Orki, elfy i Adolf Hitler

opublikowano: 2009-02-08 03:26
wolna licencja
poleć artykuł:
Antyfaszyści z „Nigdy Więcej” znaleźli kolejny przykład myślozbrodni. Tym razem jest nim wywiad udzielony przez profesora Pawła Wieczorkiewicza niszowemu magazynowi „Templum Novum”, w którym znany historyk nazywa Adolfa Hitlera _wybitnym politykiem,_ snuje wizję sojuszu Polski z III Rzeszą oraz wyraża się z uznaniem o Davidzie Irvingu.
REKLAMA

Niniejszy felieton jest odpowiedzią na tekst „Autorytety i dyżurni historycy”. Zobacz też: „Kontrowersje wokół wypowiedzi prof. Wieczorkiewicza”.

Panowie z „Nigdy Więcej” szybko połączyli to w swoich umysłach z tym, że to właśnie Wieczorkiewicz jest autorem ekspertyzy na zamówienie Piotra Farfała. Tekst ten posłużył obecnemu prezesowi TVP w ubiegłorocznym, przegranym procesie sądowym wytoczonym krytykom jego niedawnej neonazistowskiej przeszłości. Jak pisał Umberto Eco w „Wahadle Foucaulta” – kiedy człowiek dojdzie już na dobre do stanu podejrzliwości, jego uwadze nie umyka żaden trop. [...] skłonny [jest] dostrzegać znaki objawione w każdym przedmiocie, jaki wpadł [mu] w ręce.

To, że Hitlera wolno wyśmiewać, było jasne już przed wojną. Czy jednak historycy (i nie tylko) mają prawo doceniać jego talenty i osiągnięcia?

Właściwie nie miałoby sensu dłuższe rozpływanie się nad doniesieniami „NW”. Oskarżenia o propagowanie faszyzmu ze względu na nazwanie Hitlera wybitnym politykiem ma tyle sensu, co oskarżanie o nazizm kobiety, która stwierdzi, że Rudolf Hess był całkiem przystojnym mężczyzną. Może był, może nie – ale gdzie tu nazizm? Zwracając uwagę na znikomą popularność „Templum Novum”, należy się zresztą zastanowić, czy propagowaniem faszyzmu nie byłoby już bardziej wspominanie o tego typu wywiadzie w medium o zasięgu takim, jak TVN 24.

Rozpływanie się nie miałoby sensu, gdyby nie tekst Romka Sidorskiego, który pojawił się w naszym serwisie. Wychodząc od sprawy Wieczorkiewicza, poruszył on problem wykraczający poza obecną medialną „dyskusję” na ten temat. Zastanawia się bowiem nad uprawnieniami historyka – nad tym, jak daleko może on zajść w swoich rozważaniach i jaką odpowiedzialność ponosi za swoje słowa.

I o ile za przeniesienie dyskusji na wyższy poziom należą się pochwały, to już za przedstawienie swojego stanowiska – nie. Właściwie nie wiadomo, co „autor ma na myśli”. Z jednej strony – historyka obowiązują ścisłe rygory i powinien on być tylko skrybą, nie gdybającym i nie wygłaszającym wartościujących sądów. Z drugiej jednak – historyk, i owszem, może odczuwać pokusę zostania publicystą, i że nawet można ją realizować (sam autor tekstu czasem to robi). Nie wiadomo więc – może historyk parać się publicystyką i gdybaniem, czy też nie? I gdzie jest granica, której przekroczyć nie może (bo historykowi wciąż wolno mniej niż jego koledze dziennikarzowi)?

Sam patrzę na te rozterki trochę z boku. Historykiem nie jestem, najpewniej nigdy nie będę i w sumie nigdy nie chciałem być. Uważam jednak, że historia, obok logiki, to podstawowe narzędzie, którego użyć możemy przy podejmowaniu decyzji. Nie może to być jednak historia polegająca na suchym opisie byłych wydarzeń, w którym nic z niczym się nie łączy, nic z niczego nie wynika i w którym wszystko wydarzyć mogło się tylko na jeden możliwy sposób. Słowem – jestem za historycznym gdybaniem. Na czym, jak nie na historii alternatywnej, mają się uczyć przyszłe pokolenia polityków? Przecież nie damy im od razu władzy nad krajem.

Romek wątpi, by historia mogła czegokolwiek nauczyć (dziękuję mu za szczerość; mam nadzieję, że nie będzie się gniewał, gdy odcięte zostaną publiczne dotacje na naukę, która nikogo niczego nauczyć nie może?). Ja uważam wręcz przeciwnie. I jeśli miałbym wskazać najlepszy sposób na to, jak nauka miałaby wyglądać – to byłoby to stawianie odważnych (czasem – błędnych) tez. I ich późniejsze rozważanie. Zresztą – bilans II wojny światowej jest dla Polski tak niekorzystny, że powinien wręcz zmuszać do stawiania pytań o to, czy taki los był do uniknięcia. Być może w sojuszu z III Rzeszą. Być może ze Związkiem Radzieckim. A może rzeczywiście zrobiono wszystko, co było do zrobienia?

REKLAMA

Uprzedzając odpowiedź – owszem, osoba posługująca się tytułem naukowym musi być świadoma konsekwencji swoich słów. Ale tylko wtedy, gdy mówi o faktach, których zwykły zjadacz chleba, ze względu na brak warsztatu czy też dostępu do źródeł, zweryfikować nie może. Natomiast gdybanie na podstawie powszechnie znanych faktów nie jest niczym złym – tutaj wszyscy mamy takie same szanse, a tytuł profesora o niczym nie przesądza.

Chciałbym powrócić jeszcze do samej sprawy Wieczorkiewicza. Romek zbywa ją pytaniem: Po pierwsze, czy twórca tej historii alternatywnej czytał i zrozumiał hitlerowskie „Mein Kampf”, nie mówiąc już o pozostałych źródłach pozwalających inaczej spojrzeć na „logikę rozwoju” wydarzeń po 1939 roku.

Po pierwsze – dzięki panom podobnym do działaczy „Nigdy Więcej” oficjalnie „Mein Kampf” w Polsce czytać (a więc i rozumieć) nie można. Dyspensy udzielono (chyba) tylko historykom. Skoro więc oni nie mogą stawiać odważnych tez, to kto może?

Po drugie – argument Romka ma tyle samo sensu, co miałoby twierdzenie pierwszych chrześcijan, że krucjaty nie mogą mieć miejsca, bo przecież Chrystus w Biblii wyraźnie nakazuje nadstawiać drugi policzek. Ideologiczne podstawy jakiegoś systemu w zderzeniu z polityczną rzeczywistością mogą (choć nie muszą) się zmieniać. Leninizm różnił się od marksizmu, stalinizm od leninizmu, a hitleryzm pewnie też ewoluowałby, reagując na rzeczywistość.

Hitler czy Sauron z wąsikiem?

Przedstawiciele polskiego opiniotwórczego „głównego nurtu” („salonu”, mówiąc krótko) – historycy, dziennikarze, artyści – zazwyczaj z upodobaniem oddają się dzieleniu włosa na czworo. Pochylają się z osobna nad przypadkiem każdego ujawnionego TW, żeby sprawdzić, czy aby nie miał trudnego dzieciństwa czy żony jędzy. W stosunku do polskiej historii przyjmuję zwykle postawę „odbrązawiaczy”. Czy to Westerplatte, czy tradycja powstańcza, czy choćby powieści Sienkiewicza – zawsze zwraca się uwagę na drugie dno (zazwyczaj z nutką perwersyjnej satysfakcji, nawet jeśli dno owo zostało odkryte już dawno). Jest tylko jeden wyjątek – Holocaust i Adolf Hitler. Wszystkie inne wydarzenia historyczne opisywane są w sposób zniuansowany, czasami wręcz do granic absurdu, tylko II wojna światowa przedstawiana jest jako tolkienowska walka Dobra ze Złem. Mamy złe orki pod przewodnictwem Saurona z wąsikiem, z którymi walczą amerykańskie elfy (po wojnie wracające za morze), radzieckie krasnoludy z bojarskimi brodami i hobbity z pulchnymi twarzami Churchilla. Tyle że pokazując tę wojnę jako bajkę, nie dziwmy się, gdy kiedyś ludzie będą ją właśnie jak bajkę traktowali.

To o tym mówi Wieczorkiewicz, gdy wspomina o dominującej w polskiej historiografii „jednowymiarowej karykaturze Hitlera (podobnie zresztą jak i Stalina)”. II wojna światowa to ekscytująca partia szachów, do której zasiadło czterech wybitnych polityków – Hitler, Stalin, Churchill i Roosevelt. Może poza Churchillem – wszyscy oni są mi ideologicznie bardzo dalecy. Nie przeszkadza mi to jednak w docenieniu ich klasy (jako polityków, nie ludzi). Dopóki jednak nadal będziemy w szkołach i mediach przedstawiać tę wojnę jako starcie dwóch wariatów, z których jeden wyrolował drugiego i przy okazji dwóch anglosaskich przygłupów (jeden – kaleka, drugi – alkoholik), to – rzeczywiście – taka historia nigdy niczego nas nie nauczy.

Zobacz też

Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".

Zredagował: Kamil Janicki

Korektę przeprowadziła: Joanna Łagoda

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Jarosław Kowalczyk
Wieczny student - po skończeniu politologii na Uniwersytecie Wrocławskim rozpoczął matematykę na tamtejszej Politechnice. Interesuje się wszystkim po trochu, a podczas każdej wolnej chwili stara się wyjechać, najczęściej na wschód lub południe. Autor bloga Kawa i rakija

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone