Orędzie pojednania

opublikowano: 2012-11-19 10:30
wolna licencja
poleć artykuł:
W listopadzie 1965 r. drugi Sobór Watykański powoli zmierzał ku końcowi. Choć w zamierzeniu Jana XXIII jego prace miały się ograniczać jedynie do kwestii duszpasterskich, w rzeczywistości doszło do rewolucji, w czasie której słowa takie jak „dialog” czy „nowe otwarcie” odmieniane były przez wszystkie przypadki.
REKLAMA

To właśnie w tym duchu, nazwanym przez polskich biskupów „nakazem chwili”, wystosowano słynny list polskich biskupów do episkopatu niemieckiego. Oczywiście, poza soborowym aggiornamento, główny punkt odniesienia stanowiła zbliżająca się wielkimi krokami rocznica Millenium Chrztu Polski, z okazji której rozesłano 56 listów z zaproszeniami na obchody uroczystości.

Z perspektywy 47 lat od ukazania się „orędzia biskupów polskich do ich niemieckich braci w chrystusowym urzędzie pasterskim”, wydaje się, że jego bilans jest dodatni. Pomnik kardynała Kominka – inicjatora listu – stoi dumnie na wrocławskiej wyspie Piasek, a u jego stóp wypisano słynne już „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Choć zdanie to w zamierzeniu autora miało być pierwszym krokiem ku pojednaniu, włodarze PRL zrobili wszystko co w ich mocy, aby wyjęte z kontekstu słowa służyły jako główna broń w oskarżeniu polskiego Kościoła o sprzeniewierzenie się interesom narodowym.

Wrocławski pomnik kardynała Kominka (fot. Julo/Wikipedia; domena publiczna)

Co jednak, poza prośbą o przebaczenie, znajdowało się na kilku stronach, które spowodowały tak wielkie oburzenie? Co spowodowało, że – jak relacjonowali funkcjonariusze Urzędu ds. Wyznań – w całym kraju powstają samorzutne masówki, potępiające stanowisko episkopatu ?

Rzeczywiście, choć dokument był w stylu łagodny, to mógł podziałać na władze jak płachta na byka. Opisując z perspektywy historycznej proces chrystianizacji państwa Mieszka I oraz niełatwe relacje polsko-niemieckie, biskupi w jasny sposób utożsamiali tysiąclecie chrztu z początkiem polskiej państwowości.

Jak pisano:

Symbioza chrześcijańska Kościoła i państwa istniała w Polsce od początku i nigdy właściwie nie uległa zerwaniu. Doprowadziło to z czasem do powszechnego niemal wśród Polaków sposobu myślenia: co „polskie”, to i „katolickie”. Z niego to zrodził się także polski styl religijny, w którym od początku czynnik religijny jest ściśle spleciony i zrośnięty z czynnikiem narodowym, z wszystkimi pozytywnymi, ale również i negatywnymi stronami tego problemu.

Nie trzeba chyba dodawać, że słowa te były solą w oku rządzących. Tym bardziej jeszcze, że wystosowano je w kontekście walki o monopolizację świeckiego charakteru Millenium państwowości. Nie same słowa jednak, a bezpośrednie zwrócenie się do wroga, za jakiego uważano ówcześnie RFN, spowodowały prawdziwą furię Gomułki. W obliczu ciągle nieuregulowanej kwestii terytorialnej, biskupi postanowili wykorzystać soborowe odprężenie i zagrać va banque, przejmując inicjatywę.

Polska granica na Odrze i Nysie jest, jak to dobrze rozumiemy, dla Niemców nad wyraz gorzkim owocem ostatniej wojny, masowego zniszczenia, podobnie jak jest nim cierpienie milionów uchodźców i przesiedleńców niemieckich – przyznali polscy hierarchowie. Biskupi podkreślali przy tym istotny, witalny charakter ziem zachodnich, które dla umęczonego wojną narodu są kwestią przeżycia, a nie tylko zwiększenia obszaru życiowego. Szczególnie ostatnie słowa, pomimo otwartości w szukaniu porozumienia – były jako bolesne przypomnienie, że choć cierpień Niemiec nie można zapomnieć, wina za rozpętanie wojny nie leży po naszej stronie.

List kończy się słynnym wezwaniem, z którego w mocno skróconej i zmienionej formie przeszedł do historii cytat: W tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i bardzo ludzkim duchu, wyciągamy do Was, siedzących tu, na ławach kończącego się Soboru, nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie.

REKLAMA
Prymas Stefan Wyszyński (domena publiczna)

Choć całość dokumentu przed wysłaniem konsultowana była z kardynałem Wyszyńskim, arcybiskupem Wojtyłą, biskupem Kowalskim i trzema hierarchami niemieckimi – zdaje się, że nikt z nich nie przewidział dalekosiężnych skutków orędzia. Po latach wśród głównych błędów ze strony Kościoła wymienia się choćby brak dokładnego rozważenia potencjalnej odpowiedzi niemieckiego Episkopatu. A ta okazała nad wyraz rozczarowująca. Co prawda biskupi niemieccy prosili o przebaczenie, ale wspominali też o prawie do rodzinnych stron oraz nadziei na rozwiązanie wszechstronnie zadowalające i sprawiedliwe.

Po tych słowach, które ukazały się 5 grudnia 1965 r., jasne stało się, że nadzieje na konkretne deklaracje były płonne. Odpowiedź polskich biskupów z 7 grudnia nie pozostawia co do tego wątpliwości. Jeśli idzie o wysiedleńców i «prawo do ojczyzny», biskupi polscy starają się zrozumieć interpretację biskupów niemieckich (…) ponieważ istnieją w tej materii pewne rozbieżności – czytamy.

Pięć lat później kardynał Wyszyński kwestię tą jasno wyłożył w rozmowie z kardynałem Dopfnerem, mówiąc, że odpowiedź Episkopatu niemieckiego rozczarowała nie tylko Polaków, ale i światową opinię publiczną. Naszą tak serdecznie wyciągniętą rękę przyjęto nie bez zastrzeżeń.

Przy takim rozwoju wypadków brak formalnego powiadomienia władz PRL o treści przygotowywanego listu dostarczył komunistom dodatkowego oręża. Co prawda sam list przekazano rzymskiemu korespondentowi „Trybuny Ludu” Ignacemu Krasickiemu, który zaświadczył, że władze PRL nie zgłaszają zastrzeżeń. Obecnie sądzi się jednak, że działając z inspiracji „partyzantów” skłamał aby wywołać konflikt Gomułki z Wyszyńskim i osłabić pozycję polityczną pierwszego sekretarza. Patrząc na to zagadnienie z perspektywy czasu, plan ten się powiódł.

Gomułka, który dzięki niefrasobliwości politycznej polskiego episkopatu otrzymał na tacy idealną broń, zdecydowanie przestrzelił. Nagonka wymierzona w Kościół, która początkowo przynosiła rezultaty tak dobre, że „księża nie mogli się ze wstydu pokazać swoim parafianom”, z czasem zaczęła zatracać proporcje i obracać się przeciw władzy. Komuniści szukając sukcesów na linii walki państwo-Kościół, zapomnieli, że stary jak świat mechanizm psychologiczny każe się identyfikować raczej z ofiarą niż napastnikiem.

Faktycznie jednak, choć pisany z pozycji ewangelicznych list jest pięknym świadectwem „miłowania nieprzyjaciół”, w napiętej i do szpiku kości politycznej atmosferze lat 60. okazał się przesadnie optymistyczny. Niemniej, jak pisał Władysław Bartoszewski w „Tygodniku Powszechnym”, to wtedy (…) Niemcy zaczęli dostrzegać potrzebę normalności z Polakami. Co prawda na normalizację stosunków PRL–RFN trzeba było czekać jeszcze pięć lat, orędzie biskupów polskich można potraktować jako pierwszy – i może dlatego niezbyt udany – krok ku pokojowym stosunkom i łagodzeniu powojennej nienawiści.

Zobacz też:

Redakcja: Michał Przeperski

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Marcin Łukasz Makowski
Doktorant w Instytucie Historii PAN oraz student filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się historią Kościoła i inteligencji świeckiej w PRL. Aktualnie zajmuje się tematyką polemiki między katolikami i marksistami po II wojnie światowej. W wolnych chwilach gra w Starcrafta, słucha jazzu, robi świetne frytki. Mieszka w Krakowie.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone