Michaił Gorbaczow - komunistyczny liberał?

opublikowano: 2016-04-22 08:00— aktualizowano: 2022-08-30 21:22
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Od lat nie milknie spór: czy Michaił Gorbaczow był wielkim reformatorem, czy wielkim nieudacznikiem? Czy najbardziej znany komunistyczny liberał był najgorszym przywódcą Związku Sowieckiego?
REKLAMA

Zobacz też: Michaił Gorbaczow – mąż opatrznościowy czy grabarz ZSRR?

Michaił Gorbaczow w 1986 r. (fot. RIA Novosti archive, image #359290 / Yuryi Abramochkin, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported)

„Nie jestem głupcem i nie uważam go za liberała. Choć w świecie zachodnim, zwłaszcza wśród dziennikarzy i polityków, nie brakuje głupców. Madame Raisa Gorbaczow jest atrakcyjną kobietą, która podróżuje do Paryża i tam kupuje sukienki. Ale mnie nie chodzi o nią, tylko o niego. On jest nowoczesnym komunistą. I choć nie był w Kalifornii czy Hollywood, sztukę PR-u wyssał chyba z mlekiem matki. Tyle że Goebbels, jeden z tych, którzy byli odpowiedzialni za przestępstwa ery Hitlera, też był wielkim specjalistą od PR-u”. Tak w październiku 1986 roku w wywiadzie dla amerykańskiego „Newsweeka” kanclerz RFN Helmut Kohl, nieco chaotycznie, podsumował nowego szefa radzieckiej partii Michaiła Gorbaczowa.

Gorbaczow, który zastąpił kremlowskich starców, różnił się od nich jak dzień od nocy: nie tylko wiekiem, ale i elokwencją, sposobem ujmowania problemów, kreowaniem własnego wizerunku i sposobem traktowania mediów. Jako pierwszy w dziejach szef partii radzieckiej zaczął stale publicznie pokazywać się z żoną. Tak jak to jest w zwyczaju polityków zachodnich. Rosjanie znali do tej pory jedynie żonę Chruszczowa, Ninę. Archetyp rosyjskiej mateczki: przedwcześnie postarzałej, skromnej, bez makijażu, ze złotymi plombami w uzębieniu, Choć mimo wszystko Nina Chruszczow podczas wizyty u boku męża w USA podbiła serca Amerykanów. Tylko legendarna dziennikarka Dorothy Kilgallen, połączenie Moniki Olejnik z Joanną Horodyńską, sugerowała jej noszenie gorsetów i kreacji od paryskich projektantów mody wzorem prezydenckiej żony, niezwykle eleganckiej Jacqueline Kennedy.

Raisa Gorbaczow nie cierpiała na kompleksy wcześniejszych pokoleń radzieckich kobiet. Reprezentowała nowy Związek Radziecki. Jako pierwsza dama zapraszała pisarzy, aktorów i artystów na filiżankę herbaty z samowara. A największą sławę radzieckiej mody, Sławę Zajcewa okrzykniętego przez Zachód Czerwonym Diorem, na konwersacje o designie. W chwili objęcia przez męża władzy na Kremlu miała 52 lata, wyglądała na 10 lat młodszą. Szczupła i elegancka, zawsze w szpilkach, pachnąca perfumami „Opium” od Saint-Laurenta. Nie gorzej niż mąż zarządzała swoim wizerunkiem. Przed kamerą zawsze uśmiechnięta, z hollywoodzką manierą machała ręką. Amerykański „Time” porównywał jej uczesania z fryzurami prezydenckiej żony Nancy Reagan. Oprócz wyglądu nienagannego jak z zachodnich salonów pierwsza dama Związku Radzieckiego mogła się pochwalić doktoratem z socjologii i znajomością języków obcych. Miała olbrzymi wpływ na męża, choć niebezpośrednio na jego decyzje polityczne. Do dziś nie wiadomo, jaką rolę odegrała w podjęciu decyzji przez kremlowskich starców, którzy jej męża wybrali na szefa partii, następcę Lenina, Stalina i Breżniewa. Na przesądzającym posiedzeniu Politbiura, 12-osobowej wierchuszki partii, 11 marca 1985 roku wszechwładny minister spraw zagranicznych Andriej Gromyko rekomendował Gorbaczowa, tłumacząc towarzyszom, że nikt go nie zna tak dobrze, jak on. Raisa Gorbaczow była jego siostrzenicą. „Masz szczęście, że masz mnie” – powtarzała mężowi przez wszystkie lata małżeństwa.

REKLAMA

A szczęście mu na początku nie sprzyjało. Na studiach miał jedną parę spodni i marynarkę. Nie udało mu się nawet po studiach prawniczych znaleźć posady w prokuraturze. To już wolał wrócić do rodzinnego Stawropola na Kaukazie. Rodzinę z małą córeczką utrzymywała Raisa z pensji wykładowcy – 300 rubli. Mąż, funkcjonariusz młodzieżowej przybudówki komunistycznej, Komsomołu, nie zaliczał się do buntowników. Zajmował się agitacją partyjną za psie pieniądze, za to miał czas wystawać w kolejkach do domów handlowych, by kupić tekstylia, z których Raisa szyła dla siebie sukienki. I mozolnie, szczebel po szczeblu, wdrapywał się po drabinie partyjnej na prowincji. Aż został I sekretarzem partii w Stawropolu, miasta średniej wielkości z niewielkim przemysłem, wciśniętego między niekończące się pola zbóż. Na tym stanowisku był jednym ze stu pięćdziesięciu regionalnych partyjnych szefów w Rosji schyłkowego Chruszczowa. Od tej pory jednak protegowali go dwaj wypływowi kremlowscy notable, szef KGB Jurij Andropow i marszałek Dmitrij Ustinow, za Breżniewa minister obrony, partyjny beton. Andropow często przyjeżdżał do podlegającego partyjnej jurysdykcji Gorbaczowa Kisłowodzka, uzdrowiska, w którym kurował chore nerki. Zaprzyjaźnił się nim. Razem z Ustinowem wprowadził młodzieniaszka przed pięćdziesiątką do starczego gremium na Kremlu – Politbiura. Z perspektywą na sukcesję tronu. Andropow nie wyzbył się nadziei, że socjalizm sprawdzi się, pod warunkiem, że wyeliminuje się oszustwa i bumelanctwo w urzędach i fabrykach. A o tym cały czas mówił mu Gorbaczow.

Tekst jest fragmentem książki Arkadiusza Stempina „Sojusznicy. Od Fryderyka i Katarzyny Wielkiej do Merkel i Putina”:

Arkadiusz Stempin
cena:
44,99 zł
Wydawca:
AGORA SA
Rok wydania:
Warszawa, kwiecień 2016
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
520 stron
Data i miejsce wydania:
Warszawa, kwiecień 2016
Format:
135 x 210 mm
Jurij Andropow (domena publiczna).

W Politbiurze Gorbaczow był odpowiedzialny za rolnictwo. Ze zmiennym szczęściem. Żniwa, najważniejszy latem front walki partii z przyrodą, pod jego nadzorem często się nie udawały. Choć w latach szkolnej młodości podczas wakacji pracował z sukcesem na rozklekotanym kombajnie – wraz ze swoim zespołem zdobył Czerwony Sztandar Pracy, wielce pożądany order. Teraz miał protektora. Andropow, partyjny dinozaur, świetnie wiedział, jak ostrożnie trzeba postępować w kremlowskim klubie starców, wyjątkowym gnieździe żmij. Sam już jedną nogą w grobie, wygrał rywalizację o sukcesję po zmarłym Breżniewie. A nim zmarł po kilkunastu miesiącach w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, skierował ze szpitala dla kremlowskiej elity list do Komitetu Centralnego, sugerując przekazanie przywództwa partii w ręce swego beniaminka. Później to kluczowe zdanie w tajemniczy sposób zniknęło z przesłania. Tak twierdzą jedni. Inni utrzymują, że partyjna starszyzna list przechwyciła i nie dopuściła, by w ogóle pojawił się podczas obrad. Andropow, podłączony do dializy w szpitalu, wpadł w furię. Zamiast Gorbaczowa „urząd objęła kolejna partyjna mumia”, stetryczały i niedołężny Konstantin Czernienko. „Kostię będzie łatwiej kontrolować niż Miszę” – zadecydowało Politbiuro, kierując się zapewne dobrem kolektywu. Ze swoimi 83 latami Czernienko dostarczał powodów do kpin, że w starciu partyjnych starców wykazał się najlepszym EKG. Chyba jednak sfałszowanym, bo od początku rządów nie był zdolny prowadzić posiedzeń Politbiura. Już podczas pogrzebu Andropowa nie dał rady wejść na trybunę i z trudem odczytał z kartki mowę pogrzebową. Lekarze wysłali go do sanatorium, gdzie nabawił się zapalenia płuc. Na Kreml wrócił, ale na wózku inwalidzkim. Z obrad Politbiura wynoszono go na wpół nieprzytomnego do sąsiedniego gabinetu. Wtedy zastępował go Gorbaczow. Na plenum KC zrobiono, bowiem ukłon pod adresem Andropowa, wybierając jego pupila na numer 2 w Politbiurze. Pod nieobecność bossa przewodniczył obradom Politbiura. Dwa tygodnie przed śmiercią radziecka telewizja pokazała Czernienkę, jak wrzuca do urny kartkę do głosowania w wyborach do radzieckiego parlamentu. Nagranie pochodziło ze szpitala. Czernienko stracił przytomność, co z relacji zostało wycięte. Za jego rządów reżim radziecki opływał w dostatki dzięki rabunkowej eksploatacji ropy. Reszta gospodarki bankrutowała. Przegapiono epokę zaawansowanych technologii. Popularny dowcip, jaki krążył od Estonii do Władywostoku, mówił, że Związek Radziecki produkuje najlepsze mikrokomputery – największe na świecie. W tym czasie USA wchodziły w erę gwiezdnych wojen i małych komputerów osobistych. Nowy prezydent USA Ronald Reagan pomimo zaawansowanego wieku ucieleśniał sobą witalność i polityczną ofensywę Zachodu. Odpowiedniego partnera znalazł dopiero w Gorbaczowie, gdy ten po śmierci Czernienki przejął po nim pałeczkę. Zastąpił rządzących przez ostatnich 10 lat pacjentów kremlowskiego szpitala.

REKLAMA

Okoliczności jego wyboru do dziś pozostają niejasne. Na przesądzającym o nominacji posiedzeniu Politbiura 11 marca 1985 roku poparł go Gromyko. Kilku towarzyszy było nieobecnych – przebywali na zagranicznych wyjazdach służbowych. Na posiedzeniu omawiano m.in. wyniki wyborów do parlamentu radzieckiego i konieczność użycia aparatów do elektrostymulacji za 400 tys. rubli. Na przebieg posiedzenia swój cień rzucała agonia Czernienki. W domu gościnnym radzieckiej partii na Wzgórzach Leninowskich żona Czernienki wydała przyjęcie z okazji Dnia Kobiet. Schorowana wdowa po Breżniewie przez cały czas siedziała przykuta do krzesła, Lidia Gromyko i Anna Czernienko tańczyły. Według pogłosek tego dnia zmarł jej mąż. Oficjalnie śmierć ogłoszono dopiero 10 marca. Zebrany Komitet Centralny, 300-osobowe gremium obradujące dwa razy w roku i potwierdzające skład Politbiura oraz wybór sekretarza generalnego, pobłogosławiło nominację 54-letniego Gorbaczowa. Trzy lata później szef partii połączył w swoich rękach urząd głowy państwa. Breżniew potrzebował na to 13 lat.

REKLAMA

Nowy sekretarz generalny przejął kierownictwo nad silnie skostniałym aparatem partyjnym, którego hierarchiczność najlepiej oddaje rytuał posiedzeń partyjnej wierchuszki – Biura Politycznego. Jego pomieszczenia znajdowały się w byłej Sali Senatorskiej na Kremlu, wzniesionej przez Matwieja Kozakowa, architekta rosyjskiego klasycyzmu. Z najważniejszego pomieszczenia, gabinetu sekretarza generalnego, wejście prowadziło z jednej strony do Sali Orzechowej, nazwanej od koloru ścian, z drugiej strony do Sali Konferencyjnej. Tu przy długim stole obradowało 12 członków Politbiura. O rangę od nich niższych kilkunastu kandydatów na członków i kilku sekretarzy Komitetu Centralnego partii (szerokiego gremium złożonego z przedstawicieli z całego kraju) siedziało na krzesłach ustawionych przy ścianie. W przylegającym do Sali Konferencyjnej foyer, nazywanym w partyjnym żargonie predbanik (szatnia w saunie), przy herbacie i ciastkach przestępowali z nogi na nogę wyżsi funkcjonariusze, wojskowi, ministrowie, eksperci, czekając na wyjście partyjnej wierchuszki z Sali Konferencyjnej. Herbatę w foyer podawano w porcelanowych filiżankach, ozdobionych herbem Związku Radzieckiego. Sala Orzechowa służyła do nieformalnych rozmów sekretarza generalnego z członkami Politbiura.

Tekst jest fragmentem książki Arkadiusza Stempina „Sojusznicy. Od Fryderyka i Katarzyny Wielkiej do Merkel i Putina”:

Arkadiusz Stempin
cena:
44,99 zł
Wydawca:
AGORA SA
Rok wydania:
Warszawa, kwiecień 2016
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
520 stron
Data i miejsce wydania:
Warszawa, kwiecień 2016
Format:
135 x 210 mm

Kandydat na członka Biura Politycznego Borys Jelcyn, już wtedy efekciarski populista, tak opisał ceremonię posiedzeń, której Gorbaczow nie zmienił: „Członkowie Politbiura zbierali się w jednej sali, kandydaci na członków jako funkcjonariusze drugiej kategorii w foyer, czekając na przybycie sekretarza generalnego. Za nim kroczyli członkowie Politbiura, zgodnie z ich rangą. Po Gorbaczowie szedł Gromyko, potem Jegor Ligaczow i Nikołaj Ryżkow. Reszta według porządku alfabetycznego. Przechodzili obok nas, kandydatów na członków Politbiura, gęsiego, jak hokeiści wychodzący z szatni na lodową taflę. W sali konferencyjnej zasiadali przy długim stole, każdy na swoim miejscu, na środku przewodniczący Gorbaczow. Co ciekawe, ten sam hierarchiczny rozkład miejsc obowiązywał też na stołowce”. Ducha, jaki przez ostatnie dziesięciolecia unosił się nad posiedzeniami Politbiura, nowy sekretarz generalny nie mógł przepędzić. Tak samo jak nie mógł sobie pozwolić na utratę poparcia partyjnych dinozaurów z KC, KGB, wojska i milicji.

REKLAMA

Gorbaczow – dynamiczny, w typie zachodniego menedżera, bolszewik słabej wiary w marksizm, który podczas oficjalnej wizyty w Londynie nie udał się na grób Karola Marksa, tylko z małżonką do sklepu Gucciego po damską torebkę – oprócz zmiany stylu rządzenia podjął dzieło, które go przerosło: reformę zmurszałego Związku Radzieckiego. Na większą nawet skalę niż przed trzema wiekami Piotr I. Swój program rewaloryzacji radzieckiego socjalizmu, wyciągnięcia kraju z cywilizacyjnej zapaści zamknął w dwóch słowach, pierestrojka i głasnost. Nie chciał rewolucji, tylko modernizacji kraju, w którym partyjny szef obwodu był królem, regionu – carem, a sekretarz generalny – pierwszym po bogu. Już nad grobem Czernienki Gorbaczow wezwał do ciężkiej pracy, zapowiadając zwiększenie dyscypliny i tępienie patologii: nieróbstwa, pychy, krętactwa. W dobie późnego Breżniewa zaszczytny tytuł Bohatera Związku Radzieckiego można było kupić w kremlowskiej centrali za milion rubli.

Gorbaczow i Erich Honecker (fot. ze zbiorów Bundesarchiv, R. Mittelstädt, Bild 183-1986-0421-010, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany)

Jacques Levesque, politolog i znawca zagadnień Rosji na uniwersytecie w Quebecu, określił kurs Gorbaczowa jako „przejściową ideologię” od leninizmu do socjaldemokracji. Trafnie. „Przejściowa ideologia” zastępowała bowiem bezpowrotnie utraconą iluzję – wiarę w zbawczy patent komunizmu. W swojej formie była jeszcze na wskroś leninowska, gdyż to partia miała przejąć inicjatywę ratowania kraju i w ten sposób, jak mówił Lenin, uzasadnić swoją przewodnią rolę. Ale treść koncepcji była już socjaldemokratyczna. Jak na Zachodzie zawierała elementy gospodarki rynkowej, z kulturowym i społecznym pluralizmem.

REKLAMA

W swojej kalkulacji Gorbaczow nie uwzględnił jednak dwóch okoliczności. Nie pozbył się starej partyjnej nomenklatury, a reglamentacją wódki ubódł mocno szarego człowieka radzieckiego, pozbawiając się sojusznika w walce z partyjnym betonem. Rozpoznał za to (choć dopiero gdy ceny ropy i gazu gwałtownie spadły, a na skutek kampanii antyalkoholowej skurczyły się wpływy do budżetu w 1986 roku), że radzieckie supermocarstwo to kolos na glinianych nogach. Bez szans na dotrzymanie kroku USA w gigantycznym wyścigu zbrojeń. Gorbaczow przystał więc na odprężenie z Zachodem i redukcję zbrojeń. Nawet ogłosił coś, na co się po II wojnie światowej nie odważyła żadna potęga militarna. Jednostronne zniszczenie 2600 rakiet z głowicami jądrowymi średniego zasięgu wycelowanymi w Europę Zachodnią i zapowiedział redukcję Armii Czerwonej o poł miliona żołnierzy, 10 tys. czołgów i 800 samolotów. W pakiecie dorzucił przełomowe słowa, wypowiedziane na najpoważniejszym światowym forum, w ONZ: „Jesteśmy dalecy od monopolu na prawdę”. Czym zdeptał biblię Lenina, Stalina i Breżniewa. I wiarę w robotniczo-chłopski raj na ziemi.

O mały włos Gorbaczow zmieniłby losy świata w zupełnie inny sposób – odebrałby Helmutowi Kohlowi prawo do dumnego tytułu ojca zjednoczenia Niemiec. W 1987 roku razem ze swoim gruzińskim ministrem spraw zagranicznych Eduardem Szewardnadze zaproponował Erichowi Honeckerowi rozebranie muru berlińskiego. Odpowiedzią była „ostra reakcja przyjaciół z NRD” – cytuje Gorbaczowa rosyjski historyk Vladislav Zubok z London School of Economics, który odkrył dokument z posiedzenia Politbiura z 30 maja 1987 roku. Radziecki szef partii i jego minister spraw zagranicznych wrócili z Berlina Wschodniego. Na posiedzeniu wierchuszki oświadczyli, że „relacje z NRD wymagają niekonwencjonalnych posunięć”. Szczegóły ich planu są niejasne. Ich autor, dziś na politycznej emeryturze i grubo po osiemdziesiątce, nie chce się na ten temat wypowiadać. Inni świadkowie nie żyją. Można się jednak domyślać, że sprawny PR-owiec Gorbaczow chciał coś ugrać w propagandowej rozgrywce z amerykańskim konkurentem. Reagan miał lada moment wybrać się do Berlina Zachodniego. W przededniu wizyty jego waszyngtońscy doradcy spierali się o to, czy ma wezwać władcę Kremla do rozebrania muru berlińskiego. O czym z pewnością wiedziały radzieckie służby bezpieczeństwa. Ostatecznie amerykański prezydent 12 czerwca 1987 roku spod berlińskiego muru wezwał Gorbaczowa: „Mr. Gorbachev, tear down this Wall!”. Reagan, zimnowojenny jastrząb, forsując program gwiezdnych wojen, budowy ofensywnego systemu rakietowego i defensywnej tarczy, chciał rzucić ZSRR na kolana. Podobnie jak jego niemiecki sojusznik – Helmut Kohl.

Tekst jest fragmentem książki Arkadiusza Stempina „Sojusznicy. Od Fryderyka i Katarzyny Wielkiej do Merkel i Putina”:

Arkadiusz Stempin
cena:
44,99 zł
Wydawca:
AGORA SA
Rok wydania:
Warszawa, kwiecień 2016
Okładka:
miękka ze skrzydełkami
Liczba stron:
520 stron
Data i miejsce wydania:
Warszawa, kwiecień 2016
Format:
135 x 210 mm
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Arkadiusz Stempin
Ur. 1964, na Uniwersytecie Jagiellońskim zdobył tytuł magistra historii (1992). Na Uniwersytecie we Freiburgu ukończył studia germanistyczne i historyczne (1997), uzyskał tam także tytuł doktora (2003, rozprawa Początki procesu polsko-niemieckiego pojednania. Maximilian-Kolbe-Werk, niem.), oraz habilitację (2008, temat pracy: Niemiecka polityka okupacyjna w Królestwie Kongresowym w latach 1915 – 1918, niem.). Obecnie pracownik Uniwersytetu we Freiburgu oraz Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone