Nowy „Robin Hood”, czyli ninja łuku albo dlaczego tęsknię za latami 90.?

Na świecie jest trochę rzeczy, które się nie zmieniają. Traktujemy je jak drogowskazy i punkty odniesienia. Bez nich, wcześniej czy później, bylibyśmy tylko rozwinięciem historii z filmu Milosza Formana „Lot nad kukułczym gniazdem”. Tak więc: Bolek i Lolek nie są kochankami, pierwowzory Bonnie i Clyde istniały naprawdę, James Dean nie żyje, a „Pamiętnik Fanny Hill” jest lightową powieścią erotyczną dla dorastających nastolatków. Mam nadzieję, że możemy się w tej kwestii zgodzić. Podobnie, przyznają Państwo, że Robin Hood to „średniowieczny bohater okradający bogatych i rozdający dobra ubogim” (żeby nie było niedomówień sięgnąłem – niczym Bronisław Komorowski – do Wikipedii).
Dzięki tym drogowskazom życie było łatwiejsze, a świat łatwiejszy do zniesienia. Wszystko do momentu, kiedy obejrzałem nowy film (rzekłbym bardziej wariację na temat) o Robin Hoodzie, w rolę którego wcielił się Russell Crowe. Robin Hood, doświadczony łucznik (w filmie Ridleya Scotta pokazany jako ninja łuku) bierze udział u boku króla w krucjatach. Władca ginie, a Robin-hochsztapler wraca do Anglii w przebraniu. Wreszcie dochodzi do przemiany duchowej głównego bohatera. Nic w tym dziwnego, to sprawa genów. Robin Hood okazuje się synem wielkiego filozofa (nazwisko nie pada, ale podczas prelekcji myślałem o Johnie Locke'u), a sam doprowadza do podpisania Wielkiej Karty Swobód z 1215 roku. Szkoda, że film kończy się tak szybko, bo Robin Hood, zamiast łupić bogatych (w filmie nie ma nawet takiej sceny) i oddawać biednym, spokojnie mógłby napisać jeszcze „O wolności”, „O demokracji w Ameryce” i „Nieznośną lekkość bytu”.
Już nie jestem taki młody, a na facebooku uwielbiam aplikację „jaką postacią z kreskówki pokazywanej w Polonii 1 jesteś?”. Wspominam szalone lat 90. – „Młode wilki” i „Robin Hooda” w roli Kevina Costnera z piosenką Bryana Adamsa. Sęk w tym, że tamten film nie był wcale lepszy i ciekawszy, ale był za to prawdziwszy. Robin Hood ma mieszkać w lesie i łupić bogatych, a nie uprawiać filozofię brytyjskich empirystów i kończyć po ojcu „Dwa traktaty o rządzie”. Tak jak Kojak ma palić cygara, a nie jeść lizaki, a „Trzej Muszkieterowie” mają mówić po francusku. Chyba, że jest to Michaił Bojarski w roli d'Artagnana w filmie z 1978 roku. To już jednak zupełnie inna historia...