Cichociemni – elitarni i skuteczni

opublikowano: 2016-02-16 16:26— aktualizowano: 2023-02-15 23:00
wolna licencja
poleć artykuł:
Cichociemni: kim byli ci, od których tradycje wywodzi jeden z najlepszych oddziałów specjalnych świata? Jednostka Wojskowa 2305. Za tym enigmatycznym numerem kryje się elitarny oddział polskiej armii: jednostka GROM im. Cichociemnych.
REKLAMA
Oficerowie zakwalifikowani na kurs Cichociemnych w Wielkiej Brytanii (fot. ze Zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 37-547-1, domena publiczna).

Cichociemni: historia

Niemiecka propaganda nazwała ich „turystami Sikorskiego”, z czasem jednak sami przyjęli to określenie. Dziesiątkami tysięcy przemykali się na Zachód, omijając Niemcy, łączył zaś ich jeden cel: dołączyć do sił Francji oraz Wielkiej Brytanii i wspólnie odbić Polskę, która właśnie padła pod naporem połączonych sił III Rzeszy i Związku Sowieckiego. Jednak ci, którzy ruszyli na Zachód, nie byli jedynymi, którzy podjęli walkę. W kraju powstawały właśnie zręby Polski Podziemnej, która z czasem miała się stać największą strukturą konspiracyjną w okupowanej Europie.

W październiku 1939 roku jednak nikt tego nie przewidywał. Sądzono, że lada dzień Alianci zachodni spełnią swoje obietnice i rozpoczną ofensywę przy wsparciu polskich oddziałów we Francji i polskich grup podziemnych w kraju. By ten plan jednak się powiódł, trzeba było nie tylko nawiązać kontakt z podziemiem w kraju, lecz również przygotować wsparcie, jakiego wymagały planowane działania.

Epizod francuski

Pierwszy plan rozpoczęto opracowywać od razu w październiku 1939 roku. Łączność radiowa z Polską była jeszcze na etapie tworzenia, opracowano więc plan zastępczy. Jego autorem był mjr dypl. pil. Eugeniusz Wyrwicki, który zaproponował Dowódcy Lotnictwa, gen. Józefowi Zającowi, projekt nawiązania łączności za pomocą lotów kurierskich. Wykonywać je miały awionetki RWD-15 oraz ewakuowane zawczasu samoloty pasażerskie Lockheed L-14 Super Electra należące do PLL LOT. 28 listopada plan zyskał poparcie gen. Sikorskiego, Zając jednak go nie wdrożył. Podaną przyczyną był brak akceptacji Francuzów, którzy odmówili finansowania operacji.

Równolegle jednak opracowywany był plan zdecydowanie śmielszy. Jego autorem byli dwaj żołnierze, którzy świeżo przedarli się do Francji: kapitanowie Jan Górski i Maciej Kalenkiewicz. Obaj byli saperami, kolegami ze szkolnych ław, maturę zdawali razem w Korpusie Kadetów nr 2 w Modlinie. Obaj również nie potrafili się odnaleźć w realiach „dziwnej wojny”. Myślami wciąż byli w walczącym kraju, zwłaszcza Kalenkiewicz, który do Francji trafił po służbie w Oddziale Wydzielonym Wojska Polskiego mjr Dobrzańskiego. Poirytowani działalnością zastępczą, jaką musieli wykonywać (instruktorzy na kursach saperskich), przystąpili do opracowywania planu utworzenia Polskiego Korpusu Wojsk Powietrznych: całkowicie polskiej jednostki wojsk powietrznodesantowych. Ponieważ jednostkę chcieli przerzucić do kraju, z pomysłem udali się do gen. Sosnkowskiego, dowódcy Związku Walki Zbrojnej. Ten zgoła fantastyczny pomysł obu kapitanów całkowicie zignorował. Przez cały okres bytności wojsk polskich we Francji dowództwo nie było zainteresowane pomysłami tworzenia czegoś tak nowatorskiego.

REKLAMA

Zielone światło

Kpt. Maciej Kalenkiewicz, jeden z pomysłodawców stworzenia Cichociemnych (domena publiczna).

Po klęsce Francji kapitanowie Górski i Kalenkiewicz oraz zdobyty we Francji sojusznik, kapitan Jan Jaźwiński, zmienili koncepcję. Wiadomo już było, że zamknięte na Wyspach Brytyjskich wojska nie będą w stanie przeprowadzić rychłej ofensywy, tym ważniejsze więc stało się nawiązanie i utrzymanie łączności z krajem i wsparcie oddziałów partyzanckich. Z Anglii do Polski miano wysyłać drogą lotniczą grupy dywersyjne, broń, zaopatrzenie, oficerów i łącznościowców. Ten plan również został przez Sztab Naczelnego Wodza zignorowany, trzej kapitanowie nie dawali jednak za wygraną. Kalenkiewicz w referacie „O zdobywczą postawę polskiej polityki” rozpisał propozycję bazującą na ich dotychczasowych koncepcjach. Proponował w nim, by, wobec niewielkiej liczebności wojsk polskich na Zachodzie, przeformować je w Polski Korpus Desantowy i Lotnictwo Wparcia Powstania: niewielkie liczebnie, ale doskonale wyszkolone i wyposażone siły, które miano by przerzucić do kraju. Referat rychło zaczął krążyć po Sztabie Naczelnego Wodza i wzbudził zainteresowanie szefa sztabu, gen. Tadeusza Klimeckiego. Prawdopodobnie na zmianę podejścia pomysłodawców i Klimeckiego wpłynęła analiza wydarzeń z maja 1940 roku, kiedy niewielki oddział niemieckich spadochroniarzy w niespodziewanym ataku błyskawicznie zajął potężną twierdzę Eben-Emael na granicy belgijskiej.

20 września 1940 roku gen. Sikorski poinformował kpt. Kalenkiewicza o rozpoczęciu formowania polskiej jednostki spadochronowej. W październiku tego samego roku sformowano w ramach Oddziału III (operacyjnego) Sztabu NW Wydział Studiów i Szkolenia Wojsk Spadochronowych. Jego dowódcą został ppłk dypl. Wilhelm Heinrich, przed Wrześniem oficer Oddziału II Sztabu Generalnego, zaś prócz Góskiego i Kalenkiewicza w jego skład weszli także lotnicy: ppłk Stefan Olszowski i kpt. naw. Lucjan Fijuth. Wydział rozpoczął pracę nad stworzeniem polskich sił powietrznodesantowych i, trzeba przyznać, do pracy wziął się energicznie.

Choroby wieku dziecięcego

Pod koniec października 1940 roku pierwsza, dwunastosobowa grupa ukończyła kurs spadochroniarski w Ringway koło Manchesteru. Równolegle Oddział VI Sztabu Naczelnego Wodza rozpoczął organizację kursów dla cichociemnych w Wyższej Szkole Wojennej i Szkole Oficerów Wywiadowczych. Największym problemem na tym etapie był fakt zupełnej niewiedzy wszystkich organizatorów. Polacy jako pierwsi w historii tworzyli programy szkoleniowe oddziałów specjalnych odpowiadające dzisiejszym standardom: z żołnierzy, którzy je ukończyli, można było formować grupy zdolne prowadzić działania daleko za liniami wroga, mogące operować w warunkach konspiracyjnych. Jedyne dotychczas sformowane na Zachodzie oddziały specjalne, jednostki Commando, nie tylko nawet w ćwierci nie dorównywały rozmachem polskim założeniom, ale i same były w powijakach, utworzono je bowiem raptem cztery miesiące wcześniej.

REKLAMA
Instruktorzy szkolący Cichociemnych (domena publiczna).

Zadanie spadło na barki Oddziału VI. Utworzono go 29 czerwca 1940 roku jako Oddział VI Sztabu Naczelnego Wodza – Samodzielny Wydział Krajowy, później zaś przemianowano go na Oddział Specjalny, jednak zazwyczaj używało się skróconej pierwszej nazwy: Oddział VI. Sformowano go celem wspierania działań Związku Walki Zbrojnej (później Armii Krajowej), utrzymywania z nim łączności, wysyłania broni, amunicji i pieniędzy oraz koordynowania współpracy z innymi organizacjami, które mogły wesprzeć polskie podziemie, jak BBC czy SOE. DO końca funkcjonowania powszechnie i nie do końca niebezpodstawnie uważano Oddział VI za część Armii Krajowej.

Publikację artykułu zainspirowało wprowadzenie przez Narodowy Bank Polski do obiegu srebrnej monety „75. rocznica pierwszego zrzutu Cichociemnych” o nominale 10 zł:

cena:

W początkowym okresie, mimo ciągłej improwizacji, udało się utworzyć pierwsze programy szkoleniowe i założenia kursowe, które potem podlegały ciągłym modernizacjom. Głównym ośrodkiem szkolenia spadochronowego było wspomniane już Ringway, czyli otwarta 21 czerwca 1940 roku Central Landing School w Ringway. W organizacji kursów dywersyjnych wspomogło Oddział VI Special Operations Executive, również niedawno sformowane (konkretnie 22 lipca 1940 roku). Dysponowało ono jednak wsparciem Ministerstwa Wojny Ekonomicznej, a co za tym idzie sporym zapleczem, między innymi udostępnioną Polakom placówką szkoleniową w Inverlochy Castle. Również SOE zorganizowała pierwszy kurs walki konspiracyjnej w Audley End, w Briggens pod Londynem. Miarą niezrozumienia polskich założeń może być opinia dowódcy tej placówki, ppłk Terry’ego Roper-Caldbecka, który był zdania, że „to, o tu się wyprawia, to czyste wariactwo, ale jeśli ci mili Polacy tak tego pragną, to on im we wszystkim dopomoże”.

REKLAMA

Wykuwanie Cichociemnego

Trening żołnierzy Brygady Spadochronowej w Largo House w Szkocji. Wraz z nimi trenowali również Cichociemni (fot. ze Zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, Ministerstwo Informacji i Dokumentacji rządu RP na emigracji, sygn. 37-547-1, domena publiczna).

W trakcie szkolenia przyszli Cichociemni przechodzili liczne kursy obejmujące przeróżne dziedziny: walkę konspiracyjną, dywersję, użycie i produkcję materiałów wybuchowych, języki obce (nie nauka od podstaw, lecz szlifowanie), prowadzenie pojazdów mechanicznych, taktyki walki etc. Przy całej różnorodności i mimo ciągłych modyfikacji przez całą wojnę niezmienne pozostały tylko podstawowe założenia: ograniczenie do minimum teorii, ciągły nacisk na zajęcia praktyczne i wyrabianie głównie samodzielności i umiejętności koniecznych do walki i życia w konspiracji. Część zajęć była wspólna z polskimi regularnymi oddziałami, konkretnie z 1 Samodzielną Brygadą Spadochronową gen. Sosabowskiego. Jesienią 1940 roku obserwował on narodziny Cichociemnych i był pod takim wrażeniem, że zadecydował o przeformowaniu swojej 4 Brygady Kadrowej Strzelców w jednostkę powietrznodesantową.

Nie istniał jednak jednolity program szkoleniowy. Spowodowane to było dwoma czynnikami. Po pierwsze, ośrodki szkoleniowe (STS – Special Training School) miały sporą dowolność w kwestii nauczania. Przykładowo, kurs spadochronowy w Ringway trwał tydzień, ale jeśli dostało się przydział do Largo House, gdzie ćwiczyli spadochroniarze Sosabowskiego, to spędzało się tam od dwóch do czterech tygodni. U podstaw drugiej przyczyny leżała sama koncepcja „Cichociemnych”.

Celem było nie stworzenie wydzielonych oddziałów wojskowych, lecz wyszkolenie ludzi, którzy następnie mieli wspierać struktury Państwa Podziemnego i oddziały AK. Z tego powodu Oddział VI pozostawał w ciągłym kontakcie z Komendą Główną i przede wszystkim na podstawie sugestii opracowywanych przez KG AK modyfikował programy szkoleniowe tak, by jak najlepiej dopasowane były do potrzeb i sytuacji w kraju. Ośrodki szkoleniowe Oddziału VI miały za cel zaspokajanie potrzeb AK i w związku z tym kończyli je żołnierze o różnych specjalizacjach, których szkolenie skupiało się na wybranych zagadnieniach. Z zasady cichociemnych podzielić można na trzy grupy:

  • Oficerowie przeszkoleni do działań bieżących, specjaliści od dywersji, sabotażu i walki zbrojnej, oficerowie wywiadu, łącznościowcy i sztabowcy, specjaliści od dywersji technicznej, wywiadu morskiego, mikrofotografii, walki propagandowej i fałszerstw.
  • Ludzie potrzebni Komendzie Głównej do przygotowania powstania zbrojnego i późniejszego odtwarzania sił zbrojnych w kraju. W tej grupie znajdowali się lotnicy, instruktorzy, oficerowie sztabowi zajmujący się łącznością, oficerowie wojsk pancernych, dowódcy oddziałów i lekarze.
  • Kurierzy i emisariusze polityczni ze sztabu oraz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych do Delegatury Rządu na Kraj.
REKLAMA

Zaznaczyć można, że kurierzy i emisariusze MSW, zwani „kociarzami” od nazwiska ministra spraw wewnętrznych, Stanisława Kota, byli w tym gronie jedynymi cywilami. Kurierzy Sztabu Naczelnego Wodza byli zazwyczaj zarazem dowódcami grup spadochronowych i po wykonaniu misji kurierskiej wracali do swych podstawowych ról w ramach pozostałych specjalności.

Naczelny Wódz, gen. Władysław Sikorski, dekoruje Cichociemnych w Audley End, sierpień 1942 r. (domena publiczna).

Pewnym nieoczekiwanym elementem szkolenia były... kursy zawodowe. Zrzucani w kraju cichociemni mieli przygotowane „legendy”: fałszywe tożsamości, dzięki którym możliwe było życie w konspiracji. W jej ramach nie tylko przygotowywano fałszywe dokumenty i życiorys, ale także uczono zawodów, które „oficjalnie” wykonywał skoczek. Uczęszczano więc na kursy zawodowe cukierników, kolejarzy, mechaników, spawaczy, hydraulików etc.

Publikację artykułu zainspirowało wprowadzenie przez Narodowy Bank Polski do obiegu srebrnej monety „75. rocznica pierwszego zrzutu Cichociemnych” o nominale 10 zł:

cena:

Ochotnicy

Nawet najlepsze programy szkoleniowe na nic by się zdały bez ludzi. W początkowym okresie przyjmowano wszystkich chętnych, szybko zorientowano się jednak, że w ten sposób nie ma żadnej kontroli nad tym, kto trafia na szkolenie. Rozpoczęto więc proces selekcjonowania kandydatów, który z upływem czasu stawał się coraz bardziej rygorystyczny. W trakcie pierwszej połowy 1941 roku zaciągiem do cichociemnych objęto wszystkie jednostki Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

Jak połączono masowość zaciągu z jednoczesnym utrzymaniem jego tajności? Procedura wyglądała następująco: najpierw do wytypowanej jednostki przyjeżdżała delegacja oddziału VI. Zwracała się ona do dowódcy jednostki z prośbą o wytypowanie najlepszych kandydatów do działań specjalnych. Na tym etapie często dochodziło do animozji między dowódcami a Oddziałem VI, mało kto bowiem chciał się rozstawać ze swymi najlepszymi ludźmi. Następnie delegacja przeprowadzała rozmowy z wytypowanymi kandydatami, zobowiązując ich do utrzymania tajemnicy i proponując „skok do kraju”, czyli wzięcie udziału w specjalnej operacji mającej na celu przeszkolenie go i przerzut do Polski. Następnie dawano żołnierzowi czas do namysłu. Jeśli wyraził zgodę, kierowano go na szkolenie.

REKLAMA
Cichociemny, Stanisław „Agaton” Jankowski, prowadzi patrol w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego (domena publiczna).

Tajność była bardzo ważnym elementem całego procesu. Cichociemni mieli walczyć w warunkach konspiracyjnych, kluczowe więc było, by Niemcy nie poznali zawczasu ich tożsamości. Zdarzało się, że prowadziło to do dość krępujących sytuacji, jak na przykład ta, która spotkała Stanisława Jankowskiego „Agatona”. Wyraził on chęć wzięcia udziału w programie szkoleniowym i trafił na kurs dla oficerów wywiadu, prowadzony przez szefa kontrwywiadu II RP, płk Stefana Mayera. Sęk w tym jednak, że kurs był zakonspirowany jako Oficerski Kurs Doskonalący Administracji Wojskowej. Gdy więc w dotychczasowej jednostce Jankowskiego dowiedziano się, gdzie się on zgłosił, „Agaton” musiał znieść sporo docinków i nieprzychylnych komentarzy pod adresem administracyjnych gryzipiórków, unikających prawdziwej wojaczki.

Od kandydatów wymagano płynnej znajomości języka niemieckiego, wysokiej sprawności fizycznej, opanowania, zdolności kojarzenia faktów, umiejętności szybkiego uczenia się, jak również wysokich walorów moralnych. Jak widać, wymogi były wyśrubowane i niełatwo było zakwalifikować się na szkolenie. Nie było to jednak niczym dziwnym, biorąc pod uwagę, że celem szkolenia było utworzenie elity, mającej stanowić swoiste „zbrojenie” Armii Krajowej.

Droga powrotna

Po zakończeniu szkolenia cichociemnych trzeba było przetransportować do kraju. Z oczywistych względów było to możliwe jedynie drogą lotniczą, nie była to jednak droga łatwa.

W początkowym okresie na Zachodzie nie istniały samoloty nadające się do przenoszenia spadochroniarzy. Miał je jedynie Związek Sowiecki, dysponujący dużymi zgrupowaniami powietrznodesantowymi (nawet Niemcy swoich Fallschirmjäger transportowali raczej szybowcami). Gdy zaczęto ich potrzebować jesienią 1940 roku, dla RAF-u był to niezwykle gorący okres: lada dzień spodziewano się inwazji na Wielką Brytanię i każdy samolot był na wagę złota. W końcu jednak brytyjskim i polskim oddziałom spadochronowym wydzielono kilka bombowców z których sformowano 1419 Eskadrę Specjalnego Przeznaczenia ulokowaną w Newport, którą następnie, wraz z rozwojem jednostki, przeformowano w 138 Dywizjon Specjalnego Przeznaczenia. Pierwszymi maszynami, które przyznano jednostce, były dwusilnikowe średnie bombowce Armstrong Whitworth Whitley Mk V. Ten najpopularniejszy model Whitleya został poddany specjalnym modyfikacjom, które obejmowały, między innymi, wycięcie dziury w podłodze przez którą desantowali się skoczkowie.

REKLAMA
Średni bombowiec Armstrong Whitworth Whitley Mk V. To właśnie z takiego samolotu zrzucono pierwszych Cichociemnych w nocy z 15 na 16 lutego 1941 r. (domena publiczna).

Z tych dość topornie przystosowanych maszyn wykonywano skoki ćwiczebne w jednostkach polskich i brytyjskich, z niego także przeprowadzono pierwszy desant cichociemnych. W ramach operacji „Adolphus” bombowiec o numerze Z6473 dowodzony przez kapitana F. Keasta wyleciał do Polski w noc z 15 na 16 lutego 1941 roku, wioząc grupę spadochronową w składzie mjr. Stanisław Krzymowski „Kostka”, rtm. Józef Zabielski „Żbik” i bomb. Czesław Raczkowski „Orkan”. Operacja nie przebiegła bez komplikacji. W skutek błędów nawigacyjnych spadochroniarzy zrzucono nie nad Włoszczową a nad Śląskiem Cieszyńskim, po wylądowaniu w baku pozostało jedynie 50 litrów benzyny (dla porównania, bak w tym modelu miał 3805 litrów pojemności), oba silniki zaś były tak wyeksploatowane, że trzeba było je wymienić. Tym niemniej misję udało się wykonać. Jasne jednak było, że na dłuższą metę nie da się w ten sposób prowadzić zrzutów. Jednostkę stopniowo przezbrajano na ciężkie bombowce Handley Page Halifax, później zaś zaopatrzono ją w otrzymane od Amerykanów ciężkie bombowce Consolidated B-24 Liberator.

Cichociemnych przerzucano na początku trasą biegnącą na wprost, przez Niemcy, rychło jednak to zarzucono, wiązało się to bowiem ze zbyt dużym zagrożeniem ze strony obrony przeciwlotniczej. Wytyczono więc inną trasę, która biegła nad północną Danią i Kattegatem, Pomorzem Zachodnim, gdzie na odcinku Szczecin-Kołobrzeg samoloty wracały nad ląd i kończyła w okolicach Torunia, skąd załogi leciały do konkretnych punktów zrzutu. Jednak wraz z biegiem wojny trasa ta robiła się coraz bardziej niebezpieczna, bowiem Niemcy rozwijali obronę przeciwlotniczą swojej północnej granicy. Zaplanowano trasę biegnącą jeszcze bardziej na północ, niemal zawadzając o Sztokholm, powrócił jednak problem pierwszych lotów na Whitleyach: trasa była tak długa, że punkty zrzutu znajdowały się na granicy zasięgu maszyn. Rychło zrezygnowano z tego wariantu, było to już jednak po operacji „Husky” i wyparciu wojsk Osi z południowych Włoch. Polskie załogi zostały wtedy wyłączone ze składu 138 Dywizjonu i połączone w 1586 Eskadrę Specjalnego Przeznaczenia, która latała początkowo z Tunisu, potem zaś została przebazowana do Brindisi.

Publikację artykułu zainspirowało wprowadzenie przez Narodowy Bank Polski do obiegu srebrnej monety „75. rocznica pierwszego zrzutu Cichociemnych” o nominale 10 zł:

cena:
Pomysłodawca stworzenia Cichociemnych Maciej Kalenkiewicz w czasie walk AK na Wileńszczyźnie w ramach operacji Ostra Brama. „Kotwicz” zginął w walce z Rosjanami 21 sierpnia 1944 r. (domena publiczna).
REKLAMA

Przyjmuje się, że z załóg transportujących cichociemnych lepiej sprawdzały się polskie. Spowodowane to było trzema czynnikami. Po pierwsze, loty te przebiegały w bardzo ciężkich warunkach pod względem nawigacyjnym. Bombowce leciały samotnie, pozbawione jakiejkolwiek eskorty (której zresztą żaden myśliwiec hipotetycznie nawet nie mógłby zapewnić w początkowym okresie), mogąc liczyć jedynie na to, że podczas drogi w obie strony nie zostaną wykryte. W tej sytuacji lotnicy zmuszeni byli lecieć bez pomocy radia, czy później radaru, kierując się jedynie rozpoznaniem terenu. Zaś w lataniu przy pomocy tzw. nocnej nawigacji niskiej załogi polskie szkolone były jeszcze przed wojną, w przeciwieństwie do brytyjskich. Po drugie, Polacy lepiej od innych załóg znali topografię swojego kraju i łatwiej odnajdywali punkty charakterystyczne. Po trzecie wreszcie, co również jest ważne, mieli po prostu o wiele większą od innych motywację.

Garść cyfr

Do służby jako Cichociemny zgłosiło w sumie 2413 osoby: jeden generał, 112 oficerów sztabowych, 894 oficerów młodszych, 592 podoficerów, 771 szeregowych, 15 kobiet i 28 kurierów cywilnych. Mordercze szkolenie ukończyło 606 osób z czego 579 zostało uznanych za gotowych do zrzutu. Do końca 1944 roku do kraju przerzucono 316 cichociemnych i 28 kurierów cywilnych. Spadochroniarze przewieźli ze sobą również ok. 670 ton wyposażenia (broń, amunicja, materiały wybuchowe, sprzęt radiowy, umundurowanie, medykamenty etc.) oraz pieniądze: 26 299 375 dolarów papierowych i w złocie, 1755 funtów w złocie, 3 578 000 marek, 10 000 peset oraz 40 869 800 fałszywych złotych okupacyjnych (tzw. młynarek). Pieniądze te przeznaczone były dla Armii Krajowej, prócz tego przewieźli oni dla Delegatury Rządu 8 593 788 dolarów papierowych, 1644 funty złotem, 15 911 900 marek i 400 000 „młynarek”.

Loty trwały od nocy 15/16 lutego 1941 roku do nocy 28/29 września 1944 roku. W tym czasie wykonano 858 startów z czego 483 zakończyły się zrzutem lub, podczas operacji „Most”, lądowaniem. Załogi polskie wykonały 241 lotów, brytyjskie 135 zaś amerykańskie 107. Utracono łącznie 70 samolotów, z czego polskie straty wyniosły 30 maszyn i 78 zabitych, 28 osób trafiło do niewoli zaś 6 udało się uratować Armii Krajowej.

Pomnik w Dębowcu upamiętniający miejsce zrzucenia pierwszych Cichociemnych (fot. D T G, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0).

Cisi i skuteczni

Kapitanom Górskiemu, Kalenkiewiczowi i Jaźwińskiemu oraz całemu Oddziałowi VI udało się dokonać wielkiego wyczynu. Od podstaw, metodą prób i błędów, stworzyli oni jeden z najefektywniejszych i najlepszych programów szkoleniowych dla oddziałów specjalnych z II wojny światowej. Opracowali go bazując na założeniach, które dziś leżą u podstaw tworzenia oddziałów specjalnych na całym świecie. Gdyby z cichociemnych formowano konkretne jednostki, które potem przerzucano by w całości poza terytorium wroga, można by śmiało powiedzieć, że Cichociemni byli pierwszym oddziałem specjalnym w dzisiejszym rozumieniu w historii świata. Nie taki był jednak cel: Oddziałowi VI chodziło o wzmocnienie Państwa Podziemnego najlepszymi ekspertami w dziedzinie walki, konspiracji i wywiadu, jakich dało się w krótkim czasie wyszkolić poza granicami kraju. Cel ten, dzięki nowatorstwu, motywacji i żelaznej determinacji udało się w pełni zrealizować. 2016 roku Sejm RP ogłosił Rokiem Cichociemnych, a Narodowy Bank Polski upamiętnił tę wyjątkową jednostkę specjalną monetą o nominale 10 zł.

Bibliografia:

  • Cichociemni [dostęp: 15 lutego 2016 roku] <[http://www.cichociemni.ovh.org/]>.
  • Jankowski Stanisław, Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie, PIW Warszawa 1996.
  • Korczyński Grzegorz, Polskie oddziały specjalne w II wojnie światowej, Bellona, Warszawa 2014.
  • Śledziński Kacper, Cichociemni: elita polskiej dywersji, Znak, Kraków 2012.
  • Tucholski Jędrzej, Cichociemni, Wydawnictwo Dolnośląskie, Poznań-Wrocław 2010.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

Publikację artykułu zainspirowało wprowadzenie przez Narodowy Bank Polski do obiegu srebrnej monety „75. rocznica pierwszego zrzutu Cichociemnych” o nominale 10 zł:

cena:
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Przemysław Mrówka
Absolwent Instytut Historycznego UW, były członek zarządu Koła Naukowego Historyków Wojskowości. Zajmuje się głównie historią wojskowości i drugiej połowy XX wieku, publikował, m. in. w „Gońcu Wolności”, „Uważam Rze Historia” i „Teologii Politycznej”. Były redaktor naczelny portalu Histmag.org. Miłośnik niezdrowego trybu życia.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone