Prokurator w Katyniu - odkrywanie prawdy

opublikowano: 2014-11-26 11:58
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Przez cały okres komunizmu nie można było prowadzić prac badawczych w rejonie Katynia, Charkowa i Miednoje. Kiedy zaczęła się transformacja, rozpoczęto prace, ale na przeszkodzie stanęło wojsko. I to na skalę, jakiej nikt w Rosji nie przewidział…
REKLAMA

W ponury letni dzień pułkownik Aleksandr Trietiecki z radzieckiej Prokuratury Wojskowej przyjechał do Miednoje na miejsce, gdzie ostatnio pracował: był to brzozowy las z ukrytymi w nim masowymi mogiłami, leżący około 30 kilometrów od Kalinina. Razem ze swoimi ludźmi zabrał się do kopania w poszukiwaniu pozostałości po reżimie totalitarnym – czaszek z dziurami od kul, przeżartych przez robaki butów, strzępów polskich mundurów wojskowych.

Jednak tego ranka, zanim przystąpili do pracy, doszły ich alarmujące wiadomości podane przez moskiewską telewizję i radio: Michaił Gorbaczow „ustąpił” z „powodów zdrowotnych”. GKCzP – Państwowy Komitet Stanu Wyjątkowego – przejął władzę, obiecując stabilizację i porządek. Jak można było to rozumieć? Kalinin znajdował się o kilka godzin jazdy pociągiem na północ od Moskwy, a to długa droga dla pogłosek i informacji. Pewnie dlatego, podobnie jak większość obywateli Związku Radzieckiego, rankiem 19 sierpnia 1991 roku Trietiecki rozpoczął pracę, jakby nic się nie stało.

Czołg oddziałów puczystów na ulicach Moskwy, 19 sierpnia 1991 r. (fot. Иван Симочкин, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported).

Poszukiwania w lasach okalających Kalinin były przedsięwzięciem wymagającym wielkiego samozaparcia. Pół wieku wcześniej, na bezpośredni rozkaz Stalina, kaci z NKWD dokonali rzezi na piętnastu tysiącach polskich oficerów, a ciała pogrzebali w masowych grobach. Trwająca miesiąc operacja w Katyniu, Miednoje i Charkowie była częścią planu, którego cel stanowiło zapanowanie Stalina nad Polską. Oficerowie należeli do najlepiej wykształconych ludzi w Polsce, a Stalin postrzegał ich jako potencjalne zagrożenie, jako „przyszłych wrogów”.

Zobacz też:

Przez całe dziesięciolecia Moskwa oskarżała o tę zbrodnię Niemców, twierdząc, że to oni dokonali masakry w 1941 roku, nie zaś NKWD w roku 1940. Propagandowa machina Kremla podtrzymywała tę fikcję w przemówieniach, dyplomatycznych negocjacjach i publikacjach, wplatając zręcznie ów wątek w gigantyczną strukturę ideologiczną i oficjalną wersję historii, które wspierały reżim i istnienie imperium. Kreml traktował historię bardzo poważnie i dlatego, by móc ją kontrolować, powołał do życia ogromny aparat biurokratyczny, którego zadaniem było fabrykowanie zarówno języka, jak i faktów. W ten sposób zbrodnie i dokonywane arbitralnie czystki stawały się „triumfem nad wrogami i zagranicznymi szpiegami”, panujący tyran uznawany był zaś za Przyjaciela Wszystkich Dzieci, Wielkiego Górskiego Orła. Reżim utworzył imperium przypominające wielki pokój z zamkniętymi drzwiami i zasłoniętymi oknami. Dozwolone w owym pokoju książki i gazety zawierały jedynie oficjalną wersję wydarzeń, a radio i telewizja dniem i nocą wspierały założenia tzw. generalnej linii. Na lojalnych sługusów oficjalnej wersji wydarzeń spadał deszcz nagród, przysługiwały im tytuły profesora czy dziennikarza. W twierdzach partii komunistycznej – Instytucie Marksizmu-Leninizmu, Komitecie Centralnym i Wyższej Szkole Partyjnej – kapłani ideologii mogli pozwalać sobie, na własne ryzyko, na odstępstwa od dogmatów. Klauzula tajności była wszechobecna. W KGB aż nazbyt gorliwie strzeżono tajemnic, posuwając się nawet do tego, że w Miednoje niedaleko Kalinina, gdzie rozstrzelano i pochowano w masowych mogiłach polskich oficerów, pobudowano domki letniskowe dla pracowników.

REKLAMA
Czołg oddziałów puczystów na ulicach Moskwy, 19 sierpnia 1991 r. (fot. Vladimir Vyatkin, RIA Novosti, sygn. 850809, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0).

Teraz jednak sprawy przybrały inny obrót – zaszły radykalne zmiany. Gorbaczow, przełamując wahanie cechujące początkowy okres sprawowania przez niego władzy, uznał, że nadszedł czas, by wypełnić białe plamy historii. Ogłosił, że pora zdjąć różowe okulary. Ta retoryka była zrazu powściągliwa. Mówił o tysiącach, nie o dziesiątkach milionów ofiar. Nie ośmielił się krytykować Lenina, państwowego półboga. Pomimo wahania Gorbaczowa podjęta przez niego decyzja, by przywrócić pamięć historyczną, była najdonioślejsza w jego karierze. Rezygnując bowiem z bezstronnej i bolesnej oceny przeszłości – przyznania się do morderstw, represji i bankructwa – zamknięto by drogę rzeczywistym przemianom, demokratycznej rewolucji. Powrót historii do życia indywidualnego, intelektualnego i politycznego był zaczątkiem wielkich reform na miarę dwudziestego wieku i upadku ostatniego na świecie imperium, niezależnie od tego, czy Gorbaczow był z tego zadowolony, czy nie.

Dla Polaków masakry dokonane w Katyniu, Miednoje i Charkowie były przez dziesięciolecia symbolem moskiewskiego okrucieństwa i imperialnego ucisku. Samo napomknienie czy aluzja, że to Związek Radziecki jest winny dokonanych mordów, były w Polsce aktem desperackim, graniczącym z samobójstwem. Związek Moskwy i Warszawy oparty był na przemocy, oznaczał zależność jednego kraju od drugiego. Nawet Gorbaczow zdawał sobie sprawę, że prawda o masakrach mocno nadszarpnie autorytet polskich komunistów. Jednak w 1990 roku, kiedy „Solidarność” znalazła się u władzy, doszedł do wniosku, że niewiele jest do stracenia. W czasie wizyty w ZSRR generała Wojciecha Jaruzelskiego Gorbaczow przyznał, że winna jest Moskwa, i przekazał polskiemu rządowi ogromną liczbę akt dotyczących zbrodni w Katyniu, Starobielsku i Kalininie.

REKLAMA

Powyższy fragment pochodzi z:

David Remnick
Grobowiec Lenina
cena:
59,99 zł
Wydawca:
Agora SA
Liczba stron:
616
Format:
165x 240mm
ISBN:
978-83-268-1318-4

Niedługo po tym, jak Kreml przyznał się do winy, podjęto prace ekshumacyjne. Pułkownik Trietiecki, wespół z polskimi ochotnikami i rosyjskimi żołnierzami, 15 sierpnia 1991 roku rozpoczął kopanie w Miednoje. Trietiecki, czterdziestokilkuletni zawodowy oficer o zapadniętych policzkach i niewielkim wąsiku, spędził już kilka miesięcy na odkopywaniu mogił w Starobielsku. Przy każdym kolejnym grobie czuł się coraz bardziej oszukany. Kiedyś wierzył głęboko w komunizm i Związek Radziecki. Służył najpierw w marynarce wojennej, a potem po studiach prawniczych na ukraińskim uniwersytecie wstąpił do armii jako żołnierz zawodowy. Przez prawie cztery lata odbywał służbę w Niemieckiej Republice Demokratycznej, zgłosił się nawet na ochotnika do Czechosłowacji w 1968 roku, kiedy to Związek Radziecki zdławił Praską Wiosnę.

– Dałem się ogłupić – powiedział później. – Wierzyłem w to wszystko. Oddałbym życie za ojczyznę na pierwsze wezwanie.

Cmentarz Ofiar Totalitaryzmów w Charkowie, na którym pochowano Polaków więzionych w obozie w Starobielsku (fot. Бандурист, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0).

Poprosił o skierowanie do Afganistanu, gdzie służył od 1987 do 1989 roku. Po powrocie do Moskwy przekonał się, jak gorzki smak ma historia jego kraju, o której wiedział tak niewiele. Otrzymał przydział do Prokuratury Wojskowej, która prowadziła masowe dochodzenia w sprawach rehabilitacji ludzi prześladowanych podczas siedemdziesięciu lat panowania reżimu. Powoli dowiadywał się o wydarzeniach z historii Związku Radzieckiego: czystkach, masakrach polskich oficerów, krwawym ataku wojska na pokojowych manifestantów w Nowoczerkasku w 1961 roku.

Gdy powierzono mu prace ekshumacyjne najpierw w Starobielsku, a potem w Miednoje, Trietiecki przystąpił do tego z poświęceniem i precyzją. W Miednoje wiedział dokładnie, gdzie kopać i czego szukać. Przesłuchał bowiem wcześniej jednego z okolicznych mieszkańców – emerytowanego oficera NKWD, który w 1940 roku pomagał w wykonaniu rozkazów Moskwy. Kiedy historia upomniała się o niego, Władimir Tokariew – tak bowiem nazywał się ów oficer – był już ślepym osiemdziesięciodziewięcioletnim starcem, ale pamięć miał znakomitą. Siedząc przed kamerą wideo w towarzystwie Trietieckiego, opisał, jak w kwietniu 1940 roku oddział NKWD, w którym służył, rozstrzeliwał polskich oficerów w lesie niedaleko Kalinina – dwustu pięćdziesięciu każdej nocy, przez miesiąc.

Przeczytaj również:

REKLAMA

Tokariew powiedział, że wykonawcy wyroków przywieźli ze sobą pełną walizkę niemieckich rewolwerów typu Walther 2.

Uważano, że na naszych radzieckich tetetkach nie można polegać. Przegrzewały się przy częstym użyciu (...). Byłem tam pierwszej nocy, kiedy przeprowadzano egzekucje. Najaktywniejszym zabójcą był Błochin, któremu pomagało około trzydziestu innych, z czego większość to kierowcy i wartownicy. Przykładowo – mój kierowca Sucharie był jednym z nich. Pamiętam, jak Błochin powiedział: Zabierajmy się do dzieła. A potem przebrał się w specjalne ubranie przewidziane do tej pracy: brązową skórzaną czapkę, brązowy skórzany fartuch i długie brązowe skórzane rękawice, sięgające ponad łokcie. Ten strój był jego swoistym znakiem firmowym. Stałem twarzą w twarz z prawdziwym katem.

Zabierali Polaków pojedynczo jednego po drugim i prowadzili korytarzem do krasnoj komnaty, świetlicy pracowników więzienia. Każdego mężczyznę pytano o nazwisko, imię i miejsce urodzenia – co wystarczało, żeby ich identyfikować. Potem więzień był kierowany do sąsiedniego dźwiękoszczelnego pokoju, gdzie strzelano mu w tył głowy. Niczego przy tym nie mówiono, nie przedstawiano żadnej decyzji jakiegokolwiek sądu czy specjalnego trybunału.

Pierwszej nocy rozstrzelano trzysta osób. Pamiętam, jak Suchariew, mój kierowca, przechwalał się ciężką pracą wykonaną w nocy. Więźniów było jednak zbyt wielu, więc uporano się z nimi dopiero po wschodzie słońca, a przyjęto zasadę, że wszystko musi się odbywać w ciemności. Dlatego postanowiono zmniejszyć liczbę rozstrzeliwanych każdej nocy do dwustu pięćdziesięciu. Ile nocy to trwało? Oblicz sam: sześć tysięcy mężczyzn, dwustu pięćdziesięciu jednej nocy. Odliczając dni wolne od pracy, zabrało to około miesiąca, prawie cały kwiecień 1940 roku.

Nie brałem udziału w zabijaniu. Nigdy nawet nie wszedłem do pokoju, gdzie tego dokonywano. Pomagałem jednak, bo przecież musiałem oddelegować do tego swoich ludzi. Pamiętam kilku Polaków. Młodego człowieka na przykład. Spytałem go o wiek. Uśmiechnął się niczym mały chłopiec. Zapytałem wtedy, od jak dawna służył w Korpusie Ochrony Pogranicza. Policzył na palcach. Sześć miesięcy. Co tam robił? Był telefonistą.

Błochin zadbał o to, by każdy z plutonu egzekucyjnego otrzymał po wykonaniu nocnej pracy odpowiedni przydział wódki. Każdego wieczora przynosił ją do więzienia w pudłach. Przed egzekucjami niczego nie pito, podobnie jak w czasie rozstrzeliwania, dopiero przed pójściem do domu każdy z żołnierzy wypijał kilka szklanek. Zapytałem Błochina i dwóch jego pomocników, czy nie potrzeba będzie wielu ludzi do wykopania sześciu tysięcy grobów. Roześmieli się. Błochin odpowiedział mi, że przywiózł z Moskwy buldożer i dwóch ludzi z NKWD do obsługi. Martwych Polaków wynoszono z pokoju egzekucyjnego, ładowano na zakryte plandekami ciężarówki i wywożono do miejsca pochówku. Błochin wybrał je osobiście. Znajdowało się ono niedaleko od kilku domów letniskowych oficerów NKWD, moja własna dacza także stała w tej okolicy, w pobliżu wioski Miednoje, około trzydziestu kilometrów od Kalinina. Wykopane doły mierzyły od ośmiu do dziesięciu metrów długości, każdy na tyle duży, by pomieścić dwieście pięćdziesiąt ciał. Kiedy wszystko dobiegło końca, ci z Moskwy wydali z tej okazji huczny bankiet. Nalegali, bym wziął w nim udział, ale odmówiłem.

REKLAMA

Powyższy fragment pochodzi z:

David Remnick
Grobowiec Lenina
cena:
59,99 zł
Wydawca:
Agora SA
Liczba stron:
616
Format:
165x 240mm
ISBN:
978-83-268-1318-4
Aleksander Sołżenicyn w 1974 r. (fot. Bert Verhoeff/Anefo, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Holandia).

Ślepy starzec powtarzał w kółko „tamci”, wskazując palcem przed siebie, zaprzeczał, jakoby miał w tym jakikolwiek udział, chociaż był równie okrutny i nieludzki jak Eichmann. Teraz jednak Tokariew nie był ważny. Nie liczyli się także pozostali kaci. Zresztą Błochin i trzej jego ludzie popadli w obłęd i już dawno odebrali sobie życie. Najważniejsze było to, że dokądkolwiek udawali się historycy, prokuratorzy, archiwiści i dziennikarze, okazywało się, że radzieckie panowanie było rzeczywiście co najmniej tak tragiczne, jak to głosiły „zakazane głosy”: Sołżenicyn w Archipelagu GUŁag czy Warłam Szałamow w Opowiadaniach kołymskich. Teraz żadna książka, żaden głos nie był zakazany. Odzyskanie dziedzictwa przeszłości i pełna wiedza o koszmarze rozgrywającym się przez siedemdziesiąt lat były trudnym do zniesienia wstrząsem. W miarę jak coraz szybciej wypełniały się białe plamy w historii, telewizja zaczęła niemal rutynowo nadawać filmy dokumentalne o zbrodni dokonanej na Romanowach, o przymusowej kolektywizacji rolnictwa, o czystkach. Miesięczniki literackie, tygodniki, a nawet prasa codzienna były przepełnione najświeższymi doniesieniami historyków o wyrządzonych krzywdach: ilu zostało rozstrzelanych, ilu uwięzionych, jak wiele zniszczono cerkwi, meczetów i synagog, jak szerzyła się grabież i marnotrawstwo. Wkrótce lawina tych świadectw zaczęła wywoływać u ludzi zmęczenie, a nawet znudzenie. W rzeczywistości jednak była to reakcja na ból spowodowany odkrywaniem przeszłości, szok związany z nowo nabytą wiedzą.

– Wyobraź sobie, że jako dorosły człowiek przekonujesz się, że w rok, dwa, trzy lata musisz przyswoić sobie prawdę o świecie wokół ciebie i wiedzę o tym, co dzieje się poza granicami – powiedział mi filozof Grigorij Pomeranc. – Cały kraj jest nadal w stanie zbiorowej dezorientacji.

REKLAMA

Członkowie Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, szefowie KGB i dowódcy wojskowi, a także miliony prowincjonalnych funkcjonariuszy, którzy wychowali się na sfałszowanej historii, nie potrafili poradzić sobie z prawdą. Nie dlatego jednak, że nie uwierzyli. W końcu znali fakty dotyczące przeszłości lepiej od innych. Jednak prawda zagrażała ich pozycji, wygodzie i przywilejom. Ich prawo do eleganckich biur, dodatkowy przydział mięsa, miesięczne wakacje na Krymie – to wszystko zależało od społecznego oszustwa na gigantyczną skalę, od utrzymywania w niewiedzy dwustu osiemdziesięciu milionów ludzi. Jegor Ligaczow, znany z konserwatywnych poglądów członek Biura Politycznego (Politbiura), zmuszony do przejścia na emeryturę w 1990 roku, powiedział mi ponuro, że Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego straciła kontrolę nad historią, kiedy uczeni, dziennikarze i świadkowie zaczęli publikować i rozgłaszać w radiu i telewizji własne wersje wydarzeń z przeszłości:

wywołało [to] przygnębiającą atmosferę w całym kraju. Miało (...) wpływ na uczucia ludzi, ich nastroje i wydajność pracy. Od rana do wieczora zalewa się ich wiedzą o wszystkim, co było złe w przeszłości. Patriotyzm został odsunięty na bok, wyparty. Tymczasem ludzie tęsknią za czymś o pozytywnym wydźwięku, czymś jaśniejącym blaskiem, a tu nasi czołowi intelektualiści publikują coraz więcej kłamstw i antyradzieckich wypowiedzi, niż zrobili to razem wzięci wrogowie z Zachodu przez całe siedemdziesiąt lat.

Skoro tylko historia przestała być instrumentem rządzącej partii, sprawujący władzę zostali skazani na przegraną. Historia dowodziła bowiem ponad wszelką wątpliwość, że partia była do cna zdemoralizowana.

Ministrowie, generałowie i aparatczycy, którzy zorganizowali sierpniowy zamach stanu w 1991 roku, spotykali się potajemnie w daczach KGB pod Moskwą i dyskutowali o degrengoladzie, w jaką popada państwo. Mówili, że trzeba zaprowadzić porządek, odwrócić w jakiś sposób proces upadku partii. Żywili tak wielkie złudzenia co do własnego kraju, że wierzyli, iż uda im się zmienić bieg historii. Mieli zamiar załatwić sprawę dekretami i kilkoma dywizjami pancernymi.

Opuszczony łagier na budowie Transpolarnej Magistrali Kolejowej (fot. z wyprawy „Martwa Droga 1953-2013”).

Ekshumacje w Miednoje i innych miejscach kaźni Polaków również miały zostać udaremnione. Uczestnicy puczu chcieli odebrać całej sprawie jakiekolwiek znaczenie i przeszkodzić w postępie prac. Na długo przed zamachem stanu Walerij Bołdin, szef administracji Gorbaczowa, jeden z głównych spiskowców przygotowujących sierpniowy przewrót, próbował potajemnie przenieść z Komitetu Centralnego do Archiwum Prezydenckiego, które mu podlegało, wiele najważniejszych dokumentów związanych z tą sprawą. Wysiłki te nie miały jednak znaczenia. Bołdin i jego towarzysze byli teraz gotowi zniszczyć wszystko, co niewygodne. Chcieli zatrzymać bieg historii, cofnąć czas. Strach ponownie miał się stać podstawą rządów.

REKLAMA

Powyższy fragment pochodzi z:

David Remnick
Grobowiec Lenina
cena:
59,99 zł
Wydawca:
Agora SA
Liczba stron:
616
Format:
165x 240mm
ISBN:
978-83-268-1318-4

W dniu puczu ludzie Trietieckiego, zarówno Rosjanie, jak i Polacy, starali się skupić na pracy. Rozkopywali stare groby, płukali kości i fragmenty czaszek w poobijanych miskach. Jednak w miarę jak dochodziły kolejne wieści o zamachu stanu, coraz trudniej było im koncentrować się na wykonywanym zadaniu. Podkomendni Trietieckiego wiedzieli już nawet, że oddziały, które zajęły strategiczne pozycje na ulicach Moskwy, wchodziły w skład ich macierzystej jednostki – Dywizji Kantiemirowskiej. W namiocie rozbitym niedaleko wykopów włączono telewizor. Na ekranie pojawiły się znajome twarze – przyjaciele żołnierzy zatrudnionych przy ekshumacji siedzieli w pobliżu Kremla w wozach pancernych, znajdowali się też przed rosyjskim parlamentem i na głównych ulicach stolicy.

– Pogoda była paskudna – wspomina Trietiecki. – Prawie przez cały czas padało, więc żeby wysuszyć odkopane strzępy mundurów, musieliśmy zanosić je do namiotu, palić w piecu i trzymać namiot otwarty, bo tylko wtedy powietrze mogło swobodnie cyrkulować.

Polecamy także:

Polsko-radziecki zespół pracował do późnego popołudnia, kiedy to Trietiecki powiedział im, że „na dziś robota skończona”. Nie dodał nic więcej.

Przez cały dzień telefonowano do Trietieckiego z zarządu KGB w Kalininie. Urzędujący tam generał Wiktor Łakoncew poinformował go, że kopanie „nie jest już konieczne”, ekshumacja powinna zostać przerwana, a pułkownik musi natychmiast stawić się w dowództwie. Trietiecki nie chciał jednak podporządkować się poleceniu i powiedział, że prace muszą postępować według ustalonego planu. Zgodził się stawić w dowództwie, ale dopiero po zakończeniu wyznaczonych na ten dzień robót. Choć zachował się bardzo odważnie, był przerażony.

Doły śmierci na Polskim Cmentarzu Wojennym w Miednoje (fot. RaNo, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0).

– Wiedziałem, że zaczęły się kłopoty – powiedział później.

Jeszcze tego samego wieczora zawieziono go w asyście funkcjonariuszy KGB do biura Łakoncewa w Kalininie.

Generał domagał się przerwania prac.

– Jeśli tak się nie stanie – powiedział – ani wam, ani polskim robotnikom nie możemy zagwarantować bezpieczeństwa.

REKLAMA

Trietiecki nie potrafił opanować śmiechu. Przez cały czas kopania w Starobielsku i Miednoje na terenie prac przebywali „obserwatorzy” z KGB. Członkowie ekipy nazywali ich „obserwatorami z ONZ”.

Nie miał zamiaru ustępować. Po moim trupie, powiedział sobie w duchu. Swoją odmowę przedstawił jednak Łakoncewowi w łagodniejszej formie. Oświadczył, że odpowiedzialność za bezpieczeństwo Polaków chętnie weźmie na siebie. Mogą przecież zamieszkać razem z rosyjskimi żołnierzami w namiotach, zamiast wracać na noc do miasta.

– Dochodzenia nie można przerywać – powiedział. – Jak miałbym to wyjaśnić Polakom? Muszę najpierw skontaktować się z moim przełożonym. Sprawa nie jest prosta.

Przez cały czas prześladowała go jedna myśl: Łakoncew to gruba ryba, kimże jestem przy nim?

Już ze swojej kwatery Trietiecki zatelefonował do Moskwy i dowiedział się, że nie było żadnych rozkazów przerwania prac. Odczuł prawdziwą ulgę. Zmęczony położył się spać w swoim namiocie. Nie spał jednak długo – obudził go dowódca żołnierzy zatrudnionych przy kopaniu. Powiedział, że z Moskwy otrzymał telefonicznie rozkaz powrotu do macierzystej bazy Dywizji Kantiemirowskiej w Naro-Fomińsku, niedaleko stolicy.

– Posłuchaj, Wiktor – zwrócił się Trietiecki do dowódcy żołnierzy. – Nie masz tego rozkazu na piśmie, prawda?

– Nie mam.

– Ale rozkaz, żeby twoi ludzie tu pracowali, masz na piśmie?

– Mam.

– Dlaczego w takim razie miałbyś się podporządkować?

Oddziały zostały na miejscu. Ludzie z KGB próbowali nabrać Trietieckiego, ale im się to nie udało. Nie było także żadnego rozkazu z Prokuratury Wojskowej w Moskwie.

Następnego dnia o godzinie dziewiątej rano zwrócił się do swoich ludzi:

– Kontynuujemy prace. Zacznijmy od razu. Każdy powinien pracować z poświęceniem i entuzjazmem. To wszystko!

Z polecenia KGB ktoś uszkodził traktor używany przy pracach. Ponieważ jednak Trietiecki znał okolicznych mieszkańców, udało mu się wypożyczyć ciągnik z kołchozu. Polacy byli mu za to szczególnie wdzięczni i często poklepywali go po plecach.

Przez dwa następne dni pracowano przy ekshumacji i słuchano przez radio wiadomości z Moskwy. Kiedy stało się jasne, że pucz zakończy się fiaskiem, można było odnieść wrażenie, iż zespół pracuje z jeszcze większym zapałem. Ostatecznie rankiem 21 sierpnia, gdy zamach stanu został udaremniony, a oddziały wojskowe wycofały się z Moskwy i wróciły do koszar, Trietiecki ponownie zwrócił się do swoich ludzi. Nie chciał już podtrzymywać fikcji. Nie chciał powrotu do przeszłości, chyba że po to, by badać jej ślady.

– Dochodzenie zarządzone przez prezydenta Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich Michaiła Siergiejewicza Gorbaczowa trwa nadal! – obwieścił głośno. Potem kazał im wrócić do pracy.

Powyższy fragment pochodzi z:

David Remnick
Grobowiec Lenina
cena:
59,99 zł
Wydawca:
Agora SA
Liczba stron:
616
Format:
165x 240mm
ISBN:
978-83-268-1318-4
REKLAMA
Komentarze

O autorze
David Remnick
Redaktor naczelny prestiżowego magazynu „The New Yorker” i jeden z najbardziej wpływowych dziennikarzy Ameryki. Swoją karierę zaczynał w gazecie „The Washington Post” ‒ był jej moskiewskim korespondentem w latach pierestrojki, czego owocem jest książka „Grobowiec Lenina”. W 1994 roku otrzymał za nią Nagrodę Pulitzera, a „Time” uznał ją za najważniejszy tytuł roku. Drugi akt wydarzeń w Związku Radzieckim ‒ po rozpadzie imperium ‒ przedstawił w „Zmartwychwstaniu”. Jest też autorem m.in. biografii boksera Muhammada Alego („King of the World”, 1998) oraz Baracka Obamy („The Bridge: The Life and Rise of Barack Obama”, 2010).

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone