Obiad czwartkowy: Problemy lewicy z historią

opublikowano: 2009-11-12 23:12
wolna licencja
poleć artykuł:
W roku 2005 polska lewica poniosła druzgocącą klęskę wyborczą. Od tego momentu partie lewicowe wyraźnie nie mają na siebie pomysłu, lawirując pomiędzy populizmem a cynicznym pragmatyzmem. Co gorsza, polscy socjaldemokraci pogubili się kompletnie w swojej historii, tym samym przegrywając bój o pamięć.
REKLAMA
Lewica nie potrafiła, i nadal nie potrafi, znaleźć dla siebie miejsca, miotając się pomiędzy peanami na rzecz Jacka Kuronia...

Po stokroć mogę przepraszać za wszystko złe, co było w przeszłości, ale chciałem prosić także po stokroć, abyśmy umieli iść dalej, patrzmy dalej, wybierajmy przyszłość – mówił Aleksander Kwaśniewski we Włocławku w czasie kampanii prezydenckiej w 1995 roku. Wypowiedź ta obrazowała politykę, jaką polska lewica – ukształtowana po 1989 roku – prowadziła wobec własnej historii. W tamtym okresie przyniosła ona sukces. Zmęczeni „kłótliwymi” rządami obozu postsolidarnościowego Polacy, alergicznie reagowali na argumenty odwołujące się do przeszłości. Straszenie postkomunizmem, awantury lustracyjne, nie były skuteczne wobec społecznego poczucia, że przyszłość nie rysuje się w różowych barwach. W tej rzeczywistości historia nie stanowiła elementu debaty, a hasła dotyczące patrzenia w przyszłość padały na podatny grunt.

Sytuacja zmieniła się jednak w roku 2005. Kryzys zaufania do lewicy, spowodowany licznymi aferami i skandalami, pogłębiany był argumentami odwołującymi się do przeszłości polityków tej formacji. Stała się ona już nie tylko niewiarygodna w swoich „przyszłościowych” hasłach, ale także wyraźnie zagubiona w przeszłości. Nie wystarczało już obiecać świetlanej przyszłości, zwłaszcza w kontekście coraz częstszych dyskusji historycznych, mocno oddziaływających na opinię publiczną. O ile zarówno PiS jak i PO w działaniach PR-owskich często odnajdywały korzenie historyczne, o tyle lewica nie potrafiła, i nadal nie potrafi, znaleźć dla siebie miejsca, miotając się pomiędzy peanami na rzecz Jacka Kuronia, a uwielbieniem dla generała Jaruzelskiego. Czyni to z niej formację de facto pozbawioną pnia historycznego, a przez to spychaną na margines debaty publicznej.

Lewica zapomniana

Niewątpliwe działania polityków lewicy na początku lat 90-tych miały swoje podstawy. Odsunięcie historii w debacie politycznej umożliwiało wszak swobodne przejście od starego ustroju do demokracji, bez stawiania ocen i rozliczeń. Zgodzić się jednak należy z autorami Przewodnika Lewicy – wydanego przez Krytykę Polityczną – że fakt ten miał dwie konsekwencje: po pierwsze lewica jest dziś w Polsce powszechnie utożsamiana z PRL-em, który oficjalnie przedstawiany jest jako ustrój zbrodniczy, nieefektywny lub co najwyżej śmieszny. Po drugie, odwrócenie się od historii sprawiło, że jedyną politykę historyczną uprawia dziś prawica.

...a uwielbieniem dla generała Jaruzelskiego.

Rodzi to w sposób oczywisty szereg innych konsekwencji. W świadomości społecznej „socjaldemokraci” postrzegani są wyłącznie przez pryzmat komunizmu. Zapomnieniu uległa historia Polskiej Partii Socjalistycznej i jej wybitnych przedstawicieli. Działalność socjalistów na rzecz odbudowy państwowości polskiej w okresie rozbiorów czy po 1918 roku, a także czynny udział w konspiracji okresu II wojny światowej (w tym aktywna pomoc w ratowaniu Żydów) są praktycznie nieznane. Niewiele mówi się również o tym, że wśród ofiar represji stalinowskich znajdowało się wielu socjalistów, którzy z niechęcią przyjęli „nowy system”. W rezultacie lewica wyzuta została z pojęcia patriotyzmu czy polskości i ex definitio wykluczona z debaty publicznej jako poważny jej element.

REKLAMA

O ile inne stronnictwa polityczne, mniej lub bardziej udolnie, poszukują inspiracji w przeszłości, utożsamiając się z określonymi postawami i ideami, o tyle lewica porusza się w tej sprawie jak dziecko we mgle.

Rzeka dwóch nurtów

Trudno jednakże, aby było inaczej, skoro współczesną polską socjaldemokrację budują dwa wykluczające się nurty. Z jednej strony mamy dryfujący na scenie politycznej nurt postkomunistyczny, z drugiej zaś szumną, ale nie odnoszącą jeszcze większych sukcesów młodą lewicę skupioną wokół Krytyki Politycznej.

Te dwie odnogi różni w praktyce wszystko – począwszy od postrzegania polityki, aż po rozumienie problemu historii. O ile w środowisku postkomunistycznym dominuje bardzo często sentymentalizm gotowy bronić PRL-u za wszelką cenę, o tyle w młodej lewicy bardzo wyraźne są głosy krytyczne, odnoszące się do minionego systemu i nawiązujące do przedwojennej historii polskiej lewicy. Nie kto inny jak Sławomir Sierakowski – niewątpliwy lider tego środowiska – potrafił szokować wielu publicystów i dziennikarzy koszulkami z Lechem Wałęsą, czy też Jackiem Kuroniem. Ludzie Krytyki upominali się wielokrotnie o nie zawłaszczanie przez prawicę robotniczych protestów, zwracając uwagę na ich społeczny charakter. Związani z tym nurtem rozpoczęli również akcję podpisów pod inicjatywą budowy w Warszawie pomnika Ignacego Daszyńskiego. Wiele pracy włożono też w przypomnienie postaci Ireny Sendlerowej i jej związków z lewicą. I są to tylko nieliczne przykłady pozytywnych działań na rzecz przypomnienia pozytywnej roli lewicy w dziejach naszego kraju. De facto jest ich znacznie więcej, choć nie zawsze są widoczne i doceniane.

Trudno oczekiwać, aby lewica w Polsce jednocześnie przypominała wszystkim o postaci Kazimierza Pużaka – socjalisty represjonowanego przez władze komunistyczne – i składała kwiatki pod rozlicznymi pomnikami na 22 lipca.

To jednak nie Krytyka Polityczna, pomimo obecności jej przedstawicieli w mediach, tworzy obraz współczesnej lewicy. Największą siłę oddziaływania posiada nadal Sojusz Lewicy Demokratycznej, który poprzez obecność na scenie politycznej, kształtuje w świadomości ludzi paradygmat socjaldemokracji. Choć sama partia wielokrotnie deklarowała zerwanie z niechlubną przeszłością (choćby poprzez wchłonięcie wielu działaczy postsolidarnościowych), nadal kultywuje bezkrytyczne uwielbienie dla PRL-u i jej „osiągnięć”. Szerokim echem wszakże odbiła się niedawno sprawa obrony poznańskiego pomnika gen. Karola Świerczewskiego – jednoznaczne negatywnie ocenianego przez historyków – w którą mocno zaangażowana była posłanka SLD Krystyna Łybacka oraz eurodeputowany Marek Siwiec. Pominąć milczeniem należy też fetowanie gen. Jaruzelskiego, czy uznawanie za cichy „autorytet moralny” Jerzego Urbana.

REKLAMA

Nurtów tych zasadniczo nie da się pogodzić. Trudno bowiem oczekiwać, aby lewica w Polsce jednocześnie przypominała wszystkim o postaci Kazimierza Pużaka – socjalisty represjonowanego przez władze komunistyczne – i składała kwiatki pod rozlicznymi pomnikami na 22 lipca. Nie można zaakceptować podkreślania lewicowego charakteru robotniczych protestów, przy jednoczesnym tuszowaniu spraw czy bronieniu ludzi odpowiedzialnych za działanie aparatu represji w okresie PRL. Taki kompromis jest po prostu niemożliwy i prawami demokracji i wolności tłumaczyć go nie można.

Bez kompromisu

Polityka kompromisu, a najlepiej nie mówienia o historii, jest dziś w praktyce niemożliwa. Jeśli lewica chce odgrywać na scenie politycznej poważną rolę, musi się zmierzyć z historią, a kluczem do tego będzie poważna debata nad stosunkiem do PRL-u, gdyż dopiero ona otworzy drogę do wiarygodnych odwołań do takich postaci jak Pużak, Daszyński czy Limanowski.

Nie chodzi tu jednakże jedynie o odwołania do konkretnych postaci czy partii. Jeśli ktoś ma wiarygodnie opowiadać o ideach wolności, równości, poszanowania odmienności, trudno aby jednocześnie udzielał wsparcia antysemityzmowi czasów Władysława Gomułki, represjom stalinowskim, aparatowi bezpieczeństwa itp.

Nie wymagam oczywiście, aby lewica przystąpiła do chóru ludzi, którzy w PRL-u chcą widzieć zło gorsze niż Generalne Gubernatorstwo i Kraj Warty. Chodzi o uczciwą ocenę przeszłości i wyraźne odżegnanie się od tego, co w „ojczyźnie ludowej” było ewidentnie sprzeczne z jakimikolwiek ideałami socjaldemokracji. Nie można przecież mówić o lewicowym rozumieniu historii, jeśli oznaczać ma ono przyzwolenie na łamanie praw człowieka, brak tolerancji, czy zwyczajne zbrodnie.

Che problem

Czy posiadacz takiej koszulki powinien być karany?

Oddzielenie się od przeszłości komunistycznej nie jest zresztą wyłącznie problemem lewicy w Polsce. Śmiało można powiedzieć, że socjaldemokracja na całym świecie ma problem z dziedzictwem zbrodniczych systemów komunistycznych. Problem ten daje o sobie znać za każdym razem, kiedy podnoszona jest dyskusja o symbolach komunistycznych i ich miejscu w przestrzeni publicznej.

REKLAMA

Truizmem będzie stwierdzenie, że stały się one elementem kultury masowej, a sierp i młot nie wzbudzają takich emocji jak swastyka, natomiast twarz Stalina nie jest tak kontrowersyjna jak buzia Hitlera. Przemysław Wilczyński w artykule „Goodbye, Che” (Tygodnik Powszechny nr 44) podaje szereg przykładów „akceptacji” symboliki komunistycznej w przestrzeni publicznej wskazując, że stały się one powszechnie uznane jako gadżety, które wzbudzają więcej śmiechu niż strachu.

Problem ten dotknął również Polskę, gdzie planowane są sankcje prawne za noszenie symboli komunistycznych. Z jednej strony można oczywiście zapytać z obawą o zakres pojęcia „symboli komunistycznych”, do których wrzucić można zasadniczo wszystko, co związane jest z historią ruchu socjalistycznego. Byłoby to rzecz jasna głupotą, granicząca z nieodpowiedzialnością, gdyż trudno winić Marksa, czy twórców Międzynarodówki, że efekty ich pracy wykorzystane zostały przez szereg okrutnych systemów odwołujących się do ideałów socjalistycznych. Z drugiej strony warto zastanowić się, czy upieranie się i naiwne bronienie koszulek z sierpem i młotem lub Che Guevarą ma większy sens. Stoją za nimi przecież konkretne ofiary. Warto zadać pytanie czy młode usta pełne frazesów o równości i wolności ozdobione koszulką z symbolem Związku Radzieckiego są wiarygodne, czy może jedynie konformistycznie idą z tłumem podobnych pseudoalternatywnych wzorców.

***

Historia stanowi więc dla lewicy wyzwanie i to nie tylko w krajach postkomunistycznych. Nie da się jej w nieskończoność odsuwać, używając wyłącznie argumentów dotyczących przyszłości. Jest ona wszak trwałym elementem życia społecznego i potrafi stawiać kłopotliwe pytania będące nie tylko fetyszem pasjonatów, ale także sprawdzianem wiarygodności i szczerości intencji. Bez zdecydowanego rozliczenia z komunistyczną przeszłością, socjaldemokracja stawiać się będzie coraz mniej wiarygodna, a jej argumenty traktowane będą w coraz większym stopniu z przymrużeniem oka. Zawsze bowiem tłem dla opowieści o tolerancji, poszanowaniu odmienności, dbałości o słabszych, będą opowieści tych którzy przeżyli Kołymę, albo niezapomniane obrazy przejeżdżanych studentów na Placu Niebiańskiego Spokoju.

Zobacz też

Zredagował: Kamil Janicki

Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone