„Zdrajca” – reż. Marco Bellocchio – recenzja i ocena filmu
„Zdrajca” – reż. Marco Bellocchio – recenzja i ocena filmu
Wchodzę do sali kinowej i rozsiadam się w fotelu. Zaraz zobaczę film o włoskiej mafii, więc skojarzenie nasuwa się samo – „Ojciec chrzestny”. Światła gasną, zaczyna się seans. „Jeśli film o mafii, to na pewno pojawi się tutejszy odpowiednik Vito Corleone.” – myślę. I wtedy go widzę: wchodzi cały na biało (a przynajmniej w białej marynarce), mężczyzna w średnim wieku o zaciętym wyrazie twarzy. Jest gospodarzem na balu, który ma pojednać dwie sycylijskiej rodziny mafijne i zapobiec rozlewowi krwi. Podchodzi do klimatycznego kordonu ochroniarzy z pochodniami, sprawdza broń i poprawia marynarkę jednego z nich. Następnie zauważa swojego syna – narkomana, który w poszarpanej koszuli leży na plaży pod domem. Dość brutalnie przywołuje go do porządku i oddaje pod nadzór innych członków rodziny obecnych na zabawie. „Oto on, oto typowy mafijny don” – mówię sobie – „ale kim będzie tytułowy zdrajca?” Niedługo później bardzo się zdziwiłem...
„Zdrajca” czyli kto?
„Zdrajca” opowiada prawdziwą historię Tommaso Buscetty – sycylijskiego mafioso, zaliczanego do grona najgroźniejszych i najbardziej wpływowych bossów. Kiedy w kolejnej przestępczej wojnie giną jego bliscy (w tym dwóch synów), a on sam zostaje aresztowany na terenie Brazylii, Buscetta podejmuje bezprecedensową decyzję. W 1984 roku postanawia złamać przysięgę „omerty” (zmowy milczenia) i współpracować z władzami, aby pogrążyć całą sieć mafijnych klanów, zwaną „Cosa Nostra” (nasza sprawa). W trakcie tzw. „maksiprocesu” opisał kulisy działalności włoskich organizacji przestępczych od lat pięćdziesiątych, a jego zeznania pomogły skazać 362 gangsterów. Był to najpoważniejszy cios wymierzony mafii w historii. Mimo tego już w dwa lata po procesie, dzięki kreatywności prawników oraz przeforsowanym we włoskim parlamencie specyficznym ustawom, większość skazańców wyszła na wolność. Prowadzący śledztwo sędziowie Paolo Borsellino i Giovanni Falcone zginęli w zamachach bombowych w 1992 roku. Zwłaszcza ta druga śmierć była makabrycznym popisem możliwości włoskich gangsterów. Po nieudanej próbie z 1989 roku, nieznani sprawcy zaminowali prawie sto metrów autostrady przy użyciu blisko 350 kilogramów ładunku wybuchowego. Sam Tommaso Buscetta do śmierci w 2000 roku wraz z rodziną był objęty programem ochrony świadków koronnych i żył w ukryciu na terenie USA.
„Zdrajca”: przekaz ponad formą
Film urzekł mnie swoją skromnością. Forma, nawet gdy na ekranie dzieje się dużo, nigdy nie jest przesadzona i nie przysłania treści. Takie naturalne podejście sprawdza się bardzo dobrze i dodaje obrazowi wiele wiarygodności. Tym bardziej, że przejmujących elementów życia mafijnego nie trzeba dodatkowo ubarwiać. A wręcz przeciwnie – brak hollywoodzkiego patosu sprawia, że sceny zapadają w pamięć o wiele mocniej. Owszem, jest tu też kilka sekwencji symbolicznych, rozgrywających się niejako w głowie głównego bohatera. Jednak również one zrealizowane są dosyć skromnie i w myśl zasady „treść ponad formę”. Jednocześnie film rozgrywa swoje wątki bardzo umiejętnie, przeprowadzając widza przez cały szereg sytuacji, nastrojów i perspektyw. Przyciągnąć uwagę odbiorcy surowym, miejscami prawie kronikarskim podejściem, wystrzegając się przy tym pokusy efekciarstwa, uważam za ogromnie trudną sztukę, która tutaj udała się wyśmienicie.
Mimo, że w „Zdrajcy” znajdziemy elementy, które będą kojarzyć się z „Ojcem chrzestnym” i oba obrazy można bez dwóch zdań zaliczyć do kategorii emocjonalnie ciężkich, to jednak akcenty rozłożone są zupełnie inaczej. Podczas gdy „Ojciec chrzestny” opowiadał o pracy członków mafii, o ich układach i biznesach oraz bezwzględnych morderstwach i wojnach, w najnowszym filmie Marco Bellocchio sprawy mają się zupełnie inaczej. Tutaj na pierwszym miejscu stoi człowiek i jego rodzina. Kwestie „biznesu” rozgrywają się gdzieś w tle. Oba te światy – przestępczy oraz prywatny – Tommaso Buscetta pieczołowicie rozdziela. Rozdział ten uważa zresztą za podstawę honoru prawdziwych gangsterów. Jego dramat zaczyna się w momencie, kiedy pozostali przestępcy postanawiają grać według reguł innych niż te, które – jak sądził – dotąd obowiązywały. Coraz mocniej objawiają się ciemne strony mafijnego życia: przemoc, bezsensowna śmierć bliskich, aresztowania i wreszcie – nie dający chwili wytchnienia strach, który każe spodziewać się ataku na siebie lub rodzinę w każdym momencie, w dowolnym miejscu. Główny bohater od otwierającej sceny w białej marynarce do końca filmu zmienia się diametralnie. Ale czy jest to zmiana na lepsze? Jak sam twierdził w trakcie procesu „nie jestem skruszony”. „Zdrajca” jest filmem biograficznym, który nie tylko próbuje opowiedzieć historię życia pewnego mafioso, ale także stawia tej historii liczne pytania, nie sugerując jednoznacznych odpowiedzi.
Historyczne walory „Zdrajcy”
Poza wartością, nazwijmy to, humanistyczną, „Zdrajca” ma też liczne walory historyczne. Poznajemy tu realia świata mafii sycylijskiej, ale też przy okazji nieco zwyczajów i kultury Włochów z południa w drugiej połowie XX wieku. Są tu święta i tradycje, są i piękne widoki, jest też charakterystyczna, wyrazista włoska ekspresja, poparta dobrą grą aktorską. Jest wreszcie długi fragment, przedstawiający słynny „maksiproces”, którego przebieg dla polskiego odbiorcy będzie zadziwiający i który w zasadzie mógłby sam w sobie stanowić oddzielną, równie ciekawą produkcję.
Jednocześnie to właśnie na płaszczyźnie historii można nowemu filmowi Marco Bellocchio najwięcej zarzucić. Właściwie nie chodzi tu nawet o to, co w filmie jest. Bo, jak już mówiłem, są to rzeczy bardzo przekonujące. Problem w tym, że mimo zacięcia historyczno-biograficznego, „Zdrajca” jest jednak swego rodzaju laurką dla współpracującego z władzami Tommaso Buscetty. Kiedy w trakcie przesłuchania główny bohater stwierdza, że nie jest żadnym przywódcą, a jedynie zwykłym żołnierzem o wielkim honorze, wzbudza to naszą sympatię i chcemy mu wierzyć. Dzieje się tak przez pewne przemilczenia, które po trosze wynikają z opisywanego wcześniej fabularnego nacisku na rodzinę. Buscetta przedstawiany jest przez większość filmu jako surowy, rodzinny facet z zasadami, który co prawda kogoś tam „honorowo” zabił i prowadził jakieś nielegalne interesy, z których miał duże pieniądze, ale w jego świat wkraczają „prawdziwi źli”, posługujący się „nieetycznymi chwytami” i to właśnie z tym złem samotnie musi się zmierzyć honorowy gangster. Łatwo zapomnieć, że cały czas obcujemy z jednym z najwyżej postawionych mafijnych bossów, który miał kilka żon i niezliczone kochanki, latami prowadził przestępczą działalność na kilku kontynentach, niejednokrotnie trafiał do więzienia, a na jego rękach była krew wielu ludzi, którzy stanęli mu na drodze. Pojawiające się od czasu odniesienia do jego przestępczego życia nie przemawiają moim zdaniem wystarczająco mocno, by zrównoważyć i przełamać obraz Buscetty, którego dałoby się polubić.
Wyrok na „Zdrajcę”?
„Zdrajca” to bez wątpienia tegoroczna perełka. Życzyłbym sobie więcej filmów, które tak odważnie stawiają na dobrze opowiedziane, zapadające w pamięć historie bez uciekania się do niepotrzebnych fajerwerków. Być może z punktu widzenia historii sam w sobie jest zbyt przychylny dla głównego bohatera, jednak w zamian oferuje nam wyjątkowe spojrzenie na jego życie i towarzyszące mu emocje, bardziej przez pryzmat człowieka, niż mafioso. Jednocześnie jest tu tyle innych wartościowych smaczków, w dodatku połączonych w tak zgrabną całość, że z przyjemnością do niego wrócę. I podobnie jak widzowie z Cannes – będę klaskał przed ekranem.