„The Crown” – recenzja i ocena serialu

opublikowano: 2020-04-03 14:00
wolna licencja
poleć artykuł:
Przy rosnącej popularności formatów serialowych, serial taki jak „The Crown” nie mógł nie powstać. Brytyjska rodzina królewska to przecież fantastyczny produkt marketingowy, słodkie pączki, które nie tracą na smaku pomimo upływu lat. O jego świeżość trzeba jednak dbać, z czego serial doskonale się wywiązuje.
REKLAMA

„The Crown” – recenzja i ocena serialu

„The Crown”
nasza ocena:
8/10
Tytuł oryginalny:
„The Crown”
Premiera:
4 listopada 2016
Gatunek:
dramat historyczny
Reżyseria:
Stephen Daldry, Philip Martin, Benjamin Caron i inni
Scenariusz:
Peter Morgan i inni
Kraj produkcji:
Wielka Brytania
Produkcja:
Left Bank Pictures, Sony Pictures Television
Dystrybucja:
Netflix
Czas:
47-61 minut

The Crown” – fenomen korony królewskiej

Jest coś fascynującego w brytyjskiej rodzinie królewskiej, która pomimo upływu lat i – wydawałoby się – nieprzystawania monarchii do współczesnego świata, nadal budzi emocje, wykraczające daleko poza granice Wspólnoty Brytyjskiej. Ślub drugiego w kolejce do tronu księcia Wilhelma z Catherine Middleton obejrzeć miało około 2 mld widzów na całym świecie, a niedawny kryzys spowodowany planami porzucenia obowiązków książęcych przez młodszego z synów Karola i księżnej Diany, Henry'ego, zajmował nie tylko angielskie brukowce, ale do czerwoności rozpalał też internety nad Odrą, Wisłą i kilkoma innymi randomowymi rzekami.

Jest coś niewątpliwie prawdziwego w opinii, że Windsorom udało się zbudować pozycję zastępczej monarchii w świecie opanowanym przez republiki. Nie oznacza to oczywiście, że w Polsce, Paragwaju, czy Słowacji autorytet królewskiej władzy Elżbiety II jest czymś realnym. Realny jest zachwyt i ciekawość, a także rozpoznawalność, o którą trudno w przypadku innych familii królewskich w Europie i na świecie. Któż bowiem zna zawiłe losy władców Szwecji, Belgii czy Hiszpanii? Bycie hiszpańskim Burbonem, belgijskim Koburgiem, czy szwedzkim Bernadottem nie daje przecież bezwarunkowego wstępu do ludzkiej świadomości i na portale plotkarskie. Pozostają oni w gruncie rzeczy monarchami lokalnymi. Co innego Windsorowie, którzy są władcami globalnymi.

Tłumaczyć można to oczywiście rozległością wpływów jakie Imperium Brytyjskie miało jeszcze w połowie XX wieku, a tym samym ogromnym potencjałem kulturowym jakim Brytyjczycy dysponują. Nie bez znaczenia jest też zapewne amerykański kompleks, który z jednej strony każe podkreślać swoją niezależność wobec dawnej metropolii, a z drugiej pokątnie podkochiwać się w jej tradycji i obyczajowości. Tym samym wpływy brytyjskiej rodziny królewskiej ogarniają te społeczeństwa, które we współczesnym świecie są kreatorami kultury, wzorców, modeli gospodarczych i symboli. Jeśli światowym uniwersum określającym zasięg cywilizacji może być żółta literka M sygnująca znaną sieć restauracji, to równie dobrze mogą nią być Windsorowie, których byt na tej ziemi podgrzewają największe na świecie koncerny medialne.

Nie można się zatem dziwić, że wraz ze wzrostem popularności formatu serialowego, twórcy wpadli na pomysł, aby wykorzystać monarchów Wielkiej Brytanii do jeszcze jednego przedsięwzięcia i stworzyć serial oparty na ich losach. Jak wdzięczny jest to temat udowodnił chociażby film „Jak zostać królem?”, który oprócz szeregu nagród zdobył ogromną popularność. Stworzony został tym samym samograj, kura znosząca złote jaja wyhodowana na temacie będącym gwarantem sukcesu. Oczywiście zanim „The Crown” wypuszczono w świat zastrzeżono, że odkrywać będzie pilnie strzeżone tajemnice domu Windsorów, ujawniać będzie skandale, obnażać ze słabości i strojów, łączyć w sobie dostojeństwo BBC z dociekliwością brukowców. Po takiej zapowiedzi to po prostu musiało się udać.

I tak się właśnie stało. „The Crown” jest jednym z najchętniej oglądanych seriali na platformie Netflix, stając się jednocześnie kulturowym fenomenem, który każdy kto ma ochotę być „na czasie” obejrzeć po prostu musi. Trzeba przy tym przyznać, że oczywiście nie bazuje on jedynie na chwytliwym temacie podrasowanym pikantnymi zapowiedziami. To naprawdę dobrze zrealizowany i sprawnie skonstruowany kawał kina, wypełniony pełnokrwistymi i doskonale zagranymi postaciami. 30 wciągających odcinków nie pozwala się nudzić, wręcz przeciwnie, wzbudza w odbiorcy chęć kontynuacji przygody, zwłaszcza wobec świadomości, że najciekawsze dopiero nastąpi.

REKLAMA

The Crown” i wierność faktom

Historycznie to oczywiście serial płaski, maksymalnie upraszczający historię, sprowadzający ją do dziejowych ikonek. Jest ich oczywiście całkiem sporo. Wszak panowanie Elżbiety II, na czym skupia się produkcja, to połowa historii XX wieku. Czasem produkcja przypomina schematyczną scenę faktu, która na tyle boi się popaść w zawiłości, że ładuje się w groteskę. Tak jest chociażby w przypadku prób pokazania kryzysu sueskiego, czy miejsca Wielkiej Brytanii w rywalizacji zimnowojennej. Mam zresztą wrażenie, że historia sprowadzona jest tu sprowadzona do roli mglistego tła, na którym błyszczeć mają mniej lub bardziej wyraziste postacie. Zaletą jest jednak niewątpliwie to, że czasem serial wyrywa się z tego schematu prezentując nam mniej znane wydarzenia z dziejów Wysp. Któż – oprócz fascynatów najnowszych dziejów Zjednoczonego Królestwa – wie o śmiercionośnym smogu jaki zawisł nad Londynem w 1952 roku, czy katastrofie w Aberfan, w której zginęły 144 osoby, głównie dzieci? Dzięki serialowi „The Crown” te lokalne zdarzenia wchodzą do kultury masowej i stają się rozpoznawalne. W ich przypadku to one wychodzą na główny plan, z osobowych bohaterów czyniąc tło.

Nie o historii miał być to jednakże serial. Jego cel wydaje się być zupełnie inny. Choć producenci prezentują do jako demaskatorski i obdzierający z fałszu, to w moim przekonaniu mamy do czynienia jedynie z chwytem marketingowym. W rzeczywistości to sprawnie skrojony produkt PRowy bardziej służący królewskiej rodzinie niż dyskredytujący z powodu ujawnianych tajemnic dworu. Jasne, zobaczymy w nim skorego do wyskoków w bok i bezwzględnego dla syna księcia Filipa, platonicznie romansującą królową, czy dość wstrząsającą historię księżnej Małgorzaty. Jednocześnie niech nas nie zmyla netflixowe ostrzeżenie o scenach seksu. Bardziej wyuzdany jest już serial „Miś”, a wielbicieli „momentów” przestrzegam, że zobaczą niewiele, a aktorki grające Elżbietę II ubrane są przez wszystkie serie po uszy. W gruncie rzeczy, wszystkie przedstawione skandale zaprezentowane są tak, że rodzina królewska nie tylko nie traci wizerunkowo, a wręcz zyskuje w oczach oglądających. Cały serial zbudowany jest tak aby jak najsilniej uwypuklić rolę monarchii brytyjskiej. Nawet kiedy zaczynamy mieć wątpliwości, czy aby na pewno królowa, która dogląda koników gdy w kraju zanosi się na zamach stanu, jest potrzebna, scenarzyści tak rozplątują intrygę, że pozostaje nam tylko zakrzyknąć „God save the queen”. Zarówno Elżbieta jak i inni członkowie familii Windsorów wykreowani są także o wiele znośniej niż całe polityczne tło złożone z zawistnych i mało rozgarniętych premierów i pomniejszych działaczy. Nawet Churchill, przy całej wielkości postaci, obnażony jest z niezbyt przyjemnych wad.

The Crown” serialem z misją?

W swojej istocie „The Crown” jest przede wszystkim zapisem fascynacji monarchią jako taką. Nawet jeśli bohaterowie biją się z myślą jaką rolę mają pełnić, to tylko po to by w finale znów przypomnieli sobie o doniosłości misji jaka na nich spadła. Nawet jeśli my jako widzowie zaczynamy mieć wątpliwości co do sensowności istnienia instytucji, której istotą jest bycie, to zawsze dostajemy argument, który przekonuje nas że Windsorowie są czymś więcej niźli tylko marionetkami. Nawet jeśli w postaciach buntowników widzimy tych, którzy występują przeciwko opresyjności królewskiego dworu, którzy gonią za człowieczeństwem, to koniec końców ich pragnienie wyjścia z przypisanej przez los woli jest odpowiednio negatywnie podsumowane.

Nie zmienia to oczywiście przyjemności z oglądania serialu „The Crown”. Zachwyt nad rodziną królewską jest przemycony na tyle delikatnie i umiejętnie, że dopiero po pewnym czasie orientujemy się w intrydze, w której uczestniczymy. Wcześniej dajemy się w nią wciągnąć zachwyceni snutą opowieścią. A opowieść to zaiste wspaniała, mogąca wypełnić nie jeden dzień i wieczór. Łykamy ją bez popitki, budując w sobie oczarowanie brytyjską monarchicznością. A gdy już wybrzmią ostatnie sceny serii czekamy na kolejną. Zwłaszcza, że przed nami to co najciekawsze – starcie z Thatcher, historia Lady Diany, romanse księcia Karola. Nie wątpię, że Elżbieta znów z tych potyczek wyjdzie zwycięska. Tym niemniej ciekawym będzie zobaczyć jak do tego dojdzie!

Polecamy e-booka Michała Gadzińskiego pt. „Perły imperium brytyjskiego”:

Michał Gadziński
„Perły imperium brytyjskiego”
cena:
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
98
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-11-2
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone