Boje o historię

opublikowano: 2012-04-03 09:09
wolna licencja
poleć artykuł:
W ciągu ostatnich tygodni ponownie rozgorzał spór o historię w nowej podstawie programowej. Głodówki w Krakowie i w Warszawie, list pracowników naukowych i studentów IH UJ, krytyczne wypowiedzi w mediach i tłumaczenia dwóch kolejnych Pań minister edukacji – to tylko kilka elementów kampanii związanej z planowaną reformą. Co budzi takie emocje? Wzajemna niechęć do rozmowy.
REKLAMA

O reformie podstawy programowej pisaliśmy w Histmagu już w 2009 roku. Zarówno w opisie opublikowanej wtedy treści zmian, jak i w wywiadzie z ówczesną minister Hall i prof. Jolantą Choińską-Miką – jedną z współautorek reformy – staraliśmy się przybliżyć jej treść i konsekwencje jakie będzie za sobą niosła. Dziś, po 3 latach, spór odkopany został na nowo i przybrał brutalniejsze niż wtedy formy. O co jednak właściwie chodzi?

Co z tą reformą?

Nowa reforma podstawy programowej przewiduje inny niż do tej pory sposób uczenia historii. Do tej pory uczeń poznawał ją w trzech cyklach – w szkole podstawowej, gimnazjum i liceum – zgłębiając historię od jej zarania do czasów współczesnych. Po reformie pierwszy etap edukacji historycznej przypadać ma w szkole podstawowej i przebiegać tak, jak do tej pory. W gimnazjum uczniowie poznać będą mogli dzieje do 1918 roku, natomiast z historią po I wojnie światowej spotkają się w I klasie liceum. Dla części z nich na tym zakończy się nauka tradycyjnie rozumianej historii. Ci, którzy zdecydują się wzbogacać swoją wiedzę z zakresu nauk ścisłych i przyrodniczych, będą mogli poznawać przeszłość na przedmiocie „historia i społeczeństwo”. Humaniści natomiast przez kolejne dwa lata dalej będą uczyć się historii, ponownie zaczynając od pierwszych cywilizacji i na współczesności kończąc.

Nowocześniejsze nauczanie czy rugowanie historii ze szkoły? (na zdjęciu LO w Zawadzkiem, źródło: serwis internetowy powiatu strzeleckiego.

Nie jest więc prawdą – jak sugerują przeciwnicy zmian – że uczniowie kończyć będą edukację historyczną na pierwszej klasie liceum. Dla części spośród nich zmieni ona natomiast charakter. Jak będzie wyglądał przedmiot „historia i społeczeństwo”? Będzie on wykładany w blokach tematycznych. W każdym semestrze nauczyciel będzie musiał zrealizować jeden wybrany spośród zaproponowanych w podstawie bądź też opracowany przez niego blok tematów, który łączyłby współczesne problemy natury społecznej i kulturowej i omawiał je na przestrzeni dziejów. I tak np. nauczyciel zaproponować może zapoznawanie się z historią kobiet, wojskowości, gospodarki, dziejów ustroju bądź techniki. Każdą z tych dziedzin uczeń poznawać zaś będzie w konkretnych kontekstach historycznych. Według twórców reformy, uzmysłowić ma to wagę dziejów w kształtowaniu różnych dziedzin naszego życia, dlatego też program ten będzie realizowany w klasach niehumanistycznych, których uczniowie często nie rozumieją wagi historii bądź ją podważają.

REKLAMA

Gumowa humanistyka

W czym tkwi więc problem? Aby spróbować zdefiniować obecny konflikt o historię w szkole, należy spojrzeć na problem szerzej, zarówno w kontekście nauczania humanistyki, jak i problemów z historią jako taką. Fundamentem problemów z humanistyką jest to, że są to przedmioty „z gumy”. Zakres zainteresowań osób zajmujących się historią czy językiem ciągle się poszerza i jest to proces naturalny, wynikający z upływu czasu. Nie chodzi tu wszak o pogłębianie wiedzy, lecz o dodawanie nowych wątków. Oczywiste przecież jest, że od czasów edukacji naszych rodziców pojawiło się dużo więcej zagadnień wartych omówienia na zajęciach z historii czy języka polskiego. Dzieje obejmują już nie tylko zagadnienia związane z II wojną światową, ale także PRL, czy nawet pierwszymi latami III RP. Na lekcjach języka polskiego pojawili się nowi autorzy, książki, style pisarskie itp. Pomimo tych zmian ilość czasu, którą uczeń spędza w szkole, nie ulega jednak drastycznym zmianom.

Program szkolny z zakresu nauk humanistycznych musi więc ulegać zmianom i eliminować rzeczy mniej potrzebne na rzecz bardziej istotnych. Niewątpliwie problemem edukacji historycznej w ostatnich latach było to, że nauczycielom brakowało czasu na lekcje dotyczące PRL-u czy nawet końcówki II wojny światowej, a więc – z punktu widzenia zwyczajnego zjadacza chleba – tematów najbardziej dotykających współczesnych. Najprostszym rozwiązaniem byłoby więc zwiększenie godzin historii w szkołach tak, aby było ich wystarczająco dużo, by omówić brakujące tematy. Oczywiście to samo dotyczyć musiałoby prawdopodobnie innych przedmiotów humanistycznych.

Spór o godziny

Pomysł ten – choć naturalny – napotyka oczywiście znaczące bariery. Po pierwsze wymagałby znacznego zwiększenia nakładów na edukację, bo najpewniej łączyłby się z przymusem zatrudnienia nowych nauczycieli. Po drugie zasadnym wydaje się pytanie, czy zwiększenie wymiaru godzin wspomnianych przedmiotów nie przeciążyłoby uczniów, nakazując im uczenia się rzeczy, których i tak nie zapamiętają. Ministerstwo wybrało więc inne rozwiązanie, które polega na modyfikacji programu nauczania i realizowaniu go w podobnej siatce godzin.

REKLAMA

Pojawiają się jednak głosy nauczycieli i środowiska, które wskazują, że proponowana reforma zmniejsza ilość godzin historii, zwłaszcza w kontekście jej nauczania w klasach niehumanistycznych.

Wyliczenia godzin historii przedstawione przed Ministerstwo Edukacji Narodowej. Każda strona sporu prezentuje swoje liczby, udowadniając, że historii będzie w szkołach mniej lub więcej... (źródło: men.gov.pl)

Ministerstwo przedstawia jednakże wyliczenia, które wskazują, że historii będzie tyle samo, a nawet więcej. Wobec tych sprzecznych wyliczeń prosty obserwator pozostaje bezradny. Problem tkwi w tym, że przeciwnicy reformy odnoszą się głównie do godzin historii rozumianej klasycznie, często pomijając godziny przewidziane na przedmiot „historia i społeczeństwo”. Z drugiej strony, nie do końca uczciwe jest także ministerstwo, które zlicza godziny globalnie, czyli te poświęcone zarówno dla humanistów, jak i ścisłowców. Przedstawione wyliczenia są więc często pozorne. W istocie bowiem zwiększyć się może ilość godzin dla osób zainteresowanych historią, natomiast w przypadku osób, których bardziej fascynuje wyliczanie cosinusów i prawo Pitagorasa, może ona ulec zmniejszeniu.

W gąszczu arogancji

Spór o ilość godzin jest zresztą klasycznym symbolem konfliktu o podstawę programową. Obydwie strony, przerzucając się nieweryfikowalnymi przykładami, prezentują to, co w moim przekonaniu jest istotą sporu – wzajemne niezrozumienie i odrzucanie racji drugiej strony.

Kiedy trzy lata temu próbowałem porozmawiać na temat reformy z ówczesną minister edukacji Katarzyną Hall, nie brakowało w tej rozmowie arogancji względem środowiska historycznego, wypominania mu ciasnoty umysłowej i niechęci wobec jej światłych myśli (podobnie wyglądała jej dyskusja z historykami na XVIII Powszechny Zjeździe Historyków Polskich). Zbyt dużo wagi przywiązywano wtedy – i przywiązuje się nadal – do podkreślania, że w historii po reformie nie zabraknie czasu na historię współczesną. Jednocześnie padają zdania, od których przeciętnemu historykowi włos jeży się na głowie. W jednym z ostatnich wywiadów, jakie była minister edukacji udzieliła radiu TOK FM, mogliśmy usłyszeć m.in. pytanie, po co uczniowie mają uczyć się kilka razy o piramidach, tak jak gdyby w podstawówce, gimnazjum i liceum wiedza na ich temat była tożsama. Ignorancja wobec dziejów poprzedzających czasy współczesne może przerażać środowisko historyczne i udowadniać, że ministerstwo specyfiki historii zupełnie nie rozumie. To zresztą dość typowe zachowanie w rządach Platformy Obywatelskiej, która bardziej narzuca „cudowne” – w jej przekonaniu – rozwiązania, niż próbuje je konsultować.

REKLAMA
Katarzyna Hall, minister edukacji narodowej w I rządzie Donalda Tuska (fot. S. Adamkiewicz).

Zamknięcie na rozmowę ze środowiskiem historycznym jest więc kluczem do jego niechęci wobec nowej reformy. Osoby, który ją opracowały (oprócz kilku wyjątków, jak np. prof. Jolanta Choińska-Mika z IH UW) nie podjęły się trudu wyjaśnienia, czym ma być nowy przedmiot „historia i społeczeństwo” i jak ma wyglądać. Pozostawiły obserwatorów w dziwnym przekonaniu, że edukacja historyczna zakończy się na pierwszej klasie liceum.

Jednakże nie tylko twórcy reformy są zamknięci na argumenty. Również jej przeciwnicy okopali się na swoich stanowiskach i nie zamierzają odpuścić. Klasyczne nauczanie historii wydaje się być dla nich wartością wyższą od pytania, czy takie nauczanie o przeszłości ma jeszcze sens i czy faktycznie pozostawia jakikolwiek ślad w mózgach uczniów. Tej refleksji w postulatach przeciwników reformy jednak nie widzę. Dostrzegam natomiast bardzo często frazes, że historia straci swój wymiar integracyjny względem narodu, jak gdyby to był główny cel jej nauczania.

Bez rozmowy

Przeciwników reformy jednak rozumiem i poniekąd się z nimi solidaryzuję. Dlaczego? Otóż reformie towarzyszy klimat ogólnej niechęci do humanistyki. Co chwilę słyszymy, że produkuje ona bezrobotnych, że humaniści są społecznie bezużyteczni, że humanistyka nie jest przydatna społeczeństwu, a państwo inwestować powinno nie w archeologów, a w inżynierów. Trudno w takiej atmosferze rozumieć jakiejkolwiek zmiany w nauczaniu historii inaczej, jak próbę jej ograniczania czy rugowania z przestrzeni publicznej. Rząd z jednej strony zapewnia, że zmiana w podstawie zapewni historii bardzo ważne miejsce, z drugiej zaś swoimi działaniami prezentuje coś zupełnie odwrotnego.

I może tu właśnie tkwi problem tej reformy. Nie mamy problemów z historią, ale z ogólnie rozumianą humanistyką, na którą nikt nie ma pomysłu. Dlaczego? Ano może dlatego, że brakuje na ten temat dyskusji. Kto jednak ma dyskutować, skoro z jednej strony mamy ludzi wewnętrznie przekonanych, ze humanistyka jest kulą u nogi nowoczesnego społeczeństwa, z drugiej zaś tych, którzy stawialiby jej nienaruszalne ołtarze. W tej bijatyce trudno o głos rozsądku, bo będzie on znienawidzony zarówno przez jednych, jak i drugich.

Korekta: Agnieszka Kowalska

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone