Polski dom dziecka w Małej Minusie w świetle wypowiedzi wychowanków (Syberia 1942-1946)

opublikowano: 2009-02-11 05:12
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Podczas II wojny światowej do ZSRR zostało wywiezionych ok. 380 tysięcy dzieci będących obywatelami polskimi. Dzięki staraniom Rządu RP w Londynie udało się stworzyć dla nich grupę placówek opiekuńczych. Paweł Stolyarov, badacz losów Sybiraków i doktorant w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Jagiellońskiego, przedstawia relacje trójki zesłańców, którzy trafili do domu dziecka w Małej Minusie pod Minusińskiem.
REKLAMA

Przymusowe przesiedlenia obywateli polskich były najbardziej masową formą represji stosowanych przez władze sowieckie. W czasie okupacji sowieckiej wschodnich ziem polskich, która trwała od września 1939 do czerwca 1941 roku, na Sybir wywieziono ok. 2 milionów obywateli polskich. Na podstawie ustaleń polskich placówek w ZSRR z lat 1941-42 ogólną liczbę deportowanych obywateli polskich określa się na około milion dwieście tysięcy. Nie ma zgodności, co do liczby wywiezionych w głąb ZSRR Polaków. Dotychczasowe ustalenia podawane przez historyków różnią się znacznie od wyników najnowszych badań prowadzonych w moskiewskich archiwach przez rosyjskiego historyka Aleksandra Gurjanowa. Rosyjski badacz liczbę wywiezionych w czterech deportacjach szacuje w granicach 300-314 tysięcy. Prace nad ustaleniem i weryfikacją dokładnych danych trwają do dziś.

Deportacje dotknęły również dzieci, których wywieziono ok. 380 tysięcy (30% ogólnej liczby deportowanych). Według danych Ambasady Polskiej w Moskwie dzieci potrzebujących natychmiastowej pomocy było ponad 160 tysięcy. Od początku swojego istnienia Rząd RP w Londynie czynił kroki w celu poprawienia sytuacji materialnej Polaków na Syberii. Po długich naciskach wreszcie rząd radziecki notą z 24 grudnia 1941 roku wyraził swoją zgodę na utworzenie sierocińców w większych skupiskach obywateli polskich w ZSRR, co pozwoliło Ambasadzie w Kujbyszewie niezwłocznie przystąpić do organizacji specjalnych zakładów opieki dla dzieci, starców i chorych. Już na początku 1942 roku zostały uruchomione: 24 sierocińce (w tym na Syberii 10) dla 2135 dzieci, 35 ochronek dla 870 dzieci, 68 punktów odżywczych dla 3117 dzieci, 12 domów starców na 850 osób.

REKLAMA
Mała Minusa na współczesnej mapie Rosji

Jedną z dziesięciu takich placówek na Syberii był małominusiński sierociniec. Otwarty został w kwietniu 1942 roku w miejscowości Mała Minusa. Stan osobowy w 1942 roku liczył przeciętnie 45 osób. W czasie wyjazdu sierocińca do Polski w 1946 roku było w nim 143 dzieci. A oto relacje naocznych świadków, byłych wychowanków tego sierocińca.

Wspomnienia Władysława Katronia

„W odległości ok. 6-7 kilometrów od kilkudziesięciotysięcznego miasta powiatowego Minusińsk rozłożyła się po obu brzegach krętej i bogatej w zakola rzeczki Minusinki wiejska osada Mała Minusa. Miejscowość ta z jednej strony była wsią kołchoźną, stanowiącą bezpośredni spichlerz dla Minusińska, a z drugiej: bliskość miasta, nazwa rzeczki i samej wsi, zlokalizowanie w tej wsi elewatorów zbożowych z całego prawie regionu minusińskiego oraz rozbudowany w stylu miejskim ośrodek kulturalno-oświatowy z klubem oraz budynkami gospodarskimi – nadawały tej wsi miejski charakter dzielnicy Minusińska.

REKLAMA

We wsi była cerkiew. Ten dom dziecka w pełni zasłużył sobie na nazwę POLSKI! Tu uczono patriotyzmu, tradycji narodowych i rodzinnych, kulturalnego zachowania się i szacunku dla starszych. Przed spożyciem śniadania odbywała się poranna modlitwa i wspólne śpiewanie „Kiedy ranne wstają zorze...”. Przy obiedzie dość często śpiewano piosenki: „Przybyli ułani”, „Mazur Kajdaniarski”, „Harcerz i harcerka”, „Legiony to...”, „Płonie ognisko i szumią knieje”, „Wojenko, wojenko”, „O mój rozmarynie”, „Rozkwitały pąki białych róż”, „Hej, hej ułani”, „Na Podolu biały kamień” i wiele innych... Przed snem na zbiórce śpiewano ROTĘ. Śpiewali wszyscy! Nauczycielki, wychowankowie. W tajemnicy przed bezpośrednimi sąsiadami zorganizowano drużynę harcerską.

Nadzieja na przetrwanie tej syberyjskiej niewoli i powrót w rodzinne strony – do Polski – była mocno zakorzeniona w psychice wychowanków domu dziecka. Nieomal wszyscy zesłańcy z Polski (my również) żyli nadzieją, że prędzej czy później wrócą do Kraju.”

Wspomnienia Jerzego Lewickiego

„Nie pamiętam pierwszych wrażeń ze spotkania z tym domem dziecka, ale bardzo szybko zaakceptowaliśmy z bratem pobyt w sierocińcu. Byliśmy tam wśród swoich. Były tam dzieci polskiego pochodzenia oraz personel. Dzieci były podzielone na kilka grup wiekowych. Brat został przydzielony do starszej grupy, ja znalazłem się w średniakach. Dzieci rozmawiały po rosyjsku i po polsku (łamaną polszczyzną). Nauka w szkole odbywała się po rosyjsku, ponieważ chodziliśmy do szkoły razem z rosyjskimi dziećmi. Mieliśmy cztery godziny nauki po rosyjsku i jedną godzinę nauki języka polskiego po polsku. W sierocińcu dostawaliśmy posiłki trzy razy dziennie. Na deser były wytłoki z buraków. Najbardziej w pamięci zapadła mi zupa – kapuśniak. Gdy kołchoz zbierał kapustę, to oddawał dla domu dziecka liście, które pozostawały po tych zbiorach. Liście te kiszono i często robiono z nich zupę. Dostawaliśmy również na obiad kawałek chleba, którego przez kilka dni nie dostawali ci, którzy zostali ukarani za jakieś przewinienie. Ja również zostałem ukarany.

REKLAMA

Wraz z kolegami ukradliśmy śledzia. Za domem dziecka w ziemiance był magazyn. Pewnego dnia kucharki zapomniały zamknąć drzwi. Wpadliśmy do środka, tam stała duża beczka śledzi. Ja zanurkowałem, a reszta trzymała mnie za nogi. Szukałem śledzi w sosie na dnie beczki i znalazłem dwa. Niestety weszła kucharka i spłoszyła moich kolegów, więc ci mnie puścili. Ja wpadłem do tej beczki, beczka się przewróciła, ja się oblałem tym sosem śledziowym. Uciekliśmy nad rzeczkę, która płynie niedaleko sierocińca. Zjedliśmy te śledzie, ja się umyłem, ale nie dało się domyć śledziowego zapachu. Śmierdziało ode mnie mocno! Wróciliśmy do domu dziecka pod wieczór. Od razu wykryto po zapachu, że to ja ukradłem te śledzie i za karę zabrali mi na parę dni chleb.

Pracownicy ośrodka opiekuńczego w Małej Minusie. Autor fot. nieznany. Zdjęcie ze zbiorów Ośrodka Karta udostępniła Maria Chylińska.

W domu dziecka często odbywały się koncerty. Mieliśmy dwa razy w tygodniu ćwiczenia naszego zespołu. Bardzo lubiłem śpiewać i tak to mi pozostało. Znam i umiem zaśpiewać wszystkie piosenki ludowe z tego okresu (po rosyjsku), pamiętam również kilka wierszy w języku rosyjskim.”

Wspomnienia Henryki Bogusławskiej

„Tam byliśmy dziećmi, których nikt nie kochał, nie pieścił, nie przytulał, nie zaspokajał też żadnych naszych potrzeb. Wymagano od nas bezwzględnego posłuszeństwa i pokory. Nikogo pośród naszego personelu nie martwił i nie wzruszał ustawiczny niedostatek żywności. Byliśmy tam wciąż głodni, mimo że dawano nam trzy posiłki dziennie. Na śniadanie była jedna, przerażająco mała kromka chleba ze śladem jajecznicy z amerykańskich jajek w proszku i kubek czegoś, co nazywało się herbatą!

Muszę wyjaśnić, że owe kromki chleba ułożone były jedna na drugiej, stożkowo na ogromnej tacy. Tą tacę z kuchennego okienka na scenie odbierała jedna z kucharek, najczęściej „Mamusia”. Ilość kromek była bardzo dokładnie policzona, aby starczyło dla całej grupy czekającej przy stołach. Zdarzało się, i to dosyć często, że wysocy chłopcy wskakiwali na scenę w momencie, kiedy „Mamusia” z niej schodziła, trzymając do góry ciężką tacę z chlebem. Chwytali parę cennych kromek z tacy. Oczywiście dla kogoś na końcu stołów musiało zabraknąć chleba. Tym faktem nikt się szczególnie nie przejmował. A przecież owe kromki chleba były zawsze zbyt małe, aby zaspokoić głód! Na obiad dawano nam w blaszanej misce jakąś polewkę zwaną zupą. Chociaż od czasu do czasu była to smakowita soczewica lub też kasza. Wszystko to połykało się w mgnieniu chwili, a głód zaczynał jeszcze bardziej i jeszcze mocniej dawać o sobie znać. Podobna sytuacja powtarzała się i po ostatnim posiłku wieczorem.

REKLAMA

Nie zapomnę nigdy błagalnych i jęczących głosów mojego młodszego rodzeństwa, kiedy to w dniu moich dyżurów w kuchni stali pod okienkiem na scenie i wołali mnie „Heniusia! Heniusia!” Oni prosili mnie o chleb. Zdarzało się czasami, że mogłam coś ukraść i wyrzucić przez okienko. Były to jednak sporadyczne przypadki. Pani „Mamusia” miała chyba oczy z każdej strony głowy i widziała wszystko. Dyżurnym dziewczynkom w kuchni wolno było jedynie wylizywać ogromny gar po opróżnieniu tegoż z zupy. Było to wielkim szczęściem i dużym wyróżnieniem dla każdej z nas. Ten kocioł można było przechylić, używając metalowego pręta. Dzięki temu mogłam niemalże cała wejść do niego i dokładnie wylizać wszystkie ściany. Największą radość sprawiało mi wylizywanie kotła po kaszy mannie.

Pamiętam również bardzo wyraźnie moje wyrzuty i obwinianie siebie samej o to, że kiedyś w Polsce nie jadłam chleba, który leżał na kuchennym stole. Przekonana byłam, że gdybym wówczas jadła tamten chleb, nie cierpiałabym obecnie tego okropnego głodu. Widok chleba w Polsce i owe wyrzuty długo nie pozwalały mi zasnąć.

Dziewczynki z ochronki nosiły zimą o wiele za duże i ciężkie żołnierskie płaszcze. Pamiętam dobrze mój zimowy płaszcz, mogłam w nim bezboleśnie tylko stać. Każdy krok w marszu przysparzał mi dużo bólu, gdyż twardym zakończeniem uderzał mnie w łydki. Również i moje walonki były z miękkiego filcu, nieforemne, rozdeptane, z cienką podeszwą. Było mi w nich zimno w nogi.

REKLAMA

Pani Godlewska była naszą komendantką harcerską. Pełniła funkcję naszego duszpasterza. Ona też zainicjowała sposób umartwiania się. Polegało ono na tym, aby poświęcić obiadową kromkę chleba na rzecz pracującej w Krasnojarsku (oddalonym o 400 kilometrów od Małej Minusy) naszej siostry Ireny. Oddawać musiałyśmy nasze kromki do suszenia, aby potem były odesłane siostrze do Krasnojarska. Ten moment rezygnacji był istną torturą. Trzymałyśmy w dłoni tę kromeczkę, obskubując brzegi do małego krążka i ze łzami w oczach kładłyśmy do kufereczka. Często ginęły one z naszego kufereczka, lecz nie wiedziałyśmy, co działo się z tymi kromkami, które zostały oddane pani Godlewskiej.

Oczywiście mam też w pamięci sympatyczne i miłe obrazki. Do takich mogę zaliczyć wszystkie urządzane przez nas akademie i różne imprezy. Wówczas to śpiewaliśmy różne patriotyczne piosenki, deklamowaliśmy wiersze, tańczyliśmy. Przygotowaliśmy sami stroje ze stepowej trawy „kowyl”. We wszystkich tych imprezach wraz ze mną brały udział moje siostry. Zdarzało się też, że jeździliśmy z przygotowanymi przez nas przedstawieniami do Minusińska. Były to dla nas bardzo podniosłe i uroczyste momenty.

W 1946 roku uczniowie z mojej VI klasy urządzili nam (Polakom), wyjeżdżającym do Kraju, wieczór pożegnalny. W czasie tego wieczoru wszystkie dzieci z Małej Minusy wręczały nam drobne upominki. Płakaliśmy z powodu rozstania z przyjaciółmi i kolegami, z którymi spędziliśmy około pięciu lat.”

***

W tych relacjach – ówczesnych małych zesłańców – nie ma tragizmu. Zapamiętali często jakieś drobne szczegóły (dotyczące głodu i innych przeżyć). Niemniej jednak zapadły one głęboko w ich podświadomości. Od tych wydarzeń, które zostały przedstawione wyżej, minęło sześćdziesiąt kilka lat. Zatarły się więc te bardziej przyjemne wrażenia, których zresztą nie było tak wiele. Na ogół nie wspominają pięknych krajobrazów czy interesujących zjawisk przyrody. Syberia nauczyła ich jednak samodzielności i szacunku do pracy, odpowiedzialności za siebie i innych, umiejętności pokonywania różnych życiowych trudności. Ich obecne życie na ogół niczym nie różni się od życia reszty społeczeństwa. Żyją na średnim poziomie materialnym, nie narzekają, cieszą się tym, co mają.

Zredagował: Kamil Janicki

Korektę przeprowadziła: Joanna Łagoda

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Paweł Stolyarov
Doktorant w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Jagiellońskiego, magister animacji kultury. Obecnie przygotowuje się pod opieką prof. dr hab. Tadeusza Aleksandra do obrony rozprawy doktorskiej na temat polskich Domów Dziecka na Syberii w czasie Drugiej Wojny Światowej. Jest potomkiem polskich zesłańców politycznych z XIX i XX wieku. Jego pasją są Sybiracy i ich historia, dlatego też prowadzi z nimi liczne spotkania i wywiady, które od 2004 r. gromadzi w prywatnym archiwum „KorolArt” w formie nagrań audio wraz z kopiami dokumentów. Jest to prawdopodobnie największe tego typu prywatne archiwum na świecie.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone