Azja w transie (cz. 2): Bajkał przygląda się...

opublikowano: 2006-11-14 22:00
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
Nie myślcie, że Bajkał jest jeziorem. To pradawny bóg, który żyje własnym mitycznym życiem, strzegąc niewyobrażalnych tajemnic świata i natury. To miejsce, gdzie zaciera się granica między legendą a prawdą i gdzie nie wiadomo, czy duchy żyją wśród ludzi, czy ludzie wśród duchów.
REKLAMA

Przeczytaj pierwszą część cyklu Azja w transie.

Pierwsze spotkanie

Bajkał u ujścia Angary

Dawno, dawno temu potężny bóg Bajkał postanowił wydać za mąż swoją córkę – Angarę. Dziewczyna miała poślubić potężnego rycerza Irkuta. Piękna Angara nie chciała słuchać woli ojca. Zakochała się w Jeniseju i postanowiła jak najszybciej uciec. Wściekły Bóg Otchłani rzucił w córkę olbrzymim kamieniem. Dziewczynie udało się wydostać z objęć ojca – do dziś jest jedynym odpływem Pradawnego Morza.

Stoimy na wzgórzu tuż u ujścia Angary. To potężna rzeka. Mimo że dzieli nas od niej kilka kilometrów, rozlewisko wygląda imponująco. Wszyscy próbują wychylić głowę jak najdalej zza skały, by zobaczyć legendarny Boski Kamień. Pięćdziesięciometrowa przepaść pod nami czeka na każdy nieostrożny ruch. Ale Angara nie zachwyca długo. Wystarczy spojrzeć przed siebie, by ujrzeć majestatyczne jezioro. Wygląda spokojnie – jak namalowany pastelami impresjonistyczny obraz. Granat wody stopniowo przeradza się w błękit nieba i biel chmur pływających nad horyzontem. Bóg odpoczywa, ale pozwala nam zobaczyć swą wielkość.

Na bani w bani

Listwianka. Tu po raz pierwszy wyszliśmy na spotkanie z jeziorem.

Powoli wracamy do Listwianki, miejscowości turystycznej nad zachodnim brzegiem jeziora. Przyjechaliśmy tu bezpośrednio z Irkucka marszrutkami. To dziwna miejscowość. Może jeszcze wieś? Są socrealistyczne bloki, jest też kilka otynkowanych na różowo hoteli z luksusowymi apartamentami. Największy z nich wybudowano specjalnie dla prezydenta Stanów Zjednoczonych. Przyjechał do Listwianki na jeden dzień.

Wystarczy odejść kawałek od głównej (jedynej asfaltowej) ulicy i widzimy prawdziwą Syberię. Z podłączonym prądem, ale wciąż bez cegieł. Przewagę stanowią drewniane domki z niebieskimi okiennicami i starymi piecykami w środku. Toalety znaleźć można tylko na dworze.

Znaleźliśmy nocleg!

Mieszkamy u starszej kobiety, którą można zakwalifikować do tutejszej klasy średniej. Wiedziała, jak zrobić dobry interes – wybudowała dwa dodatkowe domki i teraz zarabia na turystach. 10 dolarów za noc – postanowiliśmy, że należy nam się w końcu normalny prysznic i toaleta. – W każdej chwili możecie skorzystać z bani. Zapraszam! – powiedziała gospodyni na przywitanie. Nie wiedzieliśmy tylko, czy kobieta, mówiąc o bani, otwarcie namawiała nas do libacji alkoholowej. –Wstąpcie też do mojego sklepiku – dodała. Świeży chleb, wędliny, ser i piwo w dwulitrowych butelkach. Człowiekowi nic więcej do życia nie jest potrzebne.

Nadchodzi wieczór. Siedzimy przy stoliku pod gołym, niesamowicie gwieździstym niebem, tuż obok naszego domku. Rozmawiamy o tym, co już przeżyliśmy i o tym, co nas czeka. Ktoś próbuje rozpalić ognisko, ktoś przynosi kolejną butelkę rosyjskiej wódki i rozlewa do porozrzucanych wszędzie szklanek. – Sprawdźcie, czy aby nie mdłe! – kumpel zachęca do degustacji paprykowej piercówki. Gwiazdy, ognisko, Bajkał w oddali i wódka na stole. Już wiemy, że warto było przejechać tysiące kilometrów.

REKLAMA

– Bania gotowa! – około godziny 22 usłyszeliśmy krzyk z domu gospodarzy. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy i rzeczywiście każdy z nas już na bani był, tylko skąd oni o tym wiedzieli? I po co te komentarze? Nagle nadeszło objawienie! – Bania to tutejsza sauna, idioci! – krzyknął kobiecy głos z naszego domku. Dziewczyny były tam przed nami. Chwilę później przekonaliśmy się, jak dokładnie wygląda to tajemnicze miejsce. Niepewnie weszliśmy do parterowego drewnianego domku. W pierwszym pokoju każdy musiał się rozebrać. Drugi był miejscem psychicznego przygotowania na mocny szok termiczny. W trzecim temperatura przekraczała znacznie tę z pustyni Gobi. By zrobiło się jeszcze cieplej, wystarczyło oblać wodą metalowy piec stojący w rogu. Buchało wtedy parą i wilgotność powietrza rosła do 99%. Sam piec był nietypowej konstrukcji – w środku pusty; z pojemnikiem na wodę, która nieustannie parowała podgrzewana do temperatury wrzenia. Jak wytrzymać w tak ekstremalnej wersji sauny? Wystarczą wiadra i duże beczki z lodowatą wodą. Dawniej mieszkańcy Syberii wybiegali na śnieg, chłodzili się w temperaturze minus 40 stopni Celsjusza i wracali z powrotem do środka. Od wieków bania była centrum życia kulturalnego – długie rozmowy przy wódce odbywały się właśnie w niej. Podobno to najlepsze lekarstwo na wszystkie choroby. Bania nie pomoże tylko temu, kto nie jest w stanie wejść tam o własnych siłach – brzmi stare rosyjskie przysłowie. My korzystaliśmy z wschodniej sauny w mniej radykalny sposób. Wystarczyła godzina, byśmy poczuli się jak nowo narodzeni. Po pięciu dniach szczątkowej higieny zażyliśmy prawdziwej kąpieli. Na Syberii człowiek zaczyna cieszyć się nawet najdrobniejszymi luksusami.

Kultury Morza

W drodze na Olchon.

Zwiedzamy Listwiankę. Zauważyliśmy malutką, ale bardzo ładną cerkiew na pobliskim wzgórzu. Próbujemy znaleźć podejście, ale droga zagrodzona jest willami nowobogackich. Podobno jeszcze rok temu nie było problemów z dostaniem się na górę. Teraz ktoś postanowił zaanektować dróżkę dla siebie. Pojawia się coraz więcej kontrastów. Poznajemy staruszka, który pochował swoich przodków w Polsce i żali się, jak trudno jest mu tu przetrwać. Dostaje 500 rubli emerytury na miesiąc – standard. W tym samym czasie drogą przejeżdża czarny kabriolet. Głośna muzyka (hip-hop), krzyki dwóch dziewczyn i faceta za kółkiem. Witają nas – widzą, że jesteśmy z Zachodu. Zapraszają do Centrum Turystycznego. – Pracujemy tam przez wakacje! – wołają. Zatrzymują się tuż obok, wyciągają koc, siadają na pobliskich ławkach i zaczynają pić drogą wódkę. Pewnie wydają 500 rubli w ciągu jednego dnia na sam alkohol.

REKLAMA

Nie przyłączamy się do nowobogackiej imprezy. Czeka na nas Skansen Talcy – miejsce, w którym zrekonstruowano budynki, narzędzia i inne wytwory kultur zamieszkujących okolice Bajkału od zarania ludzkości. Przedzieramy się przez las, by dotrzeć do osady Ewenków. To lud przybyły nad jezioro tysiąc lat przed naszą erą. Zamieszkiwali tereny od Jeniseju do Morza Ochockiego. Zajmowali się myślistwem i hodowlą reniferów. Stąd ich przydomek – „Koczujący na reniferach”. Mieli bardzo ciekawe zwyczaje, zwłaszcza te związane z pogrzebami. Nie starali się wykopywać grobów. Każdą zmarłą osobę zostawiali w miejscu zgonu. Wynosili ją wysoko w niebo – układali na drewnianych palach i odchodzili w nieznane tereny tajgi. Ciało rozkładało się blisko dobrych duchów.

Przechodzimy obok czumu, letniego domu Ewenków. To drewniana, stożkowata konstrukcja. Na pierwszy rzut oka przypomina bardzo wysokie tipi. Tyle zwiedzania w tej części. Udajemy się w stronę osady Buriatów. Są jurty, zagrody dla bydła i serge. Wszystko na swoim miejscu, ale trudno poczuć, jak naprawdę żyli i żyją ci ludzie. Nie sposób przejąć się ich wierzeniami, obyczajami i wartościami. To, co najważniejsze, odkryjemy później – na świętej wyspie Buriatów Olchonie.

Chyżur – Buriacka wioska.

Dumą skansenu jest kompleks Angaro-Ilimsk, ogromny gród z drewnianych bel. Do zbudowania go nie zużyto nawet jednego gwoździa. Szkoda, że dwieście metrów dalej handlarze sprzedają tandetne pamiątki z Talcy. Są matrioszki, płyty z „muzyką bajkalską”, dużo biżuterii. Wszystko, co turysta mieć powinien. Czuję się trochę jak na odpuście. Takie uroki wolnego rynku. Jedną z niewielu ciekawych rzeczy na markecie był tradycyjny rosyjski instrument za bagatela 20 000 rubli. Kupiliśmy coś innego – omula. Rybę, która żyje tylko w Bajkale. Nie znajdziecie jej nigdzie indziej na świecie. Najlepiej smakuje prosto z ogniska, ale wędzona też jest rarytasem. Gdyby omul nie był tak dobry, mielibyśmy duży problem, bo stanowi podstawę tutejszej diety. Dla Sybiraka nie ma dnia bez bajkalskiej rybki – na surowo, solonej, wędzonej... Wystarczy uświadomić sobie, że omul to 2/3 połowów.

REKLAMA

Najedzeni wracamy do Listwianki z nadzieją, że już jutro odkryjemy całkiem inny, nieznany i dziki Bajkał. Pełen tajemnic i niespodzianek. Taki, o jakim krążą legendy.

W stronę natury

Prąd pojawił się tu dopiero rok temu.

Wyruszamy na północ. Tu kończy się cywilizacja. Z każdym kilometrem widzimy coraz mniej śladów człowieka. Najpierw jest prosta asfaltowa droga. Rosjanie nie zwracają uwagi na takie szczegóły jak góry czy tajga. Biorą sprzęt i robią swoje. Dlatego czasami trzeba wjechać na górę w linii prostej. Zapomnijcie o serpentynach. Zasada jest jedna: prosto przed siebie!

Dziwny to widok i dziwne uczucie być w środku majestatycznego lasu, obserwować jego ogrom, przebogate kolory i różnorodność form, a jednocześnie być obok niego – na drodze, asfalcie. Natura zaczyna przeważać nad człowiekiem. Staje się silna, atakuje swoją wielkością. Powoli znikamy. Jest tylko tajga: jasna i ciemna. Ta pierwsza przepuszcza przez korony drzew dużo światła. Tworzą ją modrzewie i sosny. Wejść w tajgę ciemną mogą tylko najodważniejsi. Panuje w niej niekończący się mrok. Świerki, jodły i limby nie pozwalają słońcu przedostać się przez swoje korony.

Szamańskie serge.

Próbujemy porozmawiać z kierowcami marszrutki. Nie wydają się zbyt uprzejmi. Przed wyjazdem na odwagę wypili po kielichu wódki. Mówi się, że Prawdziwy gentleman nie zaczyna przed południem. Na Syberii czas liczą według zegara moskiewskiego. W trakcie drogi w gardle towarzysza kierowcy bardzo szybko znika zawartość półlitrowej butelki „Bajkału”. Mocno trzymamy kciuki, żeby nie zamieniali się kierownicą. Całe szczęście, że nie ma serpentyn.

Wyjeżdżamy z tajgi. Przed nami bezkresny step. Ostatnie kilometry asfaltu i elektryczności. Witamy w Republice Buriacji! Zatrzymujemy się w przydrożnej knajpie na obiad. Jako że oddaliliśmy się kawałek od jeziora, baranina zastąpiła ryby w menu. To mięso będzie wszystkich prześladować po nocach w Mongolii, ale teraz jest zachęcającą nowością. Zamawiamy pozy, tradycyjne danie buriackie. Baranina w cieście gotowana na parze. Bardzo dobra. Buriaccy kierowcy tira zapraszają jednego z naszych współtowarzyszy na obiad. Siedząc przy cysternie Jukosu, opowiadają o swoich zwyczajach. – Gdy pijemy wódkę, najpierw maczamy w kieliszku opuszki palców i kropiąc powietrze, oddajemy cześć dobrym duchom. Gdybyśmy nie dali im się napić, mogłyby poczuć się urażone – mówi mężczyzna o śniadej cerze i ukośnych oczach. Po chwili wyciąga wódkę i kieliszki, składa cześć duchom, a na koniec dotyka szkłem czoła swojego kompana. – W ten sposób życzę mu pomyślności. Już wiemy, że mamy do czynienia z całkowicie inną kulturą. Buriatom blisko do Mongołów, nie Rosjan. Pochodzą z jednego obszaru etnicznego, wyglądają bardzo podobnie. Posługiwali się wspólnym językiem staromongolskim. Dziś mówią po rosyjsku.

REKLAMA

Dołącza do nas kolejny tubylec. Bardzo wesoły, nieustannie chce ściskać nasze dłonie. Dajemy mu papierosa, on znów nas ściska. Próbuje coś powiedzieć, ale nie słychać nic poza bełkotem i śmiechem. Buriaci lubią popić. Są bardzo mili dla ludzi, ale gdy da się im palec, od razu chcą rękę. Buriat znowu ściska nam dłonie, mimo że przed chwilą weszliśmy do marszrutki. Zastanawiam się, ile chorób przenosi na sobie – jego ręce wyglądają, jakby miesiąc temu wyszedł z kopalni węgla kamiennego, a potem na słońcu suszył cały zdobyty w ten sposób osad. Nie daje za wygraną, nawet gdy ruszamy, i zdobywa jeszcze jednego papierosa na drogę.

Człowiek nad Bajkałem czuje się bardzo mały...

Kraina stepu i tajgi

Zbliżamy się do wybrzeża. Step zamienia się we wzniesienia i doliny z błękitnymi jeziorkami. Nad nami wiszą kłębiaste chmury. Co chwilę mijamy stada koni i baranów. Podekscytowanie rośnie z każdym kilometrem. Świat wokół staje się coraz piękniejszy. I nagle słyszymy „ŁUP!”. Pisk hamulców. Wyskakujemy z busa, żeby sprawdzić, co wypadło. Wszystkie bagaże trzymają się na dachu. Rozglądamy się chwilę i widzimy zgubę. Nasz namiot kozłował kilkaset metrów. Opakowanie rozdarte, wszędzie porozrzucane śledzie. Tylko kierowca się ucieszył – kolejna przerwa na papierosa.

Po godzinnym buszowaniu w trawie i wydobywaniu z niej wszystkich brakujących elementów mogliśmy ruszać dalej. Całe szczęście, że sam namiot nie ucierpiał. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Limit pecha na dzisiaj wyczerpany.

Bajkał. Zaczyna brakować mi słów.

– Patrzcie na lewo! – krzyknął kierowca. Wszyscy natychmiast obróciliśmy głowę. Rozpoznaliśmy go od razu. Dostojny, zachwycający swym pięknem, mieniący się wszystkimi odcieniami niebieskiego – od błękitu po granat. Dojechaliśmy do boga Bajkału w jednym z najpiękniejszych miejsc całego wybrzeża. Przed nami Olchon – święta wyspa Buriatów. Skaliste brzegi graniczą tu z kilometrowymi piaszczystymi plażami, step z długim pasem tajgi, a horyzont z śnieżnobiałymi chmurami. Nie wszędzie Pradawne Morze jest tak gościnne. Większość Przybajkala to łańcuchy górskie. Są Góry Nadmorskie na południu, Góry Bajkalskie na północy, Góry Gołondińskie i Chamar Daban na południowym wschodzie. Wszystko to wysokie pasma o wysokości od 1700 m n.p.m. do 2500 m n.p.m. W niebo wzbijają się też szczyty takie jak mający 3491 m n.p.m Munku Sardyk.

REKLAMA

Czekamy na prom, który ma przewieźć nas na wyspę. W międzyczasie można wstąpić do kawiarenki internetowej. Czy przed globalną siecią nie ma już ucieczki? Przyjeżdża prom, wjeżdżamy na pokład, dobijamy do drugiego brzegu, chcemy wyjeżdżać, gdy okazuje się, że... marszrutka uszkodziła sobie rurę wydechową! Żaden samochód nie może wyjechać na ląd, Rosjanie zaczynają się niecierpliwić. Po chwili słychać pierwsze krzyki. Na szczęście nasz kierowca należy do postawnych mężczyzn i szybko uspokaja buntownicze nastroje. Urywa rurę wydechową. Jedziemy dalej.

Jurta – instrukcja obsługi

Nocleg znajdujemy w wiosce Chyżur. To typowa radziecka osada robotnicza. O asfalcie nikt tu nawet nie marzy. Rok temu doprowadzono elektryczność – zbytek luksusu. Mieszkamy w jurcie, tradycyjnym domostwie wszystkich koczujących Buriatów i Mongołów. To przenośne schronienie zbudowane jest z drewnianych ram i białego materiału, który ma zatrzymywać w środku ciepło. Okrągła podstawa zwęża się u góry tworząc pochylony sufit. Trzeba przyzwyczaić się do bardzo małych drzwi i wysokiego progu. Każdy, kto wchodzi do środka, musi złożyć ukłon gospodarzowi – stąd niska framuga. Na próg w żadnym wypadku nie można nadepnąć, ponieważ grozi to wielkim nieszczęściem. W środku jurty wyglądają dużo ciekawiej niż na zewnątrz. Nasza jest wyposażona w pomarańczowe drewniane meble przyozdobione tradycyjnymi wzorami. Tworzą prawdziwie rodzinną atmosferę. Zainstalowany w centrum piecyk, który zastąpił rozpalane dawniej ogniska, ma zapewnić nam ciepło w chłodniejsze dni.

Ważne jest ułożenie łóżek. Dwa znajdują się w lewej, a dwa w prawej części. Tradycyjny podział patriarchalny wymaga, aby mężczyźni zajmowali tylko lewą, a kobiety prawą stroną. Zastanawiacie się, jak uprawiać seks na tak małej przestrzeni, jeśli w rodzinie pojawią się dzieci? Tego mieliśmy dowiedzieć się dopiero w Mongolii.

Ostatnia droga legendarnego motora.

Tuż obok jurty rozciąga się piękny widok na Bajkał. Skaliste urwiska, w dole piaszczysta plaża, turkusowa woda i skały ginące w otchłani wody. Dalej na północ majaczy przylądek Burchan – Skała Szamana o dwóch wierzchołkach wzbijających się wysoko ponad jezioro. W jaskini wydrążonej z boku według legendy mieszkał pan Olchonu. Dla Buriatów to miejsce święte.

Krótka historia o spadaniu

Zachód słońca nad Bajkałem to przeżycie mistyczne. Niebo mieni się wszystkimi kolorami tęczy, tafla wody odbija promienie słońca i przeciwległy brzeg, Pradawne Morze zasypia.

REKLAMA

Siedzę z butelką wody mineralnej w dłoni i myślę o wszystkim, co jeszcze nas czeka, gdy z oddali zaczyna dobiegać coraz głośniejszy ryk silnika. Współtowarzysz podróży – Kamil – wynajął rosyjski motor, który pewnie pamiętał czasy Stalina. Taki z dodatkowym miejscem z boku, trójkołowy. – Kto jedzie ze mną? – krzyknął i już po chwili miał komplet. Silnik zaryczał i motor ruszył jak szalony przed siebie dróżką wzdłuż wybrzeża. Miałem odwracać głowę, by nie przegapić ani sekundy więcej wspaniałej gry miłosnej światłocieni zachodu słońca, ale coś mówiło mi, że warto zobaczyć dalsze losy przejażdżki. Motor jechał coraz bardziej przechylony, bo i droga pochylała się ku urwisku. Nagle kierownica szarpie w lewo. Motor zakręca i w linii prostej pędzi w trzydziestometrową przepaść. Hamulce nie pomagają. – Skaczcie!!! – to był krzyk rozpaczy. W ostatniej chwili wszyscy wyskoczyli. Kamil dosłownie zawisł nad przepaścią. Zatrzymał się na drzewie wyrastającym u góry urwiska. Po chwili powietrze przeszył trzask wpadającego w otchłań pojazdu. Wszyscy żyją. – Kurwa, rozpierdoliłem sobie jogurcik... – pierwsze słowa padają z ust kierowcy. Wszyscy zaczynają się śmiać. Trzeba rozluźnić atmosferę. Ważne, że ocaleli.

Epilog przygody: właściciel motoru długo nie myślał nad pierwszym pytaniem po tym, gdy dowiedział się, gdzie jest jego maszyna. – Macie z tego filmik? – na jego twarzy było widać rozbawienie Nie mieliśmy filmiku. Zadowolił się 200 dolarami.

Pomiędzy duchami

– Spójrzcie przed siebie. Widzicie twarz ducha? Przygląda się wam. Przygląda się wszystkim na Olchonie. Na przeciwległym brzegu, wśród gór. Dwa cienie to oczy, wypukłość niżej to nos. Duch przodków. Uważajcie na niego – kierowca UAZ-a oprowadzający nas po wyspie jest dużo rozmowniejszy niż ktokolwiek tutaj do tej pory. – Zatrzymajmy się na chwilę przy serge. To te wysokie drągi wbite w ziemię. Pradawny symbol szamański. Widzicie trzy wyżłobienia? To środkowe przeznaczone jest dla uzdy konia każdego strudzonego wędrowca. To wyżej ma służyć duchom niebios, to na dole pozostawione jest dla demonów – nasz przewodnik zaczyna opowieść. My w tym czasie podchodzimy bliżej. Pod drągami leży masa monet, butelek, papierosów – to ofiara. Każdy, kto znajdzie się obok takiego miejsca, musi podarować coś duchom. Zostawiamy po jednym groszu i ruszamy w dalszą drogę.

REKLAMA
Ostatnia noc na wyspie.

Mijamy drzewa owinięte różnokolorowymi chustami. Przeważają białe, niebieskie i czerwone. Prawie nigdzie nie ma czarnych. Co kilka kilometrów pojawia się kopiec usypany z kamieni (obo). – To miejsca o szczególnie wielkiej energii, upodobane przez duchy. Każdy wyznawca szamanizmu dokłada coś od siebie. Im drzewo ma większą moc, tym więcej osób przystanie i zostawi podarunek. Gdy zawiesi kolorowy materiał, wróci w to miejsce – dowiadujemy się natychmiast. Oficjalnym wyznaniem jest tu lamaizm. Podobno szamanizm to przeżytek, wiara przeszłości. Tak naprawdę rytuały, symbole i obrzędy pozostały. Szamani istnieją i są szanowani w społeczeństwie. Uczestniczą przy porodach, odpędzają złe duchy, służą dobrą radą i pomocą. Mieszkają w willach, mają telefony komórkowe i dobre samochody. Organizują międzynarodowe konferencje. Ile w nich pierwotnej religijności i energii, nie wie nikt. O szamanizmie o wiele więcej dowiedziałem się dopiero w Mongolii. Tam też oficjalnie panuje lamaizm, ale szamanizm jest zakorzeniony głęboko w świadomości całego narodu.

– To kolejne magiczne miejsce na wyspie. Skała miłości. Według tradycji buriackiej tu odbywały się zaślubiny. Tu też mąż powracał z żoną, gdy nie potrafiła urodzić mu dziecka. Zabierał najlepszego przyjaciela i pozostawiał go ze swoją kobietą na dwadzieścia cztery godziny. Gdy po dziewięciu miesiącach od tej nocy żona nie zachodziła w ciążę, czekał ją straszny los. Mężczyzna zrzucał ją z najwyższej skały – kierowca przejął się opowieścią. Jest jeszcze jedna legenda. Dla turystów. Kto rzuci kamień ze skarpy i zobaczy miejsce, w którym spadnie do Bajkału, będzie miał szczęście przez cały następny rok. Rzuciłem. Dwa razy. Za drugim zobaczyłem pianę w miejscu upadku kamienia. Myślicie, że to się liczy?

Noc

Drzewo o wielkiej mocy.

Noc jest piękna. Księżyc zniknął dawno temu. Pozostało tylko czarne jak smoła niebo przyozdobione mnóstwem gwiazd. Dokładnie widać Drogę Mleczną, Wielki i Mały Wóz są na wyciągnięcie ręki. Z oddali dobiega wycie wilka. Otacza mnie sama natura. W stanie czystym. To nie największy zbiornik słodkiej wody na świecie, to nie najgłębsze jezioro kuli ziemskiej, to czyste piękno. Estetyczny raj. Człowiek nigdy nie będzie w stanie stworzyć niczego równie wspaniałego. To obraz, na który można patrzeć całe życie i nie poczuć się nawet przez sekundę znużonym.

Jutro wyruszamy dalej. Przed nami jeszcze Sludianka – ostatnie miejsce nad Bajkałem, które odwiedzimy. Potem jedziemy prosto w stronę Ułan Bator. W Irkucku już czeka na nas mongolski autobus. Przeczuwamy, że jeszcze wiele przygód przed nami.

Przeczytaj trzecią część cyklu: Zapiski z krainy stepu.

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Adam Pisarek
Magister politologii (specjalność dziennikarstwo i komunikacja społeczna) oraz student teorii i historii kultury na Uniwersytecie Śląskim. Aktywnie uczestniczył w przedsięwzięciach Międzywydziałowego Stowarzyszenia Dziennikarzy „Mosty”, obecnie jest prezesem Stowarzyszenia Działań Nietypowych „Szatnia”, działającego na polu kultury na Śląsku. Organizował między innymi Festiwal Wolnych Ludzi i „Kapu!erę” – Festiwal Sztuki Podróżowania. Przez rok był współpracownikiem „Dziennika Zachodniego”. Współpracował również z Teatrem Śląskim, gdzie jako wolontariusz był założycielem i jednym z liderów Rady Studenckiej.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone