Narodziny „państwa islamskiego”

opublikowano: 2016-04-29 08:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Mogłoby się wydawać, że „Państwo Islamskie” dopiero co wynurzyło się z mroku. I z dnia na dzień znalazło się w centrum światowej polityki. Tymczasem istnieje już od dłuższego czasu. Jest dzieckiem wojny w Iraku z 2003 roku.
REKLAMA

Z jednym z bojowników IS spotkałem się po raz pierwszy w sierpniu 2007 roku w Ramadi, irackim mieście ogarniętym walkami. Rami, dwudziestosiedmioletni nieśmiały student historii, wstąpił w szeregi terrorystów po tym, jak jego matkę zastrzelili w czasie przeszukania domu amerykańscy GI. Na jego oczach. „A co pan by zrobił?” – zapytał rozgoryczony, widząc, że nie potrafię zrozumieć jego decyzji mimo ogromu jego cierpienia. Nietrudno głosić szlachetne poglądy o rebeliantach i terroryzmie, żyjąc w dobrobycie i pokoju. Czy kiedykolwiek pomyślałem, co musi czuć człowiek przed dokonaniem samobójczego zamachu? Milczałem, a on dorzucił: „Przestańcie nas nachodzić i poniżać. Wynoście się do swoich krajów. A wtedy Al-Kaida zniknie sama z siebie”.

Al-Kaida, jako jeden z czynników w chaotycznej walce o władzę w Iraku, weszła do gry cztery lata wcześniej. W 2003 roku. W osobie trzydziestosiedmioletniego sunnity z Jordanii Abu Musaba Az-Zarkawiego. Pierwotnym zamiarem jego Grupy Partii Monoteizmu i Dżihadu było obalenie króla Jordanii. Amerykańska inwazja na Irak nagle otworzyła jednak zupełnie nowe możliwości. Wreszcie można było walczyć z Amerykanami i prowadzić dżihad przeciwko szyitom, których Az Zarkawi uważał za zdrajców i „odszczepieńców”. Po upadku Saddama Husajna jego ludzie objęli nieograniczoną władzę i brutalnymi metodami wykluczyli z życia politycznego niegdyś wpływowych sunnitów.

Krótko po inwazji Amerykanów Az-Zarkawi zaczął tworzyć irackie oddziały bojowe. Dołą-czyła do nich niewielka liczba bojowników arabskich, których przy pomocy Al-Kaidy prze-szmuglował przez Syrię do Iraku. W sumie Az-Zarkawi dysponował niemal dwoma tysiącami niezwykle efektywnych żołnierzy, z których tysiąc stacjonowało w prowincji Anbar. Reszta walczyła głównie w Dijali i kilku sunnickich dzielnicach Bagdadu. Az-Zarkawi czerpał profity z niezadowolenia sunnickiej części społeczeństwa. Jego ulubionymi ofiarami byli iraccy żołnierze, policjanci, a przede wszystkim szyici. Amerykańskie źródła podały, że w sierpniu 2003 roku w An-Nadżafie jego ludzie wysadzili w powietrze meczet imama Alego Mosze. Nastąpiła fala krwawych zamachów.

Kwatera główna ONZ w Bagdadzie, po zamachu bombowym - 22 sierpnia 2003 r. (fot. msgt James M. Bowman, USAF, DF-SD-04-02188 ; domena publiczna)

Niemal każdy zamach w Iraku amerykańscy okupanci wielkodusznie przypisywali Az-Zarkawiemu. Jego oficjalna rola mocno odbiegała od rzeczywistego znaczenia. Systema-tycznie przemilczano, że obok Al-Kaidy istniał o wiele potężniejszy „opór społeczny” przeciw okupacji amerykańskiej, liczący znacznie więcej bojowników. Trudno byłoby to wyjaśnić w Ameryce. Po upadku Saddama Husajna rząd amerykański potrzebował jednoznacznego obrazu diabolicznego wroga, który w oczach wyborców usprawiedliwiłby niekończące się walki w Iraku. Zdawało się, że Az-Zarkawiemu odpowiada rola wszechobecnego terrorysty.

REKLAMA

Światową sławę zyskał cynicznymi inscenizacjami egzekucji zachodnich zakładników. W 2004 roku ukazało się nagranie pod tytułem Abu Musab Az-Zarkawi zarzyna Amerykanina. Pokazuje ono ścięcie Nicholasa Berga, rzekomo w ramach zemsty za „podłe czyny” USA w Abu Ghurajb. Berg i późniejsze ofiary mieli na sobie pomarańczowe kombinezony jak osa-dzeni w tym więzieniu. Inaczej niż dzisiejsze egzekucje Al Bagdadiego, krwawa scena poka-zana jest bez skrótów. Poza tym publiczne egzekucje Al Bagdadiego są pod wieloma wzglę-dami równie okrutne jak Az Zarkawiego.

Jesienią 2004 roku Az-Zarkawi oficjalnie dołączył do Al-Kai­dy. To także musiało się spo-dobać Amerykanom. Jego ugrupowanie terrorystyczne przyjęło nazwę „Al-Kaida w Iraku” (Al-Qa’ida in Iraq, AQI). Nawiasem mówiąc, w tym okresie Al-Bagdadi siedział w amery-kańskim więzieniu, Az-Zarkawi tymczasem w dalszym ciągu mordował bez żadnych zaha-mowań. Jego brutalność zaowocowała skargą przedstawiciela Bin Ladena, Az-Zawahiriego, ponieważ w samobójczych atakach ginęło zbyt wielu cywilów. Oraz więcej szyitów niż Amerykanów. W przeciwieństwie do Az-Zarkawiego, Bin Laden i Az Zawahiri dążyli do pojednania sunnitów z szyitami.

Az-Zarkawi szedł jednak jak burza. Pod każdym względem. Jego brutalność i surowe zasady szariatu budziły kontrowersje wszędzie, gdzie się pojawił. Chociaż szariat ograniczał się do zaledwie kilku miejscowości. W nich jednak panowały surowe, purytańskie reguły. Picie, palenie, muzyka były zabronione.

Tekst jest fragmentem Jürgena Todenhöfera „ISIS od środka. 10 dni w Państwie Islamskim”:

Jürgen Todenhöfer
„ISIS od środka. 10 dni w Państwie Islamskim”
cena:
39,90 zł
Tłumaczenie:
Ewa Kowynia
Okładka:
miękka
Seria:
: Mundus
Format:
B5
ISBN:
978-83-233-4080-5

Okrucieństwo Az Zarkawiego pod wieloma względami przypominało metody stosowane na Półwyspie Arabskim przez wczesnych wahabitów przed ponad dwustu laty. Te z kolei przy-wodziły na myśl chardżytów, którzy tysiąc trzysta lat temu zamordowali Alego, zięcia proroka Mahometa. Każdy, kto choć o milimetr przekroczył wyznaczone przez nich surowe zasady wiary, padał ofiarą bezlitosnych, krwawych prześladowań. Kobiety, dzieci, starcy. Dwudzie-stowieczni ekstremiści określani są często mianem współczesnych charydżytów.

REKLAMA

W czerwcu 2006 roku amerykańskim siłom zbrojnym udało się wyeliminować Az-Zarkawiego, bombardując Bakubę 500-funtowymi bombami. USA koniecznie potrzebowały jakiegokolwiek sukcesu w Iraku.

Al-Kaida nadal jednak prowadziła walkę. Po zintegrowaniu licznych, niewielkich grup oporu „Al-Kaida w Iraku” powołała do życia „Państwo Islamskie w Iraku” (Islamic State in Iraq, ISI) w październiku 2006 roku. Nowym przywódcą został Egipcjanin Abu Ajjub al-Masri. Pierwszym duchowym emirem został Irakijczyk Abu Abdullah ar-Raszid al Bagdadi – nie mylić z tymczasowym „kalifem” Abu Bakrem al Bagdadim. Istnienie i znaczenie tego du-chowego emira do dzisiaj są podawane w wątpliwość. ISIL nadal liczyło około dwóch ty-sięcy bojowników. Z powodów politycznych USA nadal przypisywały ISIL/Al-Kaidzie nie-mal wszystkie ataki.

Rosnący opór w Iraku wywołał tymczasem falę gwałtownej krytyki amerykańskiego rządu za jego działania polityczne i militarne. Amerykanie byli zmęczeni wojną. Po broni masowego rażenia, podstawowym powodzie wypowiedzenia wojny, nie było śladu. W zamian nieustan-nie rosła liczba poległych GIs. Ameryka zmieniła więc strategię. Worek pieniędzy także w Iraku działał lepiej niż transportery opancerzone. Zawrotne sumy wypłacane przez USA wy-cieńczonym klanom sunnickim pozwoliły w końcu osiągnąć tymczasowe porozumienie. Po-wołano do życia „Awakening Councils” i stworzono silne oddziały sunnickiej milicji, na-zwanej „Synami Synaju” w celu odróżnienia ich od składającego się po części z zagranicznych bojowników ISI.

Zołnierze amerykańscy w Ramadi - obecnej stolicy tzw. Państwa Islamskiego. Maj 2006 (USMC-060523-M-0008D-004; domena publiczna)

Zmotywowane obietnicą włączenia do przyszłych władz i udziału w odbudowie Iraku ple-miona sunnickie wypędziły z tradycyjnych ostoi cieszące się coraz mniejszym poparciem ISI. Utrzymały się co prawda mniejsze komórki ISI, zwłaszcza w Bagdadzie, Dijali i dużych mia-stach Anbarze, Al-Falludży i Ar-Ramadi. ISI znalazło się jednak w egzystencjalnym kryzysie. Do złożenia broni sunnici zmusili także „opór obywatelski”. Jego członkowie, w przeciwień-stwie do bojowników ISI, mieli jednak zawody, do których mogli wrócić.

REKLAMA

W zamian za to wojska amerykańskie wycofały się do swoich baz. Okopały się w nich jak krety. Na irackich ulicach bardzo rzadko widywano GIs. Amerykańska wersja, jakoby Bush powalił na kolana Irakijczyków przez wysłanie do Iraku większego kontyngentu, tak zwanych „surge”, jest zwykłym zabiegiem PR-owym. W tamtym czasie przebywałem w prowincji Anbar w oddziałach umiarkowanych bojowników. A zaraz potem w Bagdadzie. Sprawa była jasna jak słońce: USA przegrały tę wojnę z kretesem. Dzięki dolarom Amerykanie mogli przynajmniej zachować twarz i wycofując się w 2011 roku, udawać, że wygrali wojnę, choć z wielkim wysiłkiem.

W każdym razie zarówno rząd amerykański, jak i iracki złamały wielkie obietnice złożone sunnitom. Sunnici, a zwłaszcza członkowie rządzącej przedtem partii Baas, zostali w znaczący sposób odsunięci od faktycznego wpływu na polityczne życie Iraku. Dopływ gotówki również ustał, gdy tylko rozbroili ISIL. Wśród młodzieży zapanowało bezrobocie. Zamiast obiecanej nagrody sunnitów czekały ucisk i bojówki śmierci. Szyicki premier Iraku Nuri al-Maliki zaprowadził antysunnic­ki terror. Z zemsty za ciężkie lata pod rządami Saddama. Zachód wiedział o wszystkim. Ale się tym nie interesował.

Po tym, jak w kwietniu 2010 roku zginęli w nalotach amerykańskich szef ISI Al-Masri i pierwszy Al-Bagdadi, dowództwo nad przetrzebionymi komórkami ISI objął w maju 2010 roku trzydziestoośmioletni doktor Abu Bakr Al-Bagdadi. W dalszym ciągu podlegały one Al-Kaidzie.

W 2011 roku, podczas tak zwanej Arabskiej Wiosny, osieroceni dowódcy byłych oddziałów Saddama przyłączyli się do ISIL. Oni także zostali wydaleni z armii w 2003 roku i już nigdy więcej nie dano im żadnej szansy. ISIL ponownie urosła do niewielkiej, lecz skutecznej armii. Al-Bagdadi kontynuował kampanię Az-Zarkawiego skierowaną przeciwko szyitom i rządowi Al-Malikiego. Z taką samą brutalnością i rygorystyczną wykładnią szariatu.

W Syrii nabierał impetu zbrojny opór przeciwko Al-Assadowi, gdy Al-Bagdadi stworzył pod koniec 2011 roku terrorystyczną organizację Dżabhat an-Nusra, mianując jej przywódcą Syryj-czyka Abu Muhammada al-Dżulaniego. Przez kolejne miesiące odnosiła ona coraz więcej zwy-cięstw w walce z reżimem. Początkowo nie wspominano o bliskości ISIL i Al-Kaidy. Z prostego powodu: Al-Kaida i irackie ISIL nie cieszyły się popularnością w Syrii.

Tekst jest fragmentem Jürgena Todenhöfera „ISIS od środka. 10 dni w Państwie Islamskim”:

Jürgen Todenhöfer
„ISIS od środka. 10 dni w Państwie Islamskim”
cena:
39,90 zł
Tłumaczenie:
Ewa Kowynia
Okładka:
miękka
Seria:
: Mundus
Format:
B5
ISBN:
978-83-233-4080-5
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Jürgen Todenhöfer
Niemiecki pisarz i dziennikarz. Pierwszy zachodni dziennikarz, który odwiedził tzw. Państwo Islamskie. Zaciekły krytyk bliskowskowschodniej polityki George W. Busha.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone