Obiad czwartkowy: Polityka historyczna, czyli teren sztucznie zabudowany

opublikowano: 2009-08-06, 21:51
wolna licencja
Polityka historyczna. Lansowany przez Prawo i Sprawiedliwość i prawicowych publicystów zbitek słowny, stał się kilka lat temu trwałym elementem debaty publicznej. Jego symbolami miały być Muzeum Powstania Warszawskiego i kolejne hucznie obchodzone rocznice różnych wydarzeń. Czy jednak polityka historyczna była realnym projektem, czy może funkcjonowała – i funkcjonuje nadal – wyłącznie w sferze haseł i sloganów?
reklama

Kiedy w 2005 roku PiS sięgało po władzę, realizacja tzw. polityki historycznej była jednym z celów działań tego ugrupowania. Przykładem nowego sposobu kultywowania przeszłości miały być obchody 60 rocznicy Powstania Warszawskiego realizowane przez ekipę Lecha Kaczyńskiego. Od tej pory o tzw. polityce historycznej stało się głośno, a wśród polityków i dziennikarzy rozgorzała dyskusja jak ją prowadzić.

Rzeczpospolita prohistoryczna

Biuletyn IPN-u z maja 2006. Zawarta w nim dyskusja jest często uznawana za „manifest” polityki historycznej.

W książce Polityka historyczna. Historycy – politycy – prasa Dariusz Gawin, wraz z Pawłem Kowalem – jednym z czołowych działaczy Prawa i Sprawiedliwości – pisali: oczywistą koniecznością wydaje się prowadzenie przez Polskę świadomej i aktywnej polityki historycznej [...] polityka historyczna będzie zatem pełnoprawnym elementem polityki polskiej obok polityki gospodarczej, socjalnej czy zagranicznej, uwzględnianym w programach partyjnych, planach rządowych, działaniach społecznych. Zadanie to obejmuje zarówno struktury państwa, władze samorządowe, jak i organizacje pozarządowe.

Polityka historyczna była jednocześnie przeciwstawiana działaniom ekip rządowych po 1989 roku, które oskarżane były o brak zainteresowania historią, a wręcz działania spychające historię na boczny tor. „Wybierzmy przyszłość” – hasło wyborcze Aleksandra Kwaśniewskiego z 1995 roku – miało być symbolem negacji historii i wyrzucenia jej po za nawias debaty publicznej. Polityka historyczna stała się więc elementem bilateralnej wizji świata polityków i zwolenników PiS, którzy antyhistorycznej III RP, przeciwstawiali prohistoryczną IV RP.

Polityka historyczna prowadzona przez rządy PiS-u była jednak mocno krytykowana. Zarzucano jej jednostronność i wykorzystywanie dla celów bieżącej walki. Klęska PiS w wyborach 2007 roku, nie oznaczała jednak końca polityki historycznej. Zasadniczą potrzebę jej kontynuowania – w innej, mniej upolitycznionej formie – wyrażała również zwycięska Platforma Obywatelska.

Nowy premier Donald Tusk w swoim expose deklarował: będziemy chcieli przy pomocy polityki historycznej wzmocnić wizerunek Polski jako kraju, który w swojej historii zawsze miłował wolność i który wiedział, kiedy miał tę szansę, jak mądrze ją wykorzystać. W ostatecznym rachunku to właśnie taka polityka historyczna może być i będzie zasadniczym elementem oddziaływania Polski wobec naszych sąsiadów, także spoza Unii Europejskiej.

reklama

Teren sztucznie zabudowany

Z perspektywy dzisiejszej wydaje się jednak, że polityka historyczna była i pozostaje jedynie utartym sloganem, który podobnie jak równie mityczne „pokolenie JP2” chętnie przywoływany jest przez prawicowych publicystów i polityków. Jeżeli coś co nazwać można „polityką historyczną” istnieje to jedynie w sferze oficjalnych wystąpień, pokazowych uroczystości czy deklaracji.

Jej realizacja w Polsce, przypomina bowiem nic innego, jak słynną budowę „terenu zabudowanego” w filmie „Miś” Stanisława Barei. Fasada, w którą każe się wierzyć społeczeństwu, jest jednak widoczna dla ludzi na co dzień zajmujących się historią, dla których żadnego przełomu w podejściu do historii nie ma. Ani ekipa Prawa i Sprawiedliwości – mająca historię na swoich sztandarach – ani Platformy Obywatelskiej – deklarująca chęć realizacji polityki historycznej – nie uczyniły nic, aby umocnić finansowo i organizacyjnie nauki historyczne. Nie sformułowały żadnego zwartego programu, który ułatwiłby edukację historyczną i wsparł działania popularyzacyjne. Jedynie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego kierowane przez Kazimierza Michała Ujazdowskiego próbowało przez pewien czas wspierać historyków, działając jednak fragmentarycznie i chaotycznie.

Muzeum Powstania Warszawskiego. Czy na stworzeniu jednej nowoczesnej ale zideologizowanej placówki powinna polegać polityka historyczna?

W Polsce polityka historyczna została wyłącznie zinterpretowana jako świetnie wpisujący się w ogólną logikę debaty publicznej aspekt propagandowy, którym można straszyć, szantażować i prać mózgi. Nie ma tu wiele dbałości o historię, widoczna jest jednak ogromna troska o propagandę przez tę historię wyrażoną. Rozmowa nad dziejami stała się więc elementem bieżącej rozgrywki politycznej, wszelkie cele istnienia historii pozostawiając na boku.

reklama

Badacz we mgle

Nie można mówić o prowadzeniu jakiejkolwiek polityki historycznej, jeśli jedynie Instytut Pamięci Narodowej dysponuje dziś środkami – nawet po ich zmniejszeniu – umożliwiającymi spokojne prowadzenie badań, organizację konferencji, szkół letnich, prowadzenie Klubów Historycznych itp. Instytucja, badająca przecież jedynie skromny fragment naszej historii, stała się na rynku historycznym hegemonem, a dla wielu wyrocznią.

Tymczasem z coraz większymi problemami finansowymi borykają się uczelnie, które starają się za wszelką cenę utrzymywać wysoki nabór kosztem poziomu przyjmowanych absolwentów szkół średnich. Jednocześnie rosną koszty badań, gdyż coraz trudniej o granty, dofinansowania, stypendia.

Nie robi się również nic aby historykowi ułatwić codzienną pracę. Archiwa w Polsce przeżywają okres już nie tylko stagnacji, ale może wręcz upadku, co jest bardzo widoczne w coraz to nowych – przekraczających granice absurdalności – wewnętrznych regulaminach i przepisach. Szczytem upodlenia jest słynny już zakaz podłączania do prądu laptopów w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie, uzasadniany oszczędnościami.

Wnętrze pracowni naukowej w Archiwum Akt Nowych. Czy realna polityka historyczna powinna objąć także archiwa? (fot. DW)

To zresztą nie jedyna wada wspomnianej placówki. Dla badaczy korzystających z AGAD-u wiele do życzenia pozostawia również stan opisu jednostek archiwalnych. Od lat nie przygotowywano nowych inwentarzy, indeksów, a istniejące roją się od łatwo wychwytywalnych błędów. Wiąże się to, rzecz jasna, z ogólnym niedofinansowaniem archiwów w Polsce, a także przestarzałymi formami organizacyjnymi i nie dotyczy jedynie AGAD-u. O projektach digitalizacji zbiorów, czy stworzeniu jednego Narodowego Archiwum, nie ma już nawet co wspominać, gdyż w polskich warunkach jest to idea równa szklanym domom.

Niewidoczne w Polsce są również działania mające na celu edycje źródeł. Ostatnie wielkie edycje całych zespołów źródłowych – akt grodzkich i ziemskich, akt prawnych, listów, mów itp. przypada na wiek XIX. Współcześnie edycja źródeł w praktyce zanikła, za co częściową odpowiedzialność ponoszą historycy, bardziej zainteresowani wyżej ocenianymi w karierze zawodowej badaniami niż edycjami.

reklama

Edukacja i popularyzacja

Niewiele poprawiło się również w dziedzinie popularyzacji historii. Ekranizacje filmowe albo nie doszły do skutku (tak jak chociażby próba adaptacji „Kuriera z Warszawy”), albo przerażają swoją sztampowością, topornością, brakiem pomysłu i pieniędzy. Stworzona za kadencji prezesa telewizji publicznej Bronisława Wildsteina TVP HISTORIA jest z kolei przykładem na to, jak telewizji historycznej nie należy robić. Nudna, nieatrakcyjna, lansująca upadłe gwiazdy powtarzające w kółko to samo (w czym bryluje Jan Pietrzak), z nieistniejącym pasmem publicystyczno-informacyjnym, jest parodią telewizji historycznej a nie elementem popularyzacyjnym. Ramówkę wypełniają nie nowe programy historyczne, dokumenty czy reportaże, ale odgrzebywane z zakurzonych archiwów produkcje z początków lat 90-tych, a nawet starsze.

Nieznacznie lepiej jest w dziedzinie muzealnictwa. Projekt budowy Muzeum Historii Polski jest realizowany powoli, bez szczególnego zaangażowania i chęci. Wyraźnie brakuje również pomysłów na reorganizację systemu zarządzania muzeami, oraz ich uatrakcyjnienie i to pomimo odnoszącej co roku sukcesy Nocy Muzeów. Nie widać również woli tworzenia innych nowoczesnych, interaktywnych form muzealnych, które powtórzyłyby sukces Muzeum Powstania Warszawskiego.

W coraz gorszym stanie jest edukacja historyczna. Słabe wyniki matur pokazują, że przez ostatnie lata nie zrobiono nic, aby jej poziom wzrósł. Dodatkowo wprowadzana od września nowa podstawa programowa znacznie ogranicza ilość godzin historii, sprawiając, że duża część młodzieży skończy ją w praktyce na I klasie liceum. Nowy przedmiot – Historia i społeczeństwo – nie jest tu w moim przekonaniu żadnym rozwiązaniem, lecz doprowadzi do jeszcze większego bałaganu i ignorancji wobec edukacji historycznej.

reklama

Nie lepiej jest także z procesem komputeryzacji nauk historycznych. Internet pozostaje w środowisku tematem tabu, a działania państwa w celu zwiększenia zastosowania internetu w badaniu i popularyzacji historii są znikome, lub nastawione na działanie zrywami. Choć jednocześnie trzeba tu zaznaczyć, że powstanie Bibliografii Historii Polski, czy rozwój Federacji Bibliotek Cyfrowych, są ważnym krokiem w kierunku zbratania technik informatycznych z historią. Więcej jednak na ten temat opowie Wam Marcin Wilkowski z objętego patronatem „Histmaga” serwisu „Historia i Media”.

W świecie pozorów

Przytoczone przykłady są jedynie fragmentaryczną próbą opisu sytuacji w jakiej znajdują się nauki historyczne w naszym kraju. Oprócz szumnych sloganów, nie istnieje w Polsce żadna polityka historyczna, rozumiana jako zaplanowany i realizowany cykl działań mających na celu wsparcie badań historycznych, ich upowszechnienie i popularyzację. Pewne działania podejmowane są okazyjnie i nie mają związku z ogólną strategią, lecz raczej z przelotnymi modami lub nieokreślonymi naciskami. Badanie historii opiera się wyłącznie na pasji poszczególnych naukowców, którzy przepychają się przez absurdy organizacyjne i borykają z trwałym niedofinansowaniem.

Polityka historyczna jest pozorem odgrzewanym co jakiś czas w przypadku rocznic, świąt i wszelkiego rodzaju uroczystości wspomnieniowych. Ma charakter jedynie fasadowy, gdyż nie idzie za nią żadne wsparcie historii jako elementu nauki i kultury. Aby to się zmieniło potrzebne są nie tylko hasła i slogany, nie działanie zrywami, tak jak w przypadku rocznicy wyborów czerwcowych czy zbliżającej się rocznicy wybuchu II wojny, lecz złożony program zmian strukturalnych w ramach edukacji historycznej, badań historycznych i popularyzacji historii. Bez tego o żadnej polityce historycznej mowy być nie może.

reklama

Kolejny rok

Przez ostatni rok starałem się opisać zaledwie kilka zjawisk trapiących historię w dzisiejszym życiu publicznym. Są one bezpośrednim pokłosiem braku realnego programu działania państwa na rzecz rozwoju nauk historycznych w różnych ich formach – począwszy od rozwoju naukowego po popularyzację.

Dostępność źródeł, przygotowanie warsztatu pracy dla historyków, warunki edukacyjne, działalność muzeów, popularyzacja w mediach, stanowią system naczyń połączonych, w którym wada jednego z elementów powoduje wadliwość działania całej „historycznej machiny”. Nie będzie bowiem dobrych „gawędziarzy medialnych” bez dobrych naukowców, nie będzie dobrych naukowców, bez edukacji na wysokim poziomie, nie będzie ciekawych prac, jeśli ich przygotowanie pochłaniać będzie ogromne ilości czasu i funduszy, wreszcie historia nie będzie rozrywką, jeśli efekty pracy historyków nie zostaną przedstawione w odpowiedniej formie.

Może dopiero skonstruowanie takiego zwartego programu pozwoli nam upowszechnić wiedzę o Polsce na zachodzie, i odzyskać należne miejsce w świadomości europejczyków. Nie będzie jednak tak, jeśli jedynym autorytetem historycznym będzie dla nas Norman Davis, a polscy historycy nadal będą skuleni czekali w kolejce na doładowanie swoich laptopów w szatni Archiwum Głównego Akt Dawnych.

Zobacz też

Zredagował: Kamil Janicki

Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".

reklama
Komentarze
2009-08-17 16:54
Dobrochna Kałwa
Kamilu, Kluczowe jest tu: \"przynajmniej po części\".... Zestawy pytań rotują i ulegają zmianom w zależności od sprawdzających - to oni mają głos decydujący, które tematy znajdą się na liście pytań i jak te pytania będą sformułowane. Emancypację kobiet w Europie, jako sprawdzająca pytania z historii powszechnej, chętnie bym wprowadziła, tyle, że w obowiązujących podręcznikach ani słowa na ten temat. Więc póki co, czekam na zmianę podręcznika.
Odpowiedz
2009-08-16 17:45
Kamil Janicki
Dobrochno, A mi się taka jedna rzecz rzuciła ostatnio w oczy. Zdawałoby się, że XIX-wiecznicy to na UJ-ocie przynajmniej po części Ci \"najnowocześniejsi\" (w pozytywnym sensie) wykładowcy. Tymczasem w pytaniach na egzamin epokowy z XIX wieku (powszechna) nie ma ani jednego o historię kobiet. Ani jednego. A to egzamin obejmujący okres do 1918 roku przecież...
Odpowiedz
2009-08-16 17:40
Dobrochna Kałwa
Jeszcze o genderach. Ciekawe jak wyglądałby współczynnik płci, gdyby program studiów historycznych nie obejmował historii wojskowości... Miłość studentów historii (płci przeważnie męskiej) do militariów we wszelkiej postaci jest powszechnie znana i pewnie ćwiczenia praktyczne z obsługi kuszy, szabli czy innego żelastwa cieszyłyby się dużym wzięciem ;-) Niedzielnie
Odpowiedz
2009-08-11 10:04
Gość: Kamil Śmiechowski
@ Dobrochna Kałwa \"Druga rzecz, wielu historyków jednocześnie ciągle ma kompleks nauk ścisłych (kudy nam do astronomów fizyków itd.), więc - w ramach praktyk kompensacyjnych - używamy sobie na kolegach po fachu, bo łatwiej\". Czy ja wiem? To znaczy być może ludzie ze starszych roczników taki kompleks mają, ale moje subiktywne obserwcje chociażby sysksji na forach internetowych wskazywałyby, że to reprzentanci kierunków technicznych (nie ścisłych, podkreślam: t e c h n i c z n y c h) mają gigantyczny kompleks wobec humanistów i wyżywają się wypisując tezy na temat ich rzekomej wyższości Co do tej wzajemnej niechęci w środowisku historyków to ja zauważam, że poza znanymi przesądami w środowisku badaczy skrajnych epok (starożytność i średniowiecze vs historia najnowsza i współczesna) istnieje jeszcze inny konflikt - między badaczami historii politycznej, a społecznej i na odwrót. Czasami koledzy z tej samej katedry mają conajmniej dziwne poglądy na temat badań kolegów.... Wreszcie - tkwiąc w tym wątku genderowym - zawsze mnie zastanwia, dlaczego na studiach historycznych jest zawsze troszkę więcej mężczyzn niż kobiet. Panie wybierające kierunek humanistyczny wolą np. socjologię lub filologię niż historię. I wiem, że podobne odcvzucia mają koleżanki i koledzy z innych ośrodków. Dziwne....
Odpowiedz
2009-08-11 02:28
Kamil Janicki
@Dobrochna Kałwa \"PS. Przejrzałam sobie dyskusję pod artkułem o polskich obozach koncentracyjnych. To fanstastyczny materiał ilustrujący fenomen polskiej pamięci zbiorowej i funkcji historii w ramach dyskursu pamięci.\" Szczerze podziwiam, że zdołałaś przez to przebrnąć - ja po kilku miesiącach przestałem je czytać (tekst był publikowany jakiś rok temu, a komentarze wciąż się pojawiają). Dla mnie jest to bardzo przykry dowód jak wiele nienawiści tkwi w ludziach. Swoją drogą ciekawe było w tym przypadku działanie stadne - tekst ogółem zyskał w internecie sporą popularność (komentarze na histmagu to tylko drobny wycinek, łącznie komentarzy było bo ja wiem... 400-600?) i początkowo wszyscy byli \"na tak\" (\"trzeba mówić także o kłopotliwych tematach\", \"nie wiedziałem o tym, ciesze sie ze mialem okazję o tym przeczytać\", \"ja też\", \"ja także\" itd. itp.). W dzień później: wszyscy \"na nie\" (\"nazistowsko-lewacko-katokomunistyczne antypolskie kalumnie!). Zależnie jak akurat wiał wiatr i jaka owca beczała najgłośniej.... Przy okazji - prawdopodobnie opublikujemy dzisiaj polemikę do tekstu Sebastiana, autorstwa Marcina Wilkowskiego. Podobno w bólach się rodzi więc zachęcam uczestników dyskusji do zaglądnięcia wieczorem.
Odpowiedz
2009-08-11 02:00
Dobrochna Kałwa
Już tylko na temat arogancji wiedzy, która wydaje się być przywarą wszystkich historyków. Zamiast szanować kolegów i koleżanki po fachu, dzięki którym możemy szybko poszerzyć i zweryfikować własną wiedzę, zadzieramy nosa, że to my dopiero uprawiamy Prawdziwą Naukę i to nam przypadło w udziale Prawdziwe Wtajemniczenie i Poziom Siódmy w HistorCombat. Ta postawa jest tak powszechna wśród historyków (i po części humanistów), że pojawia się pytanie o kulturowe uwarunkowania tej arogancji. Wśród nich na pewno niemałe znaczenie ma fakt, że należymy do tych naukowców którzy w swoich badaniach od razu znają odpowiedź na pytanie, \"kto jest mordercą\". Stąd już niedaleko do przekonania, że zawsze będziemy znać końcowy efekt i że zjedliśmy wszelkie rozumy (mały eksperyment: jak wielu wśród znanych wam historyków zadaje pytania ujawaniające jego/jej niewiedzę, jak wielu stwierdza, że nie zna odpowiedzi). Druga rzecz, wielu historyków jednocześnie ciągle ma kompleks nauk ścisłych (kudy nam do astronomów fizyków itd.), więc - w ramach praktyk kompensacyjnych - używamy sobie na kolegach po fachu, bo łatwiej. Trzecia rzecz, żeby wrzucić genderowe trzy grosze: współczynnik płci w środowisku historyków. Uprawiamy dyscyplinę o nieostrych kryteriach ustalania wewnętrznej hierarchii, a to sprzyja praktykom autopromującym (ja wiem lepiej) i deprecjonującym konkurentów (co oni tam wiedzą), charakterystycznych dla współzawodnictwa w grupie samców (a także samic) alfa ;-) PS. Przejrzałam sobie dyskusję pod artkułem o polskich obozach koncentracyjnych. To fanstastyczny materiał ilustrujący fenomen polskiej pamięci zbiorowej i funkcji historii w ramach dyskursu pamięci.
Odpowiedz
2009-08-10 08:49
Gość: Sebastian Adamkiewicz
No ja jestem przykładem człowieka, który świadomie uciekł od historii współczesnej uważając ją za zbyt upolitycznioną. Przez kilka lat zastanawiałem się nad możliwością pisania pracy magisterskiej o ostatnim zjeździe PZPR, uznałem jednak, że krytyka Jana Zamoyskiego będzie dla mnie \"prawnie\" bezpieczniejsza od znęcania się nad bohaterami współeczesnej polityki;) @ Dobrochna: To nie jest też tak, że wspomniana przez Ciebie i poniekąd Kamila \"ksenofobia naukowo-epokowa\" działała tylko w jedną stronę i jest szczególną przypadłością badaczy epok wcześniejszych. Sam jako badacz historii Polski XVI wieku, wielokrotnie słyszę od kolegów z katedr \"współczesnych\", że zajmuje się bajkami, a już machanie ręką z politowaniem nad zagadnieniami wolnej elekcji czy staropolskich sejmów jest normą. \"Współcześniacy\" również uważają, że to co oni badają jest historią, a to co my...mitem, legendą - bo jak można badać coś na podstawie jednego dokumentu...ilość tematów niezbadanych i spojrzeń na nie, jest zaś w starożytności, średniowieczu czy epoce nowożytnej tak duża, że spokojnie może się równać ze współczesnością. Problem w tym, że w dyskursie historycznym zatrzymaliśmy się na współczesności. Pewnie, że generuje ona więcej napięć społecznych, więcej emocji, i wymaga rozładowania, ale nie zmienia to faktu, że pamięć zbiorowa zachowuje tony mitów na temat epok wcześniejszych, mitów, które w moim przekonaniu generują określone zachowania czy poglądy. I jeśli wspominasz chociażby o RON. Nie wiem czy RON funkcjonuje w dyskusjach jako element dumy narodowej. Wręcz przeciwnie, postrzegana jest ciągle jako czarny okres naszej historii, kultywując historyczno-interpretacyjne \"osiągnięcia\" szkoły krakowskiej. Osiągnięcia nauki, dające nowe spojrzenie na funkcjonowanie demokracji szlacheckiej, w ogóle do świadomości społecznej się nie przebijają. Nadal wstydzimy się demokracji, odwołujemy się do jej wad, a pojęcia sejmokracji czy anarchii są w Polsce ciągle tak popularne jak za dziadka Piłsudskiego. Na czym innym jak na krytyce demokracji wypłynęły główne partie dzisiejszej sceny politycznej PiS i PO?? Jak dla mnie jedną z przyczyn jest to, że w pamięci zbiorowej Polaków RON funkcjonuje ciągle jako czas anarchii i zmarnowanej szansy na wielką Polskę. I to odbija się na postrzeganiu demokracji i wszystkiego co jest z nią związane. A co do rozbicia dzielnicowego. Jak dla mnie powrót tego zagadnienia do dyskursu, choćby tożsamościowego, jest kwestią czasu. Obecny podział administracyjny, coraz większe stawianie na samorządność, wymusza zainteresowanie się historią regionalną również w kontekście wielkiej polityki. Nie ma zaś innego klucza do historii regionów niż rozbicie dzielnicowe i jego konsekwencje.
Odpowiedz
2009-08-10 07:45
Gość: Dobrochna Kałwa
Zgadywać tylko mogę, kto jest autorką wypowiedzi, że XIX-XX wiek to już nie historia., tylko polityka. Ten pogląd nie jest jednak skutkiem ubocznym polityki historycznej w III/IV RP, ale należy do kanonu tradycyjnych i oklepanych argumetnów o wyższości \"prawdziwej\" (czytaj: starożytnej, średniowiecznej) historii, nad badaniami następnych epok. Ot, dowód trwałości reprodukcji wiedzy, warsztatu i tożsamości badawczej akademików, która to trwałość niezmiennie kojarzy mi się z \"Konopielką\". Dominacja historii najnowszej w dyskursie pamięci zbiorowej chyba nie powinna dziwić, bo to XX wiek wymaga ciągle negocjacji i rozwiązywania napięć społecznych (z racji przemian politycznych, ale i faktu, że żyją świadkowie epoki). Pamięć o epokach wcześniejszych jest już innego rodzaju (bliżej jej do mitu) i pełni inną funkcję w dyskursie tożsamościowym. Zauważcie, jak w dyskusjach o dumie narodowej (i polityce historycznej) używana jest \"Rzeczypospolita Obojga Narodów\". A o takie rozbicie dzielnicowe, poza Monografistą JK, nikt się już w dyskursie pamięci nie upomina.
Odpowiedz
2009-08-10 06:50
Kamil Janicki
Zapomniałbym; jeszcze jedna drobna uwaga do samego tekstu. Jak już wspominałem Sebastianowi w rozmowie - szkoda, że felieton nie uwzględnia rozwoju dyskusji nad polityką historyczną, która przecież trwa na naszych oczach. Choćby w ostatnim czy przedostatnim numerze KARTY była polemika na ten temat. A przy okazji rocznicy Powstania jak zawsze pojawiło się sporo artykułów w prasie. Nie można się kisić w swoim własnym sosie i własnych opiniach, więc może warto rozwinąć felieton, spróbować dotrzeć do odmiennych stanowisk i dotychczasowych propozycji rozwiązań. Sam mam pewną wizję w tym temacie (o której wiele osób wie i przez którą między innymi jestem red. naczem tego portalu), ale muszę wygospodarować trochę czasu by ją zapisać w równie klarownej formie, co Twój felieton Sebastianie :).
Odpowiedz
2009-08-10 06:42
Kamil Janicki
Pozwolę sobie dodać kilka luźnych refleksji od siebie. @ Kamil Śmiechowski Piszesz Kamilu: \"Po drugie, myślę, że to właśnie paradygmat pozytywistyzny powoduje, że powstają w Polsce głównie bardzo formalne prace naukowe z dziedziny historii. A zdolności pisania rodzimym humanistom bynajmniej nie brakuje.\" Nie zgodzę się. Oczywiście, polska historiografia, jej specyfika, jest oparta na wzorach niemieckich i bardzo hermetyczna, ale to nie znaczy, że historykom \"nie brakuje zdolności pisania\". Właśnie dlatego brakuje, bo przez lata uczy się ich, by pisać poważnie, hermetycznie, z naciskiem na setki nudnych detali. Takie podejście zabija u wielu osób zaczątki talentu pisarskiego, a jeśli ktoś nie ma zacięcia do publicystyki, to uniemożliwia jakikolwiek rozwój w tym kierunku. Dobrochna (pozwolę sobie, zgodnie z propozycją przejść na formę \"Ty\") trafnie zauważyła, że w Polsce nie dostrzega się wartości \"nowatorstwa formy\". Liczy się tylko merytoryka, choćby podana w formie niestrawnej papki. @ Dobrochna Kałwa Odnoszę wrażenie, że w zaproponowanym przez Ciebie terminie (polityki pamięci) jest znacznie więcej sensu, niż twierdzi mój imiennik. Właśnie przed chwilą słuchałem audycji z tok.fmu (sprzed kilku dni, na szczęście akurat to radio wszystkie rozmowy wrzuca na swoją stronę) - dyskusji publicystów (nie-historyków) na temat polityki historycznej w kontekście budowy w Polsce nowoczesnych muzeów. Padło w niej określenie zbliżone do \"polityki pamięci\" i argumentacja była całkiem przekonująca - bardzo uproszczona, ale życiowa, wynikająca z refleksji kogoś, kto na środowisko historyczne patrzy z zewnątrz. Tyle tylko, że jako historycy mamy świadomość, że historia to nie tylko pamięć - i jakkolwiek rozumiana rzeczywista polityka historyczna powinna to uwzględniać. To akurat opinia choćby prof. Zamorskiego, że pamięć i historia nie są tożsame, a historia wykracza poza pamięć, na obszary których nie da się poznać z autopsji czy metodami oral history. Truizm, ale jednak dotychczasowa polityka historyczna tego nie uwzględniała, skupiając się tylko i wyłącznie na żywej historii najnowszej. I jeszcze odnośnie dwóch wypowiedzi: @ \"Większe znaczenie mają tu środki masowego przekazu, sprawne posługiwanie się wzorcami popkultury (np. rola Spielberga kształtowanie pamięci o Holocauście i II wojnie śwaitowej)\" Wzorce tego rodzaju są bardzo użyteczne, ale jednocześnie zwodnicze, bo indywidualizują złożone problemy, wtłaczają je w banalne historie pojedynczych jednostek (\"bohaterów\"), wypaczają złożoność relacji międzyludzkich do dwóch biegunów: \"źli\", \"dobrzy\". Świetnie to było widać (o czym zresztą powstało przecież też w Polsce parę artykułów naukowych) na przykładzie Listy Schindlera. @ \"Oczywiście powołujemy się na nasze znakomie badania historyczne, jedyne, które zasługują na miano obiektywnych w tym regionie Europy.\" Na dodatek badania bardzo często wydawane jedynie po polsku i jedynie w wersjach drukowanych. Tak więc: kompletnie niedostępne na lewo od Odry czy na prawo od Bugu. ----- Na koniec mała dygresja, w oderwaniu od dyskusji. Już kilkakrotnie zauważyłem, że wielu historyków usilnie stara się uciekać od historii najnowszej. Jej upolitycznienie sprawia, że przestaje się traktować badania nad tym okresem jako realną naukę. Na wieść, że przygotowuję książkę na temat XIX/XX wieku jedna z wykładowczyń Inst. Historii UJ, doktor w zakładzie wcześniejszej epoki, stwierdziła, że \"to już nie historia tylko polityka. A tych co się tym zajmują trudno nazwać naukowcami\". I czasem mam wrażenie, że takie myślenie jest najgorszą z konsekwencji polskiej \"polityki historycznej\".
Odpowiedz
o autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2025 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone