Irlandia przed przybyciem świętego Patryka

opublikowano: 2018-12-10, 17:00 — aktualizowano: 2024-03-17, 06:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Oto opowieść, która zaczęła się dawno, dawno temu w przedchrześcijańskiej Irlandii...
reklama

Szmaragdowe słońce

Działo się to dawno, dawno temu. Jeszcze przed przybyciem Patryka. I przed przybyciem plemion celtyckich. Zanim pojawił się język gaelicki. Działo się to w epoce irlandzkich bogów, po których nie zostały nawet imiona.

O tamtym okresie niewiele da się powiedzieć na pewno, ale jakieś fakty można ustalić. Pomagają w tym świadectwa ukryte w ziemi i na jej powierzchni. I możemy się odwołać do wyobraźni, tak jak robili to wszyscy ludzie, odkąd zaczęto opowiadać baśnie.

W tych pradawnych czasach, w pewien zimowy poranek, miało miejsce małe zdarzenie. Tyle wiemy. Powtarzało się wiele razy, przez kolejne lata i – jak się wydaje – przez kolejne stulecia.

Relikwiarz św. Patryka z XII wieku (domena publiczna)

Świt. Zimowe niebo było już czystym, bladym błękitem. Niedługo z morza miało się wyłonić słońce. Na wschodnim wybrzeżu wyspy widać było złotą poświatę.

Tego dnia wypadało zimowe przesilenie, najkrótszy dzień w roku. Nawet jeśli w owych czasach na wyspie istniała rachuba lat, to nie znamy jej miary.

Mowa o jednej z dwóch wysp leżących nieco na zachód od europejskiego kontynentu. Wiele tysięcy lat wcześniej obie trwały w długim, białym uśpieniu epoki lodowcowej, a łączyła je skalista grobla biegnąca z północno-wschodniego krańca mniejszej, odsuniętej bardziej na zachód wyspy aż do górnej części jej sąsiadki. A tę łączył na południu z kontynentem kredowy most. Jednak pod koniec epoki lodowcowej wody z topniejącej Arktyki zaczęły spływać na południe i zalały kamienną groblę, a potem przedarły się przez kredową barierę – w ten sposób powstały dwie wyspy.

Dzielące je odległości nie były duże. Zatopiona grobla pomiędzy zachodnią wyspą, która pewnego dnia zostanie nazwana Irlandią, a brytyjskim przylądkiem, znanym dziś jako Mull of Kintyre, miała zaledwie kilkanaście kilometrów. Dystans zaś między białymi klifami południowo-wschodniej Anglii a kontynentem wynosił trzydzieści dwa kilometry.

Należałoby się więc spodziewać, że obie wyspy będą do siebie bardzo podobne. I w pewnym sensie to prawda. Ale były też między nimi subtelne różnice. Bo gdy rozdzieliło je morze, dopiero wydobywały się z arktycznego snu. Dopiero zaczynały je zasiedlać rośliny i zwierzęta z cieplejszych południowych obszarów. I kiedy kamienna grobla zniknęła, część gatunków, którym udało się opanować południe większej, wschodniej wyspy, nie zdołała przeprawić się na zachód. I dlatego na obu wyspach występują powszechnie dęby, jesiony i leszczyna, ale w Irlandii nie spotka się jemioły porastającej brytyjskie dęby. Z tego samego powodu Brytania zmagała się z plagą węży i jadowitych żmij, a Irlandia była od nich wolna.

reklama

Zachodnią wyspę, nad którą lada chwila miało wzejść słońce, pokrywały gęste lasy przetykane bagnami. Tu i ówdzie wznosiły się piękne górskie pasma. Płynęły tu też liczne rzeki pełne łososi i innych ryb, a największa z nich wiła się w sercu wyspy przez labirynt jezior i na koniec wpadała na zachodzie do Atlantyku. Ale pierwszym przybyszom dwie inne rzeczy rzucały się w oczy.

Pierwszą było bogactwo natury. Tu i tam, na leśnych polanach albo na otwartych górskich zboczach, wyrastały nagie skały, wypchnięte z trzewi ziemi i świecące magicznym kwarcowym blaskiem. W niektórych migotliwych głazach pojawiały się głębiej żyły złota. W rezultacie w pewnych częściach wyspy, gdzie skały występowały gęściej, rzeki dosłownie spływały złotym piaskiem i grudkami kruszcu.

Drugą było piękno natury. Czy to za sprawą dużej wilgotności wiatrów znad Atlantyku, czy łagodnego ciepła Golfstromu, czy też w efekcie splotu tych i innych przyczyn – w każdym razie roślinność na wyspie miała niezwykły, niespotykany nigdzie indziej szmaragdowy kolor. I zapewne z tego pradawnego połączenia szmaragdowej zieleni i płynącego złota zrodziło się przekonanie, że zachodnią wyspę upodobały sobie magiczne duchy.

Kroniki Królestwa Irlandii przez Czterech Mistrzów spisane, podpisy autorów (domena publiczna)

A kto zamieszkiwał szmaragdową wyspę? Imiona tych, którzy przybyli tu przed celtyckimi plemionami, pojawiają się tylko w legendach: potomkowie Cessair, Portholona, Nemeda; Fir Bolg i Tuatha De Danaan. Trudno jednak powiedzieć, czy byli to prawdziwi ludzie, bogowie, czy też może jedni i drudzy. Po zakończeniu epoki lodowcowej na Irlandii zamieszkali myśliwi. A potem rolnicy. To akurat jest pewne. Wyspiarze umieli wznosić kamienne budowle, kuli broń z brązu i wyrabiali piękną ceramikę. Handlowali też z kupcami przybywającymi z tak odległych krain jak Grecja.

reklama

Ale przede wszystkim wytwarzali ozdoby ze złota, którego na wyspie było w bród. Naszyjniki, bransoletki, kolczyki, kute dyski słoneczne – irlandzcy złotnicy nie mieli sobie równych w całej Europie. Zasługiwali na miano czarodziejów rzemiosła.

Lada chwila słońce wyłoni się nad horyzontem i rozwinie na morzu swój świetlisty złoty szlak.

Mniej więcej w połowie wschodniego wybrzeża wyspy, pomiędzy dwoma cyplami, leży piękna, szeroka zatoka. Z jej południowego cypla widać pasmo wzgórz, a wśród nich dwa niewielkie wulkaniczne stożki, które wznoszą się przy brzegu z takim wdziękiem, iż obserwator mógłby odnieść wrażenie, że nagle przeniósł się na ciepłe południe Włoch. Za drugim przylądkiem rozległa równina ciągnie się na północ aż do odległych gór wznoszących się poniżej zatopionej skalnej grobli. Na wybrzeżu wewnątrz zatoki, tam gdzie rzeka uchodzi do morza, przeważają moczary i piaski.

Ale oto słońce wyłania się zza horyzontu i powierzchnię morza rozświetla złoty błysk. Słonecznym promieniom mknącym nad północnym przylądkiem i dalej nad równiną odpowiada inny błysk, jakby gdzieś tam w oddali znajdował się wielki kosmiczny reflektor. Ten blask jest rzeczywiście czymś niezwykłym, bo wydobywa się z ogromnej konstrukcji, która jest dziełem człowieka.

Czterdzieści kilometrów na północ od zatoki płynie z zachodu na wschód inna rzeka, mijając po drodze doliny porośnięte bujną roślinnością, bo tak żyznej gleby jak tu nie ma w żadnym innym miejscu na świecie. Na łagodnym stoku północnego brzegu rzeki mieszkańcy wyspy wznieśli potężne budowle i największa z nich wysyła w niebo ten oślepiający blask.

Tuatha De Danaan, czyli ludność bogini Danu, obraz Johna Duncana (domena publiczna)

Te budowle to olbrzymie porośnięte trawą kurhany. Ale nie bezkształtne, byle jak usypane kopce. Ich cylindryczny kształt, strome zbocza i szerokie, wypukłe dachy sugerują, że wspiera je przemyślana wewnętrzna konstrukcja. Podstawy kurhanów wyłożono wielkimi kamieniami, których ozdobą są bogate ornamenty: koła, zygzaki i dziwne, fantastyczne spirale. Ale najbardziej niezwykłe jest to, że całą fasadę skierowaną ku wschodzącemu słońcu pokrywa biały kwarc. I właśnie ta wielka, zakrzywiona kryształowa ściana mieni się, świeci i błyszczy, odbijając w niebo słoneczny żar.

reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Edwarda Rutherfurda „Dublin”:

Edward Rutherfurd
„Dublin”
Tytuł oryginalny:
Dublin: Foundation (aka The Princes of Ireland)
Tłumaczenie:
Elżbieta Smoleńska
Liczba stron:
736
Data i miejsce wydania:
1
Format:
155 mm x 235 mm
ISBN:
978-83-8015-921-1

Kto wzniósł te budowle nad rzeką, którą upodobały sobie łabędzie? Co do tego nie ma pewności. I jakie było przeznaczenie owych kurhanów? Wiadomo, że służyły władcom jako miejsce wiecznego spoczynku. Ale jacy książęta tam zostali złożeni, czy ich duchy były gniewne czy łagodne – tego możemy się jedynie domyślać. Wiemy tylko, że byli to pradawni przodkowie mieszkańców wyspy.

Kurhany były nie tylko grobowcami, pełniły też funkcję świątyń, w których o określonych porach roku przyjmowano tajemnicze boskie moce wszechświata, sprowadzające na ziemię kosmiczne życie. Z tego powodu przez całą noc, która właśnie dobiegła końca, drzwi do sanktuarium były otwarte.

Pośrodku świecącej kwarcowej fasady znajdowało się wąskie wejście z dwoma wielkimi głazami po bokach, za nim zaś ciągnął się wąski, nieco wyboisty, ale prosty korytarz, również wyłożony kamieniami, zakończony trójlistną wewnętrzną komnatą. Na stojących tam kamieniach, podobnie jak na tych w korytarzu i na zewnątrz, widniały liczne wzory, a wśród nich dziwna potrójna spirala. Wąski korytarz wytyczono tak precyzyjnie, że w dzień przesilenia zimowego promienie wyłaniającego się zza horyzontu słońca wpadały przez otwarte drzwi i docierały aż do wewnętrznej komnaty.

Słońce odłączyło się od wodnego horyzontu i świeciło już nad całą zatoką, nad wybrzeżem wyspy, nad zimowymi lasami i małymi polanami, skąpanymi nagle w złotej poświacie. Słoneczne promienie płynęły do kurhanu i wydawało się, że jarzący się kwarc, w którym odbijała się też okoliczna zieleń, sam zaczyna płonąć i świeci niczym drugie, szmaragdowe słońce.

Czy w tym zielonkawym blasku, gdy promienie słoneczne wdzierały się do serca kurhanu, było coś zimnego i przerażającego? Być może.

Stela poświęcona Lughowi. Na cześć jego matki obchodzono święto Lughnasadh (aut. QuartierLatin1968, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Międzynarodowe)

Ale oto teraz wydarzyła się rzecz niezwykła. Korytarz zbudowano tak przemyślnie, że gdy słońce się wznosiło, jego promienie, jakby rezygnując ze swojego zwyczajnego tempa, skradały się powoli niczym małe dziecko, krok za krokiem, i oświetlały kamienie łagodnym blaskiem. A gdy w końcu docierały do potrójnej komnaty, znów nabierały prędkości, zderzały się z głazami i tańczyły we wszystkie strony, wnosząc do zimowego grobowca ciepło i życie.

reklama

Dubh Linn, Anno Domini 430

Lughnasa. Pełnia lata. Niedługo przyjdą żniwa.

Deirdre stała przy ogrodzeniu, patrząc przed siebie. To powinien być radosny dzień, ale jej przyniósł jedynie udrękę. Bo ukochany ojciec i jednooki mężczyzna zamierzali ją sprzedać. A ona nic nie mogła zrobić. W pierwszej chwili nie zauważyła Conalla.

Zgodnie ze zwyczajem mężczyźni jechali w wyścigu nago. To była pradawna tradycja. Już kilkaset lat temu Rzymianie wspominali, że celtyccy wojownicy, gardząc napierśnikami, chętnie przystępowali do bitwy nadzy. Wytatuowany, muskularny wojownik z nastroszonymi włosami i twarzą wykrzywioną w wojennym grymasie stanowił przerażający widok nawet dla wyćwiczonych rzymskich legionistów. Groźni Celtowie atakujący w rydwanach mieli czasem na sobie krótkie, powiewające na wietrze peleryny. W niektórych rejonach Cesarstwa Rzymskiego celtycka jazda nosiła bryczesy. Ale tu, na zachodniej wyspie, tradycyjna nagość zachowała się w uroczystych wyścigach, więc Conall miał na sobie jedynie ochronną przepaskę na biodra.

Wielkie święto Lughnasa obchodzono w Carmun raz na trzy lata. Samo Carmun było miejscem dziwnym i tajemniczym. W sercu krainy dzikich lasów i trzęsawisk niemal po horyzont ciągnął się rozległy, porośnięty trawą teren. Bo tu, nieco na zachód od punktu, w którym rzeka Liffey – gdyby podążać nią w górę – zakręcała na wschód ku swojemu źródłu w górach Wicklow, ziemia była płaska, nie licząc kilku kurhanów, w których pochowano pradawnych wodzów. Świąteczne obchody trwały tydzień. Wyznaczano wtedy miejsca na targowiska, na których sprzedawano żywność, bydło, a także piękną odzież, ale najważniejszy był ogromny tor wyścigowy wytyczony na gołej darni.

reklama

Wyglądał imponująco. Wokół stały obozowiska całych klanów, namioty i naprędce sklecone chatki. Zgromadzeni ubrani byli w jaskrawe szkarłatne, niebieskie albo zielone stroje. Mężczyźni mieli na szyjach piękne złote torq, kobiety pyszniły się najrozmaitszymi ozdobami. Niektórzy z mężczyzn wyróżniali się tatuażami, inni nosili długie, rozpuszczone włosy i wąsy, a jeszcze inni usztywniali włosy gliną i stawiali je wysoko na sztorc jak przed bitwą. Tu i tam stały wspaniałe wojenne rydwany. Konie trzymano w zagrodach. Przy ogniskach bardowie śpiewali swoje pieśni. A niedawno pojawiła się grupa żonglerów i akrobatów. W letnim powietrzu rozchodziły się dźwięki harf, kościanych gwizdków i dud, wszędzie unosił się lekki dym,

Księga z Leinster, średniowieczny manuskrypt zawierający liczne źródła dotyczące irlandzkiej mitologii i genealogii (domena publiczna)

który mieszał się z zapachem pieczonego mięsa i miodowych placków. A tuż przy torze na ceremonialnym wzniesieniu czuwał nad wszystkim król Leinsteru.

Wyspa składała się z czterech części. Na północy leżały tereny pradawnych plemion Ulaid, kraj wojowników. Na zachodzie rozciągała się kraina magicznych jezior i dzikich wybrzeży – nazywano ją ziemią druidów. Południe zajmowała Muma, znana z muzyki. To tu, jak mówi legenda, synowie Mila po raz pierwszy spotkali boginię Eriu. I wreszcie na wschodzie leżały żyzne pola i pastwiska ludów Lagin. Podział ten istniał od niepamiętnych czasów i już na zawsze miał się zachować w nazwach geograficznych: Ulster, Connacht, Munster i Leinster.

Ale życie na wyspie nigdy nie zastygało w bezruchu. W ciągu ostatnich kilku pokoleń wśród pradawnych plemion zaszły istotne zmiany. Ludy zamieszkujące północną część wyspy – Leth Cuinn, czyli „połowa głowy”, jak ją nazywano – wszczęły walki, żeby przejąć władzę nad częścią południową, Leth Moga. Powstała nowa prowincja centralna Meath i teraz ludzie mówili, że wyspa składa się z pięciu, a nie czterech krain.

W każdej prowincji wódz najpotężniejszego klanu rządził jako król. Czasem zdarzało się, że jeden z takich władców obwoływał się Najwyższym Królem i żądał, by inni to uznali i składali mu daniny.

Ten tekst jest fragmentem książki Edwarda Rutherfurda „Dublin”:

Edward Rutherfurd
„Dublin”
Tytuł oryginalny:
Dublin: Foundation (aka The Princes of Ireland)
Tłumaczenie:
Elżbieta Smoleńska
Liczba stron:
736
Data i miejsce wydania:
1
Format:
155 mm x 235 mm
ISBN:
978-83-8015-921-1
reklama
Komentarze
o autorze
Edward Rutherfurd
Kształcił się na uniwersytetach w Cambridge i Stanford w Kalifornii, pracował w księgarniach i wydawnictwach. W końcu porzucił karierę w handlu książkami w 1983 roku, i wrócił do domu swego dzieciństwa by napisać Sarum, powieść historyczną oraz 6 następnych.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone