Kiedy Karaibami trzęśli piraci…

opublikowano: 2018-12-09, 17:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Karaiby. Rok Pański 1715. Powoli kończy się Złoty Wiek Piractwa… Jesteście gotowi przeżyć prawdziwą przygodę na morzu?
reklama

I could really use, to lose my catholic conscience,

because I’m getting sick of feeling guilty all the time.

I won’t abuse it, yea, I’ve got the best intentions,

for a little bit of anarchy, but not the hurting kind.

Consequence Free, Great Big Sea

Pokład Silver Stag.

13 lipca 1715 roku, sobota.

Charlie Baker powiódł wzrokiem po pokładzie, starając się oszacować postęp prowadzonych przez załogę prac. Silver Stag wymagał napraw, nikt w to nie wątpił, ale choć na New Providence nie brakowało drewna ani lin, a ludzie przykładali się do roboty, nie wszystko udawało się załatwić tak szybko, jak by tego chciał.

„Gdyby nie Harris – pomyślał – moje życie byłoby lżejsze i przyjemniejsze”.

Czarnobrody, jeden z najsłynniejszych piratów w historii. Ilustracja z XVIII wieku (domena publiczna)

Na samo wspomnienie tego, co stało się w maju, przeszły go ciarki. Załoga miała wrócić na Nevis po wykonaniu misji, niczym nieodbiegającej od spraw, którymi zajmowali się przez ostatni rok. Tym razem jednak coś poszło nie tak – eskortowany przez Silver Stag slup wpadł na skały i poszedł na dno. Kapitana Cuthrowa, jak później się okazało, oskarżono o celowe zatopienie jednostki, wtrącono do celi, nader szybko osądzono i skazano za działanie na szkodę Korony.

Jeszcze przed zbliżeniem się do Nevis Cuthrow miał złe przeczucia. To przez nie oraz dzięki wierze we własną intuicję kazał załodze zacumować w zatoce karenażowej, a nie w porcie. Tylko dlatego marynarze nie zostali aresztowani razem z nim i przez kilka dni oczyszczali burty, pozostając w najświętszym przekonaniu, że ich los nie może już być gorszy. Nieświadomi tego, że ich poturbowany dowódca siedział w celi i nasłuchiwał zbijania szubienicy, na której miał zawisnąć, zeskrobywali pąkle i smarowali poszycie.

Przez długi czas pozostawało tajemnicą, w jaki sposób udało mu się uciec. Cuthrow nie miał czasu (i najwyraźniej ochoty) tłumaczyć wszystkiego swoim ludziom. Zmusił ich do jak najszybszego podniesienia kotwicy i ruszenia na północ, ku New Providence. Wtedy z całą mocą dotarło do nich, że z korsarzy stali się piratami i że nic już nie będzie takie jak wcześniej. Niektórych ogarnęła wściekłość, innych lęk, a część poczuła ulgę. Od lat napadali na statki i okręty, głównie hiszpańskie bądź francuskie. Teraz mogli robić to bez konieczności ograniczania się, pisania raportów i wykonywania zlecanych przez komodora Wilsona misji. Co więcej – to, co zrabowali, należało do nich i nie musieli więcej dzielić się zdobyczami z inwestorami.

Wszystko wyglądało nieźle, do czasu kiedy jeden z nich, mężczyzna o nazwisku Lewis, nie spróbował przejąć kontroli nad brygiem. Załoga się podzieliła i choć bunt zdławiono, na pokładzie zostało kilku niezadowolonych kombinatorów. Jeden z nich, Harris, spróbował przejąć kontrolę nad Silver Stag, kiedy Cuthrow leżał ranny w swojej kajucie po walce z komodorem. Harris niedługo jednak cieszył się rolą kapitana, wpadł prosto w pułapkę zastawioną przez Royal Navy i przywlókł niewielką flotyllę wprost do Nassau – wolnego, pirackiego miasta.

reklama

Teraz, po ponad sześciu tygodniach od walki, jaką stoczyli z angielską flotyllą u wybrzeży wyspy, Charlie po raz pierwszy poczuł, że sprawy idą w dobrym kierunku. Był bosmanem, którego – podobnie jak kwatermistrza Jimmy’ego Handsa – na stanowisko wybrała załoga, wiedział więc, że utwierdzenie ich w słuszności wyboru było niezwykle ważne. Cieśle dawali z siebie wszystko, rejowi pracowali wysoko nad pokładem pod ich dyktando, reszta pomagała, jak tylko mogła, a powodzenie ich działań zależało od tego, jak szybko, jeśli w ogóle, udawało mu się sprowadzić potrzebne materiały. Nie mógł pozwolić sobie na porażkę. Nie mógł ich zawieść ani tym bardziej spowodować, by uznali, że nie potrafił wywiązać się ze swoich obowiązków.

Galeon Neptun zbudowany na potrzeby filmu „Piraci” w reżyserii Romana Polańskiego (aut. Zil, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Międzynarodowe)

Przez ostatnie tygodnie atmosfera na wyspie nieco się poprawiła. Początkowo mieszkańcy Nassau żyli w napięciu, zastanawiając się, ile dni pozostało do najazdu Royal Navy. Wierzyli, że po upokorzeniu, jakiego admiralicja doznała z rąk piratów, oficerowie musieli pałać chęcią zemsty i planować przywrócenie własnych porządków w zbuntowanej kolonii. Ponieważ przez długi czas nic się nie działo, a sowicie opłacani informatorzy nie przekazywali niepokojących wieści, mieszkańcy zaczęli pokładać coraz większą wiarę w obrońcach New Providence. I tylko defetyści rozpowiadali, iż atak został wyłącznie odłożony w czasie, co niczego nie zmienia, bo może oznaczać jedynie sprowadzenie na miejsce większych sił, których zebranie z oczywistych powodów musiało zająć wojskowym kilka tygodni.

Coraz mniej osób zwracało na nich uwagę. Większość mieszkańców z zainteresowaniem obserwowała naprawy prowadzone w forcie i prace na zakotwiczonych jednostkach. Docierające do nich informacje o posiedzeniach Rady Republiki dawały nadzieję na dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu i uniezależnienie wyspy od Korony. Uspokajały, pozwalając wierzyć, że uda się powstrzymać kolejną napaść na miasto.

Choć Baker wychodził ze skóry, by działać jak najszybciej, z zaskoczeniem odkrył, że był jednym z wyższych rangą członków załogi, któremu zdawało się zależeć na czasie. Kapitan zwlekał z wyjściem w morze, dając sobie czas na powrót do pełni sił. Dni dzielił między narady z pozostałymi dowódcami i rozmowy z załogantami. Noce spędzał w prywatnej części przybytku Mary, z którą najwyraźniej łączyło go coraz więcej. Kwatermistrz Jimmy Hands nie zdradzał zaniepokojenia, uważając, że kapitan Timothy Cuthrow najlepiej wiedział, co robić, a Benjamin Wilson, który dołączył do obsady brygu z woli dowódcy, podzielał jego zdanie.

reklama

Większość załogi nie narzekała na nadmiar gotówki, Charlie postarał się jednak, by pozbycie się tego, co im zostało, zajęło jak najwięcej czasu. Dlatego dbał nie tylko o zapewnienie wszystkim zajęć na pokładzie i pod nim, ale też o to, by w morderczym upale okazywały się one nader wyczerpujące.

Dzięki temu mężczyźni nie mieli wieczorami zbyt wiele sił na zabawę czy popijawę. Mimo wszystko skromne zapasy, w większości pochodzące z ataku na farmę Finleya, zaskakująco szybko się kurczyły. Wiedział, że niebawem nadejdzie pora łowów, a przygotowanie brygu było jego świętym obowiązkiem.

W czasie rajdu, który załoga odbyła pod przywództwem chwilowo dowodzącego nią buntownika Richarda Harrisa, rufowa część Silver Stag została kilkakrotnie trafiona kulami. To, że nie doszło do przebicia poszycia, a jednostka nie nabierała wody i nie trzeba było ratować jej przed zatonięciem, bosman uważał za cud. Wymiana porwanego takielunku nie stanowiła problemu. To, czego nie miała w swoim kantorze Miriam, zaprzyjaźniona z załogą handlarka, bosman kupił u jej konkurencji lub kazał ludziom zabrać z wraku angielskiego Vehemence – okrętu angielskiej, pokonanej przez nich niedawno flotylli. Załoga Edwarda Englanda ze znajdującego się w najgorszym stanie The Royal James splądrowała co prawda Vehemence jako pierwsza, szczęśliwie jednak nie potrzebowała wszystkiego, co znajdowało się na pokładzie, a England pozwolił Bakerowi korzystać z resztek, nie żądając zapłaty ani nie zadając pytań.

Ten tekst jest fragmentem książki A.M. Rosner „Silver Stag. Wyspa Kości”:

A.M. Rosner
„Silver Stag. Wyspa Kości”
Rok wydania:
2018
Liczba stron:
540
Premiera:
2018-11-14
Format:
produktu [mm]: 205 x 35 x 140

Najtrudniejsze okazało się zdobycie materiałów potrzebnych do wymiany strzaskanych okien w kajucie kapitana. Cieśle zdołali wymontować pozostałości rozbitej ramy, lecz brakowało im szklanych tafli do osadzenia w nowej framudze. Drugą rzeczą, której, jak się zdawało, nie można było zdobyć w całym Nowym Świecie, były niewielkie drewniane bloczki, służące do ustawiania bromrei grotmasztu w odpowiedniej względem wiatru pozycji. W końcu, gdy bosman praktycznie stracił wszelką nadzieję, na wyspę dotarła niewielka łódź handlowa, której kapitan od dłuższego czasu pomagał miejscowym sprzedawcom. Miriam, po śmierci swego brata Nathana prowadząca nadal rodzinny kantor, nie zaprzestała korzystania z usług tego mężczyzny, a jemu nie przeszkadzał fakt, że miał teraz dobijać targów z kobietą. W czasie poprzedniej wizyty poprosiła go o dostarczenie paru nietypowych drobiazgów, w tym bloczków, które Baker przeklinał już dniem i nocą. Mimo wstawiennictwa kobiety i pośrednictwa Jacoba ibn Adama – buchaltera Silver Stag, który od wczesnej młodości przyjaźnił się z Miriam i Nathanem – zapłacił za nie nieprzyzwoicie wysoką cenę. Liczyło się tylko to, że w końcu udało mu się je zdobyć.

reklama
„Jolly Roger” w wersji używanej przez Edwarda Englanda (aut. WarX, edited by Manuel Strehl, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Międzynarodowe)

– Nie będę ukrywał, że trochę to trwało…

– Panie Hicks, nie słyszał pan, że cierpliwość jest cnotą? – odparł Baker, zerkając na głównego cieślę, który skończywszy rozmawiać z dwoma marynarzami, postanowił zaszczycić go swoim towarzystwem.

– Słyszałem… Właśnie miałem dodać, że choć się naczekaliśmy, muszę panu pogratulować. Pasują idealnie, są też dobrej jakości. Chłopcy skończą pracę za kilka godzin i daję głowę, że tylko sztorm albo kula łańcuchowa zdoła nas teraz spowolnić.

– Wolałbym jednego ani drugiego nie doświadczyć…

– Ja też, panie Baker, ja też. Choć jeśli miałbym wybierać, wolałbym ostrzał niż jedną z tych przeklętych burz. Kiedyś wydawało mi się, że nie ma nic gorszego niż wiatr omiatający południe Anglii, ale to było, zanim wysłano mnie do kolonii. Dopiero tu zrozumiałem, czym jest prawdziwy sztorm. Te trąby wodne, jak słupy podtrzymujące niebo…

Bosman zerknął na mężczyznę z niesmakiem. Rozumiał obawy cieśli, nie uważał jednak za stosowne omawiania najgroźniejszych meteorologicznych zjawisk, gdy żadne z nich im nie zagrażało. Szczególnie w obecności zawsze strzygącej uszami załogi.

– Cóż, panie Hicks, nie sposób się z panem nie zgodzić. Na razie jednak na nic podobnego się nie zanosi, a lej, o którym pan mówi, to rzadkość. Pańscy ludzie świetnie się spisali, nie zapomnę wspomnieć o tym Burnsowi… Kapitanowi Cuthrowowi – poprawił się.

– Oczywiście… – mruknął cieśla. Nie zależało mu na poklepywaniu po ramieniu ani pochwałach. Przez pierwsze dni po ostrzale fortu widywał Cuthrowa częściej, niżby tego sobie życzył, a odpowiedzialność za stan jego zdrowia ciążyła mu jak nic innego. Wiedział, że dowódca musiał trzymać fason, lecz jego brak troski o własną kondycję wytrącał go z równowagi. Najgorsze było to, że nie miał czasu tłumaczyć mu, że udział w pogrzebie zabitego w ostatniej bitwie kwatermistrza Strikesa, choć ważny, mógł okazać się ponad jego siły. Miał pod opieką wielu konających, krążył między lupanarem, gdzie amputowano kończyny i zszywano poważne rany, a plażą, gdzie z jednej strony zgromadzono nierokujących żadnych nadziei, z drugiej zaś tych, którzy mogli poczekać na pomoc. Dyskusje z Cuthrowem wykańczały go bardziej niż zajmowanie się pozostałymi pacjentami.

reklama
Pojmanie Czarnobrodego na obrazie Jeana Leona Gerome'a Ferrisa z 1920 roku (domena publiczna)

Teraz ludzie mieli się już dobrze, większość zapomniała nawet o odniesionych obrażeniach, ale Hicks aż do dziś miał ręce pełne roboty, a narzędzia, których używał do prac na pokładzie, dalej nosiły ślady zaschniętej krwi.

– Kiedy go pan zobaczy, panie Baker – dodał – proszę przekazać, że poza tymi cholernymi oknami zrobiliśmy wszystko. Jeśli chodzi o nas, możemy wychodzić w morze.

– Jestem pewien, że niebawem wyruszymy – odparł bosman, posyłając uspokajający uśmiech Hicksowi.

Zamierzał dokonać szybkiej inspekcji i wrócić na ląd, by rozmówić się z Burnsem. Ruszył z achterdeku i zajrzał do kapitańskiej kajuty, chcąc rzucić okiem na nieszczęsną witrynę. Musiał wiedzieć, jak opisać stan prac przełożonemu, chciał też zebrać myśli przed spotkaniem.

Wśliznął się do środka i kątem oka zauważył głównego artylerzystę majstrującego przy burcie rufowej. Giles Yates najwyraźniej upewniał się co do stanu dział umieszczonych pod siedziskiem, na którym zwykł sypiać Cuthrow.

– Witaj, Giles – rzucił, mając nadzieję, że ton jego głosu nie zdradzi znużenia. – Wszystko w porządku?

– W wyśmienitym, Charlie, w wyśmienitym. Armaty mają się dobrze, a w każdym razie lepiej niż moi ludzie.

– Wiem, co chcesz powiedzieć…

– To dobrze – wszedł mu w słowo Yates, domykając drzwiczki prowadzące do ambrazur. Usiadł na kanapie, wskazując bosmanowi miejsce koło siebie. – W takim razie zrób coś, żebyśmy mogli w końcu zarobić jakieś pieniądze. Hicks poprosił artylerzystów o pomoc w naprawach. Pracowali ciężko, żebyśmy mogli zacząć działać. Tłumaczyłem im, żeby postępowali roztropnie i ograniczali wydatki, ale wiesz, jak to jest. Dzień na pokładzie, wieczór na lądzie. Większość nie ma już nic, część zadłużyła się po uszy. Mary pozwoliła im na niewielkie kredyty, niewątpliwie dzięki wstawiennictwu kapitana. Nie jestem zwolennikiem takiego postępowania, ale rozumiem, że traktuje nas poważnie i wierzy, że oddamy, co jesteśmy jej winni,

Samuel Bellamy, znany jako „Black Sam” (aut. Rambo101, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Międzynarodowe)

kiedy tylko będziemy w stanie. Gorzej rzecz ma się z tymi, którzy poza dziwkami lubują się w kościach i kartach. Są winni pieniądze nie tylko sobie nawzajem, ale i członkom innych załóg. To zaczyna rodzić konflikty i pogarsza atmosferę. Burns musi poprowadzić nas do walki, potrzeba nam pryzu, który pozwoli odbić się od dna.

– Zaraz schodzę na ląd i idę z nim porozmawiać. Przekonam go…

– Wiem, że się starasz i robisz, co w twojej mocy – rzekł pojednawczo artylerzysta. Nie chciał, by bosman uważał, że ma do niego pretensje, ale zależało mu na jasnym postawieniu sprawy. Był to winien swoim podwładnym. – Chciałbym jednak, żebyś przekazał mu, że ludzie są wierni, nie chcą odchodzić pod rozkazy innego, ale jeśli dłużej tak będzie, nie wiem, czy zdołam ich zatrzymać. Długi to sprawa nie tylko honorowa. Niektórych szukają już wierzyciele, a nie są to ludzie skłonni do negocjacji.

reklama

– Rozumiem…

– Kapitan uważa, że jest odpowiedzialny nie tylko za nas, ale i za całe Nassau. Republika to ważna sprawa, zgadzam się z nim, ale siedząc na zebraniach Rady, nie nakarmi swoich ludzi, nie utwierdzi ich w przekonaniu, że nadal jest gwarantem ich powodzenia i dostatniego życia. Wiem, że lepiej polować, kiedy ma się plan, kiedy doskonale się wie, gdzie czeka zdobycz, ale czasem trzeba spróbować złowić coś, nie mając pewności, że się uda. Ludzie tego potrzebują. W tej chwili każda zdobycz podniesie morale.

Ten tekst jest fragmentem książki A.M. Rosner „Silver Stag. Wyspa Kości”:

A.M. Rosner
„Silver Stag. Wyspa Kości”
Rok wydania:
2018
Liczba stron:
540
Premiera:
2018-11-14
Format:
produktu [mm]: 205 x 35 x 140

– Spróbuję przekonać go do jak najszybszego wyjścia w morze, obiecuję – mruknął Baker ponownie, coraz bardziej znużony koniecznością wysłuchiwania argumentów, które znał lepiej, niżby tego chciał. Odpowiadała mu rola bosmana, ale zaczynał mieć dość uwag tych, którzy chcieli czymś się z nim podzielić w nadziei, że ich skargi zostaną przekazane dalej. Wszyscy wiedzieli, gdzie znaleźć kapitana, a on nie widział powodu, dla którego nie mogliby sami się do niego pofatygować.

– Charlie, gdzie on właściwie teraz jest?

– W forcie, na zebraniu Rady… – przyznał po chwili milczenia i szybko dodał: – Przez ostatnie tygodnie zastanawiali się, jak obronić New Providence przed Royal Navy. Musisz przyznać, że to ważna kwestia, nawet jeśli nie prowadzi do nowych zdobyczy…

– Nie zamierzam zaprzeczać. Problem w tym, że do tej pory nie pojawili się tu nawet angielscy zwiadowcy, o królewskiej flocie nie wspominając.

– Dlatego, jak mi się wydaje, spotkali się, by radzić, co dalej. Większość załóg, tak jak my, chce wyjść w morze. Tylko ci, którym przewodzi kapitan Vane, mieli ku temu szansę. Podejrzewam, że omówią kwestie obronności i ustalą, kto kiedy może wypłynąć z portu. Zresztą, Giles, podzielam twoją opinię, tak samo jak zdanie Hicksa. Musimy ruszać, wszyscy tego potrzebują. Jestem przekonany, że kapitan też to rozumie i że niebawem poprowadzi nas ku walce i jakiejś zdobyczy. Nie zaślepiła go troska o wyspę, a załoga jest mu droższa niż idea nowego Nassau. Musisz mi wierzyć, a jemu ufać. Ty i wszyscy na pokładzie.

Nevis, Charlestown, Fort Charles na południowym krańcu miasta.

13 lipca 1715 roku, sobota.

Wicegubernator Wysp Podwietrznych Daniel Smith stał w oknie jednej z komnat gościnnych fortu i patrzył na dwóch strażników dyskutujących na głównym dziedzińcu. Mężczyźni skończyli nocną wartę, po czym wzięli udział w porannym apelu. Zamiast jednak po jego zakończeniu udać się na spoczynek, najwyraźniej postanowili coś sobie wyjaśnić. Nie miał pojęcia, o czym rozmawiali, widział tylko, że aż kipieli z emocji.

reklama
Edward England (domena publiczna)

Ostatnio wokół Nevis nie działo się nic niepokojącego. Załoga Fort Charles też to czuła i korzystając z okazji, podchodziła do obowiązków nieco spokojniej, niż miało to miejsce w chwilach zagrożenia czy choćby w czasie wizyt, które w garnizonie zwykł składać świętej pamięci komodor Jonathan Wilson.

„Dobrze – pomyślał – lepiej teraz, niż kiedy będą stać na murach, wypatrując zagrożeń”.

Od jakiegoś czasu obserwowani przez niego piechurzy pracowali w parze i do tej pory nie było z nimi żadnych problemów. Żołnierzy na służbie nie powinny zajmować kwestie niezwiązane z rozkazami. Z ich gestów Smith wnosił jednak, że dyskusja zdecydowanie nie dotyczyła warty ani prac, z którymi regiment zmagał się w mieście – o ile oczywiście polecenia ich dowódcy nie odnosiły się do obfitych piersi, których krągłość jeden z nich sugestywnie próbował pokazać koledze. Imienia damy, do której należały, Smith nie miał szansy dosłyszeć, był jednak przekonany, że chodziło im o znaną na całym Nevis burdelmamę.

– Śliczna Beth… – mruknął pod nosem.

– Sir, czy to wszystko? – spytał nagle pułkownik Cross, taktownie udając, że niczego nie usłyszał.

Smith odwrócił się i zerknął w stronę dowódcy garnizonu. Za plecami wojskowego stało trzech nieumundurowanych mężczyzn, zapewne załogantów z łajby, która miała niedługo ruszyć w rejs ku Antigui.

– Tak, dziękuję, to wszystko. Skrzynie są oznaczone. Mają trafić bezpośrednio do biura gubernatora.

– Tak jest, sir – odparł jeden z cywili, ten, którego najmniej onieśmielała rozmowa z wysokim urzędnikiem. – Zanim wniesiemy je na pokład, nadamy im numery i zapiszemy wszystko w księdze. Może być pan pewien, że bez problemów dotrą na miejsce.

– Świetnie.

– Gdy tylko rzucimy kotwicę, skrzynie zostaną bezzwłocznie przekazane do fortu. Jak pan mówił, z poleceniem dostarczenia bezpośrednio do biura gubernatora. Jestem osobiście odpowiedzialny za to, by wcześniej nikt ich nie otwierał. Mam potwierdzający to list – dodał mężczyzna, wyjmując zza pazuchy poplamioną kartę z pieczęcią gubernatora.

Ilustracja do „Wyspy Skarbów” Stevensona (domena publiczna)

– Znakomicie – mruknął Smith, nie fatygując się, by obejrzeć papier.

– Sir, jeśli pan pozwoli, dopilnuję załadunku – bąknął Cross, patrząc na trójkę wynoszącą skrupulatnie spakowane rzeczy. Zabierali je z pokoju zajmowanego do tej pory przez komodora.

– Oczywiście, pułkowniku. Nie będzie mi pan na razie potrzebny, proszę zająć się swoimi sprawami. Gdybym czegoś potrzebował, poślę po pana.

reklama

Oficer zasalutował i wyszedł z komnaty. Wicegubernator odprowadził go wzrokiem, czując coraz większą ulgę. Cieszył się, że skrzynie znikną w końcu z jego fortu. Tak było lepiej dla wszystkich.

Kiedy po raz pierwszy usłyszał o śmierci Jonathana Wilsona, uznał, że to niesmaczna plotka, niewarta nawet prób potwierdzenia. Zamierzał ją zignorować i czekać na powrót apodyktycznego, nadmiernie ambitnego i porywczego komodora. Każdy przecież wiedział, że złego diabli nie biorą. Coraz więcej osób powtarzało jednak te wieści, a to wzbudzało w nim podejrzenia, zmuszając do zastanowienia się nad prawdziwością plotek. W końcu otrzymał rozwiewający wszelkie wątpliwości list od samego Waltera Hamiltona.

Ten tekst jest fragmentem książki A.M. Rosner „Silver Stag. Wyspa Kości”:

A.M. Rosner
„Silver Stag. Wyspa Kości”
Rok wydania:
2018
Liczba stron:
540
Premiera:
2018-11-14
Format:
produktu [mm]: 205 x 35 x 140

Smith nie mógł zarzucić gubernatorowi Hamiltonowi nadmiernej powściągliwości, choć mężczyzna oszczędził mu szczegółów, które z pewnością poznał od wysłanych na plantację Finleya ludzi. Sporo miejsca poświęcił za to opisaniu własnych emocji związanych z występkiem, jakiego dopuścił się zbiegły skazaniec, Timothy Cuthrow. Podzielił się też przemyśleniami dotyczącymi opuszczenia Antigui przez Benjamina Wilsona. Przyznał, że początkowo chciał rozwiązać kłopotliwą sytuację samodzielnie, nie informując o niej nikogo, a w szczególności samego komodora. Teraz jednak, gdy ten nie żył,

Powieszenie Stede Bonneta 10 grudnia 1718 roku (domena publiczna)

Smith stracił motywację do szybkiego i dyplomatycznego działania. Nie miał też żadnej pewności, czy Benjamin Wilson rzeczywiście został porwany dla okupu, czy też przeszedł na stronę wyjętych spod prawa, pozbywając się przy okazji resztek honoru. Gubernator chciał nabrać pewności co do przebiegu wydarzeń, a później załatwić sprawę w staromodny, lecz sprawdzony sposób – ku chwale Korony i przy użyciu jak największej liczby wojska.

Wyglądało na to, że dni New Providence jako zbuntowanej kolonii były policzone. Smith wiedział jednak, że wzburzony Hamilton nie zdoła tak łatwo uzyskać zgody na przeprowadzenie ataku ani zebrać zadowalającej go liczby żołnierzy. Potrzebował okrętów, które przerzuciłyby piechurów na miejsce, a to, w chwili gdy nie mianowano jeszcze nowego dowódcy flotylli, wydawało się wyłącznie mrzonką. Gubernator był cywilem odpowiedzialnym za prowadzenie polityki, rozwój gospodarki i rolnictwa, ale nie miał faktycznej władzy nad kapitanami. Wielu oczywiście z nim współpracowało, robili to jednak głównie dlatego, że zgadzali się z jego poglądami politycznymi i niektórymi posunięciami, nie zaś z powodu jakichkolwiek dyrektyw. Jeśli zaordynowałby coś takiego jak atak na wyspę pełną uzbrojonych, nieźle wyszkolonych i chętnych do bitki buntowników, większość oficerów Royal Navy po prostu odmówiłaby mu, powołując się na brak potwierdzenia rozkazu przez biuro admiralicji. Pozostawała jeszcze kwestia ewentualnej piechoty, której też brakowało i która nie miała najmniejszego powodu pozytywnie odpowiedzieć na wystosowane przez cywila wezwanie do walki. Garnizon rezydujący w forcie Hamiltona był nie dość liczny by wyprowadzić go z wyspy, nie narażając jej na niebezpieczeństwo, zaś ściągnięcie posiłków – choćby z Jamajki – wymagało czasu. Dodatkowo dowódcy pieszych regimentów w znakomitej większości nie tyle nie lubili Jonathana Wilsona, co wręcz go nienawidzili. Narażanie życia własnych podwładnych po to, by pomścić kogoś jego pokroju, nie mogło, zdaniem Smitha, zyskać ich aprobaty.

reklama

Ponownie zerknął przez okno. Strażnicy zniknęli, a pusty plac apelowy przecinali właśnie tragarze i pułkownik Cross.

Wprawiony w melancholijny nastrój, Smith wrócił myślami do ostatniej, szorstkiej rozmowy, którą odbył z komodorem. Nie było mu szkoda mężczyzny, nie po tym, co zrobił i jak zachowywał się na Nevis. Żałował tylko, że za wszystkim stał Timothy Cuthrow. Smith pokładał w nim wiele wiary i wielokrotnie ostrzegał przed pochopnym działaniem. Smuciło go, że kapitan postanowił rozprawić się z odpowiedzialnym za swoje aresztowanie i skazanie przełożonym, choć nie mógł powiedzieć, by zaskoczyło go to choćby w najmniejszym stopniu. Cuthrow był świetnym dowódcą oddanej i doświadczonej załogi, było w nim jednak coś, co sprawiało, że bardziej niż na kapitana Royal Navy nadawał się na korsarza. Niezależność i traktowanie rozkazów jako ogólnych wskazówek, nie zaś wyraźnych wytycznych, od początku zwiastowały poważne problemy.

Najbardziej znane angielskie piratki, Ann Bonny i Mary Read (domena publiczna)

Urzędnik wiedział, że komodor już kilka lat wcześniej próbował pozbyć się kłopotliwego podwładnego. Początkowo nie rozumiał, dlaczego Jonathan Wilson nie dopełnił formalności związanych z wydaleniem krnąbrnego oficera z marynarki przy pierwszej nadarzającej się okazji. Coś mu przeszkodziło i dopiero teraz, po śmierci mężczyzny, Daniel Smith dowiedział się, co to było.

Kiedy, zamiast oddelegować do tego służbę, na polecenie Hamiltona pakował rzeczy zmarłego tragicznie Wilsona, zajął się zadaniem osobiście. Dało mu to okazję do przejrzenia wszystkiego, co znajdowało się w komnacie komodora. Większość rzeczy była przeciętna, zwyczajna, nawet nudna, lecz w komodzie, pod cywilnymi ubraniami, których, jak mogło się wydawać, wojskowy nigdy nie nosił, znajdowała się skórzana teczka z nader interesującą korespondencją.

reklama

Wilson prawdopodobnie oddałby wiele za to, by nigdy nie wpadła w niepowołane ręce. Teraz jednak nie mógł już nic zrobić, a wicegubernator miał dość czasu, by oddać się lekturze donosów, listów od szpiegów rozsianych po Nowym Świecie i korespondencji ze wspierającymi Jonathana politykami z Londynu. Wiedział, że komodor opłacał informatorów, nie spodziewał się jednak, że było ich tak wielu. Nie zgadłby też, jak silne mężczyzna miał poparcie na Starym Kontynencie.

Gdy skończył, zaniósł przesyłki do swojej komnaty i ukrył najlepiej, jak tylko potrafił. Nie widział powodu, dla którego miałby dzielić się z kimkolwiek cennym znaleziskiem.

Odczekał jeszcze chwilę, delektując się widokiem opustoszałego placu, po czym ruszył do komnaty służącej mu za gabinet. Usiadł przy biurku i korzystając z chwili spokoju, napisał list, który od dłuższego czasu zamierzał wysłać. Był krótki, ale wymagał nie lada koncentracji. Smith starannie dobierał słowa. Nie chciał nikogo urazić, zależało mu też na uniknięciu nieprecyzyjnych wyrażeń. Dodatkowo brał pod uwagę możliwość wpadnięcia korespondencji w ręce kogoś, kto nie powinien jej czytać. Długo myślał, jak ułożyć każdy akapit, każde zdanie, wielokrotnie powtarzając w głowie co istotniejsze fragmenty.

Zalakował starannie kartę, nie przystawił jednak pieczęci. Nie napisał też żadnego adresu.

Sięgnął po drugi arkusz papieru i zanotował prośbę dotyczącą dostarczenia listu. Sposób jej spełnienia pozostawił w gestii adresatki, nie śmiałby jej czegokolwiek sugerować, wierząc, że lepiej od niego wiedziała, jak to zrobić. Upuścił kilka kropli laku i tym razem starannie odcisnął wymagany urzędowymi przepisami wzór herbu wicegubernatora Wysp Podwietrznych.

Przeciągnął się w fotelu, uznając dzień za całkiem udany. Pozostało mu tylko poczekać na przyjście Betty. Powinna zajrzeć do komnaty najpóźniej za pół godziny. Chciał spędzić z nią kilka miłych chwil, a później poprosić, by wymawiając się przed majordomusem koniecznością przyniesienia mu czegoś z miasta, opuściła fort i udała się do lupanaru. Zamierzał polecić jej odnalezienie kobiety, której sława sięgała daleko poza Nevis, a której piersi zaprzątały myśli większości żołnierzy garnizonu.

Listy miały trafić do rąk własnych Ślicznej Beth wraz z niewielką sumą wystarczającą na pokrycie wszelkich kosztów. Opatrzony pieczęcią krótszy list przeznaczony był dla niej. Drugi miała wysłać w długą i niebezpieczną trasę. Przeczucie podpowiadało Smithowi, że burdelmama świetnie wiedziała, gdzie znaleźć kapitana Cuthrowa i kogo poprosić o pomoc w doręczeniu poczty.

Ten tekst jest fragmentem książki A.M. Rosner „Silver Stag. Wyspa Kości”:

A.M. Rosner
„Silver Stag. Wyspa Kości”
Rok wydania:
2018
Liczba stron:
540
Premiera:
2018-11-14
Format:
produktu [mm]: 205 x 35 x 140
reklama
Komentarze
o autorze
A.M. Rosner
Pisarka. Autorka cyklu powieści o piratach „Silver Stag”. Dotychczas ukazały się dwa tomy serii: „Republika piratów” i „Wyspa Kości”.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone