„UBOAT” – pierwsze wrażenia z gry

opublikowano: 2019-05-09 08:46
wolna licencja
poleć artykuł:
Czy da się pożenić symulator z grą survivalową? Deep Water Studio podjął taką próbę i pierwsze wyniki są z pewnością zachęcające.
REKLAMA

Tytułem wstępu czytelnikowi należą się pewne wyjaśnienia. UBOAT znajduje się jeszcze w fazie beta, trudno więc stworzyć jego pełnoprawną recenzję. Tym niemniej zdecydowaliśmy się przedstawić pierwszą ocenę w formie wrażeń, wygląda to bowiem bardzo zachęcająco. Również użycie określenia „gra survivalowa” zostanie w dalszej części usprawiedliwione.

It’s a long way to Tipperary…

Od czasu antycznego już, działającego jeszcze pod DOSem pierwszego Silent Huntera symulatory okrętów podwodnych należą do jednego z moich ulubionych rodzajów gier. Niestety, twórcy przez lata nie rozpieszczali mnie ani mi podobnych obfitością tego typu tytułów. Dysponowaliśmy właściwie jedną wspominaną serią, zaś nawet ta notowała poważny spadek formy i jej ostatnia odsłona, wydana prawie dekadę temu, nie spotkała się z pozytywnym przyjęciem. Deweloperzy z polskiego Deep Water Studio znaleźli więc poważną lukę w rynku i postanowili ją wykorzystać, tworząc UBOATA. 30 kwietnia gra znalazła się w wczesnym dostępie na platformie Steam. Zacznijmy od tego, czym ona jest.

Screen z gry UBOAT (materiały dystrybutora)

Produkcja jest w głównej części symulatorem okrętu podwodnego, z rozbudowanym modułem zarządzania personelem. Głównym celem jest wypełnianie obowiązków dowódcy U-Boota, a więc patrolowanie oceanu i topienie wrażych jednostek. Do tego dodano całą mechanikę dbania o personel, jego potrzeby, zdrowie i morale. Ta część właśnie usprawiedliwia określenie „gra survivalowa”, koreluje bowiem z należącymi do tego gatunku tytułami takimi, jak Fallout Shelter czy wybitne This War of Mine. Zaczynamy więc w czerwcu 1941 roku, otrzymując dowództwo stacjonującego w La Rochelle U-Boota typ VII. Odbieramy nasze pierwsze rozkazy, opatrujemy okrętowe magazyny i ruszamy na ocean.

Beta oferuje samouczek i tryb sandbox, kampania jest jeszcze w fazie prac. Samouczek, jest dokładnie tym, co sugeruje nazwa i na tę chwilę wymaga jeszcze poprawek, po jego ukończeniu wciąż bowiem nie znamy wszystkich opcji, jakie otrzymujemy do wykorzystania. Sandbox to po prostu kolejne misje. Pływamy więc po wodach północnego Atlantyku i Morza Śródziemnego, topimy, co się nam pod wyrzutnie nawinie, wdzieramy się do wrogich portów, przerzucamy szpiegów, poszukujemy zaginionych towarzyszy broni lub po prostu patrolujemy wyznaczone nam sektory, spędzając długie godziny i dni na katalogowaniu morskich fal. Jak można się więc domyślić, dynamika rozgrywki jest bardzo zróżnicowana i czasem będziemy wstrzymywać oddech, pochyleni nad klawiaturą, czasem zaś poszukamy dla zabicia czasu jakiejś ciekawej lektury albo pójdziemy po herbatę. Z którą możemy potem biec do komputera, bo zdarzyć się może, że właśnie w tym momencie nad naszymi głowami znajdzie się Short Sunderland z pełnym ładunkiem bomb. Otrzymujemy więc dokładnie to, czego możemy się spodziewać, wybierając symulator okrętu podwodnego, tak bowiem wyglądała na nim służba.

REKLAMA

„Sytuacja opanowana, tylko się pogarsza”

Jeżeli weźmiemy poprawkę na wszystkie wady i niedociągnięcia, obecne z tytułu wersji beta, to gra zapowiada się wyśmienicie. O ile zachwycanie się elementami „statycznymi” czyli pokonywaniem na przyśpieszeniu setek mil jest dość kłopotliwe, o tyle przy elementach „dynamicznych” będziemy na pewno usatysfakcjonowani. Przykładowo: ciemną nocą wysadziłem w okolicach Cardiff szpiega, który miał zinfiltrować tamtejszy port. Już biorę nogi za pas, by wydostać się bezpieczne wody Morza Celtyckiego, gdy z dowództwa przychodzi rozkaz przeprowadzenia dywersji, celem wsparcia wysiłków zwiadowcy, zaś brytyjski samolot właśnie zrzucił mi na głowę kilka bomb, uszkadzając kadłub. Oczywiście, momentalnie zleciało się w moją okolicę kilka kutrów torpedowych, czatujących, aż choćby wychylę peryskop. Sunę więc cichutko, modląc się, by żadna z tych łupin nie miała azdyku, moi marynarze gorączkowo wynoszą wodę kubłami z przedziałów do zęzy, mój sonarzysta słania się ze zmęczenia, nawigator usiłuje w tym chaosie obliczyć trajektorię torpedy, byśmy mogli posłać naszą „dywersję” i wiać na ocean. Teoretycznie powinien to robić dowódca, ale temu radiotelegrafista właśnie bandażuje głowę, pechowiec bowiem w momencie ataku był w kiosku. I kiedy już, już wydaje mi się, że sytuacja jest opanowana, podzespoły znowu działają, nic mi nie cieknie zaś dowódca wrócił na swoje miejsce, to załoga zaczyna dyszeć i jęczeć So schwer… zu… atmen, bowiem z tego całego napięcia zapomniałem na śmierć kontrolować stan powietrza. W efekcie na podejściu do portu w Cardiff spoczęła metalowa trumna pełna zwłok poduszonych niemieckich marynarzy…

REKLAMA
Screen z gry UBOAT (materiały dystrybutora)

Napięcie, klimat zagrożenia i zabawy w kotka i myszkę z przeciwnikiem jest więc na doskonałym poziomie, zaś wszelkie niedociągnięcia, jak na przykład szwankującą momentami sztuczną inteligencję wydają się być możliwe do naprawy. Podobnie wachlarz wrogich jednostek, póki co bowiem spotkamy tylko korwety typu Flower i kutry torpedowe Vosper MTB. A nie po to udaję Günthera Priena i wdzieram się z sercem w gardle do Scapa Flow, żeby zastać jedynie smętnie kołyszącą się przy nabrzeżu korwetę…

„Uboat”
Premiera:
30 kwietnia 2019 roku

Zarządzanie załogą U-Boota w sytuacjach niealarmowych jest właściwie trywialne i odczuwamy spory brak opcji, choć zdaje się, że przewidziano dopracowanie tego elementu poprzez wprowadzenie wydarzeń losowych i poszerzenie możliwych opcji zagospodarowania naszego personelu. Ogólnie jednak zapowiada się na to, że życie na pokładzie nas wciągnie. Marynarze wymykają się na pokład na dymka, zachodzą do kambuza po jedzenie, rżną w karty (swoją drogą, to się aż prosi o mini gierkę), wsłuchują się w stukot Diesla, konserwują torpedy… Obserwować to możemy zarówno z widoku zewnętrznego, oferującego przekrój okrętu, jak i pierwszoosobowego, gdy możemy przejść się po pokładzie, wspiąć na drabinkę, stanąć przy karabinie maszynowym, przecisnąć przez śluzę, przeprowadzić obserwację okolicy przez peryskop, posiedzieć przy nasłuchu w kabinie sonaru i tak dalej i tym podobne. Wrażenie ciasnoty jest tak sugestywne, że niemal czuć zapach dwudziestki mężczyzn, którzy tydzień patrolowali Morze Północne bez dostępu do prysznica… Swoją drogą, niesłychanie klimatycznym smaczkiem było, gdy wchodząc do portu w Bergen nasłuchiwałem dźwięku bębniącego o kadłub deszczu, niosącego się po przedziałach. Mała rzecz, a doskonale potęguje imersję. Podobnie, gdy podczas patrolu w rejonie Wysp Kanaryjskich poleciłem radiotelegrafiście włączyć Radio Gibraltar i z głośników gruchnęło It’s a long way to Tipperary.

REKLAMA
Screen z gry UBOAT (materiały dystrybutora)

W podręczniku było inaczej!

W symulatorze okrętu z okresu II wojny światowej dbałość o szczegóły historyczne będzie zdecydowanie wymagana. W tej chwili jest z tym różnie. Z jednej strony widzimy tu sporo starań nad naprawdę pieczołowitym odtworzeniem różnych elementów uzbrojenia, garderoby czy wyżywienia, że o budowie samego U-Boota nie wspomnę. Z drugiej jednak strony różne elementy obecne w grze nie powinny się tam znaleźć w 1941 roku, choćby wspomniane kutry Vosper MTB. Częściowo wynika to z mechanizmu rozwoju technologicznego. Kolejne elementy wyposażenia odblokowujemy poprzez „misje” zlecane tym z naszych oficerów, którzy pozostali na lądzie. W efekcie w sierpniu 1941 wypłynąłem na patrol okrętem wyposażonym zarówno w torpedy G7es Zaunkönig (pierwsze użycie bojowe wrzesień 1943), jak i detektor radarowy FuMB 26 Tunis (montowany od wiosny 1944). Klasyczne odblokowywanie technologii wraz z upływem czasu sprawdziło by się tu lepiej. Oczywiście, nie jest powiedziane, że w dniu właściwej premiery właśnie tak nie będziemy ich zdobywać…

Jawhol, Herr Kaleu!

Czy po lekturze powyższych, generalnie bardzo pozytywnych opinii można założyć, że gra jest bez wad? Oczywiście nie, jest ich na pęczki. Fatalna optymalizacja, awaryjność, brzydkie tekstury, minimalna pula nazwisk marynarzy, brak modelu uszkodzeń od czynników naturalnych, typu skały czy mielizny. Do tego wspomniane już mało opcji zarządzania załogą i jej minimalne spersonalizowanie. Przypominam jednak, że jest to beta i przed twórcami jeszcze długa droga, podczas której bardzo wiele może się wydarzyć.

Podsumowując tedy, mam z tym tytułem związane jak najlepsze nadzieje. Widać jej spory potencjał i z rozmachem zakrojone zamierzenia, zaś już gotowe elementy są naprawdę dobre. Twórcy dali sobie rok na testy i dopracowanie gry. Ja z pewnością będę śledził postępy ich prac, UBOAT zapowiada się naprawdę dobrze i ma szansę dołączyć do listy światowych sukcesów gier stworzonych nad Wisłą.

„Uboat”
Premiera:
30 kwietnia 2019 roku
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Przemysław Mrówka
Absolwent Instytut Historycznego UW, były członek zarządu Koła Naukowego Historyków Wojskowości. Zajmuje się głównie historią wojskowości i drugiej połowy XX wieku, publikował, m. in. w „Gońcu Wolności”, „Uważam Rze Historia” i „Teologii Politycznej”. Były redaktor naczelny portalu Histmag.org. Miłośnik niezdrowego trybu życia.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone