Azja w transie (cz. 1)

opublikowano: 2006-10-13, 07:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Stare rosyjskie porzekadło mówi, że w Rosji 100 kilometrów to nie odległość, 100 rubli to nie pieniądz, a 100 mililitrów to nie wódka. Po wyprawie na Wschód wiem jedno: rosyjskie porzekadła mają w sobie dużo więcej niż ziarenko prawdy.
reklama

Początek

Plan był następujący: z Moskwy jedziemy koleją do Irkucka, stamtąd szybko dostajemy się nad Bajkał, jak słyszeliśmy: jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi. Później, podążając wzdłuż jeziora, zwiedzamy Ułan Ude, stolicę Buriacji. Drugi etap naszej podróży zaczyna się w Ułan Bator, a kończy w Karakorum – Syberia i Mongolia miały być nasze.

Dworzec Jarosławski w Moskwie. Mężczyzna w odblaskowej kamizelce idzie wzdłuż pociągu i uderza w co dziesiąte koło metalowym prętem. To pierwszy i ostatni przegląd techniczny

Stuk, puk i jedziemy!

pociągu Kolei Transsyberyjskiej, naszego nowego domu na najbliższe pięć dni. Od razu poczuliśmy się bezpieczniej.

Przy drzwiach powitał nas prowadnik – młody, przystojny i do tego niepijący. – Nie chcę wódki, bo jestem alkoholikiem – powiedział, gdy jednej z nocy proponowaliśmy mu kieliszek. Okazał się bardzo obowiązkowym pracownikiem. Bez przerwy czuwał nad wrzątkiem w samowarze. O każdej porze dnia i nocy ciepła woda na herbatę czekała na podróżnych przy wejściu do wagonu. Grisza sprzątał, służył radą, był niezastąpionym źródłem informacji o postojach. Gdyby nie on i jego środki czystości, zapach z toalety odrzucałby na kilometr, choć i tak było ciężko. Po dokonaniu podstawowych czynności higienicznych w WC (czyt. pochlapanie się wodą z miski i użycie szarego mydła), nigdy nie byłem do końca pewien czy dalej śmierdzę, czy to już tylko zapach ubikacji. Witamy w transsyberyjce!

Podróż do serca Azji była moim pierwszym zetknięciem ze Wschodem. Miałem możliwość skonfrontowania stereotypów na temat Ruskich ( „Tylko wódkę piją i nie lubią prawdziwych Polaków!” ) oraz dowiedzenia się czegoś o Mongołach ( „Ty Mongole!” ) i skrzętnie z tej okazji skorzystałem. Momentami zaskoczenie było duże, czasami oczekiwania spełniały się w stu procentach. Ale zacznijmy od początku...

Zmierzyć się z legendą

Pięć dni w pociągu w jedną stronę i cztery dni z powrotem. To dosyć czasu, by poznać każdy zakamarek swojego wagonu i zobaczyć, czy Kolej Transsyberyjska potrafi sprostać swej legendzie.

Mówią na nią różnie: Magistrala Syberyjska, Transsib, Wielka Syberyjska Droga. Różne są też zdania na jej temat. Od tego najpopularniejszego u nas, że niebezpiecznie i kradną, po

Transsyberyjskie szaleństwo właśnie się rozpoczęło.

prawdziwy zachwyt. Jedno jest niezaprzeczalne – to najdłuższa trasa kolejowa na świecie. Pionierzy amerykańskich linii kolejowych mogą się jedynie zaczerwienić jak młodziaki, gdy spojrzą na wschodnich budowniczych. Poprowadzić 9300 kilometrów torów przez bezkresną tajgę to niesamowity wyczyn. Nad budową pracowało nawet 90000 robotników jednocześnie!

Przymiarki do budowy zaczęły się w 1857 roku. Wtedy właśnie Murawiow-Amurski, gubernator Wschodniej Syberii, rozpoczął starania o tory biegnące przez podległe mu tereny. Całe dwadzieścia lat trwały przygotowania do realizacji projektu. Zdecydowano, że użyte zostaną tylko rosyjskie materiały, pomoc z zagranicy była niedopuszczalna ze względu na strach przed zagarnięciem części kolei przez zagranicznych inwestorów. W końcu Aleksander III podjął męską decyzję i machina ruszyła. Był rok 1891.

reklama

Budowa najdłuższej na świecie linii kolejowej była Rosji bardzo potrzebna. Dzięki niej udało się Moskwie zachować kontrolę nad wschodnimi terenami i powstrzymać je przed większym usamodzielnieniem się. Na myśl nasuwa się slogan reklamowy Telekomunikacji Polskiej: Bliżej, choć w tym wypadku jest to tylko i wyłącznie metafora. Mówiąc o transsyberyjce, nie mówimy o jednej linii, choć prawdziwym Szlakiem Transsyberyjskim jest jedynie droga z Czelabińska do Władywostoku. Dziś kolej azjatycka to dużo więcej połączeń. Pociąg z Moskwy do Władywostoku to pierwsze skojarzenie, ale istnieje też inne, równoprawne połączenie Europy z Pacyfikiem: Moskwa – Pekin. Jadąc tam, przemierzamy obszar Kolei Transmongolskiej (przez Ułan Bator) lub Transmandżurskiej (przez Harbin). Podróż do Pekinu zajmuje około ośmiu dni, czyli, jak na standardy rosyjskie, wcale nie tak dużo czasu. Do Irkucka mieliśmy dostać się w ciągu pięciu dób.

Przed wejściem do naszego wagonu i wyruszeniem z Moskwy w nieznane wiedzieliśmy dokładnie tyle. Plus to, że będziemy mieszkać w płackarcie, czyli ichniejszej drugiej klasie. Nie ma tam zamykanych przedziałów. Wszyscy się widzą, wszyscy się słyszą, wszyscy rozmawiają. Rosjanin śpi obok Buriata, Polak obok Rosjanina. A może kradną, biją i mordują? Już wkrótce mieliśmy dowiedzieć się wszystkiego.

Długa podróż

Plan dnia w kolei nie jest zbyt wyrafinowany. Zwykle składa się z kilku części. Pierwszą i najważniejszą jest spanie. Dzięki niemu mamy niemal połowę czasu podróży z głowy, a że łóżka są wygodne, nikt nie narzeka na to, że znów musi się położyć. Po prostu słodkie lenistwo. – Śpię cały dzień, bo co innego mam tu robić? Znalazłam też dziewczynę, z którą od czasu do czasu gramy w karty. Tak właśnie upływa mi cała wyprawa – opowiada dziewiętnastoletnia Ania mieszkająca w Irkucku. Największym wrogiem podróży jest nuda, ale każdy w transsyberyjce opracowuje swoje metody, by z nią walczyć.

Płackarta w całej okazałości

Ważny jest czas posiłków. Połączenie przyjemnego z pożytecznym, bo nuda znika, a i podniebienie ma coś dla siebie. Jak zdobyć jedzenie w pociągu? Można wybrać się do wagonu

Ta babuszka sprzedaje rurki z kremem. Słodkie, pyszne i tanie.

restauracyjnego, gdzie poczęstują Cię pyszną soljanką, czyli zupą z mięsem i śmietaną. Warto poczekać na babuszki, które stoją na stacjach. Przychodzą na dworzec z całym asortymentem domowego jedzenia. W ten sposób dorabiają do emerytury, z której w Rosji nie da się wyżyć (400 rubli miesięcznie, czyli równowartość 50 zł). Często klienci z kolei są ich jedynym źródłem utrzymania.

reklama

Wraz z przemieszczaniem się na Wschód, zmienia się menu babuszek. Najpopularniejsze na całej trasie są pirożki – z mięsem, kapustą lub ziemniakami. Im bliżej Bajkału, tym więcej pojawia się ryb. Wędzone, gotowane, smażone – wybór jest naprawdę duży. Każdy podróżny natknie się też na szyszki cedrowe. Wydobyte z nich orzeszki oblane wrzątkiem są naprawdę pysznym ekwiwalentem słonecznika. Może tylko ich dłubanie jest trochę bardziej skomplikowane. Podsumowując: nie trzeba się martwić o to, że będzie się na Syberii głodować.

Czasami sprzedawcy wchodzą do pociągu i proponują największe złowione przez siebie okazy

Gdy już dobrze zjedliśmy i napiliśmy się ciepłej herbaty zalanej wodą prosto z samowara, znów pojawia się podstawowy problem.

Co robić?

Swietłana gra „Katiuszę” już po raz piąty. Entuzjazm jest coraz większy.

Pytanie znika bardzo szybko. Wystarczy kilka godzin podróży, a pojawia się Swietłana, 50-letnia blondynka o krótko obciętych włosach, ze złotym zębem zamiast trójki. Wyciąga swój bordowy akordeon, siada na łóżku w trzecim wagonie płackarty i zaczyna grać „Katiuszę”. Wokół bardzo szybko zbierają się ludzie w różnym wieku i różnych narodowości. Jest marynarz z Władywostoku w paskowanej, niebiesko-białej koszuli, obok którego rozpycha się uśmiechnięty siwowłosy Rosjanin i jego żona. Ludzie siadają, gdzie tylko znajdzie się miejsce, wyciągają wódkę i ogórki kiszone. W całym przedziale słychać wesoły śpiew. Bawimy się parę bitych godzin. Nie tylko w pociągu, ale także na stacjach, tańcząc, śpiewając prowadnikom rosyjskie pieśni ludowe, bawiąc się w gonionego.

W końcu Swietłana kończy grać. Przed chwilą pojawiła się ochrona pociągu. Ubrani na czarno, szersi w barach niż dziesięciu Pudzianów ustawionych obok siebie w rzędzie faceci mają prawo do wszystkiego i lepiej im nie podpadać. W każdej chwili mogą zatrzymać pociąg i wyrzucić Cię w środku lasu. Nawet nie zdążysz zabrać szczoteczki do zębów. Przygoda w tajdze z transsyberyjką gratis!. Możesz mieć jedynie lekkie problemy z powrotem do domu. Wilki czekają na nieostrożnych turystów.

Zjedliśmy, więc czas na zabawę. W transsyberyjce wódkę pije się w ekstremalnych pozycjach

Cisza nocna o godzinie 22 czasu lokalnego obowiązuje wszystkich, nawet jeśli trzy czwarte wagonu bawi się świetnie. Wystarczy jedna mniej otwarta na obcych rosyjska rodzina i nie pomogą przekonywania marynarza, który walczył w Czeczenii, ani nawet pomoc samego prowadnika, opiekuna przedziału. Pozostaje jedynie przenieść się do palarni, czyli miejsca między wagonami, w którym można śpiewać do samego rana, lub po prostu prowadzić dysputy z autochtonami. – Jedziemy z Homla, z Białorusi, do rodziny w Kazachstanie. Pochodzimy z Semipałatyńska – Swietłana zaczyna swoją opowieść. – Za dawnych czasów pracowałam w kołchozach z młodzieżą. Studenci przyjeżdżali na wakacje pomagać na polu, a ja się nimi opiekowałam i organizowałam ich pobyt – kontynuuje. Nic dziwnego, że w pociągu bez problemu poradziła sobie z rozkręceniem przedziałowej imprezy. Dzięki wykształceniu muzycznemu i niesamowitemu słuchowi bez problemu przygrywała akordeonem do polskich piosenek.

reklama
Nasza urocza prowadnica pozuje do zdjęcia z samowarem

Swietłana podróżuje razem z córką, Saszką. Okazuje się, że są artystyczną rodziną. Dziewczyna nie dosyć, że zajmuje się ośrodkiem dla dzieci w Barnau (na granicy rosyjsko-kazachskiej), gdzie uczy je malować i rzeźbić, to do tego jest projektantką mody zafascynowaną dalekowschodnim wzornictwem.

W 95. zmieniło się wszystko...

Do palarni wchodzi obcięty na bardzo krótko misiu w niebiesko-białej paskowanej koszulce. Przed chwilą śpiewał i pił z nami wódkę. Mimo że wygląda jak bokser wagi ciężkiej, wzbudza matczyne uczucia. To wszystko przez bardzo pokojowy wyraz twarzy i niewinne jak u 10-latka oczy. Teraz przyłącza się do rozmowy. Dowiadujemy się, że nazywa się Aleksiej. – Razem z bratem Andriejem jeździmy na północ. Tam na Syberii można zarobić dużo więcej niż u nas, w Wołgogradzie. Pracujemy miesiąc i wracamy z pieniędzmi. Po trzydziestu dniach znowu wyruszamy na roboty. I tak przez cały rok – mówi. Pijemy jeszcze trochę wódki i Aleksiej zaczyna opowiadać o swojej przeszłości. Zamieramy w bezruchu. – Siedem lat pracowałem w milicji, byłem też bokserem. Ale w 1995 roku wszystko się zmieniło. Dostałem bilecik. Wzięli mnie na wojnę. Musiałem walczyć z Czeczenami. Za cztery tysiące rubli. Nie miałem żadnego wyboru... – zaczyna się zwierzać. Był snajperem, pilnował punktu kontrolnego. – Czeczeńcy nie są dobrymi ludźmi. To naród bandytów. Widziałem, jak obcinali głowy Rosjanom i przywiązywali je do pasów – kontynuuje dopalając papierosa. Podejście do tej wojny ma bardzo przytomne. Uważa, że była niepotrzebna, a winni są politycy. – Rosja próbuje opanować sytuację. Ochrania Kaukaz, żeby narody się nie wyrzynały. Gruzini Osetyńców i tak dalej... – widać, że Aleksiej nie chce już o tym rozmawiać. Mówi jeszcze, że gdy wrócił z wojny, nie ufał nikomu. Teraz stara się z tym żyć. Dzień później dowiedzieliśmy się, że trzy lata spędził we flocie wojennej w Wietnamie.

Czasami trochę higieny się przyda. Mycie włosów tylko dla odważnych

Nikt nie zorientował się, gdy przekroczyliśmy słup graniczny dzielący Europę z Azją. Żegnaj nudo, witaj nowy kontynencie!

Dwa światy

Kto jeździ transsibem? W Rosji wszyscy. Olbrzymie odległości dzielące rodziców i dzieci, domy i miejsca pracy, miasta i wsie wymuszają kilkudniowe podróże. Dla rodzin chcących

Między przedziałami na kobiety czeka tajemniczy nieznajomy.

odwiedzić krewnych taka wyprawa to wielkie wydarzenie – spotkają się z bliskimi, których nie widzieli od wielu lat. Robotnicy czują się w pociągu prawie jak u siebie – podróżują bardzo często w poszukiwaniu chleba. Są też turyści, ale ci upodobali sobie pierwszą klasę, kupiejnyj wagon. Tam bardzo rzadko można usłyszeć język rosyjski. Prędzej spotka się Australijczyka, Niemca albo Holendra. Cieszą się, że jadą legendarną koleją. Dla nich to już wystarczająco duża egzotyka spędzać czas w swoich zamykanych czteroosobowych pokojach i w wagonie restauracyjnym. Nie wiedzą, że serce transsyberyjki bije nie u nich, a w płackarcie.

reklama

Jeżdżą też ludzie młodzi. Absolwenci liceów, studenci. Wybierają zwykle jeden kierunek: Moskwa. – U nas, w Irkucku, perspektywy są marne, Moskwa to jedyne wyjście, jeśli poważnie chcę myśleć o studiowaniu muzyki. Nie lubię tego miasta, za dużo w nim snobizmu, ale nie mam wyboru – mówi dwudziestodwuletni Żenia wiążący swoją przyszłość z muzyką. Gra na tradycyjnym rosyjskim instrumencie – bałałajce.

Świat w kolei zmienia się cały czas. Jedni podróżni wychodzą, inni od razu zajmują ich miejsca. Im dalej na Wschód, tym twarze robią się ciemniejsze. Widać coraz więcej Buriatów,

Po akordeonie przyszła kolej na bałałajkę.

Mongołów, Chińczyków. Z tymi ostatnimi trochę trudniej się dogadać – posługują się tylko mandaryńskim.

Świat za oknem cały czas pozostaje taki sam. Bezkresna tajga, niekończące się wzgórza, pola, trawy. I linia wysokiego napięcia ciągnąca się zawsze gdzieś w pobliżu torów. Cywilizacja dotarła już prawie wszędzie. Po drodze mijamy małe wioski. Wszystkie wyglądają tak samo – ubogie drewniane domki bezładnie powbijane w błotnistą ziemię, szarzy mieszkańcy szwendający się bez celu, psy niemające sił nawet na to. Los rzucił ludzi w miejsca bez nadziei i przyszłości. Zostali na siłę wepchnięci do swych mikroświatów – miasteczek, domostw, pól, do swojej marnej pracy. Od urodzenia wszystko było u nich wiadome i wszystko pozostanie takie aż do śmierci. Wokół istnieje tylko natura – nieprzeniknione obszary dzikiej Syberii. I gdzieś tam, daleko, majaczy człowiek. Rzucony w naturę, ale będący zawsze obok niej. Rzucony w określoną przestrzeń i czas, pozbawiony wyboru. Widok takich miejsc zawsze zastanawia, na ile nasze poczucie wolności jest ułudą? Czy nie istniejemy tak samo, jak oni? Czy mieliśmy jakikolwiek wybór? Czy odcięliśmy się od natury i przeznaczenia już całkowicie? A może po prostu nasza cywilizacja ukrywa pewne rzeczy? Może warto wsłuchać się w naturę? Może warto odkryć, że wszystko, co stworzył człowiek, jest sztuczne? Technika daje nam złudzenie władzy nad światem, którego tak naprawdę nie możemy ogarnąć. Człowiek Zachodu uważa to, co stworzył, za naturalne: betonowe drogi, latarnie, wieżowce, autobusy. Nie potrafi wyodrębnić kultury ze świata. Cywilizacja nas chroni. Nie dopuszcza myśli, że człowiek jest niczym w otaczającym go świecie. Technika daje złudną władzę, ale my pozostajemy tacy sami – rzuceni w czas i przestrzeń, pozbawieni wyboru.

reklama

Kolej Transsyberyjska nabiera metaforycznych kształtów. Staje się schronieniem. Cywilizacją na kołach. Miejscem, w którym natura nie może zaatakować z pełną siłą i gdzie ludzie żyją razem, między sobą, w swoich sztucznych warunkach. Ale prędzej czy później, każdy z podróżujących przez Syberię, i przez życie, będzie musiał spotkać się z naturą u kresu swojej podróży.

Kolejny początek

Prowadnik prosi wszystkich, by powoli zaczęli składać u niego pościel. Do Irkucka została godzina jazdy. Jest jedenasta czasu miejscowego. W Krakowie czwarta nad ranem. Z trudem rozstajemy się z naszym nowym domem. Pięć dni na początku wydawało się wiecznością. Teraz wiemy, że w kolei czas płynie inaczej. Nikomu nigdzie się nie spieszy, nikt za niczym nie goni. Jest leniwie, ale na pewno nie nudno.

Ostatnie rzeczy lądują w plecakach. Nadszedł czas pożegnań. Ze wszystkich stron słyszymy ciepłe słowa. Rosjanie polubili naszą polską ekipę. Podobno głośno było o nas w całym pociągu. Poczuliśmy się naprawdę miło, bo jeszcze dzień wcześniej ochrona chciała nas wyrzucić. Teraz nawet nam pomachali.

Irkuck

Udało się – dotarliśmy do Irkucka, stolicy i centrum kulturalno-naukowego życia Syberii. To pierwsze azjatyckie miasto, jakie dane nam było zobaczyć. Zabytki to kwestia dwóch godzin zwiedzania – na pewno warto zajrzeć do cerkwi Zbawiciela, ale Irkuck to zdecydowanie nieatrakcyjna turystycznie metropolia. Brudne, dziurawe ulice, szare bloki, socrealistyczny marazm, a wśród tego wszystkiego drewniane domki. Czasami odrestaurowane, o pięknych zdobieniach, dużo częściej zaniedbane, chylące się ku upadkowi. Taki właśnie jest Irkuck. Odpychający, ale fascynujący zarazem.

Dworzec w Irkucku
Starsza pani czeka na marszrutkę na dworcu autobusowym

Jedziemy marszrutką, miejscowym minibusem. Za oknem niedokończone budynki, a raczej ich szkielety. Podobno od bardzo dawna nie powstały tu nowe mieszkania. Ruch na ulicach przeraża. Nikt nie patrzy na znaki i światła. Wolna amerykanka. Już kilka razy mogliśmy mieć wypadek. Skręcamy w lewo na jednym z większych skrzyżowań. Zza rogu wyłania się czołg na postumencie. Na lufę wspina się mała dziewczynka w czerwonej sukience. Macha mamie siedzącej na ławeczce obok pomnika. Takiej sceny nie powstydziłby się nawet Michałkow, reżyser „Spalonych słońcem”. Piękna metafora Rosji.

Nie przebywaliśmy w Irkucku za długo. Czekały na nas miejsca piękniejsze, bardziej tajemnicze i nieznane. Jak najszybciej chcieliśmy dotrzeć nad Bajkał – święte morze Buriatów. Nasza przygoda dopiero się rozpoczęła...

Na temat tekstu Adama Pisarka i podróży koleją transsyberyjską porozmawiać można na naszym forum internetowym.

Zobacz też

reklama
Komentarze
o autorze
Adam Pisarek
Magister politologii (specjalność dziennikarstwo i komunikacja społeczna) oraz student teorii i historii kultury na Uniwersytecie Śląskim. Aktywnie uczestniczył w przedsięwzięciach Międzywydziałowego Stowarzyszenia Dziennikarzy „Mosty”, obecnie jest prezesem Stowarzyszenia Działań Nietypowych „Szatnia”, działającego na polu kultury na Śląsku. Organizował między innymi Festiwal Wolnych Ludzi i „Kapu!erę” – Festiwal Sztuki Podróżowania. Przez rok był współpracownikiem „Dziennika Zachodniego”. Współpracował również z Teatrem Śląskim, gdzie jako wolontariusz był założycielem i jednym z liderów Rady Studenckiej.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone