrzony ryzykiem; jest praktyką zmagania się z realnym, która jednocześnie je ustanawia. Główne węzły, łączące ze sobą te dwa poziomy, pikujące je jakby i ustalające materię oraz strukturę wiedzy historycznej, muszą okazać swój charakter oczywistości, uderzającej tak, jak uderza oczywistość logiczna.

Możliwość przeprowadzenia takiego wywodu zależy od narzędzi opisu, które umożliwiają ciągły ruch pomiędzy poziomem tego, co nazywamy faktografią historyczną, a poziomem przekształcania się sensu tak opisywanych faktów w świadomości i nieświadomości społecznej.

Żyd w podeszłym wieku na terenie getta warszawskiego (autor nieznany, domena publiczna)

Poziom tego, co nazywamy „faktem”, jest już dzisiaj dość dobrze rozpoznany. Pozytywistyczna historiografia ma się w Polsce nieźle; nawet jeśli na wielu obszarach pozostają jeszcze luki, to odbywa się stała penetracja również tego, co trudne – na przykład głębokiej degradacji polskiego społeczeństwa, jaka nastąpiła w okresie wojny, czy stosunków ze skazanymi na zagładę Żydami. Dlatego wybór prac historyków opisujących fakty stawia kogoś, kto chce przeprowadzić „ćwiczenie z logiki historycznej”, przed problemem nadmiaru. Zasadą, którą przyjmuję, jest metonimia; dzieła, na które się powołuję, mają reprezentować korpus prac napisanych w podobnym duchu. Taki sposób korzystania z piśmiennictwa jest świadomą koncesją na rzecz zwięzłości wywodu.

REKLAMA

Natomiast opis świadomości i nieświadomości społecznej jest w powijakach. Między innymi dlatego, że od czasu teoretyków warszawskiej szkoły historyków idei i wyrastającego z niej kulturalizmu polskiego w myśleniu historycznym nie zostały przyswojone – poza wyjątkami – nowe podejścia i narzędzia teoretyczne, pozwalające na tego rodzaju „ćwiczenie”. Na penetrowanie strefy przejścia pomiędzy tkanką faktów a odzwierciedlającą je strukturą pamięci i niepamięci.

Takie narzędzia będę próbował czerpać z dwóch źródeł. Jedno z nich, fundamentalne, to zastosowana do przemyślenia świadomości i nieświadomości społecznej psychoanaliza, przede wszystkim Lacanowska. Psychoanaliza będzie tu nie tyle teorią psychiki indywidualnej, co formą teorii krytycznej pozwalającej na opis mechanizmów utrwalania i zacierania faktów w świadomości historycznej. Ten trop prowadzi nas ku drugiemu ważnemu źródłu inspiracji, a mianowicie refleksji Waltera Benjamina na temat historii.

Bliskie jest mi stwierdzenie Benjamina, że „nie ma epok upadku”. Z perspektywy tematu tej książki oznacza to, że nawet najmroczniejsza epoka w historii Polski nie może być zdyskredytowana, unieważniona. Takie okresy mają zwykle ogromny wpływ na całość historii. Przyjęcie tego założenia nie oznacza kwestionowania ogromu cierpień, które zwykle „epokom upadku” towarzyszą. Wydarzenia okresu 1939–1956: hitlerowska okupacja, najazd Armii Czerwonej, wojna domowa i czas stalinowskiego terroru, dotknęły w sposób straszny większość ludzi, którzy wówczas w Polsce żyli. Jednak uznanie mrocznej strony pewnych okresów nie zwalnia nas z wysiłku rozumienia i związanego z tym trudu zadawania nieoczywistych pytań.

To, jak bardzo „epoki upadku” są przeoczane lub zbywane stereotypowymi kliszami, nasuwa myśl, że są to okresy, których nie da się opisać za pomocą dominującego dyskursu, dominującego imaginarium. To epoki stanowiące „katastrofę” pola symbolicznego, w której czasie głęboko zmienia się jego struktura, sposób organizowania się, konfiguracja najważniejszych symboli i znaków. Często towarzyszy im katastrofa rzeczywistości, ale to nie ona decyduje o uznaniu danej epoki za epokę upadku. Chodzi raczej o pewne „zaćmienie rozumu” w takich epokach następujące i z nich promieniujące.

REKLAMA

Imaginarium, pole symboliczne

Poziom świadomości i nieświadomości społecznej będę nazywać, zamiennie, imaginarium – terminem używanym przez Charlesa Taylora – albo polem symbolicznym, pojęciem wywodzącym się z psychoanalizy Lacanowskiej. O imaginarium Taylor pisze: „imaginarium społeczne nie jest zestawem idei; jest raczej tym, co umożliwia praktyki społeczne dzięki nadaniu im sensu”. Trzeba pamiętać, że dla Taylora nadawanie sensu oznacza również to, by „sposób istnienia rzeczy ustalał dla nas […] normy i standardy”, to znaczy, by to, jak obiekty, postaci i sprawy nam się jawią, miało dla nas znaczenie moralne i wyznaczało ramy porządku etycznego, z właściwymi mu przeżyciami. Zgodnie z innym określeniem Taylora to ta część świata, która ma „normatywną moc”. Może ona legitymizować – albo inaczej: usprawiedliwiać – nasze istnienie, w odróżnieniu od części uprzedmiotowionej, pozbawionej normatywnej mocy.

Hamlet Polski. Alegoryczna figura dziejów Rzeczypospolitej (mal. Jacek Malczewski, własność publiczna)

Słowo imaginarium zawiera w sobie rdzeń odwołujący się do wyobrażenia. Jest to dla mnie ważne, bowiem w prowadzonym tutaj „ćwiczeniu” wskazuję na zespół archaicznych i niezwykle trwałych wyobrażeń dominujących w naszej świadomości i nieświadomości społecznej. Te wyobrażenia pozwalają utożsamić wszelkie nowe postaci i wydarzenia z tym, co od dawna znane; nadać sens działaniom innych i usprawiedliwić swoje. Imaginarium więc to najważniejsze figury zbiorowo przeżywanego dramatu, w który wpisywane jest każde doświadczenie. Będą to na przykład figury Polaka kochającego wolność, matki Polki, żydokomuny, niemieckiego zaborcy czy okupanta, barbarzyńskiej Rosji, pana, chama i wiele innych. Siła działania tych figur jest związana z intensywnymi uczuciami, z którymi połączone są obrazy, te zaś z pewną moralną topografią, w której rozwija się dramat. Przeplatająca się duma, współczucie, pogarda czy nienawiść pozwalają na wspólne przeżywanie od dawna ułożonych sekwencji, organizujących zbiorowe wydarzenia i ich przypomnienia. Takie sytuacje – dziś na przykład celebrowanie rocznic katastrofy smoleńskiej – są praktyką społeczną porządkującą wyobraźnię indywidualną zgodnie ze zbiorowym scenariuszem.

Dzięki temu, że historie tworzące imaginarium są reprezentowane w słowach, opowieściach, całej symbolicznej spuściźnie wchłanianej przez każdego z nas – w rodzinie, szkole, kulturze masowej – mogą one jednocześnie stanowić szkielet podmiotowości całej wspólnoty. Właśnie ten szkielet określamy terminem pole albo uniwersum symboliczne. Oznacza on sieć relacji pomiędzy symbolami ([znaczącymi]), determinującą sensy i działania społeczne, rozpiętą w pewnej etycznej ramie. Te związki nie są uświadamiane, jednak decydują o tym, jak poszczególne figury wyobraźni pozycjonują się wobec siebie, jak są wartościowane, jak wreszcie sytuują się podmioty indywidualne, poszczególni ludzie, w wyobrażeniu świata społecznego.

REKLAMA

Dyskurs przebiegający pole symboliczne stale powiela się w masowej skali; przez frazy pisane i czytane, wypowiadane w mediach i słuchane, oglądane i powtarzane przez tysiące ust. W ten sposób ciągle przywoływany jest podmiot zbiorowy. Ta wspólna podmiotowość realizowana przez każdego z nas jest więc przepowiadana przez dominujący dyskurs przebiegający pole symboliczne i stale odwołujący się do ważnych figur imaginarium.

Przy wszystkich różnicach jest tu podobna fundamentalna intuicja, pobrzmiewająca też w takich kategoriach jak „porządek dyskursu” Michela Foucault czy „pole” i „habitus” Pierre’a Bourdieu, a wywodząca się z francuskiego strukturalizmu.

Imaginarium a fantazmat, czyli formy dramatu

Imaginarium składa się więc z wyobrażeń połączonych z emocjami i osadzonych w etycznej ramie; wyobrażeń pozwalających przeżywać pewne historie, będące realizacją skrytych marzeń. Takie struktury, wyobrażeniowe scenariusze pozwalające zaspokajać różne głębokie pragnienia, nazywać będę również Lacanowskim terminem fantazmat. Jest on rozumiany w inny niż potoczny sposób. Konstrukcja fantazmatyczna jest fundamentalną strukturą organizującą podmiot, tak indywidualny, jak społeczny. Ta struktura jest pragnieniem Innego ; tym, czego świat społeczny w swojej formie językowej chce od podmiotu, sytuowanego w takiej, a nie innej pozycji. Wpływ konstrukcji fantazmatycznej można odnaleźć zarówno w świadomym działaniu, jak i w mowie, marzeniu sennym czy wreszcie w meandrach linii życia, indywidualnym albo zbiorowym losie. Można powiedzieć, że wiązka fantazmatów jest tym, co czyni podmiot tym oto indywidualnym podmiotem. W jego podmiotowym świecie fantazmat rządzi w sposób uniwersalny, wszystko jest mu w sposób skryty poddane, ale poza tym światem nie istnieje.

REKLAMA
Antypolski sowiecki plakat okupacyjny (autor nieznany, domena publiczna)

Fantazmat jest scenariuszem. Albo dramatem, opowieścią rozgrywającą się w pewnej sekwencji i w pewnej topografii. Dramatem organizującym strukturę podmiotową, w którym jednocześnie sam podmiot zawsze jest reprezentowany. Właśnie przez ową narracyjną strukturę konstrukcje fantazmatyczne mogą tworzyć rdzeń imaginarium. Dramat wiążący obrazy wolnego Polaka, rosyjskiego okupanta oraz żydowskich komunistów, a także zdradę i śmierć, określa wyobrażeniowy scenariusz, do którego polski podmiot będzie chciał się odwoływać podczas rozmowy o wydarzeniach pierwszego okresu wojny, najeździe sowieckiej Rosji na wschodnie tereny Rzeczypospolitej.

Skryte pragnienie nadające dynamikę tej konstrukcji to pragnienie usprawiedliwienia. Przez negocjację winy. To, co kryje fantazmatyczny scenariusz, nie jest bowiem niewinne. Niosą go popędowe siły, całkowicie skupione na samozaspokojeniu i nieliczące się z niczym – ani nikim – innym. Właśnie fantazmat jest scenariuszem, który pozwala podmiotowi doświadczać co najmniej części tych pragnień. Usprawiedliwia je i uzasadnia.

Jednak właśnie dlatego, że niesie pragnienia skryte i groźne, treść fantazmatu nigdy nie jest w pełni uświadamiana. Jeśli się o niej myśli, to zawsze za pomocą różnych „ale…”, „jednak…” czy „mimo wszystko…”, chroniących podmiotową świadomość przed nagą treścią, z którą trudno byłoby mu się pogodzić. Dynamika fantazmatycznego dramatu, konflikt, który go określa, polega bowiem na zderzeniu pragnienia z zakazem moralnego prawa, podmiot zawsze pragnie tego, co przez prawo zakazane. Wątek ten był rozwijany przede wszystkim przez Jacques’a Lacana, który uczynił go jednym z filarów całej swojej konstrukcji.

Struktury fantazmatyczne reprezentowane są w słowach. Słowa są namacalnym nośnikiem tego, z czego składa się myślenie, a mianowicie relacji między podmiotami, wydarzeniami i obiektami. Jeśli odniesiemy to do struktury fantazmatycznego scenariusza, to słowo pojawiać się będzie w miejscach węzłowych, tam, gdzie kondensuje się znaczenie całej fantazmatycznej dramaturgii, tam, gdzie „zdarzają się” kluczowe zakręty i zaplecenia „akcji”. W języku polskim jednym z takich słów jest „Żyd”; wypowiedzenie go uruchamia mnóstwo fantazmatycznych scenariuszy.

REKLAMA

W fantazmacie słowo jest więc medium ruchu, pełni funkcję czegoś w rodzaju „drogowskazu” na drodze, którą podąża podmiot popychany pragnieniem. Sam drogowskaz nie ma tu znaczenia, dopiero cała droga, a właściwie podążanie nią, „przykrawa przyjemność do pragnienia”, że znów zacytuję Lacana, czyli nadaje przeżywaniu przyjemności konkretną, dla tej właśnie podmiotowości określoną formę. Jednak bez słów-drogowskazów podmiot, nieszczęśnik, zagubiłby się we mgle swojej nieświadomości.

Żydzi w polskim imaginarium

Zrobię dygresję na temat funkcjonowania słowa „Żyd” w polskim imaginarium. To pozwoli przybliżyć intuicję związaną z psychoanalitycznym użyciem terminu fantazmat. Zacznijmy od tego, że słowo „Żyd” na dość podstawowym, archaicznym poziomie polskiej wyobraźni wiąże się ze stanem, który – jak zauważyła Joanna Tokarska-Bakir – „utrzymuje pogrom w stanie możliwości”. Innymi słowy, z niemalże nieskrywanym pragnieniem: „Żydzi do…!!!”. Przy czym to „dokąd” może mieć różny charakter, w zależności od orientacji politycznej podmiotu ów zbiorowy fantazmat realizującego.

„Tęsknię za tobą, Żydzie!” – pisał na murach Rafał Betlejewski. Jak sam twierdzi, postanowił przełamać lęk przed wypowiadaniem słowa „Żyd”, kojarzonego przede wszystkim z językiem antysemityzmu, czyli owym „pogromem w stanie możliwości”. Postanowił więc wyrwać to słowo z antysemickiego fantazmatu i umieścić w jakimś innym wymiarze. W gruncie rzeczy artysta podjął próbę zmiany struktury fantazmatu. Naszego fantazmatu zbiorowego, zapisanego w strukturze języka, polszczyzny.

Zanim jednak przejdziemy do kwestii, co z owego zamiaru wynikło, chcę zwrócić uwagę na całkowicie utopijny, co najmniej z punktu widzenia teorii psychoanalitycznej, charakter zamysłu performera. Fantazmatu bowiem zmienić się nie da. Jest ustanowiony raz na zawsze. Jedyne, co dla podmiotu jest możliwe, to „przekroczenie fantazmatu ”, co w Lacanowskim języku oznacza uzyskanie, na skutek długotrwałej, psychoanalitycznej medytacji nad treścią fantazmatu, pewnego dystansu wobec własnej, podmiotowej roli odgrywanej w tym scenariuszu.

Zmiana znaczenia słowa „Żyd”, konieczna do przełamania lęku związanego z wypowiadaniem tego słowa, musiałaby oznaczać wyrwanie go z kontekstu fantazmatycznych pragnień, w których dzisiaj tkwi. Lęk jest tu związany z tym, że są to pragnienia, w zasadzie, zakazane. Pogromy, w zasadzie, są zakazane. Ten, kto owo słowo wypowiada, zawsze obawia się obudzenia w sobie tych pragnień, a może nawet jeszcze bardziej tego, że Inny, reprezentujący sumienie, rozpozna ich treść.

REKLAMA

W historii performance’u Betlejewskiego drogę od lęku przed ujawnieniem fantazmatu do jego częściowej co najmniej ekspresji reprezentuje epizod z policjantami. Otóż pewnego razu stróże prawa zauważyli, że ktoś na murach wypisuje farbą słowo na „Ż”. Ich partycypacja w strukturze naszego zbiorowego fantazmatu nasunęła im natychmiastowe zrozumienie sensu tego słowa-drogowskazu, obudziła w nich świadomość dalszego rozwoju fantazmatycznego scenariusza w kierunku jakiegoś, typowego skądinąd dla polskich murali, „Żydzi do…”. Na przykład: „do gazu”. Albo łagodniej: „do Izraela”. Natychmiast więc poczuli lęk, bowiem ekspresja tego rodzaju życzeń jest zakazana. Tłumiąc swoje pragnienie, z tym większą złością zatrzymali winowajcę, w ich odczuciu pozwalającego sobie na fantazmatyczne przyjemności, dla nich niedostępne; co więcej, takie, których zakazu w przestrzeni publicznej właśnie oni muszą pilnować.

"Modlący się Żyd" (mal. Stanisław Grocholski, domena publiczna)

Jednak kiedy okazało się – już w przestrzeni nieco mniej publicznej, czyli na komisariacie – że podmiot działania w najmniejszym stopniu nie realizuje fantazmatycznego scenariusza, a wręcz odwrotnie, pisząc „Tęsknię za Tobą, Żydzie!”, chce działać wbrew niemu, nastąpiła błyskawiczna zmiana pozycji w rozpisanej na osoby strukturze podmiotu zbiorowego. Policjanci znaleźli się nagle na opuszczonym miejscu podmiotu fantazmatu i z tej pozycji poradzili utożsamionemu teraz z obiektem fantazmatycznego pragnienia twórcy, by „wypier…” (szybko wyjechał) do Izraela. Czyli w sferze słownej doprowadzili fantazmat do realizacji. Siła pragnienia bowiem popycha fantazmat do zrealizowania się, i do pewnego stopnia obojętne jest, jaki podmiot indywidualny będzie za ową realizację odpowiedzialny.

Z teoretycznego punktu widzenia uderzająca jest tutaj właśnie owa zmienność obsadzenia pozycji podmiotowej, która prowadzi do tego, że raz uruchomiony fantazmat mimo przeszkód zostaje zrealizowany. Dopóki policjanci widzieli w performerze podmiot fantazmatycznego scenariusza, dopóty sami reagowali „politycznie poprawnym” lękiem przed jego ujawnieniem. W strukturze podmiotu zbiorowego zajmowali przypisaną im pozycję strażników sumienia. To jednak, że ich lękowi towarzyszyło pragnienie realizacji fantazmatycznych pragnień, widoczne jest w tym, że gdy tylko Betlejewski porzucił przypisaną mu pozycję, sami natychmiast ją zajęli i już z tej pozycji doprowadzili scenariusz do końca – wprawdzie w formie skróconej do przekleństwa, ale jednak.

REKLAMA

Słowo w strukturze fantazmatu

Możliwość doświadczania fantazmatycznych scenariuszy za pośrednictwem innego podmiotu jest uwarunkowana ich wspólną – w obrębie pewnej szerszej zbiorowej podmiotowości – pozycją wobec dominującego dyskursu. Zdolność ta nazywana jest przez Slavoja Žižka transpasywnością i polega na tym, że „gdy Inny cieszy się za mnie, to ja raduję się za pośrednictwem Innego”. Dodajmy, gdy Inny nienawidzi za mnie, to ja nienawidzę za pośrednictwem Innego itd.

Aby zaakceptować to, że rewolucja przeprowadzona przez Rosjan i Niemców jest jednocześnie autentyczną rewolucją polskiego podmiotu, konieczne jest spojrzenie na nią właśnie przez pryzmat transpasywności. Mimo że to Niemcy – tylko z niewielkim udziałem Polaków – realizowali wywłaszczenie i wymordowanie Żydów, polski podmiot mógł transpasywnie w tych wydarzeniach uczestniczyć i doprowadzić do końca niektóre z ich konsekwencji. Choć to Rosjanie – z większym tym razem udziałem polskich komunistów – niszczyli klasę ziemiańską i przedstawicieli przedwojennych polskich elit, polski podmiot, szczególnie ten w przedwojennym porządku skazany na wykluczenie, mógł transpasywnie skorzystać ze skutków tych działań. Transpasywności poświęcę jeszcze sporo uwagi, na razie wróćmy do fantazmatu.

Każdy przeżywa uaktywnienie fantazmatu indywidualnie; tym, co umożliwia wspólne przeżycie tego scenariusza, jest jakiś znaczący, zwykle słowo, obciążone na tyle mocnym znaczeniem, by w sposób oczywisty wskazywało fantazmat.

Tu pojawia się ważny moment. Im silniej działa zakaz realizowania fantazmatu, tym silniejsza będzie tendencja do swoistego fetyszyzowania tego symbolu, który go uosabia. Wynika to z tego, że podmiot nie może wędrować już drogą wyznaczoną przez mapę fantazmatu. Słowo traci swoją charakterystykę „drogowskazu”, znacznika ruchu, który określa jedynie rozwój fantazmatycznej akcji. Słowo zaczyna skupiać na sobie cały ciężar, który wiąże się z powstrzymaniem przez zakaz realizacji scenariusza dążącego do rozwijania się pod wpływem pragnienia. Cała siła antagonizmu pomiędzy pragnieniem a zakazem pragnienia ogniskuje się na słowie ucieleśniającym fantazmat. Wszystko koncentruje się w tym słowie, trudno myśleć o czymkolwiek innym. Napięcie staje się nieznośne. Trzeba jakoś wybrnąć z tego położenia.

I oto fetyszyzowane słowo znika z dyskursu. By uniknąć napięcia, które się z nim wiąże, nie używa się go. Zamiast słowa może się pojawić „puste miejsce”.

REKLAMA
Collegium Novum, Uniwersytet Warszawski (fot. Piotr VaGla Waglowski, własność publiczna)

Pouczające jest tutaj prześledzenie kolejnego kontekstu, w którym wystąpiła fraza „Tęsknię za Tobą, Żydzie!”. Była to propozycja zastąpienia jej zdaniem: „Tęsknimy za Wami”, sformułowana przez kanclerza Uniwersytetu Warszawskiego, gdy performer chciał umieścić napis przy bramie prowadzącej na teren kampusu.

Co oznacza usunięcie z formuły słowa: „Żydzie” i zastąpienie go zupełnie nieokreślonym słowem „Wami”? Oznacza to, że podmiot kształtujący wypowiedź, ponownie w roli delegata zakazu, również uczestniczy w strukturze fantazmatu. Co więcej, przewiduje, że wypowiedzenie sfetyszyzowanego słowa spowoduje obudzenie fantazmatu. Obawia się tego. Nie życzy sobie żadnych pogromów – ani potencjalnych, ani realnych. Zaprzeczając więc zakazanemu pragnieniu, usuwa znaczące je słowo z językowej praktyki, jednocześnie jakby wierząc, że ów brak – bo słowo „wami” jest oczywistym brakiem, równie dobrze można by powiedzieć po prostu „tęsknimy” – będzie dostatecznie znaczący, by i tak wiadomo było, co powinno zastępować. Siła ciążenia sfetyszyzowanego słowa wydaje się tak duża, że wystarczy brak, żeby je znaczyć.

W propozycji zastąpienia frazy „Tęsknię za Tobą, Żydzie!” przez „Tęsknimy za Wami” korzystamy już ze słowa-fetysza. Ukryte rozumowanie ma tu następujący charakter: w indywidualnej świadomości czytającego napis nieznacząca fraza „za Wami” nie dokona transpasywnego pobudzenia fantazmatu zbiorowego, zabraknie bowiem materialnego nośnika, znaczącego obecnego dla wszystkich, który „działałby za nas”. Unikniemy więc wspólnego przeżycia fantazmatu, którego skądinąd przecież się wstydzimy. Możemy też bezpiecznie zastąpić indywidualne „tęsknię” zbiorowym „tęsknimy”, bo usunęliśmy przecież ryzyko zbiorowej ekscytacji fantazmatycznym scenariuszem.

Co jest realne?

Kłopot ze słowem „Żyd” polega na tym, że przywoływane dziś odwołuje się do fantazmatycznych rojeń o żydowskiej zdradzie, bogactwie i perwersyjnej seksualności, a także towarzyszących im mściwych i morderczych marzeń, a nie do rzeczywistych wspomnień o niegdysiejszych żydowskich „sąsiadach” i ich sklepikach, a tym bardziej doświadczeń związanych ze spotkaniami z izraelską młodzieżą. Stąd względna porażka projektu Betlejewskiego. O ile propozycja, by zastąpić słowa „Tęsknię za Tobą, Żydzie!” słowami „Tęsknimy za Wami”, wydaje się konsekwentną próbą uniknięcia kontaktu z fantazmatem, czyli próbą zapobiegania „powrotowi wypartego”, o tyle działanie performera przynosi o wiele bardziej dwuznaczne skutki.

Deklarowaną intencją Betlejewskiego było odwołanie się do rzeczywistej, historycznej obecności Żydów w polskich miastach. Ale powtórzmy, gdy przywołujemy jednym słowem nieobecny obiekt, który jest jednocześnie elementem historycznego przekazu i fantazmatycznego pragnienia – a więc taki, w którym przecinają się te dwa zupełnie różne wymiary – uruchomiony zostanie fantazmat ; jego siła, jego realność jest o wiele większa. Problem raczej narasta, niż się zmniejsza.

O takim działaniu dyskutowanego tu napisu świadczy drugie z wymienionych wcześniej wydarzeń. Otóż nieznana ręka zmieniła jeden z napisów Betlejewskiego tak, że pojawiła się fraza „Tęsknię za Tobą, Życie”. Następuje tu więc wędrówka sensu po fonetycznych, ale też graficznych powiązaniach, które w Lacanowskim języku nazywają się tworzeniem metonimicznego łańcucha, jakby oplatającego zakazany obiekt braku.

Widać oto, jak anonimowy przedstawiciel podmiotu zbiorowego uznał, że słowo „Żydzie” jest, mimo wszystko, zbyt blisko fantazmatu i że lepiej zastąpić je podobnie brzmiącym słowem „Życie” – podobnie brzmiącym, ale dającym frazę o ileż bardziej optymistyczną, jasną, pozytywną. Tyle że żywiącą się zamazanym fantazmatem.

Namacalny kształt sfetyszyzowanego słowa był nie do zniesienia w przestrzeni publicznej. Palimpsest, który w ten sposób pojawił się na murze, świadczy o sile wyparcia, które chroni podmiot zbiorowy przed jego fantazmatem. By ów fantazmat mógł zostać przekroczony, potrzebna byłaby długotrwała praca analityczna.

Z naszymi ofiarami łączy nas „niewidzialny łańcuch”? Jak najbardziej

Dość powszechnie przyjmuje się, że podstawowe dla Polski uniwersum symboliczne ukształtowało się w XIX wieku. Historia zrywów i klęsk, zapisana w wielkich dramatach romantycznych, określa takie pole, w którym „najokrutniejsza krytyka Polski nie może przekroczyć tego niewidzialnego łańcucha, który łączy nas z naszymi niewinnymi ofiarami”, jak pisze Maria Janion, znawczyni tegoż pola. Chcę zatrzymać się na dwuznaczności sformułowania o łańcuchu, który łączy nas z naszymi niewinnymi ofiarami. Ta dwuznaczność jest bowiem charakterystyczna dla językowej ekspresji struktury fantazmatycznej. Otóż każdy Polak odczytujący tę frazę będzie myślał przede wszystkim o polskich ofiarach, które zginęły z ręki różnych obcych prześladowców. Ale przecież słowa „nasze niewinne ofiary” mogą również znaczyć – a powiedziałbym nawet, że raczej znaczą – ofiary, którym to my zadaliśmy śmierć, choć nic nam one nie zawiniły. To z nimi łączy nas „niewidzialny łańcuch”; wyparta pamięć czynów i zaniechań, które uczyniły nas tym, kim jesteśmy, ale kosztem ich istnienia.

Przeciwbieżność sensu, tak silnie obecna w tym zdaniu Marii Janion, pokazuje więc pracę fantazmatu ; z jednej strony rozwijającego się w świetle świadomości, oficjalnego dyskursu, uroczystości i rytualnych świąt, umacniającego tożsamość naszego podmiotu w jego związku z „braćmi, których jest – mimo wszystko – stróżem”, z drugiej, w mroku i zapomnieniu wracającego stale do chwil przemocy, grozy i związanej z nimi rozkoszy, które Polak chciałby zapomnieć, bo budzą winę i wstyd.

Trzeba pamiętać, że romantyczne uniwersum wyrosło na gruncie imaginarium szlacheckiego, tej szczególnej formacji kulturowej, którą I Rzeczpospolita powołała do istnienia na ogromnych terenach między morzami Bałtyckim i Czarnym. Pan Tadeusz Mickiewicza, owa „platforma” przenosząca sarmacką wyobraźnię w obszar XIX wieku, jest najważniejszym świadectwem związku romantyzmu i tradycji szlacheckiego folwarku. Sądzę, że głębsze, mniej uświadamiane pokłady współczesnego imaginarium polskiego żywią się raczej tradycją folwarku, z jego brutalnym podziałem na „pańskie” i „chamskie”, niż eksponowanym „przykuciem do naszych ofiar”. Tak jakby ta lepiej uświadamiana i częściej wypowiadana pozycja podmiotu lokowała się w obrębie fantazmatu buntu, walki i klęski, ale ta głębsza, dyktująca „habitus” codziennych praktyk życiowych, umiejscawiała się gdzieś w świecie folwarcznej dominacji, fantazmacie wzajemnego spojrzenia dziedziców i wyrobników.

Oba momenty polskiej struktury fantazmatycznej – romantyczny i folwarczny – mają korzenie w Polsce wschodniej, południowej i centralnej. Z punktu widzenia genezy tego uniwersum symbolicznego, jego kształtu, ale też w związku z przebiegiem rewolucyjnych zmian, dokonujących się pomiędzy 1939 a 1956 rokiem, to fakt o znaczeniu podstawowym. Miliony ludzi zostały przecież wypędzone z Kresów, macierzy owego imaginarium, by znaleźć miejsca w całkowicie obcych, od setek lat niemieckich miastach i wsiach.

Powyższy fragment pochodzi z książki Andrzeja Ledera pt. „Prześniona Rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej”

Andrzej Leder
„Prześniona Rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej”
cena:
39,90 zł
Okładka:
twarda
Liczba stron:
205
Format:
145 x 205
ISBN:
978-83-63855-61-1
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Andrzej Leder
Filozof kultury. Studiował medycynę i filozofię. Kieruje Zespołem Filozofii Kultury w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Autor książek.: Przemiana mitów, czyli życie w epoce schyłku. Zbiór esejów (1997); Nieświadomość jako pustka (2001); Nauka Freuda w epoce Sein und Zeit (2007).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone