The National Archives. Najcudowniejsze miejsce na ziemi (dla historyka)
Banał na początek
Badania historyczne winny koncentrować się na krytycznej analizie materiału źródłowego. Przyznaję, że powyższe zdanie to truizm. Zwłaszcza bliżej zainteresowani historią swego ojczystego kraju doskonale zdają sobie z tego sprawę. Różnego rodzaju dokumentacja znajduje się bowiem w zasięgu ich rąk. Jedynym ograniczeniem pozostaje właściwie funkcjonowanie archiwum. Brak pieniędzy na efektywniejszą organizację, małe czytelnie, zawrotne ceny kserokopii czy brak możliwości fotografowania nie zrażają badaczy. Spędzają całe tygodnie opracowując interesujący ich materiał.
„Powszechnicy” mają utrudnione zadanie. Jeszcze niedawno naturalne było opracowywanie newralgicznego zagadnienia z perspektywy jego istotnego, bądź nie, wpływu na dzieje polskie. Przyczyną był brak materiału na jakim rodzimi historycy mogliby pracować. Zdani na źródła publikowane oraz dokumentację zgromadzoną w zasługujących na uznanie i większe wsparcie finansowe instytucjach Archiwum Akt Nowych oraz Archiwum w Akt Dawnych nie mogli być tak efektywni jak ich koledzy – specjaliści od historii Polski. Oczywiście, jest sporo prac opartych na bogatej literaturze i dokumentacji zagranicznej, jednak zestawienie tej liczby z badaczami dziejów naszej ojczyzny nie wypada korzystnie dla tych pierwszych.
Dziś sytuacja się zmienia. Okazuje się, że zainteresowani dziejami powszechnymi mogą być równie efektywni. Nie mają wielu problemów z jakimi muszą się jeszcze stykać ich koledzy. Częstokroć ograniczają ich tylko fundusze konieczne by wyjazd doszedł do skutku.
W wielu archiwach zagranicznych można spotkać się z olbrzymią otwartością. Prawo do poszukiwania informacji o przeszłości mają nie tylko zawodowi historycy, ale i zwykli obywatele, nawet dzieci pod kierunkiem nauczycieli. Nie są potrzebne żadne zaświadczenia i pisma polecające. Ten tekst traktuje o jednym z takich miejsc.
The National Archives
Na początku czerwca wyjechałem do Londynu. Cel wizyty był jasny. Zebrać materiały do doktoratu (miałem okazję być tam również dwa lata wcześniej; wtedy poświęcając się pracy magisterskiej). Przez cały miesiąc kompletowałem dokumentację zgromadzoną w miejscu, które śmiało mogę określić jako raj dla historyka.
The National Archives, gdyż to o nich mowa, powstały niedawno. W 2003 r. połączono kilka instytucji zajmujących się kompletowaniem, przechowywaniem i udostępnianiem dokumentów. Instytucja ta ma charakter departamentu rządowego. Jej kierownikiem nie jest jednak minister a Szef Wykonawczy (wcześniej Kustosz Public Record Office i Komisarz Rękopisów Historycznych).
Chociaż NA są stosunkowo młode, to działają w oparciu o scalone instytucje posiadające często długą tradycję. Dział w którym miałem przyjemność prowadzić kwerendę to dawne PRO. To zaś powstało w czwartej dekadzie dziewiętnastego stulecia. Stopniowo przenoszono tam starsze dokumenty państwowe związane z polityką zagraniczną i domową – tj. angielską i walijską; Szkocja i Irlandia Północna posiadają osobne archiwa.
W ogromnej kolekcji NA znajduje się chociażby słynna Doomsday Book. Możemy znaleźć też telegramy i rękopisy ambasadorów, ministrów i premierów. Tajne druki zbierające korespondencję prowadzoną przez różne agendy rządowe i dyplomatyczne na określony temat. Zapisy z zebrań rządu, komisji rządowych i przesyłanych doń dokumentów. Oryginały porozumień międzynarodowych etc. Wyliczać można bez końca.
Pierwsze wrażenia
Jak się tam dostać? Kiedy już znajdziemy się w Londynie musimy zdać sobie sprawę, że w centrum miasta nie mamy czego szukać. Obiekt naszych zainteresowań znajduje się bowiem na granicy trzeciej i czwartej strefy w Kew, czyli dosyć daleko. Najprościej wsiąść w metro zmierzające do Richmond lub na przesiadki autobusem.
Do archiwum prowadzi niewielka Ruskin Avenue. Zaraz po przekroczeniu bramy głównej uderzy nas atmosfera tego przybytku – staw, fontanny, dzikie kaczki i gęsi, kwiaty. Zupełnie jak w miejscu rekreacji. Pośród tego quasi-ogrodu przebiega dość szeroka alejka chodnikowa prowadząca do gmachu NA.
Rejestracja
Pokonawszy zacinające się obrotowe drzwi zobaczymy centrum informacyjne. Jeszcze dwa lata temu dokładnie w tym miejscu rosło drzewo. Teraz witają nas sympatyczni pracownicy. Pokierują nas na pierwsze piętro gdzie będziemy mogli się zarejestrować. Idąc korytarzem mijamy darmową kafejkę internetową, księgarnię z trochę tańszymi książkami, stołówkę, mini-muzeum archiwalne, wizualizacje historyczne, afisze z okresu II wojny światowej.
Przy punkcie rejestracyjnym podajemy swoje dane, dowód osobisty i spokojnie czekamy aż kamera uchwyci naszą podobiznę. W kilka chwil później otrzymujemy readers ticket. Ma on formę zbliżoną do legitymacji studenckiej z kodem kreskowym. Jest niezbędny aby zamawiać dokumenty i dostać się do czytelni.
Zamawianie
Obok punktu rejestracyjnego znajdziemy mnóstwo stanowisk komputerowych. W każdym jest katalog z wyszukiwarką, dostępny również w internecie. To nieoceniona pomoc. Wystarczy podać interesujące nas hasło lub region następnie przedział czasowy i zespół archiwalny by komputer podał wyniki.
Pracownicy są bardzo pomocni i ułatwią szukanie. Poinformują, że dokumenty dotyczące polityki zagranicznej znajdują się w m.in. zespołach FO (Foreign Office), CO (Colonial Office), WO (War Office), ADM (Admiralty) czy CAB (Cabinet Office) a wewnętrznej w HO (Home Office), CAB i szeregu innych.
Aby zamówić interesujące nas sygnatury musimy zarezerwować komputerowo miejsce w czytelni. Dostaniemy się tam przechodząc przez punkt kontrolny. Musimy pamiętać, że zostawiamy w szatni wszystkie nieprzeźroczyste torby i długopisy. Jedynym przyrządem do pisania może być ołówek.
Po kontroli przesuwamy readers ticket przez czytnik i udajemy się na zarezerwowane miejsce. Czytelnia mieści ponad 200 osób. Możemy wybrać stolik w dowolnym miejscu. Te przy oknach wyposażone są w statywy. Przy każdym jest kontakt. Zdjęcia wolno robić w dowolnej ilości, ale bez użycia lampy. Istnieje możliwość odpłatnego skserowania interesujących nas materiałów, lecz zdecydowana większość odwiedzających korzysta z aparatów cyfrowych.
Zamówione materiały przychodzą do szafki oznaczonej identycznie jak nasz stolik (np. 5E). Jednorazowo możemy poprosić o 3 sygnatury. Czekamy na nie maksymalnie 40 minut. Trzeba jednak pamiętać, że w ciągu dnia nie otrzymamy łącznie więcej niż 21 sygnatur. W praktyce trudno przerobić więcej jednego dnia. Przy obszernych księgach, które nie należą do rzadkości, często nie uda nam się nawet zapoznać z połową określonych limitem materiałów.
Otwarcie na wszystkich, czyli atrakcje
Archiwum to jednak nie tylko dokumenty. Na jego terenie co tydzień odbywają się prelekcje historyków połączone z debatą. Na pierwszym piętrze znajduje się biblioteka. Można w niej fotografować, w całości, każdą książkę i czasopismo jakiego sobie zażyczymy. Zbiory nie są co prawda zbyt obszerne, ale wartościowe. Na piętrze drugim znajduje się czytelnia dużych dokumentów i map.
To co jednak wyróżnia NA to otwarcie na ludzi. Instytucja ta realizuje kilka programów. Do głównych należą Family History, War History i Railway History. Dzięki temu każdy zainteresowany genealogią, militariami czy koleją może na własną rękę badać przeszłość. Pomaga w tym szereg poradników wydawanych przez archiwum np. do historii I wojny światowej. Niedawno uruchomiono program census1911. Stosowne dokumenty do tych zagadnień są częściowo opublikowane w internecie i bazie elektronicznej archiwum dostępnej z komputerów tej instytucji. Po szczegóły odsyłam do strony internetowej archiwum.
Wszystkie zabiegi dyrekcji, przy jednoczesnym braku opłat za korzystanie z kopiarki lub drukarki, sprawiają, że w archiwum są tłumy. Ludzie przychodzą całymi rodzinami by badać swą przeszłość. Nie ma dnia bez wycieczki szkolnej. Nawet w lipcu nauczyciele przyprowadzali przyszłych adeptów Klio.
Nie tylko zalety
Oczywiście nawet takie miejsce posiada wady. Pewne dokumenty wciąż są utajone. Trzeba się przyzwyczaić do niskich temperatur panujących w czytelni lub zabierać ze sobą grubą bluzę. Ochrona nie zawsze jest przyjemna. Czasem jej zabiegi utrudniają pracę, gdyż przestrzegają by nie trzymać na stole więcej dokumentów niż to jest dozwolone, by podkładać podpórki pod grube woluminy i nie rozmawiać z osobami obok.
Książki w księgarni są różnej jakości a te najciekawsze zazwyczaj nie są tańsze niż 10 funtów. Jedzenie w stołówce nie należy do najtańszych – biorąc pod uwagę polskie warunki – a toalety są w zbyt małej ilości miejsc, przy czym na pierwszym piętrze trzeba przeprowadzić niestrudzone badania by je odnaleźć. Ponieważ kafejka internetowa jest darmowa ponosimy tego koszty – wolne łącza i blokowanie dużej części polskich stron.
Wszystkie to blednie jednak przy ogromie zalet. Zwłaszcza, że nasz trud może zostać potwierdzony certyfikatem wystawionym przez archiwum. Wystarczy jedynie codziennie wpisywać się na listę obecności.
Archiwa brytyjskie kontra polskie
Czy zatem powszechnicy rzeczywiście mają trudniej niż specjaliści od historii Polski? W dzisiejszych warunkach różnice coraz mniejsze. Gdy dodamy do tego fakt, że NA jest czynne, w zależności od dnia, od 7 do 10 godzin, od poniedziałku do soboty, to uświadomimy sobie ile pracy można wykonać. Chciałbym doczekać chwili, kiedy polskie archiwa będą finansowane w takim stopniu, aby realizować choć połowę zadań NA.
Oczywiście The National Archives to przypadek angielsko-walijski. W innych państwach archiwa funkcjonują inaczej. Jednak ich otwartość dla obywateli jest w dalszym ciągu większa aniżeli nad Wisłą. Pomoc z jaką spotykają się badacze, a przynajmniej brak większości przeszkód jakie spotykamy w naszym kraju powoduje, iż chce się tam pracować. Tymczasem zmuszone ciężką sytuacją finansową polskie instytucje starają się uzupełniać swój budżet. Dlatego kopiowanie materiałów, lub digitalizacja może nas słono kosztować. Po zsumowaniu całości poniesionych wydatków może się okazać, iż są one zbliżone do tych jakie poniósł powszechnik, wyjeżdżający na kwerendę na Zachód…
Zobacz też
Zredagował: Kamil Janicki