Nieprawomyślni żołnierze w Budowie

opublikowano: 2009-09-04 07:56
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Niełatwo opisywać historię jednostki wojskowej w niewielkiej miejscowości, zagubionej gdzieś wśród pomorskich wzgórz, jezior i lasów. Życie w tak zwanym „zielonym garnizonie” zawsze toczyło się dość monotonnie, a wydarzenia wielkiej historii stosunkowo rzadko burzyły rutynę codziennych koszarowych czynności. Dopiero dociekliwe poszukiwania pozwoliły odkryć szereg tajemnic tego miejsca – w tym fakt, że koszary pełniły przez krótki czas funkcję ośrodka internowania dla działaczy „Solidarności”. Dzisiaj niemal nikt o tym nie pamięta.
REKLAMA
++Przed lekturą artykułu warto zapoznać się z tekstem Ordensburg nad Krosinem wprowadzającym w historię obiektu w Budowie. ++

Kiedy gromadziłem relacje żołnierzy zawodowych, którzy przez długie lata służyli w Budowie, zauważyłem, jak niewiele zmieniło się w peerelowskich rytuałach wojskowych w ciągu trzech dekad. A to nie jest dobra wiadomość dla badacza regionalnej historii. Z drugiej strony, położona między uroczymi jeziorami na skraju Puszczy Polskiej jednostka wojskowa, korzystająca z obiektów o bogatej historii, ma niezwykłą moc przyciągania. Mnóstwo tu tajemnic, niewyjaśnionych zagadek, mitów i legend. Słuchając relacji i odwiedzając koszary, rozsmakowałem się w specyficznej atmosferze tego obiektu. Okazuje się, że wielka historia wielokrotnie odciskała wyraźne piętno na życiu budowskich koszar. Z opowieści żołnierzy i personelu wyłaniają się niekiedy bardzo dramatyczne i zaskakujące historie.

Solidarnościowa kompania XI 1982 – II 1983

Niniejszy artykuł stanowi fragment książki o monumentalnym obiekcie w Budowie koło Złocieńca, „Od nazistowskiej twierdzy do polskich koszar” opublikowanej w 2008 roku przez wydawnictwo „Aljar” Alicja Leszczełowska. " Zobacz opis książki na stronie wydawnictwa " http://aljar.abc24.pl/default.asp?kat=56256&pro=397397.

W 2007 roku, najpierw w audycji radiowej koszalińskiego radia, a później w złocienieckiej prasie lokalnej gruchnęła wieść o tajnych obozach wojskowych dla działaczy „Solidarności”, które miały działać między innymi w Budowie w latach 1982-1983. Źródłem tej sensacyjnej i elektryzującej informacji był artykuł w „Dzienniku Wschodnim”, w którym opisano I Zjazd Uczestników Wojskowych Obozów Specjalnych 1982-1983 w Lublinie. Przybyło tam około stu opozycjonistów zamkniętych niegdyś w czterech obozach wojskowych: w Czerwonym Borze, Czarnem, Budowie i Chełmnie. Budowo zostało wymienione, lecz pozostałą część artykułu poświęcono obozowi w Czerwonym Borze. W magazynie tego samego „Dziennika Wschodniego” z 13 grudnia 2007 roku ukazał się kolejny artykuł autorstwa Magdaleny Bożko: Pod specjalnym nadzorem. Tutaj znowu znalazła się tylko niewielka wzmianka o Budowie: […] Zostali wywiezieni do czterech różnych obozów: w Czerwonym Borze, Budowie, Chełmnie i Czarnem. Z Lubelszczyzny najwięcej osób trafiło do Czerwonego Boru, a także do Budowa koło Złocieńca (Koszalińskie).

We wspomnianych artykułach brak jednak relacji opozycjonistów, którzy przebywali w Budowie. Postanowiłem zasięgnąć języka. Moimi rozmówcami byli jednak w większości żołnierze zawodowi służący w tych latach w budowskich koszarach. Wszyscy zaprzeczali istnieniu w Budowie obozu dla powołanych do wojska opozycjonistów. Wskazywali tylko na tak zwane „kompanie polowe”, w których według ich wiedzy służyli wyłącznie kryminaliści. Powoli utwierdzałem się w przekonaniu, że informacja o obozie wojskowym była fałszywa. Za każdym razem pytałem rozmówców, czy przypadkiem wśród kryminalistów nie było działaczy „Solidarności”. Służba w takim towarzystwie mogła być przecież formą dodatkowej, wyrafinowanej represji. Moi rozmówcy nic o tym nie słyszeli lub wręcz zaprzeczali. Podobno jedna z kompanii polowych zakwaterowana była w pierwszym baraku drewnianym koło dzisiejszego kościoła i zorganizowana przy 36 pułku artylerii. Jak się później okazało, wszyscy moi rozmówcy utożsamiali kompanię specjalną dla solidarnościowców przy JW 1013 (68 Pułk Czołgów Średnich) z tworzonymi nieco później kompaniami polowymi, w których rzeczywiście znaczny odsetek stanowiły osoby z kryminalną przeszłością. Jak się przekonamy, czytając poniższe relacje, ówczesne władze zrobiły wszystko, żeby do takich pomyłek dochodziło.

REKLAMA
Koszary w Budowie koło Złocieńca

Poruszyłem sprawę na forum internetowym magazynu „Odkrywca”, gdzie wielu pasjonatów chętnie dyskutowało o budowskich zagadkach historii. Rezultaty były podobne. Przytaczam wypowiedź użytkownika forum Tom60, która zawiera kilka interesujących informacji:

Ustosunkowując się do informacji o wojskowym obozie dla działaczy „Solidarności” w latach 1982-1983, myślę, że jest to raczej fikcja. W tych latach istniała przy 36 pułku artylerii tzw. kompania polowa, składająca się z osób kończących karę pozbawienia wolności, z nieuregulowanym stosunkiem do służby wojskowej. Została rozformowana ok. 20 października 1983 r. po zniesieniu rygorów stanu wojennego. Kompanią tą opiekowała się służba polityczna 36 pułku artylerii. Wiek żołnierzy wcielonych do kompanii polowej to 35-40 lat. Dowódcami drużyn byli żołnierze zasadniczej służby wojskowej rekomendowani przez WSW, dochodziło tam do różnych incydentów w relacjach przełożony-podwładny.

Jak widać, znowu pytanie o obóz wojskowy wywołuje wypowiedź dotyczącą kompanii polowej. To zresztą nic dziwnego, gdyż osoby postronne nie mogły chyba odróżnić tych pododdziałów, które wprawdzie w różnym czasie, ale były zakwaterowane w tych samych barakach i wykonywały podobne prace ziemne na poligonie.

Koszary w Budowie: monumentalne wieże-kominy

Prawie całkowicie zwątpiłem w istnienie solidarnościowego obozu, gdy wtem poszukiwania w internecie przyniosły zaskakujący rezultat. Znalazłem relację pracownika naukowego Politechniki Wrocławskiej, Andrzeja Sołeckiego, o kompanii polowej w Budowie w 1976 roku. W tym pododdziale służyli opozycjoniści wspólnie z recydywistami. Osoby niechętne władzy wezwane zostały wtedy do wojska tylko na okres jednego miesiąca, w ramach działań prewencyjnych. Władze obawiały się wystąpień przeciwko podwyżkom cen.

REKLAMA

Teraz ze zdwojonym wysiłkiem drążyłem temat niepokornych żołnierzy z 1982 roku. Otóż w listopadzie 1982 roku szykowała się wielka akcja protestacyjna podziemnej „Solidarności”. Sposobem na jej częściowe spacyfikowanie było powołanie wybranych osób na kilkumiesięczne „szkolenia” wojskowe. Taki jednorazowy „turnus” mógł ujść uwadze liniowych żołnierzy, którzy byli moimi rozmówcami. Żołnierze z Budowa uwierzyli w intensywnie rozpowszechniane wiadomości o kompanii degeneratów i kryminalistów, a kiedy na wiosnę przy pułku artylerii powołano na półroczny okres kompanię polową złożoną z osób mających przeszłość kryminalną, wszystko zlało się w jedno.

Kolejny trop przyniosła mi wymiana zdań na forum internetowym z panem Leszkiem Jaranowskim, działaczem „Solidarności” z Krakowa, który przebywał w podobnym obozie w Czerwonym Borze:

Panie Jarosławie, proszę się zwrócić do Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” w Lublinie. Pracuje tam jeden z kolegów, który był w Budowie. Nie będę opowiadał o tym obozie, ponieważ byłem w Czerwonym Borze. Od niego, z pierwszej ręki, dowie się pan więcej. Co do przytoczonego faktu, że żołnierze zawodowi mówią tylko o istnieniu tak zwanej kompanii polowej, w której służyły osoby, które popełniły drobne przestępstwa kryminalne, to nic dziwnego, ponieważ tak przygotowywano grunt na przyjęcie działaczy „Solidarności” we wszystkich obozach.

Poszedłem tym tropem i dodzwoniłem się do Jacka Firkowskiego, wiceprzewodniczącego Zarządu Regionu Środkowowschodniego NSZZ „Solidarność”, który chętnie przekazał mi podstawowe informacje o swoim pobycie w Wojskowym Obozie Specjalnym w jednostce w Czarnem. Należała ona do tej samej 20 Dywizji Pancernej co budowskie jednostki. Kompania dla opozycjonistów liczyła w Czarnem około 100 żołnierzy, byli to działacze z Białegostoku, Lublina, Warszawy, Kielc i Kraśnika. „Ćwiczenia” trwały od 5 listopada 1982 do 3 lutego 1983 roku. Jadąc pociągiem z kartą powołania do tej jednostki, pan Firkowski poznał innego działacza „Solidarności”, Jana Andrzejkiewicza, który został skierowany do Budowa koło Złocieńca. Kiedy wspomniałem o tym, że w Budowie w pamięci kadry zawodowej pozostały tylko kompanie polowe, złożone z kryminalistów, pan Jacek roześmiał się. Przyjazd opozycjonistów do Czarnego został przygotowany w taki sposób, że obecni w jednostce żołnierze byli przekonani, że do koszar przyjadą zwyrodnialcy i kryminaliści. W ten sposób przez kilkanaście dni uzyskano dodatkową izolację „powołanych do wojska” działaczy „Solidarności”, gdyż żołnierze służby zasadniczej unikali wszelkich kontaktów z nimi. Dopiero później zrozumieli, z kim mają rzeczywiście do czynienia. Jacek Firkowski przypuszcza, że kadra zawodowa od początku zdawała sobie sprawę z sytuacji. Oficerowie z jednostki w Czarnem nie okazywali niechęci związkowcom, wykonywali po prostu rozkazy przełożonych. Zauważalne były nawet nieśmiałe oznaki współczucia. Oprócz miejscowej kadry byli tam też specjalnie dobrani przyjezdni, którzy wykazywali znaczną aktywność w dokuczaniu internowanym. „Internowani” – to chyba właściwe określenie, gdyż nie wydawano im broni, nie organizowano dla nich szkoleń i przetrzymywano w izolacji, pod ścisłym nadzorem. Z pewnością nie były to ćwiczenia wojskowe, lecz forma represji. O charakterze obozu najlepiej świadczy fakt, że w Czarnem nie wydano żołnierzom dystynkcji. Rozdanie właściwych oznaczeń stopni wojskowych nastąpiło dopiero po trzytygodniowym dopominaniu się. Mój rozmówca otrzymał wtedy należne mu dystynkcje kaprala.

REKLAMA

Żołnierze byli kierowani do prac na poligonie, gdzie wykonywali dość bezsensowne prace inżynieryjne. Jacek Firkowski mówi, że nawet takie obowiązki pozwalały lepiej znosić nudę i rozłąkę z rodziną. Do pierwszych odwiedzin najbliższych doszło dopiero po miesiącu. Kiedy pan Jacek chciał zadzwonić do żony, która przechodziła właśnie operację, do budki telefonicznej eskortował go uzbrojony żołnierz. Te pierwsze tygodnie były najtrudniejsze. Wszystkim ogolono włosy, zatajono cel zgrupowania i czas jego trwania.

Polecamy e-book Tomasza Leszkowicza – „Oblicza propagandy PRL”:

Tomasz Leszkowicz
„Oblicza propagandy PRL”
cena:
Wydawca:
Michał Świgoń PROMOHISTORIA (Histmag.org)
Liczba stron:
116
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-05-1
Zbiórka żołnierzy w budowskich koszarach

Wśród żołnierzy mieszkali informatorzy, którzy odegrali wyjątkowo niechlubną rolę. O wszelkiego rodzaju planowanych protestach natychmiast wiedziało dowództwo zgrupowania. Tak właśnie było, kiedy żołnierze organizowali protest dla uczczenia rocznicy wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia. W nocy poprzedzającej tę rocznicę ogłoszono alarm i zarządzono długi, wyczerpujący marsz. Perfidnie wykorzystywano fakt nominalnego powołania do służby wojskowej, gdyż wszelkie protesty łatwiej było tłumić, używając straszaka odpowiedzialności karnej za niewykonanie rozkazu. W przeciwieństwie do kompanii polowej z 1976 roku, w Czarnem w 1982 roku nie było kryminalistów, pododdział składał się tylko z represjonowanych działaczy „Solidarności”. Upokarzający był też sposób zakończenia obozu, kiedy przeprowadzono szczegółową rewizję, podczas której żołnierze musieli rozebrać się do naga. Następnie małymi grupami rozwożono rezerwistów na różne stacje kolejowe.

REKLAMA

Dalsze poszukiwania przyniosły kolejne trzy nazwiska działaczy „Solidarności”, którzy zostali powołani do jednostki w Budowie: Jan Andrzejkiewicz, Stanisław Czopowicz i Artur Kotyra. Wypowiedź tego ostatniego odnalazłem na jednej ze stron internetowych poświęconych Wojskowym Obozom Specjalnym. Artur Kotyra wymienił kolejne, czwarte nazwisko:

A mnie wraz ze Zbyszkiem Grucą zaraz po przyjeździe, tak na dzień dobry, zamknięto do aresztu – wtrąca Artur Kotyra, związkowiec z Cukrowni Lublin, który zimę 1982 roku spędził w Jednostce Wojskowej nr 1013 w Budowie koło Złocieńca. – To było przeżycie, nie byłem wcześniej w wojsku, gdyż miałem kategorię D.

Nawiązanie kontaktu z żołnierzami, którzy powołani zostali do Budowa, okazało się niezmiernie trudne. Artur Kotyra był przewodniczącym organizacji związkowej w Cukrowni Lublin i właśnie prowadził akcję protestacyjną przeciwko jej likwidacji. Robi więc to, co przed dwudziestu laty. Niestety, telefony cukrowni milczą. Według informacji, które przekazał mi Jacek Firkowski, Jan Andrzejkiewicz powinien być szefem NSZZ „Solidarność” w lubelskiej kopalni węgla kamiennego „Bogdanka”, ale w sekretariacie tego przedsiębiorstwa dowiaduję się, że pan Andrzejkiewicz został zwolniony. Nie mają też jego numeru telefonu. Chyba prześladuje mnie jakiś pech. Ponownie zwracam się do Leszka Jaranowskiego i od niego otrzymuję nick Stanisława Czopowicza w internetowym komunikatorze Skype. Wysyłam wiadomość i ku mojej radości otrzymuję odpowiedź:

Tak, byłem w Budowie w JW 1013 od 5.11.1982 r. do 3.02.1983 r. Nie wiem, jakimi wiadomościami mógłbym się podzielić. Przeszedłem wszystko to, co inni z mojego plutonu i dodatkowo trzydniową głodówkę w izbie chorych, po zatruciu się „pysznym” pasztetem mazowieckim na pierwszej kolacji. Może nasz obóz wyróżniało coś szczególnego, o czym nie wiem .

Odpowiadam szybko, że w Budowie wiele osób nic nie wie, a nawet zaprzecza istnieniu obozu dla działaczy „Solidarności”. Podaję mój e-mail i numer telefonu.

Zbiórka przed olimpijkami. Zdjęcie z archiwum 2 BZLeg

Telefon od Stanisława Czopowicza zaskakuje mnie podczas joggingu w lesie. Nie mam możliwości prowadzenia notatek, a tymczasem ze słuchawki płyną obfitym strumieniem daty, nazwiska i opisy wydarzeń. Chwytam patyk i zaczynam zapisywać wszystko na piaszczystej leśnej drodze. Później wklepuję te dane do telefonu komórkowego. Obawiałem się, że może to być jedyna nasza rozmowa, ale po kilku dniach spotykamy się przy kawie i wysłuchuję długiej opowieści.

REKLAMA

Stanisław Czopowicz był aktywnym działaczem nielegalnej wówczas „Solidarności” w Warszawskich Zakładach Komunikacji Miejskiej. Władze zdawały sobie sprawę z jego poczynań, co przejawiało się licznymi rewizjami mieszkania. Nic dziwnego, że znalazł się na liście tych, których należało prewencyjnie „powołać do wojska”:

W 1982 roku pracowałem w Miejskich Zakładach Komunikacyjnych w zajezdni Redutowa jako kierowca autobusu. Kiedy przyszło wezwanie do wojska, przebywałem z rodziną u teściów. Wezwanie przyniosła moja matka, zdając sobie sprawę, że chodzi o coś ważnego i pilnego. Kiedy otworzyłem przesyłkę, okazało się, że za dwa dni mam się stawić w jednostce wojskowej w jakimś Budowie. W Polsce są cztery miejscowości o takiej nazwie a słowa „koło Złocieńca” były niedbale nabazgrane i nie mogłem ich odczytać. Dopiero kobieta w kasie kolejowej domyśliła się, o jakie Budowo chodzi. Podróż koleją trwała cały dzień. Wyjechałem w godzinach rannych, a na dworzec w Złocieńcu dotarłem o około godziny 23. Na ulicy czekał wojskowy star i jakiś podoficer zagadnął mnie, czy chcę dostać się do jednostki. Na pace było już kilku mężczyzn, jednak w drodze prawie nie rozmawialiśmy, bo wszyscy byli zmęczeni podróżą.

Drewniane baraki, gdzie mieszkali kiedyś polscy jeńcy wojenni, później kwaterował tam batalion rozpoznawczy, WOS i kompanie polowe. Fot. M. Leszczełowski

Po przybyciu do jednostki Stanisław Czopowicz zjadł kolację. Pasztet nie wyglądał najlepiej, ale głód po wielogodzinnej podróży pociągiem był silniejszy. Wkrótce pojawiły się bóle brzucha i wysoka gorączka. Jego przybycie na izbę chorych wywołało pewien popłoch wśród sanitariuszy. Pan Stanisław dowiedział się wtedy, że wszyscy rezerwiści zostali przedstawieni innym żołnierzom jako niebezpieczni degeneraci i narkomani. Tymczasem na trzymiesięczne szkolenie w Budowie przybyło około siedemdziesięciu trzech związkowców. Odmiennie niż to miało miejsce w 1976 roku w obozie nie było kryminalistów, żołnierze kompanii pochodzili głównie z południowo-wschodniej części Polski i wszyscy byli związani z „Solidarnością”.

Rezerwistom otwarcie powiedziano, że za próbę opuszczenia koszar będą karani z całą surowością. Każde samowolne oddalenie nie miało być traktowane jak wykroczenie dyscyplinarne, lecz jak dezercja, czyli przestępstwo. Ta groźba skutkowała. Pan Stanisław wspomina:

Mieliśmy wrażenie, że wojsko szuka tylko pretekstu, żeby nas pognębić. Na warunki zakwaterowania nie mogliśmy jednak narzekać, zwłaszcza kiedy czytam o sytuacji w Czerwonym Borze. Mieszkaliśmy jak inni żołnierze. Atmosfera tworzona przez kadrę na oficjalnych zbiórkach była nieprzyjemna, zupełnie inaczej było podczas prac na poligonie, kiedy kadra kompanii zwracała się do nas zupełnie normalnie.

REKLAMA

Kompania zakwaterowana była w drewnianych barakach w pobliżu Drawy, które 13 grudnia 1981 roku opuścił 8 batalion rozpoznawczy.

Na „zajęcia” rezerwiści maszerowali do lasu za kanałem Drawy. Na trzydzieści osób wydawano tylko około sześciu łopat, piłę i jedną siekierę, co świadczyło o wadze wykonywanych prac. Zasypywali jakieś dziury, poprawiali drogę itp. Po tego rodzaju „szkoleniu” do książeczek wojskowych wpisywano dodatkową specjalność: „saper”, co zakrawało na kpinę.

Kadra zawodowa zachowywała się z reguły przyzwoicie, ale widać było, że obawiają się okazywać większą przychylność solidarnościowym żołnierzom, w których szeregach umieszczono prawdopodobnie informatorów. Działalność tych ostatnich dała się zauważyć w związku z pewnym incydentem. Rezerwiści dowiedzieli się, że trwają przygotowania do niedzielnej przysięgi młodego rocznika. Rodzice i zaproszeni goście, idąc do jednostki, musieli mijać drewniane baraki. Była więc okazja do zaplanowania jakiegoś żartu. O tych planach szybko doniesiono jednak kadrze jednostki, która o świcie w niedzielę ogłosiła kompanii alarm połączony z forsownym marszem terenowym.

Stanisław Czopowicz pamięta tylko jeden incydent, który stawia jego dowódcę plutonu, porucznika M., w złym świetle. Podczas marszu na poligon żołnierze zaczęli kreślić tak zwane kotwice „Solidarności” walczącej. Przestraszony porucznik zaczął gorączkowo szukać winnych. Próbował kupić informację od Stanisława Czopowicza, obiecując w zamian wyjazd do domu na przepustkę. Oferta została stanowczo odrzucona.

Na dowódców drużyn zostali wyznaczeni młodzi kaprale służby czynnej:

Wszyscy ci młodzi chłopcy mieli wpojone, że jesteśmy kryminalistami i narkomanami. Dopiero później przekonali się, że tak nie jest, ale mimo to w ogóle nie uczestniczyli w naszym codziennym życiu. Kiedy musieli wyprowadzić nas na zajęcia z musztry, zwoływali zbiórki, a poza tym kontaktów prawie nie było. Nie mieliśmy też styczności z personelem jednostki, tylko obsługa kuchni przywoziła nam jedzenie wózkiem akumulatorowym.

Narzekano na kiepskie jedzenie oferowane kompanii:

Nie chodziliśmy do stołówki żołnierskiej, zamiast tego urządzono nam prowizoryczną jadalnię w pobliżu baraków. Jedzenie było tak fatalne, że w końcu poskarżyliśmy się dowódcy pułku. Ciągle otrzymywaliśmy jakąś namiastkę zupy i rozwodniony kompot. Ser był bardzo często zepsuty. Dowódca wezwał kwatermistrza, który stwierdził, że nasz posiłek nie pasował do zatwierdzonego jadłospisu. Stało się jasne, że ktoś podkradał przeznaczone dla kompanii produkty żywnościowe. Po tym zdarzeniu przez dwa dni jedzenie było lepsze, a później znowu wszystko wróciło do normy.

REKLAMA
POLECAMY

Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!

Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!

Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/

Przy barakach zorganizowano małą kantynę, gdzie za wydawane żołnierzom kartki mogli kupić kawę, której picie stanowiło jedną z nielicznych przyjemności.

Żołnierze szukali też urozmaicenia kiepskiej kuchni:

Kiedyś wpadliśmy na pomysł i zaczęliśmy zbierać kiepską margarynę, wydawaną na kolację. Od gospodarzy mieszkających przy ulicy Nadrzecznej kupiliśmy najpierw 20 kilogramów ziemniaków, a później braliśmy nawet po pół worka. Tłuszcz został roztopiony na ognisku, a ziemniaki pokrojone na frytki. W ten sposób powstała potrawa lepsza od tych wydawanych w oficjalnej stołówce. Nazywaliśmy ją „ziemniaki po sapersku”. Było ich tylko trochę mało, ale zwyczaj się przyjął. Dowódca plutonu, porucznik M., nie przeszkadzał w tym pitraszeniu, a nawet dawał nam sygnały, kiedy możemy to spokojnie robić.

Było bardzo zimno, a tymczasem solidarnościowym wojakom nie wydano zimowych czapek, tylko berety. Ich rozmiarem nikt się nie przejmował. Pan Stanisław otrzymał za mały beret, który ciągle zsuwał mu się z głowy. W końcu po wielu żądaniach rzucono kompanii worek z czapkami zimowymi. Tym razem Stanisław Czopowicz otrzymał wielką czapkę o numerze 63, podczas gdy jego rozmiar głowy wynosił 56.

Zbliżał się 13 grudnia, rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Mój rozmówca tak wspomina rocznicowy protest:

Szczególne podekscytowanie kadry obserwowaliśmy, gdy zbliżała się rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Tymczasem my nie planowaliśmy niczego szczególnego. Po prostu podczas posiłków każdy z nas brał talerz z jedzeniem i po krótkiej chwili cała jego zawartość lądowała w kuble. Na drugi dzień dowódca pułku przyszedł na specjalnie zwołaną zbiórkę i miał do nas pretensje o zmarnowanie takiej ilości dobrego jedzenia. Dowódca pułku nie poruszał jednak sprawy rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, nie chcąc wkładać kija w mrowisko.

Dużo poważniejszy skandal wybuchł, kiedy radio Wolna Europa poinformowało o wojskowym obozie dla opozycjonistów w Budowie koło Złocieńca. Wymieniono nazwiska całej kompanijnej kadry. Zawrzało jak w ulu, gdyż stało się oczywiste, że komuś udało się przekazać tę informację na zewnątrz. O świcie ogłoszono alarm i wyrzucono żołnierzy z baraków, nie pozwalając im się ubrać. Kiedy rezerwiści stali w pidżamach na zbiórce, w barakach przeprowadzano szczegółową rewizję, przewracając wszystko do góry nogami. Szukano jakiejś radiostacji, ale bez rezultatu. Przez cały dzień nie było już spokoju: najpierw długi wyczerpujący marsz, a później musztra, ćwiczenia i powtarzane kilkakrotnie rewizje.

REKLAMA

W trzecim tygodniu pobytu na odwiedziny zaczęły przyjeżdżać rodziny. Do mnie przyjechała żona, która dotarła do jednostki o 10.00, o czym powiadomiono mnie dopiero po dwóch godzinach, co odebrałem jako wyjątkowo złośliwą szykanę. Po południu zwróciłem się do dowódcy plutonu z prośbą o przepustkę. Decyzję wypracowywano w pocie czoła przez półtorej godziny. Porucznik pewnie pytał o zgodę dowódcę jednostki. W końcu otrzymałem przepustkę i pojechaliśmy z żoną na dworzec w Złocieńcu.

Podczas naszej rozmowy pan Stanisław Czopowicz nie mógł opanować wzruszenia, kiedy opowiadał o wspólnej Wigilii w budowskim baraku. Rezerwiści przygotowywali się do tego wydarzenia kilka dni. Załatwili czyste prześcieradła, które posłużyły jako obrusy, zebrali też pewną ilość konserw rybnych, trochę chleba i czarną kawę.

Do dramatycznych wydarzeń doszło w momencie rozwiązywania zgrupowania:

Od początku nie wiedzieliśmy, kiedy nastąpi zwolnienie do cywila. Nikt nas nie informował. Ale po zachowaniu kadry wyczuwaliśmy, że nastąpi to lada chwila. Zbliżał się trzeci miesiąc ćwiczeń. Jednak do ostatniego momentu nic nam nie mówiono. Nagle na jednej ze zbiórek polecono nam iść się przebrać w cywilne ubrania. Zorganizowano to w taki sposób, że po zdjęciu munduru musieliśmy przejść do innego pomieszczenia, żeby włożyć cywilne ubrania. To przechodzenie między dwoma pomieszczeniami było swojego rodzaju pułapką. Od jakiegoś czasu wytwarzaliśmy własnym sumptem różnego rodzaju pamiątki z motywami „Solidarności”, stanu wojennego i obozu wojskowego w Budowie. Z monet robiliśmy medaliony z orłem, które były obrabiane pilnikiem i papierem ściernym. Powstawały też pamiątki z drewna brzozowego. Nie kryliśmy się z tym specjalnie, dlatego było wiadomo, że mamy tego rodzaju przedmioty. Większość z nas wyczuła niebezpieczeństwo i zostawiała pamiątki przy mundurach, co oznaczało ich utratę. Sześciu naszych kolegów postąpiło inaczej. Postanowili zaryzykować i zabrali pamiątki ze sobą. Niestety, jak dowiedziałem się kilka miesięcy później, cała szóstka została zatrzymana. Najpierw siedzieli trzy miesiące w areszcie wojskowym, a później kolejne trzy w cywilnym. Ostatecznie nie zdecydowano się wytoczyć im sprawy sądowej. Ich rodziny przez te pół roku były bez środków do życia, gdyż rodzinom aresztantów nie przysługiwało prawo do pobierania ich zakładowych pensji.

REKLAMA
Jeden z baraków, w których zakwaterowano działaczy „Solidarności”. Fot. M. Leszczełowski

Dziś Stanisław Czopowicz chce tylko, żeby oficjalnie przyznano, że ówczesne władze użyły polskiego munduru jako więziennego drelichu. Chce też, żeby ujawniono dokumenty o masowym powoływaniu do wojska działaczy „Solidarności” w listopadzie 1982 roku. Po rozmowach z żołnierzami zawodowymi z Budowa muszę przyznać, że nikt nie pamięta tutaj o solidarnościowej kompanii. Co gorsza, niemal wszyscy utożsamiają ten faktyczny wojskowy obóz internowania z późniejszymi kompaniami polowymi, które kwaterowały w tych samych barakach. Jak widać, perfidny plan przedstawiania opozycjonistów jako kryminalistów do dziś wydaje owoce.

Przez Stanisława Czopowicza dotarłem do Artura Kotyry, który w 1981 roku należał do władz NSZZ „Solidarność” Cukrowni Lublin. Załoga tego zakładu przywitała ogłoszenie stanu wojennego 13 grudnia strajkiem protestacyjnym. Prawdopodobnie tej właśnie okoliczności pan Artur zawdzięczał powołanie na „ćwiczenia rezerwy” do Budowa w listopadzie 1982 roku. Ze względu na kategorię zdrowia nigdy wcześniej nie był w wojsku. Przejazd pociągiem z Lublina do Budowa trwał wiele godzin. Połączenia nie były dobre, dlatego do jednostki w Budowie dotarł za późno, za co swój pierwszy dzień w wojsku spędził w areszcie. Po przybyciu do kompanii zakwaterowanej w drewnianych barakach Artur Kotyra szybko zorientował się, że jest wśród swoich. Każdy z rezerwistów był aktywnym działaczem zdelegalizowanej „Solidarności”: z Kielc, Świdnika, Lublina, Białegostoku i Warszawy. Otaczała ich powszechna nieufność. Młodym podoficerom, którzy pełnili funkcje dowódców drużyn, naopowiadano, że będą mieć do czynienia kryminalistami. Baraki były odizolowane od reszty jednostki, dlatego kontakty z innymi żołnierzami, personelem koszar i mieszkańcami osiedla były sporadyczne. Podczas wykonywania prac porządkowych na terenie garnizonu ciągle widzieli nieufne spojrzenia przypadkowo spotkanych osób. Pan Artur pamięta wiele wydarzeń, które opisał mi Stanisław Czopowicz: głodówka 13 grudnia 1982 roku, nazwiska kompanijnej kadry i jej dość poprawne zachowanie, wykonywanie trywialnych prac ziemnych na poligonie. Nie pamiętał wydarzenia z audycją w Radiu Wolna Europa, wspomniał za to o cyklicznych przesłuchaniach prowadzonych przez oficerów kontrwywiadu. Były one długotrwałe i męczące. Oficerowie wypytywali solidarnościowych rezerwistów o nastroje i zdarzenia w kompanii. Wiele pytań dotyczyło także ich macierzystych zakładów pracy. Inną ciekawostką było zorganizowanie przez jednego z kolegów z Warszawy czegoś w rodzaju sylwestrowych zawodów biegowych wokół baraków. Jak wspomniałem wcześniej, Artur Kotyra jako jedyny z kompanii nigdy wcześniej nie służył w wojsku. Pewnego dnia został zaprowadzony przez kogoś z kadry do sali w sztabie, gdzie wraz z kilkoma żołnierzami-sportowcami złożył przysięgę wojskową.

Dziękujemy, że z nami jesteś! Chcesz, aby Histmag rozwijał się, wyglądał lepiej i dostarczał więcej ciekawych treści? Możesz nam w tym pomóc! Kliknij tu i dowiedz się, jak to zrobić!

W dniu likwidacji obozu żołnierze jak zwykle udali się na poligon do prac ziemnych, krótko po tym przywoływano kolejno plutony do baraków. Tam przed przebraniem się w ubrania cywilne żołnierze musieli przejeść szczegółową rewizję, w czasie której znaleziono u kilku kolegów zrobione własnym sumptem pamiątki z motywami obozu wojskowego w Budowie i „Solidarności”. Posiadacze pamiątek zostali aresztowani. Pan Artur przypuszcza, że cała ta akcja była rezultatem donosu.

Fakt powoływania działaczy „Solidarności” do zasadniczej służby wojskowej jest niewątpliwy, gdyż w archiwach IPN znajduje się pismo z 21 października 1982 roku autorstwa dyrektora V departamentu MSW w Warszawie, skierowane do zastępców komendantów wojewódzkich MO. W piśmie znajduje się polecenie wytypowania osób podejrzanych o organizowanie strajków, zajść ulicznych, czynną, wrogą działalność (druk, kolportaż), a nie nadających się z różnych powodów do internowania lub zatrzymania, w celu powołania ich na ćwiczenia wojskowe lub do odbycia zasadniczej służby wojskowej .

Fragment zarządzenia nr 0232 szefa sztabu Pomorskiego Okręgu Wojskowego powołującego kompanię w Budowie. Kopię udostępnił Leszek Jaranowski
Fragment zarządzenia nr 0232 szefa sztabu POW, zawierający polecenie zniszczenia kopii tego dokumentu. Kopię udostępnił Leszek Jaranowski

Pan Marcin Dąbrowski, historyk z lubelskiego IPN-u, precyzuje powody powoływania działaczy „Solidarności” do wojska pod koniec 1982 roku:

To nie przypadek, że 2 listopada 1982 roku powołano do „wojska” tak dużą grupę działaczy „Solidarności” z całego kraju. 8 października Sejm PRL uchwalił nową ustawę o związkach zawodowych, która przekreślała szanse na reaktywację „Solidarności”. W odpowiedzi na to 9 października podziemne władze związkowe wezwały działaczy do zorganizowania 10 listopada strajku generalnego. To miała być równocześnie rocznica zarejestrowania „Solidarności” w 1980 roku. 11-13 października zaczęły się pierwsze zamieszki w kraju. Trzeba było coś z tym zrobić, tym bardziej, że władze szykowały się do zniesienia stanu wojennego. Wymyślono więc unieszkodliwienie działaczy „Solidarności” poprzez masowe wcielenie ich do wojska. Najwięcej osób było z krakowskiego, lubelskiego, gdańskiego, wrocławskiego i z Wielkopolski. Nie ma wątpliwości, że miało to charakter represyjny .

WOS w Budowie został zorganizowany na podstawie zarządzenia szefa sztabu Pomorskiego Okręgu Wojskowego nr 0232 z 28 października 1982 roku w sprawie powołania żołnierzy rezerwy na ćwiczenia wojskowe. Nazwa tego dokumentu miała charakter kamuflażu, gdyż powoływano również osoby, które nigdy w wojsku nie służyły. Zarządzenie nakazywało stworzenie dwóch kompanii żołnierzy rezerwy w 20 Dywizji Pancernej w Czarnem i Budowie. Kompanie miały liczyć siedemdziesięciu pięciu żołnierzy i podoficerów powołanych przez wojewódzkie sztaby wojskowe Warszawskiego Okręgu Wojskowego, obejmującego Polskę południowo-wschodnią. Nie stosowano nazwy „kompania polowa”. Opisano natomiast zakres szkolenia rezerwistów: Sformowane pododdziały objąć intensywnym szkoleniem w specjalnościach korpusu osobowego inżynieryjno–saperskiego, głównie w grupie osobowej budowy dróg, mostów i fortyfikacji oraz grupie przeprawowej, a ponadto wykorzystać do zabezpieczenia wykonywania bieżących prac inżynieryjnych na poligonach i placach ćwiczeń według specjalnie opracowanych programów z zachowaniem wszelkich obowiązujących rygorów służby wojskowej. Symptomatyczne jest ostatnie zdanie zarządzenia: Kopię zarządzenia zniszczyć w marcu 1983 r.

W maju 2008 roku Leszek Jaranowski opracował "stronę internetową poświeconą WOS w Budowie":www.darpoint.pl/BUDOWO/wos_Budowo.htm. Znajduje się tam między innymi imienna lista sześćdziesięciu dziewięciu żołnierzy WOS w Budowie: 14 z Wojskowej Komendy Uzupełnień (WKU) w Lublinie, 18 z WKU w Białymstoku, 11 z WKU w Kielcach, 13 z WKU w Warszawie, 3 z WKU w Radomiu, 5 z WKU w Kraśniku, 1 z WKU w Kozienicach, 1 z WKU w Piotrkowie Trybunalskim, 1 z WKU w Puławach, 1 z WKU w Starachowicach i 1 z WKU w Tomaszowie Mazowieckim.

Kompanie polowe w Budowie

Pomimo starannych działań maskujących ówczesnych władz państwowych i wojskowych chyba łatwo już odróżnimy solidarnościowe WOS od kompanii polowych, które formowano z osób niezwiązanych z działalnością opozycyjną. W Budowie kompanię polową zorganizowano przy 36 pułku artylerii i zakwaterowano w barakach, które w lutym opuścił solidarnościowy WOS. Informacje na ten temat przekazał mi między innymi Antoni Sarnowski, który zaczął swoją wypowiedź w znany mi już sposób:

Proszę nie wierzyć, że to była opozycja solidarnościowa. To bzdura. To byli ludzie, którzy od lat wymigiwali się od wojska i od pracy, a większość z nich miała za sobą wyroki więzienia. Wiem, bo miałem w rękach ich dokumenty.

Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że pan Antoni mówi o kompanii polowej utworzonej na wiosnę 1983 roku, która nie miała nic wspólnego z rozwiązanym w lutym tego roku WOS. Kompania polowa przy pułku artylerii służyła w Budowie pół roku. Antoni Sarnowski przypomina sobie, że były dwa lub trzy „turnusy” takich kompanii, ale tylko jeden organizowany był przez 36 pułk artylerii. Żołnierze kompanii polowej również nie otrzymywali broni i kierowani byli do prac ziemnych na poligonie, dlatego i w tym wypadku trudno mówić o ćwiczeniach wojskowych, lecz raczej o formie izolacji. Tych specyficznych żołnierzy, wśród których panowały podobno więzienne obyczaje i swoista hierarchia.

Niezależnie od faktu, kto był wcielany do kompanii polowych, i w tym wypadku mundur polskiego żołnierza pełnił rolę więziennego drelichu, co nie przynosi chwały ówczesnemu Ministerstwu Obrony Narodowej.

Niedoszłe „czerwcowe warchoły” 1976

Okazuje się, że pomysł prewencyjnego powoływania do wojska działaczy opozycji nie powstał w 1982 roku. 24 czerwca 1976 premier Piotr Jaroszewicz w wystąpieniu sejmowym przedstawił projekt drastycznej podwyżki cen żywności: mięsa o 69%, masła i serów o 50%, cukru o 100%, ryżu o 150%, warzyw o 30%. Miały one wejść w życie trzy dni później. Władza „ludowa” zdawała sobie sprawę z nastrojów ludności i podjęła gorączkowe przygotowania do pacyfikacji ewentualnych protestów. Oczekiwano zamieszek w Warszawie, Gdańsku, Szczecinie, Krakowie oraz na Śląsku, gdzie koncentrowano znaczne oddziały milicji. Podwyższono stopień gotowości bojowej w jednostkach podległych MSW. Tymczasem największe wystąpienia miały miejsce w Radomiu, co niewątpliwie było niespodzianką dla władz.

Zupełnie nieznany jest fakt prewencyjnego powoływania na ćwiczenia wojskowe podejrzewanych o niechęć do władz osób, których listy sporządzano w wielkich zakładach pracy i na uczelniach. Byli to między innymi uczestnicy protestów w marcu 1968 i grudniu 1970 roku. Niepokorni włączani byli w skład tak zwanych „kompanii polowych”, składających się w znacznym stopniu z byłych pensjonariuszy zakładów karnych. Była to wyrafinowana forma prewencyjnej represji.

Szukając materiałów na ten temat, odnalazłem w internecie szczegółową relację pracownika naukowego wrocławskiej politechniki, Andrzeja Soleckiego, który odbył miesięczną służbę w „kompanii polowej” przy Jednostce Wojskowej 1013 (68 pułk czołgów średnich) w Budowie. W poczet niepokornych został przez władze zaliczony ze względu na udział w studenckich protestach w marcu 1968 roku. Jego długą i barwną relację publikowała paryska „Kultura” w 1976 roku. Zainteresowanych tematem kompanii polowych dla niepokornych w 1976 r. odsyłam do wspomnianego artykułu Andrzeja Sołeckiego.

Grudzień 1970. Pierwszy „zaciąg niepokornych” w Budowie

Zupełnie nieoczekiwanie podczas wysłuchiwania relacji jednego z żołnierzy zawodowych uzyskałem informację o „niepokornych żołnierzach” z 1970 r. Po krwawym stłumieniu robotniczych protestów na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. władze podjęły działania mające na celu zapobieżenie dalszym niepokojom społecznym. Okazuje się, że jedną z metod było powoływanie młodych uczestników zajść w Trójmieście do dwuletniej służby wojskowej. Tacy żołnierze zostali wcieleni do 36 pułku artylerii w Budowie, co dobrze pamięta Antoni Sarnowski:

W 1970 roku, kiedy byłem szefem baterii dowodzenia, do kompani przybyło 26 żołnierzy z Trójmiasta, których wcielono do wojska za uczestnictwo w wypadkach w Gdańsku. Były to osoby, które korzystając z zamieszania demolowały sklepy i dopuszczały się innych aktów wandalizmu. Zamiast skierować do więzienia, powołano ich do wojska. Niektórzy z tych żołnierzy przyznawali się nawet do chuligańskich zachowań podczas wypadków grudniowych. Gdańscy żołnierze uczestniczyli w normalnym szkoleniu, tak jak inni poborowi. Byli w różnym wieku, niektórzy mieli nawet 28 lat. Niekiedy sprawiali drobne kłopoty wychowawcze, ale gdybym miał iść na wojnę, to chciałbym iść właśnie z nimi. To był typ ludzi do „tańca i do różańca”.

Czy byli to rzeczywiście tylko chuligani, czy też powoływano do wojska demonstrantów i uczestników strajków? Ta sprawa wymaga dokładniejszego zbadania.

POLECAMY

Zapisz się za darmo do naszego cotygodniowego newslettera!

Zobacz też

Zredagował: Kamil Janicki 

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Jarosław Leszczełowski
Historyk-amator, hobbystycznie bada historię regionalną Pojezierza Drawskiego. Autor czterech książek („Ostatnie stulecie Falkenburga”, „Drawsko Pomorskie. Pojezierze Drawskie zaklęte w starej widokówce”, „Złocieniec. Przygoda z historią”, „Od nazistowskiej twierdzy do polskich koszar”) i wielu artykułów w regionalnej prasie. Wydawca, współwłaściciel rodzinnej oficyny Aljar

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone