Bitwa koło Wysp Komandorskich (27 marca 1943 roku)

opublikowano: 2022-07-11 13:50
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
W marcu 1943 roku doszło do starcia morskiego między okrętami Stanów Zjednoczonych i Japonii. Stawką bitwy koło Wysp Komandorskich była blokada japońskiego zaopatrzenia na Aleuty. Atak rozpoczęła flota amerykańska, pomimo tego, że jej siły były słabsze od sił przeciwnika.
REKLAMA

Ten tekst jest fragmentem książki Michała Piegzika „Aleuty 1942-1943”.

Przedłużające się oczekiwanie na przybycie „Sankō Maru” i „Usugumo” było dla wadm. Hosogayi główną przeszkodą w wykonaniu rejsu konwojowego na Attu. Minęła ledwie godzina od wydania rozkazu polecającego „Usugumo”, aby samodzielnie dołączył do zespołu, zaś do planowanego zwrotu na północ pozostało jeszcze kilka minut. Japońskie jednostki znajdowały się na kursie południowym w szyku liniowym – formację otwierał „Nachi” (jako okręt flagowy), po którym pozycje zajmowały kolejno: „Maya”, „Tama”, Wakaba”, „Hatsushimo”, „Abukuma”, „Ikazuchi”, „Asaka Maru”, „Sakito Maru” i „Inazuma”. Wrażliwe transportowce ustawiono pomiędzy jednostkami 1. Eskadry Torpedowej, tak aby utrudnić okrętom podwodnym przeciwnika atak z zaskoczenia.

Boshirō Hosogaya

Zgodnie z wcześniejszym planem, o godz. 5 „Nachi” wykonał zwrot na północ, a jego śladem co kilka minut szły kolejne japońskie jednostki. Niespodziewanie o godz. 5.08 znajdująca się na końcu formacji „Inazuma” nadała wiadomość do całego zespołu – „Przeciwnik spostrzeżony!”: „Abukuma”, która początkowo również widziała rozmazane sylwetki dwóch okrętów na horyzoncie, nie potwierdziła jednoznacznie tej informacji i po chwili nadała radiogram – „Spostrzeżono «Sankō Maru» i «Usugumo»!”. W japońskich dokumentach jako miejsce tego kontaktu wskazano współrzędne 53°25’N, 168°40’E, niecałe 100 km na południowy wschód ku południu od Wyspy Miedzianej. Początkowo Japończycy byli wyraźnie zdezorientowani, ponieważ nie potrafili jednoznacznie stwierdzić, czy na ich drodze znajdują się sojusznicze, czy amerykańskie jednostki. Kolejne minuty obserwacji mogły dać czas na chłodne przeanalizowanie sytuacji, ale będący w trakcie manewru zespół wolał zaufać informacji, że to jedynie „Usugumo” i „Sankō Maru”.

Japończycy nie mogli wtedy jeszcze tego wiedzieć, ale przed świtem 27 marca doszło praktycznie do wzajemnego wykrycia się obu zespołów. Na okrętach kadm. McMorrisa załogi skończyły właśnie jeść śniadanie, gdy o godz. 5.30 najbardziej wysunięty do przodu „Coghlan” nawiązał kontakt radarowy z trzema jednostkami w namiarze 10° i dystansie niewiele ponad 13 km. Niszczyciel przekazał tę informację do reszty grupy przez radio TBS i niemal w tym samym czasie „Richmond” potwierdził inny kontakt radarowy w namiarze 7° i odległości 25 km. „Zbliżcie się do mnie” – ogłosił kadm. McMorris i minutę później polecił również osiągnąć pełną moc kotów na okrętach, aby zyskać odpowiednią prędkość do manewrowania całą grupą. W ciągu kolejnych pięciu minut radar „Coghlana” miał już kontakt z pięcioma jednostkami wroga, na ekranie „Richmonda” widoczne były na razie jedynie trzy. Z pokładu niszczyciela było już widać nawet kilka niewyraźnych sylwetek japońskich okrętów i po chwili dostrzegła je też załoga krążownika lekkiego.

Przeciwnik wydawał się zdezorientowany obecnością TG-16.6 na zachód od Attu, ponieważ amerykańscy marynarze dostrzegli próby nawiązania komunikacji poprzez sygnały rozpoznawcze, które zostały zignorowane. Na podstawie kontaktów radarowych „Coghlana” przez głowę kadm. McMorrisa przemknęło pierwsze przypuszczenie dotyczące składu wrogiego zespołu. Pięć jednostek w jednej grupie uznał on za dwa transportowce eskortowane przez jeden lub dwa niszczyciele i jeden krążownik lekki. Gdyby sytuacja dotyczyła zwykłego konwoju, z pewnością miałby rację, ponieważ Japończycy przydzielali do jednej misji transportowej dwa lub trzy okręty eskorty, lecz tym razem Amerykanin miał naprzeciw siebie trzon 5. Floty. Trwający w błogiej nieświadomości zespół o 5.40 został poinformowany, że wróg znajduje się w namiarze 10° i odległości ok. 20 km, poruszając się na kursie 80° z prędkością 13 w. TG16.6 otrzymał przez radio TBS rozkaz podążania równolegle do formacji przeciwnika w celu utrzymania kontaktu, ale na razie bez zmniejszania dystansu, do czasu zebrania całości sił i uzyskania dalszych informacji.

REKLAMA

Oficjalna japońska historia wojny na Pacyfiku wskazuje, że zespół wadm. Hosogayi po raz pierwszy powinien się zorientować, że napotkał zespół wroga, o godz. 5.37. Mimo to „Abukuma” nadała wówczas do wszystkich jednostek radiogram o treści: „Potwierdzam: jeden niszczyciel i sylwetka jednego prawdopodobnego transportowca w namiarze 200°, kurs zachodni!”. Tak sformułowana wiadomość mogła zostać zrozumiana zdecydowanie jako spostrzeżenie „Sankō Maru” i „Usugumo”, zwłaszcza że spodziewano się obu jednostek w pobliżu. Japończycy wyraźnie się uspokoili i zaczęli myśleć o tym, jak sprawnie połączyć obie grupy. Choć patrzono przez lornetki w stronę dwóch okrętów, ich sylwetki nie budziły większego zaniepokojenia obserwatorów – co więcej, utwierdzili się w przekonaniu, że to 2. Jednostka Eskortowa. Po chwili stracono kontakt wzrokowy z rzekomo sojuszniczą grupą. Wiceadmirał Hogosaya kontynuował pochód na północ i zgodnie z planem starał się możliwie szybko dotrzeć do miejsca spotkania wskazanego we wcześniejszych rozkazach.

USS Coghlan (DD-606) w lipcu 1942 roku (fot. U.S. Navy)

O godz. 6 Amerykanie utrzymywali dystans ok. 25 km do przeciwnika, powoli ścieśniając swoją formację i szykując się do ataku. Pole bitwy stopniowo rozjaśniało się, bowiem nadchodził wschód słońca, choć w dalszym ciągu jednoznaczna identyfikacja zespołu wroga była utrudniona z powodu porannej mgły i dymu wydobywającego się z kominów japońskich okrętów. Wiele par amerykańskich lornetek było nakierowanych na widoczne w oddali maszty, a o godz. 6.11 obserwatorzy na „Richmondzie” przekazali kadm. McMorrisowi wieść, że widzą tylko jeden niszczyciel oraz jeden większy i trzy mniejsze transportowce. Mimo że cztery minuty później dostrzeżono kolej[1]ny niszczyciel i przekazano, że dwa transportowce mogą być w rzeczywistości krążownikami ciężkimi, ostrzeżenie zostało zignorowane. Amerykanie byli szczęśliwi, że posiadają miażdżącą przewagę nad wrogiem. „Zanosiło się na rzymskie wakacje” – przyznał później dowódca TG-16.6, który jeszcze nie wiedział, że zdecydował się wejść prosto do paszczy lwa.

REKLAMA

Planowane dokończenie misji konwojowej na Attu przez japońskie okręty przerwała depesza transportowca „Asaka Maru” z godz. 6.10, którego obserwatorzy zauważyli coś niepokojącego, ponieważ doliczyli się więcej niż dwóch masztów. „Wykryto maszty w namiarze 165°!” – rozeszła się wiadomość po wszystkich jednostkach. Z pokładu „Abukumy” zaczęto je ponownie gorączkowo zliczać i na podstawie ich wysokości oraz stopnia „rozgałęzienia” oceniać klasę jednostek. Trzy minuty później krążownik lekki przekazał reszcie zespołu pierwsze ostrzeżenie wskazujące, że napotkano nie sojuszniczą, lecz wrogą grupę: „Wykryto przeciwnika: jeden krążownik lekki typu „Omaha” i dwa niszczyciele!” – ale japońscy marynarze ciągle nie byli na swoich stanowiskach bojowych, zaś dowództwo oczekiwało na więcej szczegółów. O godz. 6.26 uzupełniono początkowy radiogram o informację o kolejnych trzech okrętach – krążowniku ciężkim typu „Pensacola” i dwóch niszczycielach. W ciągu zaledwie kilku minut Japończycy zorientowali się, że czeka ich konfrontacja z zespołem wroga złożonym z sześciu jednostek, w tym dwóch krążowników.

Na pomoście „Nachi” spotkali się oficerowie sztabowi krążownika ciężkiego i dowództwa grupy. Jednogłośnie ustalono, że należy wykorzystać przewagę liczebną, aby zniszczyć zespół wroga. Plan działania przewidywał w pierwszej kolejności odesłanie dwóch transportowców na północ w oczekiwaniu na rozstrzygnięcie bitwy. Reszta zespołu, podążając wprost za „Nachi”, miała zmienić kurs na prawą burtę i utrzymywać prędkość 32–33 w., aby zmniejszyć dystans i następnie przygotować salwę torpedową z wyrzutni na prawej burcie. Japończycy zamierzali nie tylko odciąć Amerykanom drogę ucieczki na wschód, ale także ustawić swoje działa pod wiatr, aby zbliżający się od południa zespół wroga znalazł się w pozycji niekorzystnej do prowadzenia ognia artyleryjskiego.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Michała Piegzika „Aleuty 1942-1943” bezpośrednio pod tym linkiem!

Michał Piegzik
„Aleuty 1942-1943”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2022
Okładka:
miękka
Liczba stron:
400
Premiera:
29.06.2022
Format:
125 x 195 [mm]
ISBN:
978-83-111-6509-0
EAN:
9788311165090

Ten tekst jest fragmentem książki Michała Piegzika „Aleuty 1942-1943”.

Wraz z precyzyjną identyfikacją TG-16.6 przez Japończyków z sekundy na sekundę sytuacja Amerykanów zmieniała się na ich niekorzyść. Po początkowej radości z napotkania kilku bezbronnych jednostek wroga gorzka prawda o rzeczywistym składzie wrogiego konwoju zaczęła wychodzić na jaw ok. godz. 6.20, kiedy obserwatorzy na „Richmondzie” rozpoznali sylwetkę najpierw jednego, a następnie drugiego krążownika ciężkiego. Pierwszy z nich opisano jako typ „Nachi”, drugi jako typ „Atago”, co oznaczało, że oba dysponowały śmiercionośnymi działami kal. 203 mm. Cztery minuty później radar amerykańskiego okrętu flagowego nawiązał kontakt z kolejnymi czterema jednostkami. Dokładniejsza obserwacja przez lornetę zmroziła krew w żyłach Amerykanów. „Dwa krążowniki ciężkie, jeden lub dwa krążowniki lekkie i sześć niszczycieli na dystansie 36 500 m, duża prędkość!” – wiadomość tej treści dotarła na „Salt Lake City” i wszyscy wiedzieli już, że to nie jest zwykły konwój na Attu. Chwilę później wyjaśniło się, że dwa z sześciu niszczycieli (opisanych mylnie jako typ „Hubuki”) to duże transportowce. W dalszym ciągu Amerykanie mieli jednak naprzeciw siebie praktycznie dwukrotnie większe siły wroga. Choć w oddali słychać było biegających po pokładzie członków załogi i ciągle ktoś kontaktował się telefonicznie ze stanowiskiem obserwacyjnym, na pomoście „Richmonda” zapadła chwilowa cisza, która była wyrazem wielkiej konsternacji.

REKLAMA
Krążownik Nachi w listopadzie 1928 roku

Teoretycznie Amerykanie mogli spróbować szczęścia i natychmiast nacierać, ale kadm. McMorris w dalszym ciągu nie zdołał ścieśnić swojej formacji. Co gorsza, Japończycy wyraźnie zorientowali się w sytuacji i podjęli pierwsze zdecydowane kroki. Ich transportowce oddzieliły się od okrętów osłony, które nagle zmieniły kurs na południowo-wschodni. Dystans pomiędzy obydwoma zespołami zaczął się gwałtownie kurczyć i Amerykanie musieli podjąć natychmiastową decyzję – walczyć, uciekać czy utrzymywać kontakt z bezpiecznego dystansu? Jeżeli uciekać, to gdzie? Na wschód w kierunku własnej bazy na Adak, lecz wprost pod działa wroga, czy na pozornie bezpieczniejszy zachód, ryzykując wejście w zasięg japońskiego lotnictwa bombowego z Wysp Kurylskich? Pojawienie się samolotów z 11. AF na polu bitwy w ciągu najbliższej godziny wydawało się mało prawdopodobne, dlatego kadm. McMorris musiał samodzielnie wydostać się ze śmiertelnej pułapki. Na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za życie prawie 3 tys. marynarzy, jednocześnie nie mógł dopuścić do przedostania się japońskiego konwoju na Attu.

O godz. 6.30 nastąpił długo oczekiwany wschód słońca. Morze wydawało się wyjątkowo spokojne, termometry wskazywały temperaturę powietrza w okolicach 0°C, wiał lekki południowo-wschodni wiatr, widoczność była bez większego zarzutu. Dowódca TG-16.6 zdecydował, że najważniejszym celem operacji pozostają transportowce wroga. Analizując sytuację, jego oficerowie sztabowi obliczyli, że jeżeli w tym momencie zespół spróbuje się do nich zbliżyć, istnieje szansa na ich uszkodzenie na granicy donośności własnych dział, zanim do akcji wkroczą japońskie okręty. Amerykanie uznali także, że jeżeli zmuszą przeciwnika do bitwy w okolicy konwoju, istnieje większe prawdopodobieństwo popełnienia przez niego błędów. Decydując się na przyjęcie starcia na długim dystansie, o godz. 6.33 kadm. McMorris polecił zmienić kurs na 330°. W tym czasie „Dale” zdołał zbliżyć się do „Monaghana”, który znajdował się tuż za „Salt Lake City”. W dalszym ciągu jednak dystans pomiędzy tymi trzema jednostkami i bardziej wysuniętą grupą skupioną wokół „Richmonda” wynosił ok. 4500 m. Aby zapewnić sobie zwiad i wsparcie dla kierowania ogniem artyleryjskim, „Salt Lake City” i „Richmond” otrzymały rozkaz katapultowania wodnosamolotów. Z niewyjaśnionych powodów pierwszy z krążowników odebrał ten sygnał, lecz nie posłał w powietrze jedynej dostępnej maszyny, a dowództwo drugiego przekonało dowódcę grupy, że wodnosamoloty mogą okazać się atutem w późniejszej fazie bitwy.

REKLAMA

Wspomnienia jednego ze sztabowych oficerów artylerii 5. Floty kmdr. ppor. Hajime Kinoshity, dają obraz japońskich poglądów na manewry zarządzone przez Amerykanów:

„Od chwili wykrycia przeciwnika do zmiany kursu [własnego – przyp. M.A.P.] działa dziobowe były ustawione pod kątem ok. 40°, a działa rufowe początkowo były zupełnie opuszczone i stopniowo zwiększały swój kąt podniesienia. W ogóle nie przejmowałem się tym, że z powodu naszej zmiany kursu wróg kierował się ku konwojowi. Mieliśmy zdecydowaną przewagę i uważałem, że dobrze byłoby w pierwszej kolejności zniszczyć zespół przeciwnika”.

Warto również przytoczyć inną japońską relację, sztabowego oficera lotniczego kmdr. ppor. Kintarō Miury która nieco rozjaśnia zadeklarowane wcześniej plany wadm. Hosogayi:

„W chwili napotkania przeciwnika oficerowie sztabowi wyjaśnili nam, że przyjęto plan odcięcia jego drogi odwrotu. Ponadto nie uważam, że formacja celowo ustawiła się pod wiatr, i był to raczej szczęśliwy zbieg okoliczności. W związku ze zmianą naszego kursu wyrzutnie torpedowe po stronie, z której zamierzaliśmy atakować, nie były jeszcze gotowe”.

USS Salt Lake City w czasie bitwy koło Wysp Komandorskich, marzec 1943 roku (fot. U.S. Navy)

Mimo jasno określonego celu i relatywnie dobrze przeprowadzonej zmiany kursu należy stwierdzić, że rankiem 27 marca Japończycy byli zupełnie nieprzygotowani do stoczenia bitwy z przeciwnikiem. Największe problemy miała 1. Eskadra Torpedowa, której dowódca w wielkim pośpiechu starał się nadążyć za rozkazami wadm. Hosogayi. Sytuacja na okrętach należących do 21. Eskadry Krążowników była niewiele lepsza, ponieważ załogi nie zdążyły jeszcze zająć stanowisk bojowych, obrócić wszystkich dział i uzbroić wyrzutni torpedowych. Japońscy historycy wskazali, że stało się tak dlatego, iż:

1. Do napotkania zespołu kadm. McMorrisa doszło na obszarze dużo dalej na zachód, niż pierwotnie się spodziewano.

2. Załogi okrętów były jednocześnie zmęczone i odprężone. Po kilku dniach wyczerpujących zmagań ze wzburzonym morzem i silnym wiatrem marynarze poczuli ulgę w związku z wyraźną poprawą warunków atmosferycznych.

3. W chwili wykrycia przeciwnika zarządzono nagłe zwiększenie prędkości, lecz wcześniej wydano rozkaz możliwie największego oszczędzania beczek z paliwem, które były dostarczane do kotłowni w spowolnionym tempie. Gdy „Abukuma” dała jasny sygnał do przyspieszenia, cała grupa nie miała czasu na dostosowanie się do nowych rozkazów.

4. Wczesnym rankiem przeprowadzono rutynowe ćwiczenia na stanowiskach bojowych, po czym odprawiono marynarzy. Wydanie chwilę później rozkazu ponownego zajęcia stanowisk bojowych było koniecznym, lecz chaotycznym krokiem.

REKLAMA

5. Z powodu wcześniejszych sztormów wodnosamolot na „Nachi” został mocno przywiązany i obsługa lotnicza nie znajdowała się na stanowiskach, przez co rufowe działa krążownika nie mogły obrócić się w stronę formacji wroga i nie były gotowe do walki.

6. W dalszym ciągu część marynarzy i oficerów była zdezorientowana z powodu braku jednoznacznej identyfikacji napotkanego zespołu, który raz był uznawany za „Sankō Maru” z eskortą, a raz za okręty wojenne wroga.

Japończycy nie mogli czekać w nieskończoność, aż ich załogi w pełni zajmą stanowiska bojowe, i o godz. 6.42 „Nachi” i „Maya” otworzyły ogień ze swoich baterii głównych. Ich celem był „duży krążownik, prawdopodobnie typ „Omaha”, a w praktyce „Richmond” znajdujący się w odległości 19 300 m. Marynarze z „Mayi” wspominali, że „w porannym półmroku widzieli sześć sylwetek podobnych do ziarenek czarnego sezamu unoszących się na wodzie i strzelali w kierunku największego z nich”, lecz wtedy jeszcze nie wiedziano, że cel nie jest największą jednostką z grupy. Pierwsze pociski, choć prawidłowo uwzględniały kurs krążownika lekkiego, spadły niecałe 900 m przed jego prawą burtą. Druga, nieco skorygowana salwa była również niecelna i przeleciała tuż nad jednostką, wpadając do wody kilkanaście metrów dalej. Siła eksplozji była jednak na tyle duża, że wstrząsnęła „Richmondem”, którego załoga przez moment myślała nawet, że została bezpośrednio trafiona. Była to na razie jedynie demonstracja niszczącej siły japońskich dział kal. 203 mm, które budziły uzasadniony respekt wśród alianckich marynarzy.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Michała Piegzika „Aleuty 1942-1943” bezpośrednio pod tym linkiem!

Michał Piegzik
„Aleuty 1942-1943”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2022
Okładka:
miękka
Liczba stron:
400
Premiera:
29.06.2022
Format:
125 x 195 [mm]
ISBN:
978-83-111-6509-0
EAN:
9788311165090

Ten tekst jest fragmentem książki Michała Piegzika „Aleuty 1942-1943”.

Otwarcie ognia przez japońskie krążowniki w sytuacji, w której nie były one w pełni gotowe do walki, miało jednak swoją cenę. Siła odrzutu armaty kal. 203 mm nieodwracalnie uszkodziła dwa wodnosamoloty obserwacyjne na „Nachi”, które wcześniej solidnie przywiązano do dziobowej katapulty. Co więcej, wskutek ludzkiego błędu doszło do zbyt szybkiego przełączenia zasilania z dziobowego na rufowy generator prądu przy zbyt niskim ciśnieniu pary w kotłach, w efekcie napędzane silnikami elektrycznymi wieże artylerii głównej i ich urządzenia (podnośniki amunicyjne, dosyłacze, mechanizmy obrotu wieży i podnoszenia luf) utraciły zasilanie w chwili, gdy ich obsługa była na dobrej drodze do wstrzelenia się w cel. Armaty nagle zatrzymały się w jednej pozycji i przez kolejnych kilka minut po zaniku napięcia wszystkie czynności musiały być wykonywane ręcznie.

Charles Horatio McMorris

Nieco po godz. 6.42 ogień otworzyły także „Salt Lake City” i „Richmond”. Kilkadziesiąt sekund później, gdy pierwsze pociski spadły w okolicy japońskiego zespołu, dostrzeżono przez lornetki dymiący wodnosamolot na „Nachi”. Załoga „Salt Lake City” błędnie uznała to za dowód uzyskania bezpośrednich trafień salwami nr 3 i 4. Po chwili do walki włączyły się także „Bailey” i „Coghlan”, które z 15 km próbowały pomóc własnym krążownikom. O godz. 6.45 TG-16.6 otrzymał rozkaz zwiększenia prędkości do 25 w. i zmiany kursu o 40° na lewą burtę, aby utrzymać dystans do formacji przeciwnika. Co kilka sekund w pobliżu amerykańskich okrętów podnosił się wielki słup wody, lecz nie otrzymano żadnego bezpośredniego trafienia. Trzy minuty później Amerykanie zwiększyli prędkość do 28 w. i tym samym uchodzące na północny zachód japońskie transportowce zaczęły powoli znikać z ich pola widzenia.

REKLAMA

Pomiędzy godz. 6.44 a 6.46 „Nachi” wystrzelił osiem torped w kierunku czołowych okrętów z amerykańskiej grupy. Na rezultat tego ataku należało poczekać dobre kilkanaście minut, lecz przy tak długim dystansie do przeciwnika każda dokonana przez niego korekta kursu oznaczała fiasko całej salwy. „Maya”, która nie zdążyła przygotować prawoburtowych wyrzutni na czas, musiała cierpliwie poczekać na swoją kolej, zaś w międzyczasie jej artyleria główna pozostawiła „Richmonda” w spokoju i obrała za cel „Salt Lake City”. 1. Eskadra Torpedowa nie brała na razie udziału w walce, ponieważ w dalszym ciągu miała problem z nadążeniem za 21. Eskadrą Krążowników. Ostatecznie kadm. Mori podjął decyzję o oddzieleniu się z formacji głównej i chwilę później obrał kurs 200°. W dłuższej perspektywie Japończycy zamierzali dzięki temu manewrowi oskrzydlić zespół wroga. O godz. 6.47 za 1. Eskadrą Torpedową udała się również „Tama”, co oznaczało, że jedynie dwa krążowniki ciężkie kontynuowały pochód na kursie południowo-wschodnim, skupiając na sobie całą uwagę TG-16.6. W efekcie trzy minuty później „Nachi” otrzymał dwa trafienia pociskami kal. 203 mm z trzeciej salwy „Salt Lake City”. Pierwszy pocisk spadł na mostek kompasowy, gdzie przebywali radiooperatorzy i sygnaliści. W wyniku eksplozji zginęło 11 członków załogi, a 21 zostało rannych, w tym dowódca torpedowy. Choć jego nogi były całe we krwi, po opatrzeniu go na górnej części pomostu przez resztę poranka kontynuował dowodzenie. W odstępie zaledwie kilku sekund drugi z pocisków „Salt Lake City” trafił w podstawę masztu, lecz tym razem nie wyrządził większych szkód.

Niewątpliwie najważniejszym skutkiem pierwszego trafienia w „Nachi” było przerwanie przewodów elektrycznych zasilających wieże artylerii głównej, co z kolei doprowadziło do awarii przelicznika i utkwienia celownika dział w pozycji ostrzału na dystansie 10 tys. m przez ok. 30 minut. Japończycy przyznali później, że miało to olbrzymi wpływ na skuteczność krążownika ciężkiego w pierwszej fazie bitwy, a także ogólnie rzutowało na jej ostateczny rezultat.

REKLAMA

Poza dwoma powyższymi trafieniami salwy z „Salt Lake City” i „Richmonda”, wyraźnie rozróżniane przez Japończyków dzięki kolorowym znacznikom (odpowiednio niebieski i czerwony/pomarańczowy), upadały przeważnie od 100 do 400 m przed celem. Niektóre pociski były jednak wyraźnie celniejsze i o godz. 6.52 „Salt Lake City” uzyskał z czwartej salwy trzecie trafienie w „Nachi”, dokładnie w jeden z przedziałów torpedowych. Straty nie były duże, ale zginęło dwóch marynarzy, a pięciu zostało rannych. Załoga japońskiego krążownika ciężkiego miała jednak wtedy większe zmartwienia, ponieważ awaria przelicznika do artylerii głównej okazała się poważniejsza, niż pierwotnie przypuszczano i dowódca jednostki został zmuszony do podjęcia decyzji o wstrzymaniu ostrzału.

USS Richmond (CL-9) w czerwcu 1944 roku

Wykorzystując chwilę spokoju na pokładzie, o godz. 6.54 „Nachi” katapultował wodnosamolot nr 1, który miał za zadanie rozpoznać tyły formacji wroga i korygować ogień artyleryjski. Wodnosamoloty nr 2 i 3, uszkodzone w pierwszych minutach bitwy przez własne działa, nie nadawały się do dalszej służby. Chociaż udało się je natychmiast ugasić po przypadkowym pożarze, aby nie kusić losu i nie doprowadzić do tragedii na pokładzie, podjęto decyzję o wyrzuceniu ich za burtę. Japońscy mechanicy, pracując w pocie czoła i pod wielką presją, nie zdołali w pełni usunąć awarii przelicznika, mimo to o godz. 6.56 „Nachi” zmienił kurs na południowy (a następnie południowo-zachodni ku południowi) i wznowił ostrzał z odległości ok. 20 tys. m w kierunku krążownika ciężkiego oznaczonego jako typ „Chicago”. Dwie minuty później „Maya”, koncentrująca ogień na tej samej jednostce, zgłosiła pierwsze bezpośrednie trafienie, ale w rzeczywistości jej pociski były nieznacznie niecelne.

Po ponad pół godzinie zmagań z zarządzaniem dostawy baryłek z paliwem do kotłowni dowódca 1. Eskadry Torpedowej w końcu mógł polecić swoim jednostkom pościg za wrogiem z maksymalną prędkością (32,3 w.), aby w najbliższym możliwym czasie dołączyć do bitwy z lewej flanki amerykańskiej formacji.

O godz. 6.51 kadm. McMorris nadał do kadm. Kinkaida depeszę z informacją o napotkaniu zespołu wroga złożonego z dwóch krążowników ciężkich, dwóch krążowników lekkich, czterech niszczycieli i dwóch transportowców. Niedługo potem dowódca TG-16.6 zobaczył z pokładu „Richmonda”, jak Japończycy katapultują wodnosamolot. Amerykanin polecił zmienić kurs na 230°, który po trzech minutach został skorygowany do 250° w celu umożliwienia wszystkim okrętom z grupy wejścia w zasięg. W tym momencie było już wiadomo, że torpedy wystrzelone przez „Nachi” raczej nie będą celne, ale mimo wszystko zostały one spostrzeżone przez dowódcę „Richmonda”, chociaż ten po chwili refleksji uznał błędnie, że to ławica ryb. O godz. 6.57 obserwatorzy na „Salt Lake City” potwierdzili trafienie czwartą salwą w znajdujący się na czele formacji japoński krążownik ciężki. Ten chwilowy sukces bynajmniej nie oznaczał zwycięstwa nad zespołem wadm. Hosogayi, który najgorsze chwile bitwy miał już za sobą i przechodził do kontrataku.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Michała Piegzika „Aleuty 1942-1943” bezpośrednio pod tym linkiem!

Michał Piegzik
„Aleuty 1942-1943”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2022
Okładka:
miękka
Liczba stron:
400
Premiera:
29.06.2022
Format:
125 x 195 [mm]
ISBN:
978-83-111-6509-0
EAN:
9788311165090
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Michał A. Piegzik
(Ur. 1991) wrocławianin, doktor nauk prawnych ze specjalizacją w japońskim prawie cywilnym, stypendysta japońskiego rządu w latach 2016-2017 i 2020-2022. Pasjonat wojny na Pacyfiku, autor sześciu monografii oraz ponad 20 artykułów z tego zagadnienia. „Aleuty 1942-1943” są jego piątą pozycją w serii Historyczne Bitwy („Guadalcanal 1942-1943”, „Holenderskie Indie Wschodnie 1941-1942”, „Morze Koralowe 1942”, „Ocean Indyjski 1942”), zaś w planach wydawniczych na najbliższe lata znajduje się pozycja „Filipiny 1941-1942”.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone