Savonarola – bicz Boży

opublikowano: 2013-03-26 12:30— aktualizowano: 2021-02-06 22:23
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Girolamo Savonarola to dominikanin i charyzmatyczny mówca. Święty? Heretyk? Rewolucjonista? Kim był tak naprawdę Savonarola...?
REKLAMA

Savonarola – bicz Boży

Girolamo Savonarola (mal. Fra Bartolomeo)

„Pewien młody człowiek opuścił dom i udał się do portu. Kiedy tam dotarł i spojrzał w morską toń, ujrzał rybkę i wówczas zapragnął nieco połowić. Zarzucił kilkakrotnie wędkę i wyłowił parę rybek. Łowienie zaczęło mu sprawiać przyjemność i chciał łowić coraz więcej, ktoś dał mu więc maleńką łódź, aby mógł wypływać na głębszą wodę. W końcu właściciel dużej łodzi wypłynął z owym młodym człowiekiem na pełne morze, czego ten nie zauważył, tak był zajęty łowieniem. Toteż gdy oderwał się od swego zajęcia, nie dojrzał już brzegu. Zaczął się wówczas uskarżać na właściciela łodzi, który wywiódł go tak daleko, że nie można było już powrócić do portu”..W ten oto sposób Savonarola przedstawił samego siebie. Przy całej oszczędności operowania słowem to obraz wywierający niemałe wrażenie. W każdym słowie wyczuwa się swoistą nadzwykłość natury tego młodzieńca, który odważył się wypłynąć na pełne morze tak daleko, że nie mógł już dojrzeć brzegu. W tym opowiadaniu kryje się wyraźne przeczucie tego, co go miało spotkać. Chociaż sam Pan zażądał od swych apostołów: „Wypłyńcie na głębię”, to przecież mnich z San Marco doświadczył, że łowienie ryb jest przygodą równie niebezpieczną, nierzadko bowiem bywa walką na śmierć i życie. Nic dziwnego, że znajdując się w małej łodzi na pełnym morzu, skąd już nie mógł powrócić na stały ląd, zginął. Było to posłanie i zrządzenie losu zarazem. Chrześcijanin, zdawał się mówić Savonarola, może zwyciężyć wtedy, gdy obumrze.

Ów odważny żeglarz przepojony był duchem swej epoki i z niej wyrósł. Związany ze stuleciem, w którym żył, przerósł je znacznie. Widać to, gdy umiejscowić Savonarolę w jego czasach. I bynajmniej to osadzenie w historycznych ramach nie jest formą zrelatywizowania, lecz sposobem konkretyzacji. Przez to jakaś postać, od nas odległa, przestaje być jedynie pięknym ideałem, który unosi się w pustej przestrzeni, lecz spełnia w Świecie określoną funkcję przeznaczoną jej przez Opatrzność.

Nowożytność, zmylona estetycznymi opiniami Jakoba Burkhardta, widzi czasy renesansu całe w ogniach bengalskich i kieruje wzrok prawie wyłącznie na wspaniałe malowidła i okazałe budowle owej epoki. Czasowy dystans sprawiał, iż widziano tę przeszłość w nazbyt wyidealizowanym Świetle. Patrząc jednak na tamte czasy z innej nieco perspektywy, uzyskujemy o wiele bardziej realistyczny obraz.

Św. Franciszek z Asyżu

Zacznijmy więc naszą historię raz jeszcze. Oto pod koniec XII wieku rozpoczyna się we Włoszech renesans, który początkowo oznaczał nowe przebudzenie się chrześcijańskiego ducha. Zwiastunami owego novum byli Joachim z Fiore, Franciszek z Asyżu, Duccio di Buoninsegna, malarz ze Sieny, oraz kilku innych. Renesans był ruchem przełomowym, sprawiającym, iż w sposób elementarny zaczęto przeżywać znów to, co typowo chrześcijańskie, i nie zadowalano się samymi pozorami, co więcej, nowe idee, tworzące ducha czasu, wyrastały z bezpośredniego przeżycia tego, co boskie. Słowem, był to czas przepojony głębią ducha, promieniujący Światłem i radością. Dość powiedzieć, że wczesny renesans, ten chrześcijański, przenikało łagodne Światło właściwe niewielu epokom.

REKLAMA

Z biegiem czasu doszły jednak inne elementy, a ludzie coraz bardziej zwracali się w stronę starożytności. Tak chrześcijański renesans został niepostrzeżenie przesłonięty przez religijnie neutralny humanizm, zorientowany na antyczny ideał i wyzwalający w człowieku twórcze siły. Nie można przeoczyć odmienności tych dwóch tendencji. Wczesny renesans miał na uwadze człowieka duchowego, podczas gdy w humanizmie chodziło o człowieka naturalnego. Humaniści nie zerwali w sposób radykalny z chrześcijaństwem, niemniej dominanta elementów pogańskich stawała się coraz wyraźniejsza, aczkolwiek – obrazowo mówiąc – nie doprowadziło to do jakiegoś powrotu do starożytności. Twórczość Shakespeare’a przepojona blaskiem tego barwnego Świata jest najlepszym tego przykładem – myśl religijna tego niezgłębionego wciąż twórcy nie daje się jednoznacznie zinterpretować. Nadszedł jednak moment, gdy obydwie tendencje, pogańska i chrześcijańska, zaczęły się od siebie oddalać, a ludzi ogarnęła rozterka.

Według Fłorenskiego serca ludzi renesansu dręczył ukryty ból:

Nie bez powodu wszystkie postacie z obrazów Leonarda da Vinci odznaczają się zagadkowym i zwodniczym uśmiechem, który jest wyrazem sceptycyzmu, odejścia od Boga i uporczywego ludzkiego «ja wiem». W samej rzeczy to uśmiech zagubienia. Ówcześni zagubili samych siebie, co szczególnie wyraziście uzmysławia obraz Giocondy. Właściwie jest to uśmiech grzechu, pokusy i uwodzenia. Uśmiech zepsucia i kokieterii, który nie wyraża nic dobrego. I właśnie na tym polega jego zagadkowość. Można nawet rzec, że to uśmiech wewnętrznego zakłopotania, wewnętrznego niepokoju, ale jednocześnie uporu.
Paweł Fłorienski, rosyjski teolog

Te ciemne strony renesansu widoczne są w pełnej zamętu moralności. Po zepchnięciu wartości chrześcijańskich na dalszy plan ich miejsce zajęło jakby pochrześcijańskie pogaństwo. Ono zaś wydało ludzi na pastwę bezbożności, jaka była obca nawet pogaństwu przed chrześcijaństwem. Teoretycznie postawa ta była usprawiedliwiana odwoływaniem się do natury człowieka, w rzeczywistości jednak zostało wyzwolone w człowieku to, co mroczne i ciemne, słowem: bestialskie. Opinia ta nie ma nic wspólnego z użalaniem się moralisty, lecz podyktowana jest przekonaniem o konieczności etycznych podstaw każdej kultury. Nic dziwnego, że rozwody, rozboje, bałwochwalstwo były na porządku dziennym. Występki przeciw naturze spowodowały powrót Sodomy i Gomory. I to stwierdzenie naprawdę nie jest przesadą. W końcu ludzie nie wiedzieli już, czy są chrześcijanami, czy też poganami.

REKLAMA

Tekst jest fragmentem książki Waltera Nigga pt. „Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”:

Walter Nigg
„Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”
cena:
29,90 zł
Wydawca:
Promic
Rok wydania:
2013
Okładka:
broszura , klejona grzbietem
Liczba stron:
232
Data i miejsce wydania:
I
Format:
110 x 180 mm
ISBN:
978-83-7502-391-6

Byli nawet tacy, co jednocześnie mówili o Wenus i o Chrystusie. Zdradzano więc chrześcijańskie podstawy kultury zachodniej, a upadek stawał się coraz głębszy. Epoka dumnego renesansu, przypomnę tylko, wyzwoliła potężne siły niszczycielskie, wtedy właśnie postawiono na ogniu kocioł z czarownicami.

Co prawda, zamęt zawsze panował na świecie. Niemniej śle się dzieje, kiedy brak orientacji wkrada się do Kościoła. Nie ma nic bardziej zatrważającego niż to, gdy miejsce, które powinno promieniować Światłem, samo pogrąża się w ciemnościach. Tendencje prowadzące do rozkładu ogarnęły zatem chwiejny Kościół; jego mury zostały podkopane, a dach groził zawaleniem. Duchowieństwo przyłączało się do dekadenckich ruchów, a niektórzy dostojnicy kościelni stali się nawet ich rzecznikami: „Nasi prałaci i kaznodzieje – wołano z trwogą – przyczyniają się, z nielicznymi wyjątkami, raczej do burzenia niż budowania, do niszczenia niż ochrony życia chrześcijańskiego”. Cóż, Kościołem rządzili bardziej astrolodzy niż teolodzy. Księża zajmowali się poezją, a zakonnice paplały całymi dniami przy kracie z młodymi mężczyznami.

Jak krzyż stał się znakiem chrześcijaństwa? - rozmowa z prof. Sławomirem Bralewskim Krzyż, symbol męki Chrystusa nie od razu stał się symbolem chrześcijaństwa...

„W Kościele pierwotnym – grzmiał w jednym z kazań Savonarola – kielichy były z drewna, a przełożeni ze złota; dzisiaj Kościół ma drewnianych przełożonych, ale za to złote kielichy”. Symonia była na porządku dziennym, a zbrodnie zdarzały się nawet podczas sprawowania liturgii. Gdyby Chrystus wówczas przyszedł do Rzymu, z pewnością przygotowano by dla Niego nie tylko krzyż.

Zło szerzyło się wszędzie, a szczególnie we Florencji. To liczące około stu tysięcy mieszkańców miasto było całkowicie przeniknięte duchem pogańskiego renesansu. Toteż stało się Babilonem XV wieku. Zarówno wyższe, jak i niższe warstwy społeczeństwa były jednakowo zepsute, znikła wszelka karność, a ludzie tonęli w występkach. Politycznie miasto opanowała rodzina Medyceuszów, którego niekoronowanym władcą był Lorenzo. Jego tyrania była antycypacją współczesnych dyktatur.

Do takiej Florencji przybył Savonarola, który pochodził z dostojnej rodziny z Ferrary. Wcześniej w jego duszy rozgorzała walka chrześcijańskiego renesansu z pogańskim. To przeżycie, zauważmy, zarysowuje właściwy profil tego człowieka, który jako dwudziestolatek ogromnie rozczarowany Światem pod wpływem kazania pewnego mnicha, augustianina, wstąpił do zakonu dominikanów. Gotów był tam „wykonywać najbardziej upokarzające posługi, aby odpokutować za swe grzechy”. Ostatecznie rzetelnie studiował i stał się bardzo gorliwym mnichem, bardzo poważnie traktującym swe obowiązki.

Brygida Szwedzka

Młody Savonarola poświęcił się intensywnej lekturze Biblii, co w ówczesnych czasach było niezwykłe. Przez wiele lat nie czytał prawie nic innego oprócz Pisma Świętego. Studiował je sercem, a nie tylko rozumem. Biblia ukształtowała jego język i pomogła mu myśleć obrazowo. Ogarnęła, można by rzec, wszystkie jego myśli. Z jej punktu oceniał wszelkie sprawy, co odpowiadało ogólnemu nastawieniu chrześcijańskiego renesansu. Co ciekawe, nie był humanistą, lecz człowiekiem Biblii, którego należy ujmować poprzez pryzmat tej jedynej księgi, a nie choćby pism Joachima Fiore. Nie znał objawień Brygidy Szwedzkiej, czego się nie wstydził: „Ewangelię – powtarzał – musicie chrześcijanie mieć zawsze przy sobie; nie mówię, że księgę, lecz jej ducha. Prawdziwymi księgami Chrystusa są zaś apostołowie i Święci, czytać owe księgi znaczy naśladować ich życie”.

REKLAMA

Intensywnej lekturze Biblii zaczęły towarzyszyć olśnienia i głosy. Ten przeor z klasztoru San Marco w czasie ekstazy padał jak martwy na ziemię. Miał naturę wizjonera. Dane mu było oglądać przerażające, autentyczne wizje, których nie można tłumaczyć zwykłym darem przeczuwania przyszłości. „Przed moim ostatnim kazaniem adwentowym – zanotował – widziałem w nocy na niebie rękę trzymającą miecz”. Do tego wszystkiego doszło apokaliptyczne przeczucie losów Świata. Był przekonany, że nadejdą doniosłe wydarzenia, mówiąc jego językiem, że „rzeczy zaczną się gotować”. Zagłębił się więc w lekturze Apokalipsy Świętego Jana, której zdumiewające i budzące grozę wizje poruszyły go do reszty. Apokaliptyka w nim znów odżyła, a on uwierzył, że żyje w czasach ostatecznych i najbardziej bolesnych.

Na początku dominikańskiej kariery, o ile można tak powiedzieć, Savonarolę wysłano do Florencji, gdzie rozpoczął swą kaznodziejską posługę. Jego pierwsze kazania nie wypadły zbyt dobrze z powodu słabego głosu. Ponadto nie były mu jeszcze dobrze znane wszystkie tajniki tego rzemiosła i nie znalazł właściwego kontaktu ze słuchaczami. Był wszystkim innym, ale nie urodzonym kaznodzieją ludowym. Walczył z problemami językowymi i obce mu były zasadnicze arkana sztuki krasomówczej. Starał się jednak skoncentrować na treści i z ogromnym wysiłkiem, niejednokrotnie z dużym samozaparciem, wdrażał się do swej pracy. Nie pragnął przy tym odegrać jakiejś wielkiej roli ani stać się centrum zainteresowania. Ów mąż, który skierował łódź na pełne morze, wiedział o trudnościach, które wiążą się z jego nowym zadaniem. Głosił zaś kazania nie dlatego, że tak umiłował lud, lecz dlatego że odczuwał jakiś wyższy przymus. Użalał się czasami: „Jeślibym nie głosił kazań, nie mógłbym żyć. Słowo Boże płonie w mym sercu jak ogień; jeśli nie wypowiem go, wypali mą duszę do cna”. Dodajmy, iż nie dbał o to, aby jego kazania odpowiadały wyrafinowanym estetycznym gustom mieszkańców Florencji i pieściły ich uszy cytatami z pism Arystotelesa, Platona czy Petrarki. Swym szorstkim, suchym głosem nawoływał słuchaczy do rachunku sumienia i walczył z mrocznym duchem czasu. Chciał bowiem nawiązać do wczesnego renesansu chrześcijańskiego. Można chyba powiedzieć, iż był duchowym bojownikiem oporu w wielkim stylu. Trzy proste przewodnie idee swych kazań zawarł w następujących słowach: „Odnowa Kościoła nastąpi jeszcze za naszych dni, przedtem Bóg wymierzy surową chłostę całej Italii, zaś jedno i drugie nastąpi już wkrótce”.

REKLAMA

Tekst jest fragmentem książki Waltera Nigga pt. „Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”:

Walter Nigg
„Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”
cena:
29,90 zł
Wydawca:
Promic
Rok wydania:
2013
Okładka:
broszura , klejona grzbietem
Liczba stron:
232
Data i miejsce wydania:
I
Format:
110 x 180 mm
ISBN:
978-83-7502-391-6
Joachim z Fiore

Kwestia nadciągającej kary wysunęła się w jego kazaniach na pierwszy plan. Ciągle powracał do tego, że Bóg biczem odnowi swój upadły Kościół. „W Starym i Nowym Testamencie Bóg odnawiał swój ulegający rozkładowi Kościół zawsze biczem i teraz należy oczekiwać tego samego”, wołał Savonarola, „bicz Boży – dodawał – jest blisko”.

W jego kazaniach słychać było grzmot. Czasami zamiast słowa „bicz” używał słowa „miecz”, który widział już wiszący nad miastem. „Wierzcie mi, że miecz Boży z pewnością nas dosięgnie”. Bicz i miecz stają się dla tego dominikanina symbolami zbliżającego się dopustu Bożego, brzemiennego w nieszczęścia. Savonarola był przekonany, że nastąpi to wkrótce, a nie w odległej przyszłości. Głosząc nieuchronnie zbliżającą się chłostę Bożą, stawiał ludzi przed koniecznością podjęcia decyzji.

Ów mnich z San Marco żył w oczekiwaniu tego, co wkrótce nastąpi. Nigdy jeszcze przed nim nie mówiono w sposób tak egzystencjalny o sądzie Bożym. Zresztą, rezygnacja z oczekiwania na rychłe przyjście Pana, uważał, jest w każdym razie wyrazem osłabienia wiary, chociaż chciałoby się to ukryć za nie wiadomo jak mocnymi argumentami teologicznymi. Dla Savonaroli więc oczekiwanie utrapienia i dopustu Bożego miało się spełnić lada dzień; był przeświadczony, że jest to jedynie kwestia tygodni czy miesięcy. To oczekiwanie stało się powodem wielkiego napięcia w jego życiu, a jednocześnie uwolniło go od wszelkiej tymczasowości. To wyglądanie przyszłości wkładało w usta owego proroka z Florencji coraz ostrzejsze słowa: „Ponieważ Śpicie, uderzy was, gorąco pragnąc waszego zbawienia, abyście się zatrwożyli. Otwórzcie więc oczy!”.

Jego zdaniem rozkład Kościoła i sąd Boży są ze sobą ściśle związane. Nawałnica nadciągała na Kościół, bowiem stał się opieszały i hołdujący modzie i duchowi czasu. Niedwuznacznie przepowiadał nadciągającą burzę:

Głos mówi: Wołaj! A co wołasz? Duchowieństwo, duchowieństwo, duchowieństwo! Z twojego powodu rozpętała się ta nawałnica. O duchowieństwo, ty jesteś główną przyczyną tego nieszczęścia, z powodu twego złego postępowania zerwała się ta burza”.
REKLAMA

Te słowa nie mają nic wspólnego z antyklerykalizmem, Savonarola sam przecież był duchownym. Cierpiał jednak z powodu zdemoralizowania duchowieństwa, dlatego jego słowa skierowane były przeciw Kościołowi, ba, przerodziły się nawet w prawdziwy atak. Rzadko można usłyszeć w murach chrześcijańskiego kościoła:

Kościele, do ciebie muszę mówić. Chodź tu, niegodziwy Kościele! Przyoblokłem cię, jak powiada Pan, w piękne szaty, ty jednak oddawałeś cześć bożkom! Naczynia użyłeś do pychy, a sakramenty do symonii. W rozkoszy stałeś się bezwstydną ladacznicą, zaś każdy zna twoje grzechy. Stałeś się diabłem, poniżyłeś się do zwierzęcia, stałeś się wstrętnym potworem. Za wszystkie twe haniebne czyny czeka cię niewola. Biada piastującym urzędy! Biada pozostałym! Biada wszystkim! Biada ci! Nic tylko biada!”.

Zgnilizna musi być usunięta z jabłka. Zgnilizną tą jest duchowieństwo i dlatego potrzebny jest bicz i miecz. Savonarola nie gubił się w domysłach co do przyszłości – takiemu czczemu wymądrzaniu zawsze hołdowali pseudoprorocy, dawniej i obecnie. Przyszłość interesowała go jedynie o tyle, o ile wiązała się z teraźniejszością, nic poza tym.

Człowiek musi podjąć jakąś jednoznaczną decyzję, nie może bowiem pozostać obojętny wobec bicza Bożego. Savonarola wołał więc do mieszkańców Florencji: „Dopóki Świat był w rozkwicie, nie trzeba było łez; ale dzisiaj potrzebne są nam ich strumienie. Zostało zniszczone całe życie duchowe, nadchodzi ucisk, dlatego zmiana życia jest potrzebą chwili”. Wyraźnie widać, że to nawoływanie do pokuty było umotywowane emocjami, w żadnym razie tylko rozumem. Treść owych płomiennych kazań można przyrównać do elipsy, której jednym ogniskiem jest grożący bicz Boży, a drugim – nawrócenie, do czego Savonarola przecież namiętnie wzywał. Dlatego tematem jego kazań jest pokuta, pokuta i po raz trzeci – pokuta. „Nie przestanę wołać: czyńcie pokutę. […] Tylko pokuta może ci pomóc, pokuta jest jedynym lekarstwem, i skoro tylko zaczniecie prawdziwie pokutować, w znacznej mierze ujmiecie cierpień”. W tych pokutniczych kazaniach słyszy się bicie serca kaznodziei: „Teraz – wołał z przejęciem – jest czas pokuty”, po czym dodawał:

O Italio, powiedziałem ci, żebyś pokutowała. O Rzymie, powiedziałem ci: czyń pokutę. […] Nie ma innego lekarstwa oprócz pokuty... Jeśli Rzym i Italia będą pokutowały, zło, o którym przedtem mówiłem, nie zdarzy się; jeśli nie, stanie się wszystko, co powiedziałem”.

Zauważmy, Savonarola nie przemawia tylko do poszczególnych ludzi, lecz do miast, do całego kraju. Zawsze myślał o całości i był przekonany, że chrześcijaństwo może uniknąć nieszczęścia tylko dzięki pokucie. „Mówię czas już, aby czynić pokutę, i tak uniknąć wielkich utrapień”. Co ciekawe, Savonarola przez pokutę nie rozumiał umartwiania się, lecz nawrócenie się i rozpoczęcie życia na nowo: „Należy powrócić do Boga... starajcie się więc żyć po nowemu. Odnówcie najpierw wasze wnętrza, jeśli chcecie być nowi również i na zewnątrz”. Ten wielki kaznodzieja wymienił również oznaki prawdziwej pokuty: „Pierwszą oznaką – pouczał – jest promienna radość usposobienia. Prawdziwy pokutnik zawsze i w każdej sytuacji zachowuje radość i cierpliwość”. Mówiąc zaś o odnowie Kościoła, nie miał na myśli jego modernizacji i przystosowania się przezeń do współczesnych mu prądów. Taką postawę uważał za nikczemną i uznawał, iż nie może zrodzić się z niej nic wielkiego. Nie zdarzyło się jeszcze, przypominał, by ci, którzy wyli razem z wilkami, dokonali czegoś wielkiego. Bo też odnowa Kościoła nie ma nic wspólnego z wygodnictwem, a przeciwnie: musi być głębokim namysłem nad jego początkiem. Należy zatem zmobilizować pierwotne siły Kościoła, co wymaga wielkiej powagi, a nie lekkomyślnej gadaniny, która nie prowadzi do niczego. „Przez pojęcie reformy Kościoła – pisał Savonarola – rozumiem odnowę dusz i chrześcijańskiego życia poprzez kierowanie się duchem czasów apostolskich”.

REKLAMA

Tekst jest fragmentem książki Waltera Nigga pt. „Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”:

Walter Nigg
„Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”
cena:
29,90 zł
Wydawca:
Promic
Rok wydania:
2013
Okładka:
broszura , klejona grzbietem
Liczba stron:
232
Data i miejsce wydania:
I
Format:
110 x 180 mm
ISBN:
978-83-7502-391-6
Kompleks klasztorny św. Marka we Florencji (fot. wikipedia; Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.)

Najpierw głosił kazania w kościele Św. Marka, a kiedy Świątynia ta okazała się za mała, dano mu do dyspozycji katedrę. Jego słuchacze wyraźnie czuli, że Savonarola nie głosił mądrości ludzkiej. Jakaś magnetyczna siła ciągnęła ich pod katedralną ambonę. Nawet dziś nie da się podziwiać tej wspaniałej budowli, nie myśląc przy tym o Savonaroli, który tu nawoływał do pokuty. Dość powiedzieć, że ludzie tłumnie przychodzili do kościoła na kilka godzin przed rozpoczęciem nabożeństwa. Słuchających z napięciem jego kazań napełniało dziwne uczucie podziwu i zarazem trwogi. Tymczasem Savonarola ani nie prawił komplementów, ani też jego kazania nie były retorycznym popisem. Słowa pełne skargi spadały na słuchaczy jak uderzenia maczugi. Kaznodzieja był bowiem bezwzględny. Z jego ust raz po raz wyrywało się straszne wołanie: „Wylej swą złość na narody”, słysząc te słowa przeszywające do szpiku kości, człowiek mimo woli drży. Co trzeba było powiedzieć – mówił, i nie oszczędzał nikogo, a w szczególności oziębłych. Mówił zaś w imieniu Boga, który wkładał mu w usta te pełne gniewu słowa. Kazanie pokutnicze w jego ustach znów ożyło. Pewne wyobrażenie o tym staje się jeszcze dzisiaj i naszym udziałem, kiedy czytamy kazania Savonaroli, chociaż słowo pisane nie posiada już przecież takiej mocy jak słowo mówione.

Te wstrząsające kazania odznaczały się rzadką mocą przekonywającą. „Wiele kobiet, a nawet mężczyzn, zanosiło się spazmatycznym płaczem, słuchając jego kazań, inni znów tępo patrzyli przed siebie, nieruchomi i osłupiali z przerażenia”. Zdarzały się liczne nawrócenia, i to nie tylko wśród prostego ludu. Również wykształceni zastanawiali się nad sobą i zmieniali swój sposób życia. Zważywszy na to, może zdumiewać, że Savonarola nie przemawiał nigdy w pełnym namaszczenia tonie kaznodziejskim, efektownie podnosząc i Ściszając głos. Jednak za pomocą swego „bicza” trafił do sumień słuchaczy i dlatego wielu padało na kolana. Skradzione dobra zwracano, a długoletnie nienawiści puszczano w niepamięć. Często podczas kazań lud, głośno zawodząc, błagał o miłosierdzie. Tak, tak… Nie tylko kilka starych kobiet czuło się utwierdzonych w swych przekonaniach, ale nawet znakomici mężowie nie potrafili oprzeć się słowom tego płonącego Bożym gniewem dominikanina.

REKLAMA
Michał Anioł

Kiedyś młody Michał Anioł stał jak urzeczony pośród ludu słuchającego Savonaroli i nie uronił ani jednego słowa płynącego z ust tego żarliwego mnicha. Kto wie, może dzięki temu, że Savonarola posłużył mu za plastyczne wyobrażenie prorockiego ducha, mógł później w sposób wręcz kongenialny malować proroków na plafonie Kaplicy Sykstyńskiej. Innymi słowy, kazania te okazały się źródłem istotnej inspiracji dla największych ówczesnych artystów. Do późnych lat starości słyszał Michał Anioł – według jego własnych słów – głos tego zakonnika podobny do toczącego się w oddali grzmotu. Również w duszę Botticellego słowa Savonaroli zapadły tak głęboko, że w końcu odłożył swój pędzel, chociaż tworzył malarstwo porównywalne z muzyką Mozarta.

Prorockie słowa zawsze działają jak młot kruszący skały. Komu zupełnie obcy jest religijny dramat, nie pojmie też sensu „bicza” kazań pokutniczych. Savonarola z wszystkich sił walczył o duszę Florencji i wytężając całe swe siły, próbował zawrócić ludzi od przepaści, ku której zmierzali. Jednak nie wszyscy florentczycy czynili pokutę. Nie ugiął się Lorenzo Medici, Wawrzyniec Wspaniały, chociaż Savonarola powiedział jego współtowarzyszom: „Idźcie i zameldujcie Wawrzyńcowi, by pokutował za swe grzechy, Bóg bowiem chce go ukarać, jego i jego ludzi”. Tyran nie posłuchał wezwania. Śmierć, która go spotkała kilka tygodni później, była karą za jego upór.

Działalność kaznodziejska Savonaroli doprowadziła we Florencji do sławnego palenia symboli próżności. Faktu tego nie należy przeceniać, w historii bowiem nie jest to jedyne tego rodzaju wydarzenie. Również inni kaznodzieje skłonili ludzi do podobnych czynów. We Florencji, co ciekawe, było to jednak w przeważającej części dzieło ludzi młodych. Iskrą stało się kazanie piętnujące zbytek mieszkanek Florencji, noszących się z wyszukanym przepychem, i nawołujące je do życia cnotliwego i uczciwego. Warto dodać, iż nie ustępowało ono mowie oskarżycielskiej proroka Izajasza przeciwko pysze córek Syjonu, które w obliczu nędzy narodu w sposób nieodpowiedzialny stroiły się w kosztowne szaty.

REKLAMA

Wróćmy do publicznego palenia symboli próżności. Od razu powiedzmy, że nie należy w tym kontekście myśleć tylko o obrazach, które wówczas padły ofiarą płomieni. Co prawda, jest godne pożałowania, że obok tandety spalono również wtedy wiele dzieł wartościowych, niemniej nie czas żałować róż… Tym bardziej że palenie owych symboli próżności wymaga głębszej refleksji. Zacznijmy od tego, że wydarzenie to stało się wyraźnym, z daleka widocznym znakiem i jako znak, i to w wielkim stylu, było też pojmowane. Rozumiano je przy tym jako samooczyszczenie się miasta, którego powietrze stało się znów, niczym po burzy, rześkie, kiedy znika cała uprzednia duchota. Nie jest to jednak tak oczywiste, o czym Świadczy nieco inna interpretacja tego wydarzenia, którą podaje Nikolaus von Sementovsky-Kurilo: „Kiedy już zgasł ogień nad spalonymi symbolami próżności, przeora ze Św. Marka – czytamy – otoczyły ciemności, z których nie miał już znaleźć powrotnej drogi do Światła dnia”.

Tekst jest fragmentem książki Waltera Nigga pt. „Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”:

Walter Nigg
„Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”
cena:
29,90 zł
Wydawca:
Promic
Rok wydania:
2013
Okładka:
broszura , klejona grzbietem
Liczba stron:
232
Data i miejsce wydania:
I
Format:
110 x 180 mm
ISBN:
978-83-7502-391-6

Pozornie wydaje się, że to spalenie symboli próżności było przede wszystkim aktem negacji. Często, wiemy o tym dobrze, należy radykalnie uporać się z jakąś nieznośną sytuacją po to właśnie, aby stworzyć wolną przestrzeń dla powietrza i Światła. Lecz Savonarola nie był duchem negacji. Chodziło mu przede wszystkim o odnowę. Zwróćmy uwagę, że pod wpływem jego kazań pokutniczych wywierających silne wrażenie i po – zapowiadanej otwarcie – Śmierci Wawrzyńca Wspaniałego miasto wkroczyło na nowe tory, ba, zdecydowano o zaprowadzeniu zupełnie nowego porządku w całym miejskim organizmie. „Wspólnota miejska nie chce – zanotował Savonarola – żebyś służył tylko sam sobie, lecz wszystkim, i dlatego twoja miłość nie może ograniczać się tylko do ciebie, ale musi mieć na uwadze dobro ogółu. Kto zatem nie dba o dobro ogółu, ten nie jest prawdziwym chrześcijaninem, bowiem nie dostrzega swego ostatecznego celu”. Tyrania Medyceuszy została więc – co samo w sobie było już czynem wielkim – złamana i został zaprowadzony nowy ład oparty, jakbyśmy dziś powiedzieli, na zasadach demokratycznych. Oszczerstwem jest powtarzane czasem twierdzenie, że Savonarola ogłosił się władcą tego miasta. Wprawdzie aktywnie uczestniczył przy opracowywaniu nowej konstytucji, ale odnowa religijna pozostała dla niego sprawą pierwszoplanową, której podporządkowywał wszystko inne. Marzył, co prawda, o teokracji, lecz wiedział, biorąc pod uwagę doświadczenie historyczne, że zawsze zgłaszano pod jej adresem wielorakie wątpliwości. Mimo to przewrót we Florencji dowodzi, że jego słowa nie pozostały bezowocne, wypełniły swoją misję i doprowadziły do nowego ukształtowania spraw w mieście. Oczywiste więc było, że głosił, iż chrześcijanie winni mieć wpływ na decyzje polityczne. Ba, uznawał to za konieczność. Tak naprawdę chrześcijaninowi trudno jest trzymać się z dala od wszelkiej polityki. Nie ma wyraźnego rozdziału między religią a polityką, istnieje jedynie ostrożna powściągliwość. Polityka cieszy się określoną autonomią. Savonarola liczył się z nią, co więcej, musiał na nią przystać i to stało się jego nieszczęściem. Ta nieunikniona koincydencja doprowadziła w końcu do tragedii w życiu Savonaroli.

REKLAMA
Aleksander VI

Jego działalność we Florencji, jak łatwo się domyślić, prowokowała współczesnych do zajęcia określonego stanowiska, i to nie tylko pozytywnego. Płomienne kazania nie przekonały przecież wszystkich mieszkańców Florencji. Liczni obywatele tego miasta, niebędący pod głębokim wrażeniem tych wystąpień i, co gorsza, nieskorzy do pokuty, czuli się nimi skrępowani. Toteż podnieśli bunt. Nie było to trudne. Savonarola, o czym wiedziano, nie posiadł umiejętności demagogicznego oddziaływania na masy, które zręczny mówca mógł w każdej chwili przeciągnąć na swoją stronę. Mimo to przeciwnicy Savonaroli sami prawdopodobnie nie doprowadziliby do jego upadku. Znaleźli jednak wpływowego poplecznika w osobie papieża Aleksandra VI. Ten „syn chaosu”, jak mówiono o tym następcy Św. Piotra, zasiadł na Stolicy Apostolskiej, posłużywszy się zdradą i przekupstwem. Potomność dobrze wie, jak bardzo poniżył on papieską godność. „Religia w życiu tego papieża była pustym frazesem, zaś Kościół – jedynie kwestią określonego uniformu, ubioru. Opętany manią cezara i pogrążony w swej, jak się zdaje, patologicznej erotomanii, zmierzał do całkowitej sekularyzacji papiestwa, które było dlań tylko środkiem do zdobycia większej władzy przez jego rodzinę”. Wszelkie próby jego rehabilitacji są wprawdzie czymś szlachetnym, ale powinny być przynajmniej zasadne. Przedstawianie więc Aleksandra VI jako dobrego papieża a Savonaroli jako „szaleńca” – jak uczynił to Ferrara w swej monografii – jest niczym nieusprawiedliwionym fałszowaniem prawdy. Wszelka próba rehabilitacji Aleksandra VI jest, mówiąc wprost, czymś niedorzecznym, bowiem nic nie może go oczyścić, i na zawsze pozostanie postacią negatywną. Zresztą ten problem o nazwie «Aleksander VI» polega w gruncie rzeczy na wtargnięciu absolutnego zła do KoŚcioła. Oto „człowiek grzechu” zasiadł w „Świątyni Boga” (zob. 2 Tes 2, 4).

Jest to fenomen o metafizycznej doniosłości, w obliczu którego niczego nie rozwiązuje oburzenie z powodu jego potworności, ponieważ stanowi jedną z najtrudniejszych zagadek. Ten właśnie papież, nieżyjący wcale po chrześcijańsku, poczuł się dotknięty kazaniami Savonaroli i urażony w swych ambicjach, nie był wszak chętny do słuchania jego napomnień. Toteż rychło stał się najgroźniejszym wrogiem pokornego dominikanina. Zwalczał go wszelkimi Środkami, podstępem i chytrością, a przyświecał mu jeden cel – zamknąć usta niewygodnemu kaznodziei. Ponieważ to mu się nie udało, przeto rzucił na niego ekskomunikę. Ta kara głęboko wstrząsnęła Savonarolą, mimo to przeciwstawił jej wielkoduszną tezę: „Celem teologii, celem kościelnego i państwowego prawa jest miłość. Kto zatem rozkazuje wypełnić nasze prawo wbrew miłości, ten jest wyklęty! Niech będzie więc wyklęty przez Boga ten, kto nakazuje coś wbrew miłości”.

Z powodu ekskomuniki Savonarola popadł w głęboką rozterkę sumienia. Czy musi się podporządkować dekretowi papieża, czy też nie? Ten dylemat sprawił, iż Savonarola stał się uosobieniem jednego z najtrudniejszych problemów sumienia, co więcej, ucieleśnieniem jego prawdziwej tragedii. W czasach, kiedy sumienie chrześcijańskie zmuszono prawie do zupełnego milczenia, Savonarola przeżywał jego pełną realność. W nim przecież obudził się głos sumienia. Wydawało mu się zatem niemożliwe, by nie posłuchać jego kategorycznych żądań, co odczuł jako sprawę fundamentalną. Co więcej, posłuszeństwo to, z punktu widzenia religijnego, jest żądaniem samego Boga. Znamienne są zapisane w Biblii słowa Samuela: „Lepsze jest posłuszeństwo od ofiary” (1 Sm 15, 22). Znamienne też, jak wielkich czynów posłuszeństwa dokonywali święci! Lecz ślepe posłuszeństwo może popchnąć człowieka do największego grzechu. Wielu upadło, okazali bowiem posłuszeństwo zbrodniczemu dyktatorowi, nie zastanawiając się, czy wydawane przezeń rozkazy są moralne, czy nie. Innymi słowy, nigdy nie wolno być posłusznym, nie radząc się wpierw własnego sumienia. O tym poucza nas dramat Savonaroli.

Tekst jest fragmentem książki Waltera Nigga pt. „Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”:

Walter Nigg
„Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”
cena:
29,90 zł
Wydawca:
Promic
Rok wydania:
2013
Okładka:
broszura , klejona grzbietem
Liczba stron:
232
Data i miejsce wydania:
I
Format:
110 x 180 mm
ISBN:
978-83-7502-391-6

Oto co postanowił ten mnich: „Jestem zdecydowany być całkowicie posłuszny Kościołowi rzymskiemu, wyjąwszy przypadki, kiedy jego rozkazy godzą w Boga czy w miłość”. Rozmyślając nad swym położeniem doszedł do wniosku, do którego już kiedyś doszli apostołowie: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5, 29). Są to słowa podyktowane przez sumienie, które liczy się z Bogiem. Decyzja Savonaroli dowodzi więc, że również w Kościele wolno z całą rzetelnością wystąpić przeciw przełożonym i wbrew nim dawać świadectwo, o ile leży ono w interesie Kościoła.

Kim był Dobry Łotr? Jezus konał na krzyżu razem z dwoma przestępcami. Jeden z nich stał się pierwszym świętym...

I tak Savonarola poszedł drogą, którą wyznaczył mu Bóg. Nie dał się zastraszyć i nawoływał, jak wcześniej, równie żarliwie, do pokuty. Aleksander VI postanowił zatem go zgładzić. Posłał pismo do Florencji, w którym domagał się skazania zakonnika na śmierć. Savonarolę aresztowano i doprowadzono do zapierającego dech, osnutego bezprzykładnym mrokiem, procesu, podczas którego nie cofnięto się przed najbardziej bezczelnymi fałszerstwami. Okropnie torturowany Savonarola złożył w końcu żądane zeznania, które jednak odwołał, były wszak wymuszone.

O tym, jaki był stan duszy Savonaroli w tych dniach ciemności, mówią medytacje nad Psalmami 30 i 50. Pisał je, leżąc na garstce słomy i mając powykręcane członki. Skreślone wówczas słowa pozostają przykładem egzystencjalnej, a nie naukowej egzegezy, pisane w wielkim osamotnieniu, w istocie są rozmową duszy z Bogiem. Właśnie znajdował się na pełnym morzu; odważył się wypłynąć tak daleko, tak daleko, że nie dostrzegał już brzegu. Te więzienne teksty pokazują nam jego duszę. Są zarazem Świadectwem czystości jego myśli, niezwykłej duchowej głębi, gorącej modlitwy. Rozważania te należą do tych Świadectw, które kiedyś złożył również prorok Jeremiasz. Dowodzi tego ów ostatni krzyk, jaki wyrwał się z głębi duszy zranionej bólem: „Gdzież są obietnice Twojej nadziei? Gdzież pociecha? Gdzież Twoje zbawienie? Na cóż przydały się łzy? Cóż wyprosiłeś swymi modlitwami w niebie? Wołałeś, a nikt ci nie odpowiedział. Wzywałeś Boga, ale On milczał”.

Wyrok śmierci był zatem z góry postanowiony. Delegat papieski mówił: „Urządzimy wspaniały ogień – wyrok już mam”, nie zastanawiając się przy tym, że „wesoły płomyk” to spalenie żywego człowieka”. Niemniej Savonarola i jego dwaj towarzysze niedoli – Domenico da Pescia i Silvestro Maruffi, współbracia – przyjęli to rozstrzygnięcie bez słowa. Przed samym wykonaniem wyroku zdjęto Savonaroli jeszcze strój zakonny. Powiedział wtedy: „O Święta szato, jak bardzo cię pragnąłem! Bóg dał mi ciebie i aż do tej chwili ustrzegłem cię nieskalaną, i nie porzuciłbym cię nawet teraz, lecz zdzierają cię ze mnie”. Kiedy zaś biskup odczytywał wyrok śmierci i w swym zmieszaniu tak się poplątał, że odłączył trzech skazańców nie tylko od Kościoła walczącego, lecz i triumfującego, wówczas Savonarola przerwał mu: „Monsignore, błądzicie, trzeba bowiem powiedzieć tylko, że «od walczącego», ponieważ «od triumfującego» zależy wyłącznie od Boga”.

Egzekucja Savonaroli

Tym sposobem spełniło się wcześniej wyrażone życzenie Savonaroli: „Nie chcę czerwonego kapelusza, żadnej mitry, małej czy wielkiej. Nie chcę niczego ponad Śmierć, którą dajesz swoim Świętym. Krwawy kapelusz – tego pragnę!”. Jeśli ktoś błaga: „Proszę Cię tylko o jedną łaskę, nie pozwól mi umrzeć w łóżku, lecz daj, bym moją krew mógł przelać dla Ciebie, tak jak Ty przelałeś ją za mnie”, to Bóg, można mieć pewność, wysłuchuje takiej modlitwy.

Dopowiedzmy, że kaźń na placu Signoria zniósł Savonarola z wytrwałością, której użyczył mu Bóg. „Tak wyglądała kultura renesansu z bliska! Savonarola na stosie, potwór taki jak Borgia na tronie Świętego Piotra – taki był ówczesny stan chrześcijaństwa!”, komentuje nie bez ironii Joseph Schnitzer w swoim wielkim dziele o Savonaroli.

W obliczu Śmierci wszystkie słowa są niestosowne. Płyta kamienna znajdująca się na wielkim placu Signoria we Florencji informuje, że w tym miejscu Savonarola oddał swego ducha Stwórcy. 25 maja 1952 roku burmistrz Florencji, Giuseppe de la Pira, publicznie błagał w tym miejscu Savonarolę o przebaczenie za wówczas wyrządzoną mu krzywdę. Długo trzeba było czekać zanim to zrozumiano, lecz spóźniona skrucha jest lepsza niż żadna. Także w klasztorze Św. Marka, zamienionym obecnie na muzeum, czuje się wciąż ducha Savonaroli.

Dyskusja na temat tego wyrastającego ponad swą epokę dominikanina toczy się od jego czasów aż po dzień dzisiejszy. Dość powiedzieć, że te spory zwykle nie były wolne od uprzedzeń. Zarzucano Savonaroli przesadę, powiadając, że nie umiał zachować umiaru, że w swej samotności, której zresztą sam był sprawcą, nie widziano, by kiedykolwiek się Śmiał. Zamiast poddawać się tego rodzaju uprzedzeniom należałoby raczej przyjrzeć się obrazowi przedstawiającemu Savonarolę, jaki namalował Fra Bartolomeo. Co za oblicze! Prawdziwy Włoch, bez choćby niewielkiego retuszu i o gorącym temperamencie. Niebieskie oczy pod rudymi brwiami nadają pełnej życia twarzy niezwykły wyraz. Co więcej, te oczy poniekąd płoną, skierowane bezpośrednio na to, co wieczne. Można odnieść wrażenie, iż Savonaroli przyświeca tylko jeden cel, od którego nic nie może go odwieść. Portret ten zaprzecza wszystkim głosom tych wszystkich, co utrzymują, że Savonarolę spalała oschłość. Kto dłużej wpatruje się w to oblicze, temu odsłania się również dusza Savonaroli i rozpoznaje w nim „osobowość na wskroś chrześcijańską”.

Tablica upamiętniająca egzekucję Savonaroli na Piazza Della Signoria we Florencji (fot. Greg O'Beirne, Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported license)
Palazzo Vecchio, obok którego spalono Savonarolę (fot. Marek Baran)

Pierwsze pytanie, stawiane już w czasie życia Savonaroli, dotyczy kwestii, czy był prorokiem? To pytanie, co może zdumiewać, nurtowało jego samego i ciągle się nad nim zastanawiał: „Nie chcę być uważany za proroka – pisał – bowiem jest to urząd trudny i niebezpieczny, który wprawia człowieka w głęboki niepokój”. Jego wypowiedzi nie są jednak zupełnie jasne. „Nie powiedziałem przez to i nigdy tego nie twierdziłem – dodawał w innym miejscu – że Bóg przemawia do mnie. Nie mówię ani tak, ani nie”. To słowa, które trudno polubić, bowiem nie są jednoznaczne. Mimo to dostrzegamy u Savonaroli pewne cechy prorockie, sam zresztą przyznał, że doznawał „inspiracji Boga”, mówił wyraźnie o „wewnętrznym świetle łaski”, a w końcu wyznał – w sposób niebudzący żadnych wątpliwości: „Bóg ze mną rozmawia”. Mówiąc to, nie zapominał, że „proroctwo jest czymś wielkim” i że „prorocy zesłani Kościołowi są pośrednikami między Bogiem a ludźmi”. Niemniej według Savonaroli duch prorocki nie zawsze jest dany prorokom, lecz przychodzi i odchodzi bez udziału człowieka. Jednak zaręczał, że kiedy przemawiał z katedralnej ambony, Florencja słuchała nie jego słów, lecz samego Boga. Tym samym daje do zrozumienia, że źródłem tych wypowiedzi nie był jego umysł, lecz były głoszone z polecenia Boga; musiał tak mówić, bo tego właśnie pragnął Bóg. Oświadczał, że musi przemawiać na mocy danego z wysoka rozkazu i oświeceń, „nie oświeceń doznawanych w czasie snu, lecz jasnych i wyraźnych – dodawał – doświadczanych na jawie, z największą pewnością”. Savonarola przepowiadał to, co miało nastąpić i co rzeczywiście się później zdarzało. Nie można temu zaprzeczyć i nie podaje się żadnego zadowalającego wyjaśnienia tego fenomenu, mówiąc choćby, że „w proroczych słowach Savonaroli znalazły wyraz wszystkie obawy wielowiekowej historii chrześcijańskiej”. A przepowiedziana przez niego odnowa Kościoła nastąpiła w okresie reformacji i kontrreformacji. Ale nie wszystko się sprawdziło, jak chociażby przepowiednia, że „Turcy i Murzyni w naszych czasach przyjmą chrześcijaństwo”. W tym przypadku Savonarola dzieli los z prorokami Starego Testamentu. Prorocze przepowiednie nie są czymś nieodwołalnym, Bóg bowiem może spełnić swe groźby albo je cofnąć w zależności od tego, jak ludzie się do nich odniosą.

Tekst jest fragmentem książki Waltera Nigga pt. „Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”:

Walter Nigg
„Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”
cena:
29,90 zł
Wydawca:
Promic
Rok wydania:
2013
Okładka:
broszura , klejona grzbietem
Liczba stron:
232
Data i miejsce wydania:
I
Format:
110 x 180 mm
ISBN:
978-83-7502-391-6
Św. Tomasz z Akwinu

Czy Savonarola był heretykiem? Oskarżano go o to, aby go skazać na stos. Z pewnością nim nie był. Nie należy więc do historii herezji. Nie głosił ani jakiejś nowej nauki, ani też nie zbuntował się przeciwko Kościołowi. Nie dostrzega się też u niego żadnych cech typowych dla heretyka. „W żadnym wypadku nie był reformatorem takim jak Luter, Zwingli czy też Kalwin”, stwierdza Schnitzer. Nigdy nie odszedł od Kościoła, nie zwalczał żadnego z jego dogmatów i nie chciał – w przeciwieństwie do Lutra – zmieniać nauki, co prowadzi jedynie do sporów ideologicznych, lecz życie chrześcijan – zadanie nieskończenie trudniejsze. Dlatego wyrok Śmierci z powodu rzekomo głoszonej herezji jest całkowicie bezpodstawny. Savonarola w obronie tego, co wewnętrzne, zwalczał wszystko to, co zewnętrzne. I tylko to. „Owe ceremonie nie mają żadnej wartości bez czystości serca, a życie chrześcijańskie polega na czymś zupełnie innym niż na tym, co tylko zewnętrzne”, pisał. Innymi słowy, wedle Savonaroli cała posługa Kościoła nie ma żadnej wartości, jeśli nie jest obecny w niej duch. Taka postawa była obca ludziom renesansu, lecz całkowicie zgodna z autentyczną pobożnością chrześcijańską. Toteż w swych kazaniach Savonarola rzadko mówił o Maryi, bowiem i Pismo Święte nie często o Niej mówi. Ostoi szukał w Chrystusie: „Ty jesteś – zanotował – moim przełożonym. […] Ty jesteś moim proboszczem, Ty jesteś moim biskupem. Ty jesteś moim papieżem”. Najlepsi synowie i córki Kościoła katolickiego myśleli w ten właśnie sposób. Nic dziwnego, że wytoczył walkę zepsutemu papieżowi, lecz nie papiestwu jako takiemu. Dlatego jego odmowa posłuszeństwa nie jest herezją. Według Tomasza z Akwinu chrześcijanin nie może być posłuszny słowom, których wypełnienia zakazuje mu jego sumienie. Instancja sumienia musi być respektowana. Savonarola podzielał credo Kościoła rzymskiego, podporządkowywał mu się zawsze, a w swoim sercu pozostał do końca mnichem. Był zawsze też gotów, by wszystko, co kiedykolwiek głosił w swych kazaniach, poddać ocenie Kościoła.

Św. Filip Neri

Czy Savonarola był Świętym? To pytanie nie pojawiło się dopiero w obecnych czasach, które lubią wszystko przekręcać. Już Św. Filip Neri, pełen zachwytu dla tego skazańca, namalował nad jego głową aureolę. Uważał go za wzór do naśladowania i modlił się gorąco, aby jego dzieła nie znalazły się na Indeksie. Również Św. Katarzyna de Ricci starała się wszelkimi środkami krzewić cześć dla Savonaroli. Przyznaję, iż zdanie tych dwojga Świętych znaczy – przynajmniej dla mnie – więcej niż opinie teologów. Świętości Savonaroli dowodzi choćby sposób jego życia. Jednak Kościół nie wypowiedział się jeszcze w sprawie tej oczekiwanej rehabilitacji i prawdopodobnie upłynie jeszcze wiele czasu, nim to nastąpi. Wprawdzie w roku 1955 na Kapitule Generalnej dominikanów przyjęto wniosek, aby w pierwszej kolejności zabiegać o beatyfikację właśnie Fra Girolamo Savonaroli, ponieważ – jak odnotowano – „nadeszła jego godzina”.

Niezależnie od tego, jaka decyzja zapadnie ostatecznie, Savonarola należy do niekanonizowanych Świętych. Jest wielu takich, których imion nie znajdziemy w kalendarzu liturgicznym, a przecież są Świętymi. Ba, znacznie więcej, niż się sądzi, jest tych Świętych, co nie są nam znani, choć należą do najpiękniejszych postaci w historii Kościoła. Savonarola jest z pewnością jednym z nich. Często powiadał: „Chcę być zakonnikiem i niczym więcej”, a pewien naoczny Świadek napisał: „Jakże często widzieliśmy, jak jęczał z powodu przeogromnej boleści! Jakże często widzieliśmy, jak zalany łzami i podobny do prawdziwej ofiary całopalnej był trawiony przez ogień Boży”. Co więcej, także wypowiedzi Savonaroli o modlitwie wskazują, że był człowiekiem Świętym. Modlitwa bowiem sprawia, że człowiek jest zawsze wesoły, stąd modlący się chrześcijanie mają zawsze pogodne oblicza. Savonarola bronił modlitwy wewnętrznej, której podporządkowywał modlitwę ustną, do czego jest zdolny jedynie ten, kto zatopił się w Bogu. Według o. Gierathsa „nie istnieją żadne przeszkody, które by uniemożliwiały uznanie Savonaroli za świętego”.

Powróćmy jednak od tych dawnych i współczesnych pytań dotyczących założonego przez nas punktu wyjścia. Przypomnijmy więc, iż mnich z San Marco był w dziejach chrześcijaństwa jednym z największych kaznodziejów nawołujących do pokuty. Tym tłumaczy się również, budzącą wiele zastrzeżeń, surowość jego kazań. Nie da się jej zupełnie wyeliminować z kazania pokutniczego, ponieważ odpowiada ona – surowość – powadze pokuty. W żadnym jednak przypadku ten dominikański kaznodzieja nie był, o czym już mówiliśmy, człowiekiem bezdusznym. Nie cieszył się, co prawda, ową pogodą ducha, jakiej podczas pracy doznawał Haydn, którego serce napełniało się radością, ilekroć wspomniał o Bogu. Bo też humor, choć wprawdzie jest darem Bożym, nie jest dany wszystkim. Tym bardziej że powaga pokuty ma do spełnienia rolę nieco inną. Wszystko, co dawno temu zauważył Kohelet, na ziemi ma swój czas: jest czas smutku i radości, czas miłości i nienawiści. Również kazanie pokutnicze ma swój czas i w pewnych dziejowych sytuacjach jest tym, co nagląco potrzebne. Głoszenie pokuty zostało zaś poruczone Savonaroli. Pełnił swą misję do ostatka, mocując się z Florencją i walcząc o jej duszę. Miasto zalane pogańskim renesansem naprawdę nie potrzebowało, by wciąż, i tylko, sławiono jego przepiękne budowle czy wspaniałe stroje mieszczanek. Takie schlebianie byłoby niegodne chrześcijańskiego kaznodziei. Savonarola pojął nakaz chwili: oto Florencja potrzebowała w tym czasie tylko jednego – słów nawołujących do pokuty. Miasto potrzebowało tych słów, i to bardzo. A skoro tak, to Savonarola wywiązał się z tego obowiązku. Głosił słowa pokuty w sposób bezwzględny i wolny od wszelkich ludzkich obaw; z kręgu adresatów swych kazań nie wyłączał siebie. Przepełnionemu Świętym gniewem było wszak obojętne, czy jego gorzkie słowa przysporzą mu we Florencji wielu nieprzyjaciół, czy też zjednają niewielu przyjaciół. On wypełniał swe posłannictwo, które można by określić krótko: głoszenie pokuty jako charyzmat.

Jest rzeczą niewłaściwą dewaluować kazania pokutnicze Savonaroli, nazywając go fanatykiem. Nie był Ślepym zapaleńcem, jak określają go esteci, ponieważ uważał, że „zapał to nic innego jak wielka miłość, która mieszka w sercu sprawiedliwego”. Jego kazania zrodziła konieczność. Florencja była bowiem, powtórzmy po raz kolejny, miastem zepsutym. Już Dante zżymał się na to, że kobiety spacerowały ulicami Florencji w wydekoltowanych sukniach ledwo skrywających piersi. W czasach Savonaroli było jeszcze gorzej. Renesans nie tylko był odrodzeniem starożytności, lecz także otworzył drzwi zepsuciu. Trzeba pamiętać i o tym przy całej miłości do sztuki. Krótko mówiąc, normy i obyczaje uległy rozluźnieniu, ludzie źli czynili to, na co mieli ochotę. Żadne moralne prawo nie trzymało ich w karbach. Pojawienie się Savonaroli było więc dziełem Opatrzności. Sam Bóg postawił go pośrodku tego bagna grzechu. Musiał zatem z całą mocą wystąpić przeciwko złu i nie mógł poprzestać na mówieniu delikatnych słówek, tym bardziej nie mógł bojaźliwie zważać na powszechną opinię ludu. Nic nie szkodziło, że jego słowa brzmiały niekiedy twardo i nie zawsze były w pełni wyważone.

Tekst jest fragmentem książki Waltera Nigga pt. „Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”:

Walter Nigg
„Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”
cena:
29,90 zł
Wydawca:
Promic
Rok wydania:
2013
Okładka:
broszura , klejona grzbietem
Liczba stron:
232
Data i miejsce wydania:
I
Format:
110 x 180 mm
ISBN:
978-83-7502-391-6

Ale ciekawa rzecz, Savonarola nie krytykował społeczeństwa. Między kazaniem pokutniczym a krytyką ducha czasu jest różnica, i to zasadnicza. Krytykowanie ducha czasu jest chętnie widziane; wielu współczesnych pisarzy z tego żyje; nie potrafią nic innego, niemniej w tym zakresie osiągnęli mistrzostwo. W Środkach masowego przekazu i teatrach wszechwładnie panuje krytyka ducha czasu. Przywary danej epoki łatwo wpadają w oczy, można napiętnować wszystko i każdego, lecz to – mimo całej swej dowcipnej formy – nie jest wielką sztuką. Bo ośmieszać jest łatwo. Czyni się to również chętnie, gdyż niewiele kosztuje. Co więcej, taka krytyka jest zaraźliwa, nietrudno ją uprawiać, jeśli tylko nie upadło się całkowicie na głowę, a nadto jest się pewnym poklasku tłumu. Dorastająca młodzież w krytyce społeczeństwa całkowicie się zatraciła. Przyznać jednak trzeba, iż nie można odmówić tej właśnie krytyce czasem słuszności, lecz charakter owej krytyki jest niezmiennie negatywny, toteż nie jest pomocna w odkrywaniu nowych dróg.

Inna istotna uwaga, kazania Savonaroli nie miały też nic wspólnego z satyrą czy ironią. Kaznodzieja z Florencji nie był bowiem satyrykiem, takim jak choćby Sebastian Brant w Narrenschiff.

Mosty Florencji (domena publiczna)

Zamiast więc krytyki ducha czasu Savonarola głosił chrześcijańską pokutę, a to zupełnie coś innego. Każde kazanie nawołujące do pokuty zawiera wezwanie do zmiany samego siebie. Przenika głęboko do serca. Savonarola swymi słowami chłostał nieodpowiedzialne postępowanie ludzi. Nic więcej. Ich śmiech milkł, kiedy wyrzucał im wszelkie zło, którego się dopuścili. W Starym Testamencie jest taka scena, gdy prorok Natan zwraca się do Dawida: „Ty jesteś tym człowiekiem, który dopuścił się tego ciężkiego grzechu”. To swej winy zrzucić na innych czy też się z niej wywinąć. Bo też kazania, których słuchali, były niezmiernie aktualne, i każdy musiał je odnieść do samego siebie. Dość powiedzieć, że były znakomitą ilustracją do słów pokuty, które głosił Jan Chrzciciel: „Już siekiera jest przyłożona do korzenia drzew. Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone” (¸k 3, 9). Podczas jego kazań uderzenia siekiery rozlegały się w całej katedrze, więcej nawet, jeszcze dziś można je tam usłyszeć.

Błędem jest, jeśli tym płomiennym kazaniom Savonaroli zarzuca się, że brak w nich chrześcijańskiego miłosierdzia, że rzucają człowieka na ziemię i nie znają przebaczenia, że przesiąknięte są całkowicie duchem Starego Testamentu, że nie znajduje się w nich Chrystusa, który mówił do grzeszników: „I ja ciebie nie potępiam”. Zarzuty te są niesprawiedliwe, ponieważ Savonarola był gotów zawsze przebaczyć, ilekroć dostrzegał skruchę. Nie ma więc powodu, by powyższe zastrzeżenia dewaluowały jego kazania. Odpowiadały one pewnej ówczesnej konieczności, a i w dzisiejszych czasach należałoby do nich powrócić. Przepowiadanie o charakterze czysto informatywnym nie pomogło jeszcze nikomu. Savonarola kładł zaś nacisk na nawrócenie i na pewno zgodziłby się z opinią, że ze względu na jednego człowieka, który się nawrócił, zostaną darowane winy całemu światu.

Istnieje różnica między pokutnikiem a kaznodzieją nawołującym do pokuty. W osobie Savonaroli znacznie zmniejszył się dystans między tymi obu postawami, bowiem on sam dał przykład życia pokutniczego; nie tylko innych nawoływał do pokuty w porywających słowach. Z kaznodziei głoszącego słowa pokuty stał się pokutnikiem. Własną śmiercią zapłacił za swe kazania daninę krwi. Ten rozstrzygający czyn rzuca jeszcze raz nowe światło na całe to wydarzenie. Przed jego męczeńskim Świadectwem należy się nisko pokłonić. Nie tylko mówił, lecz wszystko u niego było pełną egzystencją, wszystko było prawdą przynaglającą i wiecznie ważną.

Gwoli ścisłości dodajmy jeszcze, że Savonarola nie był jedynym kaznodzieją nawołującym do pokuty. Miał poprzedników i następców. Historia chrześcijaństwa jest nie do pomyślenia bez tego rodzaju mówców. Ciągle się zresztą pojawiają, podnoszą swój głos, aby ludzie nie zginęli z powodu duchowego zepsucia. Ich słowa zaś są jak sól ziemi.

Katedra Matki Boskiej Kwietnej we Florencji (domena publiczna)

I wreszcie ostatnie pytanie: gdzież są współcześni kaznodzieje nawołujący do pokuty? Czy jest obecnie ktoś, kto by tak do nas przemawiał, że jego słowa skłoniłyby nas do opamiętania się i były dla nas czymś więcej niż tylko „interesującym przyczynkiem do dyskusji”? Gdzież znajdziemy kogoś, kto by nas upominał i tak przemawiał do naszego sumienia, byśmy nie mogli nie posłuchać jego głosu? Nie ma nikogo takiego? Kościołowi chce się dziś nadać inną strukturę, gdyż wciąż nie zrozumiano, że nic nie jest ważniejsze niż to, by w sposób autentyczny głosić pokutę. Ale ktoś taki znów się pojawi. Oczywiście nie będzie to już Savonarola. W dziejach duchowości nie ma powtórzeń. Ten ktoś będzie raczej podobny do Proboszcza z Ars, który będąc również surowym kaznodzieją nawołującym do pokuty, w rozmowie o nakładaniu pokuty sakramentalnej swój pogląd streścił następująco: „Zadaję im małą pokutę, a resztę sam za nich dopełniam”.

Tekst jest fragmentem książki Waltera Nigga pt. „Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”:

Walter Nigg
„Księga Pokutników cz. 1. Maria Magdalena, Makary Wielki, Małgorzata z Kortony, Hieronim Savonarola”
cena:
29,90 zł
Wydawca:
Promic
Rok wydania:
2013
Okładka:
broszura , klejona grzbietem
Liczba stron:
232
Data i miejsce wydania:
I
Format:
110 x 180 mm
ISBN:
978-83-7502-391-6
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Walter Nigg
Szwajcarski teolog i hagiograf wyznania ewangelicko-reformowanego. Przez wiele lat wykładał na uniwersytecie w Zurychu. Gdy w 1956 r. zdecydował się zakończyć karierę akademicką, zajął się działalnością pisarską.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone