Julius Margolin – „Podróż do krainy zeków” – recenzja i ocena

opublikowano: 2014-01-21 11:24
wolna licencja
poleć artykuł:
Mroźne piekło zgotowane przez stalinowską despocje dziesiątkom nacji zamieszkujących Związek Sowiecki (a przy okazji również sąsiadom tego kraju) to współcześnie fakt nie podlegający dyskusji. Był jednak taki czas, gdy „przecieki” o łagrach traktowano po lepszej stronie żelaznej kurtyny z niedowierzaniem. Jeszcze częściej reagowano histerycznym oburzeniem formułowanym pod adresem nielicznych szczęśliwców, którym cudem udało się wydobyć z totalitarnego potrzasku.
REKLAMA
Julius Margolin
Podróż do krainy zeków
nasza ocena:
10/10
cena:
49,90 zł
Wydawca:
Czarne
Tłumaczenie:
Jerzy Czech
Rok wydania:
2013
Okładka:
miękka, foliowana, ze skrzydełkami
Format:
133 x 215 cm
ISBN:
978-83-7536-538-2

Jedną z tych osób był Julius Margolin (1900–1971), mieszkaniec Pińska, zagorzały syjonista, a przy okazji doktor filozofii, który u schyłku lata 1939 r. miał pecha zasiedzieć się z wizytą u swoich łódzkich krewnych. Tym większego, że po 17 września, pomimo podjęcia co najmniej kilku prób wydobycia się z terytoriów II Rzeczypospolitej zajętych przez Armię Czerwoną, zmuszony był pozostać na obszarach wcielonych do Związku Sowieckiego. Konsekwentnie odmawiając przyjęcia obywatelstwa „ojczyzny proletariatu” i dopominając się równocześnie zgody na wyjazd do Palestyny, de facto podpisał na siebie wyrok. Tym samym w czerwcu 1940 r. znalazł się pośród przeszło półmilionowej rzeszy obywateli polskich wywiezionych w głąb bezkresów państwa sowieckiego. Jak czas pokazał, miał tam spędzić długie i bolesne pięć lat, który to pobyt kosztował go zdrowotne wyniszczenie oraz uraz psychiczny, którego „zek (skrót od oficjalnego określenia więźnia łagru – zakluczonnyj kanałoarmiejec) Margolin” nie wyzbył się aż do swej śmierci.

Zdawałoby się, że podobnie jak w przypadku nie tak dawno opublikowanej „Drogi lodowej” (zapisu wspomnień Stefana Waydenfelda), także i tym razem będziemy mieli do czynienia z kolejną kroniką osobistej traumy doznanej w zetknięciu z bezwzględną machiną sowieckiego „przemiału” potencjalnych wrogów panującego systemu. I choć tak jest w istocie, wspomnienia Margolina wyróżnia jednak moment ich zaistnienia, tj. rok 1947. Wówczas deklarowana pomiędzy sprzymierzonymi pogromcami Hitlera przyjaźń, choć nadwątlona m.in. niesnaskami na tle powojennego losu Niemiec, zdawała się wciąż obowiązującym prawem. Tym samym krytyka wobec Związku Sowieckiego, bądź co bądź zwycięskiego koalicjanta, wydawała się co najmniej niewskazana. Również dla zachodnich aliantów, którzy uczciwie rozpatrując doniesienia o totalitarnej naturze władzy Stalina, musieliby przyznać się do współpracy z despotą nie lepszym od wodza III Rzeszy. Nic zatem dziwnego, że publikacje wspomnień Margolina w dużej mierze zignorowano zarówno w społeczeństwach Zachodu, jak i formującym się państwie Izrael. Zwłaszcza że kierujący nowym bytem politycznym socjaliści spod znaku Ben Guriona nie szczędzili umizgów wobec Kremla, licząc na protekcję względem Brytyjczyków, coraz bardziej rozdrażnionych poczynaniami żydowskich osadników w Palestynie. Ponadto trudno przejść obojętnie wobec wzmianek o wręcz nadgorliwym wysługiwaniu się niektórych przedstawicieli ludności żydowskiej zarówno Armii Czerwonej, jak i NKWD.

Nie było zatem innego wyjścia: bolesne świadectwo byłego zeka musiało zostać wyciszone. Co prawda nie udało się w pełni zagłuszyć upartego Margolina, ale jak wzmiankuje nie bez dozy goryczy Jerzy Czech (polski tłumacz jego wspomnień): Gdyby po wojnie bardziej interesowano się relacjami byłych łagierników, być może mówilibyśmy dzisiaj nie „archipelag GUŁAG” tylko „kraina zeków” (s. 12). Niestety we wspomnianym okresie mechanizm wyparcia do spółki ze sprytnie wdrażaną manipulacją sowieckiej agentury wpływu przekreśliły taką ewentualność. Czytelników nie przysporzyło mu również określenie bezkrytycznie zapatrzonych w Stalina intelektualistów zachodnich mianem „sprzedajnych piór”. Stąd opinia publiczna świata zachodniego okazała się wobec świadectwa Margolina zaskakująco obojętna.

REKLAMA

Z tym większą satysfakcją wypada powitać polską edycję „Podróży do krainy zeków”, pozycję szokującą i pełną celnych obserwacji. Margolin bowiem (w odróżnieniu od żydowskich socjalistów z Palestyny czy Zachodniej Europy) nie przejawiał cienia złudzeń co do natury władzy Stalina. Na własnej skórze odczuł „dobrodziejstwa” Kraju Rad i nie szczędzi pod tym względem wyjątkowo koszmarnych szczegółów.

Siedem minionych lat uczyniło ze mnie zdecydowanego, zawziętego wroga ustroju radzieckiego. Nienawidzę go całym sercem, całą mocą swoich myśli. Wszystko, co zobaczyłem, napełniło mnie przerażeniem i wstrętem na resztę życia (s. 8).

„Podziemne królestwo” (jak zwykł on niekiedy określać utajnioną przed światem sieć łagrów) nabiera chwilami niemal cech mistycznych, porównywalnych ze starotestamentowym Szeolem. Stąd krok po kroku autor objaśnia mechanizm dehumanizacji skazańców: ich fizyczną i psychiczną destrukcję wywołaną ekstremalnymi warunkami bytu, pracą ponad siły, głodowymi przydziałami żywności oraz poczuciem wszechobecnej beznadziei.

Metodycznie (…) system obozowy odczłowiecza wolnych ludzi, zmienia ich w siłę roboczo-pociągową, a niewolników doprowadza do stanu zbydlęcenia (s. 229).

O dziwo, w tym pełnym tragicznych refleksji wspomnieniu nie obyło się bez akcentów humorystycznych. Stanowią one pochodną absurdów towarzyszących zaprowadzaniu sowieckich porządków, które w sceptycznie usposobionym doktorze filozofii raz za razem wzbudzały uśmiech politowania (m.in. epizod z „Kopenhagą” – s. 38). Autor pozwala sobie również na odrobinę domorosłej historiozofii, zwykle opartej na braku znajomości pełnego kontekstu historycznego (np. przy okazji wzmianki o aneksji przez Polskę Zaolzia – s. 29) bądź też wynikającej z osobistych uprzedzeń (m.in. wobec władz II Rzeczypospolitej). Całość rozpisano stylem tętniącym od szczegółów i z wyraźnie dostrzegalnym literackim zacięciem. Przy czym „Podróż…” ani przez chwilę nie traci swych cech literatury faktu.

Natomiast odczuwalnym niedopatrzeniem polskiej redakcji jest brak zamieszczenia choćby ogólnej mapy szlaku przebytego przez autora. W przypadku wzmiankowanej „Drogi lodowej” tego typu dodatek okazał się cenną pomocą podczas śledzenia trasy przebytej przez rodzinę Waydenfeldów. Niestety niczego takiego nie uświadczymy w „Podróży…”.

Ów drobny mankament nie deprecjonuje jednak siły rażenia zawartego w tej publikacji świadectwa. Pomimo upływu niemal siedemdziesięciu lat od jego powstania mnogość zawartych w nim szczegółów przy równoczesnej szczerości tych wspomnień oraz trafnym zdefiniowaniu cech stalinowskiej dyktatury nie pozostawi obojętnym żadnego z czytelników tej książki.

Zobacz też:

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Przemysław Mazur
Rodem z Lublina; absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Interesuje się dziejami kultur mezopotamskich, hiszpańskich odkryć geograficznych oraz religioznawstwem. Nie oparł się również urokowi komiksu i fantastyki. Publikował m.in. w „Mówią Wieki” i kwartalniku „Fronda”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone