Obama jak Reagan?

opublikowano: 2012-11-06 13:12
wolna licencja
poleć artykuł:
Dziś w USA odbywają się wybory prezydenckie. Wyczerpany kryzysem ekonomicznym Barack Obama broni swojej pozycji przed republikańskim pretendentem Mittem Romneyem. Czy potencjalne zwycięstwo pozwoli mu stać się drugim… Ronaldem Reaganem?
REKLAMA

Prasa amerykańska unisono podkreśla znaczenie dzisiejszych wyborów. Kandydat demokratów, Barack Obama, jest jednym z najbardziej lewicowo usposobionych gospodarzy Białego Domu, jakich ten szacowny gmach miał okazję gościć w swojej historii. Gazety liberalne podkreślają zalety Obamy, który przeprowadza USA przez zdradliwe wody kryzysu ekonomicznego, przy jednoczesnym prowadzeniu śmiałej polityki równościowej, rozszerzającej m.in. dostęp do państwowej opieki zdrowotnej. To co przez sympatyków demokratów nazywane jest zaletą, przez republikanów odbierane jest jako wada. Reprezentantem takiego poglądu jest m.in. gwiazdor filmów akcji Chuck Norris. W spocie, w którym wystąpił wespół ze swoją żoną, ostrzega on przed Obamą jako nosicielem socjalizmu lub… czegoś znacznie, znacznie gorszego.

Wydaje się, że Norris nieco przesadza – w konserwatywnej Ameryce socjalizm sprzedaje się bardzo słabo. Są jednak tacy publicyści, którzy rysują paralele pomiędzy Obamą a politykami bardzo dalekimi od socjalizmu. Interesującą analizę zamieścił kilka tygodni temu sympatyzujący z Obamą amerykański „Newsweek”. W jednej z październikowych edycji tego tygodnika znaleźć można tekst wskazujący na daleko idące podobieństwa pomiędzy obecnym prezydentem i Ronaldem Reaganem. Obaj musieli sprostać wszechobecnemu kryzysowi ekonomicznemu, wyjątkowo napiętej sytuacji międzynarodowej, a nade wszystko – musieli uporządkować wewnętrzną sytuację w USA. Tak Reagan, jak i Obama, zmierzyli się również z bardzo wyraźnym spadkiem poparcia w sondażach popularności, które stawiały pod znakiem zapytania ich reelekcję. Reaganowi udało się zwyciężyć. Nie dość, że wygrał w wyborach jesienią roku 1984, to jeszcze na stałe zapisał się w historii świata jako ten przywódca zachodni, który najbardziej zdecydowanie rzucił wyzwanie dominacji sowieckiej i odniósł przy tym pełen sukces. W niemałej mierze dzięki jego polityce rozpadło się „imperium zewnętrzne”, a niedługo później – sam Związek Radziecki. Czy jest szansa, że podobne miejsce w historii przypadnie Obamie?

Barack Obama (fot. Pete Souza/Wikipedia, na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0)

Patrząc na jego dotychczasowe działania, można ostrożnie przytaknąć. Sęk w tym, że prezydentowi USA do zapisania się w historii potrzebne są na ogół dwie kadencje. Przyjrzyjmy się temu, co już na pewno za Obamą. W polityce wewnętrznej udało mu się przeprowadzić szereg reform polityczno-ekonomicznych, na które nie odważyło się wielu jego poprzedników. W polityce międzynarodowej działał ze zmiennym szczęściem, ale udało mu się osiągnąć cel symboliczny – za jego kadencji wytropiony i zabity został amerykański wróg numer jeden, Osama bin Laden. Dla wielu Amerykanów, tak przecież rozkochanych w symbolach, Obama stanowi uosobienie równości w amerykańskiej polityce wewnętrznej. Nie jest żadną tajemnicą, że stosunkowo zamożna grupa White Anglo-Saxon Protestants (WASP – Biali Anglosascy Protestanci) stanowi jednocześnie grupę obywateli pierwszej kategorii. W takiej sytuacji czarnoskóry prezydent w szczególny sposób oddziałuje na wyobraźnię wszystkich wykluczonych. Nie sposób dziwić się, że w sondażach Obama zwycięża miażdżącą większością głosów wśród Afroamerykanów czy Latynosów. W porównaniu obecnego gospodarza Białego Domu do jego wielkiego poprzednika z lat 80. stanowi to akurat wyraźną różnicę, Reagan został bowiem wybrany jako konserwatywny kandydat białych Amerykanów. Do tej tradycji stara się zresztą w czytelny sposób (i nie bez sukcesów) odwoływać kontrkandydat Obamy – Mitt Romney.

REKLAMA
Prezydent Ronald Reagan i wiceprezydent George H. W. Bush w Gabinecie Owalnym, 20 lipca 1984 r. (domena publiczna)

Jak należy oceniać stosunek Obamy do Polski? Nie wydaje mi się, żeby był on w znaczący sposób inny niż kilku wcześniejszych prezydentów USA. Do najczęściej dyskutowanych tematów w stosunkach wzajemnych należało wycofanie się Amerykanów z budowy na terenie naszego kraju elementów sławetnej „tarczy antyrakietowej”. Krok ten oceniany był różnie: począwszy od stwierdzeń, że jest to wyraźne osłabienie międzynarodowej pozycji Polski, a skończywszy na tym, ze Waszyngton wycofał się po prostu z nierealistycznych propozycji poprzedniej administracji. Osobiście jestem bliżej tej drugiej opinii, dlatego trudno jest mi policzyć Obamie zaniechanie budowy tych instalacji jako minus. Innym zagadnieniem stale wałkowanym w relacjach między oboma krajami pozostawał problem wiz dla Polaków wjeżdżających do USA. Cała kadencja minęła na uśmiechach i deklaracjach, a decyzji politycznych jak nie było, tak nie ma. Nie ma chyba Polaka, którego takie zachowanie by nie irytowało.

Czy w takim razie porównanie z twórcą reaganomics jest uzasadnione? Ktoś może przecież powiedzieć, że Reagan w wyraźny sposób wspierał polskie interesy, np. poprzez zwiększone finansowanie i rozbudowę sekcji polskiej Głosu Ameryki, nadającej nad Wisłę w beznadziejnych latach 80. To niezaprzeczalnie prawda. Warto jednak pamiętać, że wówczas Polska znajdowała się w centrum uwagi waszyngtońskiej administracji, prosto na pierwszej linii konfliktu dwóch wrogich bloków. Dziś jest inaczej. Nie tylko Polska jest krajem wolnym, ale i Europa nie jest już dla Amerykanów tak ważna jak niegdyś. Ostatnie dni kampanii wyborczej zostały zdominowane dyskusjami o miejscu USA w… Azji.

Kilka dni temu opublikowane zostały wyniki sondażu głoszącego iż 90% Europejczyków skłania się do głosowania na Baracka Obamę. Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie skwitować tej informacji ironicznym uśmiechem. Ilu Europejczyków rzeczywiście zdaje sobie sprawę z realiów życia w Stanach Zjednoczonych? Strzelam w ciemno, że ich wiedza jest najwyżej tak głęboka, jak naszych studentów przepytywanych w programie „Matura to bzdura”. Sam też powstrzymam się od jakichkolwiek deklaracji. Na wyniki wyborów w USA czekam jednak z dużym zainteresowaniem. Kto wie, czy na naszych oczach nie jest pisana historia przez duże H?

Zobacz też

Felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Michał Przeperski
(ur. 1986), doktor historii, pracownik Instytutu Historii Nauki PAN. Od stycznia 2012 do czerwca 2014 redaktor naczelny Histmaga. Specjalizuje się w dziejach Europy Środkowej w XX wieku, historii dziennikarstwa i badaniach nad transformacją ustrojową. Autor m.in. książek „Gorące lata trzydzieste. Wydarzenia, które wstrząsnęły Rzeczpospolitą” (2014) i „Nieznośny ciężar braterstwa. Konflikty polsko-czeskie w XX wieku” (2016). Laureat nagrody „Nowych Książek” dla najlepszej książki roku (2017), drugiej nagrody w VII edycji Konkursu im. Inki Brodzkiej-Wald na najlepsze prace doktorskie z dziedziny humanistyki (2019). Silas Palmer Research Fellow w Stanford University (2015), laureat Stypendium im. Krystyny Kersten (2015), stypendysta Funduszu Wyszehradzkiego w Open Society Archives w Budapeszcie (2019). Kontakt: [email protected]

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone