Bitwa o Aleuty: zapomniany front wojny na Pacyfiku

opublikowano: 2022-07-07 05:38
wszystkie prawa zastrzeżone
poleć artykuł:
„Jak wiemy to doskonale z historii, prawdziwe imperia nie zatrzymują się wtedy, kiedy ktoś da im w prezencie cenne terytoria.” – stwierdził Michał A. Pegzik zapytany o przyczynę zaangażowania Japonii w II wojnę światową. Z autorem książki „Aleuty 1942-1943” rozmawiamy o nieznanych epizodach wojny na Pacyfiku oraz o tym, jak bada się japońskie źródła.
REKLAMA
Michał A. Piegzik – rocznik 1991, wrocławianin, doktor nauk prawnych ze specjalizacją w japońskim prawie cywilnym, stypendysta japońskiego rządu w latach 2016-2017 i 2020-2022. Pasjonat wojny na Pacyfiku, autor sześciu monografii oraz ponad 20 artykułów z tego zagadnienia. „Aleuty 1942-1943” są jego piątą pozycją w serii Historyczne Bitwy („Guadalcanal 1942-1943”, „Holenderskie Indie Wschodnie 1941-1942”, „Morze Koralowe 1942”, „Ocean Indyjski 1942”), zaś w planach wydawniczych na najbliższe lata znajduje się pozycja „Filipiny 1941-1942”
Michał Piegzik
„Aleuty 1942-1943”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2022
Okładka:
miękka
Liczba stron:
400
Premiera:
29.06.2022
Format:
125 x 195 [mm]
ISBN:
978-83-111-6509-0
EAN:
9788311165090

Mateusz Balcerkiewicz: Walki na Pacyfiku nie są polskiemu czytelnikowi tak dobrze znane, jak działania na drugowojennych frontach europejskich. Zacznijmy więc od nakreślenia tła wydarzeń, które opisuje Pan w książce „Aleuty 1942-1943”. Dlaczego Japonia zaangażowała się w II wojnę światową i zaatakowała USA?

Michał A. Piegzik: Ponieważ utknęła w pułapce, którą sama na siebie zastawiła wiele lat wcześniej. Jako kraj wyspiarski z wielkimi ambicjami, ale zupełnie bez dostępu do własnych strategicznych surowców naturalnych, Japonia dołączyła do koncertu mocarstw kolonialnych pod koniec XIX w. Dzięki zwycięskiej wojnie z Rosją w 1905 r., została oficjalnie przyjęta do grona państw rozdających karty w Azji Wschodniej, czego dowodem może być chociażby międzynarodowa zgoda na aneksję Korei w 1910 r. Po pierwszej wojnie światowej, gdy Japonia przejęła część posiadłości kolonialnych po Niemcach, a w tym ważne strategicznie wyspy na Pacyfiku, aliantom wydawało się, że to powinno zaspokoić ambicje Tokio. One jednak dopiero miały się narodzić, gdyż jak wiemy to doskonale z historii, prawdziwe imperia nie zatrzymują się wtedy, kiedy ktoś da im w prezencie cenne terytoria.

Koniec lat dwudziestych i początek trzydziestych był dla Japonii trudnym czasem – światowy kryzys gospodarczy bardzo mocno dotknął rodzimy przemysł oraz gospodarkę w znacznej mierze opartą na eksporcie herbaty i jedwabiu produkowanych w rozsianych po całym kraju niewielkich gospodarstwach rolno-włókienniczych. W społeczeństwie, które jedynie częściowo wkroczyło na ścieżkę demokracji, zwyciężyły nastroje domagające się zapewnienia Japonii odpowiednich rynków zbytu i ustanowienia własnej strefy ekonomicznej na wzór Imperium Brytyjskiego, Holandii czy Stanów Zjednoczonych. Niezadowolenie to zauważyła armia, która wykorzystała swoją silną pozycję w państwie do pozyskania dodatkowych środków z budżetu na realizację „japońskich interesów politycznych i gospodarczych”

W 1931 r. stacjonująca na kontynencie Armia Kwantuńska, teoretycznie przeznaczona jedynie do obrony japońskich interesów wzdłuż kolei południowomadżurskiej, zaatakowała i opanowała w kilka miesięcy całą Mandżurię – prowincję uznaną przez Tokio za ziemię niczyją w związku z toczącą się w Chinach wojną domową. Zyski Japonii były wymierne, ponieważ uzyskała dostęp do olbrzymich złóż wysokogatunkowego węgla i olbrzymiego terytorium, na którym można było osiedlać japońskich osadników i tym samym walczyć z przeludnieniem rolnym macierzystych wysp. Agresja na Mandżurię i ustanowienie marionetkowego Państwa Mandżukuo spotkało się jednak z wielkim sprzeciwem za granicą. Japonia nie mogła się pogodzić z poleceniami Ligii Narodów, a jej ambicje były znacznie większe! W 1937 roku, po latach napięć w stosunkach z Chinami, doszło w końcu do wybuchu pełnoskalowej wojny na kontynencie, którą w Tokio eufemistycznie nazywano „incydentem”. Japończycy przewidywali, że opanują sytuację w Chinach w kilka miesięcy, ustanawiając tam własny protektorat. Pomimo kilku spektakularnych zwycięstw w kampaniach w 1937, 1938 i 1939 r., wojska japońskie utkwiły w kraju kilkukrotnie większym i ludniejszym niż sama Japonia. Chiny nie miały zamiaru się poddawać, a jedynie wciągać przeciwnika w głąb kraju, aż do jego wykrwawienia. Armia cesarska musiała coś z tym fantem zrobić i gdy w lipcu 1940 roku jej niedawny sojusznik, III Rzesza, pokonała Francję w Europie i utworzyła marionetkowe państwo Vichy, postanowiono wykorzystać ten fakt do zajęcia baz w północnych Indochinach Francuskich i okrążenia Chin od południa. Pomysł ten z kolei zupełnie nie spodobał się Stanom Zjednoczonym, które bacznie śledziły japońską politykę podboju w Azji Wschodniej, zaś zbrodnie popełnione na Chińczykach jedynie utwierdzały amerykańską opinię publiczną, że należy w końcu powstrzymać Tokio. Japonia miała jeszcze szansę na unormowanie stosunków z Waszyngtonem, ale w latach 1940-1941 podjęła szereg fatalnych decyzji politycznych, jak chociażby: oficjalne utworzenie sojuszu z nazistowskimi Niemcami i faszystowskimi Włochami, grożenie Holendrom w ich koloniach (dzisiejszej Indonezji) w celu pozyskania ropy naftowej i Brytyjczykom w Birmie, aby zamknęli jedyny szlak zaopatrzeniowy do Chin, a także przesunięcie części floty do wysuniętych baz na Pacyfiku, co było deklaracją zamiaru użycia siły wobec aliantów.

REKLAMA
Przykładowy japoński dokument odczytany z mikrofilmu w Archiwum Narodowym w Tokio, fot. Michał A. Piegzik

Miarka przebrała się pod koniec lipca 1941 r., kiedy to japońska dyplomacja wymusiła na Francji dostęp do baz w południowej części Indochin Francuskich. Było to traktowane przez Waszyngton jako ostatni sygnał do działania po wcześniejszych niezbyt efektywnych sankcjach ekonomicznych. I uderzono w Japonię bardzo mocno, ponieważ w przeciągu kilku dni Amerykanie, Brytyjczycy i Holendrzy zamrozili jej aktywa finansowe w dolarach (który był jedyną walutą rozliczeniową na rynku międzynarodowym) oraz nałożyli na nią całkowite embargo na sprzedaż ropy naftowej. Tak oto na początku sierpnia 1941 roku Japonia, uzależniona w 90% od eksportu ropy naftowej, stanęła przed widmem załamania się całej gospodarki w niecałe dwa lata. Były tylko dwie drogi wyjścia z tej sytuacji – ulec amerykańskim żądaniom odstąpienia od zagarniętych siłą terytoriów lub zaatakować alianckie kolonie w Azji Wschodniej, dzięki czemu Japonia sama mogła pozyskać swoje źródła ropy naftowej. Pomimo miesięcy negocjacji na szczeblu gabinetowym i prób uniknięcia wybuchu kolejnej wojny, w której własne szanse szacowano na iluzoryczne, w Japonii ostatecznie wygrała opcja „jastrzębi”. Popchnięto kraj do wojny zwłaszcza z Wielką Brytanią i Holandią, gdyż uznawano te państwa za słabe i łatwe do pokonania w Azji Wschodniej. Oczywistym było, że do ich obrony włączą się Stany Zjednoczone, dlatego też należało w pierwszej kolejności zneutralizować giganta. Tak oto narodził się pomysł na uderzenie US Navy bezpośrednio w jej głównej bazie na Pacyfiku w pierwszych minutach wojny – Pearl Harbor.

REKLAMA

M.B.: Kiedy myślimy o wojnie na Pacyfiku, do głowy w pierwszej kolejności przychodzą Midway, Guadalcanal czy właśnie Pearl Harbor. Jednak jakie znaczenie dla Japończyków miały Wyspy Aleuckie, w tym szczególnie zajęte przez nich Attu i Kiska?

M.A.P.: Przede wszystkim były to wyspy, które dawały Japonii, a właściwie jej najwyższemu kierownictwu wojskowemu (Sztabowi Generalnemu), poczucie bezpieczeństwa strategicznego. Jeżeli popatrzymy na mapę, to widzimy, że leżą one dokładnie nad głowami Japończyków. Mowa tu nie tylko o Wyspach Kurylskich, Południowym Sachalinie, ale także absolutnym centrum finansowym, przemysłowym i demograficznym kraju kwitnącej wiśni - Tokio.  Aleuty to obszar odległy, niezbyt przyjazny dla człowieka, ale z pewnością nadający się na teren pod rozbudowę baz lotniczych i morskich. Dodatkowo, jest to najkrótszy szlak komunikacyjny pomiędzy USA a ZSRR, a jak wiemy, Japończycy za wszelką cenę nie chcieli dopuścić do współpracy politycznej i wojskowej obu tych państw bezpośrednio na Pacyfiku.

W japońskim Sztabie Generalnym wybór był prosty – albo pozostawiamy Aleuty w spokoju i liczymy się z negatywnymi konsekwencjami wykorzystania tych pozycji przez wroga w dłuższej perspektywie, albo zajmujemy dwie najważniejsze wyspy na zachodniej części Aleutów i bronimy je do upadłego, udaremniając tym samym jakiekolwiek próby przejścia Amerykanów szlakiem północnym. Czy to miało sens? W głowach Japończyków tak, ale rzeczywistość pokazała, że było to o wiele bardziej skomplikowane i nawet po 1943 roku US Navy nie wykorzystała Aleutów do ostatecznej rozprawy z Tokio.

REKLAMA
USS Salt Lake City trzy dni po bitwie koło Wysp Komandorskich

M.B.: Kluczową bitwą morską kampanii na Aleutach była stoczona pod koniec marca 1943 roku bitwa koło Wysp Komandorskich. Proszę opowiedzieć o tym starciu i jego konsekwencjach.

M.A.P.: Do marca 1943 roku Amerykanie wykorzystali swoją przewagę materiałową i organizacyjną do znacznego przybliżenia się do Kiska – głównej japońskiej bazy na Aleutach. Wyraźnie rozpoczęto przygotowania do odbicia utraconych ziem z rąk wroga, zaś Japończycy zrozumieli, że to ostatni dzwonek aby wzmocnić swoje garnizony na obu wyspach przed desantem wroga. Jedynym atutem jaki jeszcze posiadali Japończycy była całkiem silna 5. Flota dysponująca dwoma krążownikami ciężkimi, dwoma krążownikami lekkimi i kilkoma niszczycielami. Prowadzona osobiście przez wadm. Hosogayę miała ona pomóc konwojowi z piechotą, sprzętem i zaopatrzeniem przedostać się na Attu, aby po drodze nie został przechwycony przez zuchwały zespół nawodny wroga, który od lutego coraz częściej zapuszczał się na zachodnią część Aleutów i polował na samotne japońskie jednostki.

Dzięki informacjom wywiadowczym Amerykanie wiedzieli o tym, że przeciwnik zamierza wzmocnić garnizon Attu w najbliższym tygodniu, ale zupełnie nieprawidłowo rozpoznali jego siły eskorty. Tym oto sposobem z misją zatopienia „bezbronnych transportowców” wyruszył zespół kadm. McMorissa złożony jedynie z jednego krążownika ciężkiego, jednego krążownika lekkiego i czterech niszczycieli.

Bitwa koło Wysp Komandorskich była o tyle fascynująca, że doszło do wzajemnego wykrycia się zespołów wczesnym rankiem 27 marca. Amerykanie posiadali radary, Japończycy zaś bystrych obserwatorów z lornetkami. Kadm. McMorris wepchnął swój zespół wprost pod silniejszego wroga, którego nieprawidłowo rozpoznał, podczas gdy wadm. Hosogaya stracił ponad 40 minut na zorientowanie się, że to okręty przeciwnika, a nie własny transportowiec i niszczyciel, na które oczekiwano. Gdy już obie strony miały wszystkie karty na stole, rozpoczęła się dramatyczna ucieczka Amerykanów i pościg Japończyków rodem z westernu, gdy samotny jeździec ucieka wprost przed siebie przy okazji starając się strzelać z biodra do swoich oprawców. I ten jeździec ma wiele szczęścia, bo trafia jednego z nich, nie byle kogo, bo flagowy krążownik ciężki Nachi we wrażliwe urządzenia elektryczne sterujące działami artylerii głównej. Wadm. Hosogaya naciera jednak dalej na Amerykanów i stara się komunikować z resztą swojego zespołu, który został całkowicie zaskoczony tego ranka i ledwo nadąża za dwoma krążownikami ciężkimi biorącymi na siebie ciężar walki. Japończykom udaje się w końcu uzyskać kilka trafień w Salt Lake City, ale kadm. McMorris stawia zasłonę dymną i ucieka na południe. Prowadzącym pościg w końcu zaczyna się kończyć amunicja, a nader wszystko obawiają się przybycia amerykańskich samolotów na pole bitwy, które całkowicie mogą odmienić jej bieg. Pada sensowna, choć niepopularna decyzja o odwrocie i nie udaje się ostatecznie zatopić poważnie uszkodzonego Salt Lake City, który zostaje cudem uratowany, poniekąd także dzięki niemalże samobójczemu kontratakowi czterech amerykańskich niszczycieli.

REKLAMA
Część wystawy dot. zdobycia przez Amerykanów Attu i Kiska w 1943 r. w muzeum Yushūkan, fot. Michał A. Piegzik

Bitwa na pierwszy rzut oka może wydawać się nijaka, bo nie było w niej spektakularnych zatopień okrętów lub jednostronnego wyniku. Należy jednak powiedzieć, że jej dramatyzm doskonale rozumieli zarówno Japończycy i Amerykanie, którzy mieli okazję zmierzyć się w ponad trzygodzinnym, ostatnim w historii klasycznym artyleryjskim starciu okrętów.

Konwój na Attu zakończył się klęską, ponieważ wadm. Hosogaya zmusił przeciwnika do odwrotu, ale sam nie miał innego wyboru niż wycofać się na wschód ze wszystkimi jednostkami. Japończycy nie powrócili już do planów wzmocnienia garnizonu na wyspie. Strach przed utratą cennych okrętów wojennych, zwłaszcza po tragicznej klęsce w kampanii na Guadalcanal, zupełnie paraliżował 5. Flotę przed wysłaniem większego zespołu wprost pod zasięg operacyjny amerykańskiego lotnictwa. Od końca marca 1943 r. garnizony Attu i Kiska, nie licząc nielicznych wizyt okrętów podwodnych, były zdane wyłącznie na siebie.

Poznaj historię zapomnianego frontu na Pacyfku. Kup książkę „Aleuty 1942-1943”.

Michał Piegzik
„Aleuty 1942-1943”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2022
Okładka:
miękka
Liczba stron:
400
Premiera:
29.06.2022
Format:
125 x 195 [mm]
ISBN:
978-83-111-6509-0
EAN:
9788311165090
Amerykańscy żołnierze podczas bitwy o Attu w maju 1943 roku

M.B.: W maju 1943 roku rozpoczął się amerykański desant na wyspę Attu  i próba jej odbicia.  Jak przebiegały walki?

M.A.P.: Przede wszystkim Amerykanie zaskoczyli dowództwo 5. Floty i Armii Północ, decydując się na desant na Attu. Wyspa znajdowała się znacznie dalej od amerykańskiej bazy na Amchitce niż Kiska, którą względnie przygotowano na wypadek lądowania wroga. Nie dysponujemy materiałami źródłowymi, które podawałyby powód tak fatalnego błędu japońskiego kierownictwa wojskowego, ale wiemy, że garnizon na Attu mógł jedynie czekać na odsiecz i zadawać straty opóźniające. Dla Amerykanów była to kwestia honoru, aby odzyskać własne terytorium utracone w 1942 r., więc skoncentrowali siły wykluczające możliwość porażki lub przedłużającej się bitwy o wyspę. Mimo to walki były krwawe i okupione wieloma stratami po obu stronach, także z powodu bardzo surowych warunków atmosferycznych. Płk Yamasaki, dowódca obrony Attu, liczył, że wkrótce w kierunku Aleutów uda się trzon Połączonej Floty wraz z całą dywizją piechoty, która wyląduje po drugiej strony wyspy i pozwoli na zniszczenie sił wroga. Było to jednak niemożliwe, ponieważ japońska marynarka wojenna miała na głowie o wiele większe zmartwienia, jak chociażby kampania na Wyspach Salomona po wycofaniu się z Guadalcanal. Dowództwo floty, pomimo nalegań samego cesarza, odmówiło nawet przeprowadzenia ewakuacji płk Yamasakiego i jego ludzi, gdyż całą operację oceniono jako czyste szaleństwo. Flota wyraziła jednak zgodę na udział w operacji ewakuacji żołnierzy z Kiska w sezonie letnim, przez co armia praktycznie skazała garnizon Attu na zagładę. Gdy płk Yamasaki się o tym dowiedział, postanowił poświęcić siebie i swoich żołnierzy, aby zadać Amerykanom możliwie dotkliwe straty. Tak oto na samym finiszu bitwy doszło do samobójczej szarży japońskiej piechoty, która nie miała już nic do stracenia i próbowała przebić się przez pierścień okrążenia. Jakkolwiek natarcie 800 potomków samurajów miało porażający efekt psychologiczny w pierwszych minutach i nawet zaskoczyło wroga, nie mogło zakończyć się sukcesem na nowoczesnym polu bitwy. Ostatecznie Japończycy stracili 99% stanu osobowego garnizonu, a do niewoli dostali się jedynie Ci, którzy nie mogli walczyć ani nawet popełnić samobójstwa z powodu załamania nerwowego.

REKLAMA

M.B.: Po ponownym zajęciu Attu Amerykanie zaczęli przygotowania do ataku na wyspę Kiska. Po lądowaniu okazało się jednak, że ich przeciwnik potajemnie się wycofał. Dlaczego Japończycy postanowili zrezygnować z obrony Kiski?

M.A.P.: Ponieważ po zajęciu Attu efektywna obrona Kiska była skazana z góry na porażkę. Nie istniała już wtedy żadna sensowna trasa konwojowa na wyspę, co natomiast miało wpływ na brak możliwości zaopatrzenia garnizonu w żywność, amunicję oraz sprzęt niezbędny do rozbudowy lotniska. Amerykanie mogli spokojnie zagłodzić żołnierzy na Kiska, ale co wydawało się bardziej prawdopodobne, spodziewano się, że będą próbowali po prostu zasypać obrońców bombami i następnie zalać falą sprzętu desantowego. Garnizon Kiska mógł teoretycznie podobnie bronić się do upadłego jak ten na Attu, ale mimo wszystko na wyspie pozostawało ponad 5500 doświadczonych żołnierzy oraz ludzi z jednostek budowlanych, których Japonia potrzebowała jak tlenu. Uznano zatem słusznie, że należy ich uratować przed zagładą, ponieważ o wiele bardziej przydadzą się przy obronie macierzystych wysp. Sama ewakuacja też jest fascynującym tematem i w Japonii nazywana jestem cudem na Kiska (jap. Kisuka no kiseki). Nikt nie spodziewał się, że zespół, który wyruszy na ratunek garnizonowi wykona zadanie bez żadnych strat własnych i wróci bezpiecznie na Wyspy Kurylskie z kompletem żołnierzy z wyspy. Była to zaiste niezwykła operacja, niestety współcześnie zapomniana z tego powodu, że nie wiąże się z narracją o krwawej jatce w wojnie na Pacyfiku.

REKLAMA
Amerykańscy żołnierze transportujący zaopatrzenie podczas walk na Attu w maju 1943 roku

M.B.: Dla badacza omawianych wydarzeń z pewnością dość kłopotliwy jest fakt, iż rozgrywały się one na obszarach położonych w okolicy międzynarodowej linii zmiany daty, co powoduje duże rozbieżności czasowe pomiędzy źródłami obu stron. Jak poradził Pan sobie z tym problemem?

M.A.P.: Niestety jest to bardzo niewdzięczny teatr działań wojennych do opisu. Staram się zwykle prowadzić narrację, biorąc za standard czas lokalny, ale tym razem nie było to takie proste, ponieważ Attu i Kiska oraz Wyspy Komandorskie leżą w zupełnie dwóch różnych strefach czasowych. Ponadto Japończycy prowadzili większość swoich operacji z kierunku Wysp Kurylskich, zaś Amerykanie z Kodiak we wschodniej części Aleutów. Szczęśliwie wszystkie japońskie dokumenty sporządzone są zgodnie z czasem tokijskim, dlatego dokonanie konwersji na strefę czasową Aleutów wymaga „jedynie” odjęcia 18 godzin. Z kolei w przypadku Amerykanów jest o tyle łatwiej, że większość dokumentów zawiera podwójną datację – zgodnie z czasem Honolulu i lokalnym, w tym wypadku dowództwa w Kodiak. Przeliczenie tego na czas Attu i Kiska jest zatem znacznie prostsze. Ciekawe może wydawać się to, że bitwa koło Wysp Komandorskich stoczyła się rankiem 27 marca 1943 r. zgodnie z czasem lokalnym. W japońskich dokumentach data jest identyczna, lecz opisuje wydarzenia o dwie godziny później. Amerykanie tymczasem kojarzą starcie z datą 26 marca, ponieważ okręty US Navy korzystały standardowo z czasu Honolulu.

Przykładowy antykwariat w dzielnicy Jimbōchō, fot. Ola Piegzik

M.B.: Tym, co zdecydowanie wyróżnia Pana książkę, jest bogate wykorzystanie źródeł strony Japońskiej.  Pracował Pan przy wsparciu japońskiego Ministerstwa Edukacji, Kultury, Sportu, Nauki i Technologii (jap. Mombukagakushō) oraz Tokijskiego Uniwersytetu Metropolitarnego (jap. Tōkyō Toritsu Daigaku). Czy praca nad materiałem źródłowym w Japonii różni się od tego, do czego przyzwyczajeni są badacze w Europie? Czy poza językiem są tu jeszcze inne, poważne przeszkody?

REKLAMA

M.A.P.: Przeprowadzałem kwerendę źródeł historycznych sporządzonych w wielu państwach – Stanach Zjednoczonych, Japonii, Wielkiej Brytanii, Australii, Kanadzie, Nowej Zelandii, Francji, Holandii, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to Japonia ma najlepsze warunki do pracy naukowej. Większość teczek z wojny na Pacyfiku dostępna jest nieodpłatnie na publicznej stronie Centrum Dokumentów Historii Azji Wschodniej (jap. Ajia Rekishi Shiryō Centā) i należą one do zbioru Biura Badań Obrony Narodowej (jap. Bōei Kenkyūjo). Są w większości opisane, skatalogowane i zdygitalizowane, a więc nie trzeba nawet wychodzić z domu, aby badać historię Japonii od 1853 roku. Oczywiście wymaga to także znajomości języka, ponieważ Japonia nie dysponuje materiałem źródłowym w języku angielskim. Nawiasem mówiąc, to wiele razy miałem styczność z polskimi historykami na etatach naukowych, którzy tłumaczyli mi zażarcie, że nie da się poznać się prawdziwej historii wojny na Pacyfiku, ponieważ japońskie dokumenty doszczętnie spłonęły w pożarach w 1945 roku, albo zostały zagarnięte przez Amerykanów i są trzymane pod kluczem. Nawet jeżeli przyjmiemy, że część teczek bezpowrotnie została utracona, to mając przed oczami setki tysięcy stron skanów, nie wiem zupełnie skąd bierze się przekonanie, że nie da się nic zrobić dla rozwoju nauki. Dlatego chciałbym „odczarować” ten konflikt nie tylko w Polsce, ale także na świecie. Ostatnimi czasy w Wielkiej Brytanii nakładem wydawnictwa Helion&Company ukazał się mój debiut wydawniczy, który stanowi pełne rozwinięcie pracy „Ocean Indyjski 1942” wydanej 2019 roku przez Bellonę w serii Historyczne Bitwy.

Wracając do źródeł, to mój pobyt w Japonii przede wszystkim umożliwił mi dotarcie do dokumentów posiadających jedynie formę fizyczną. Mowa tu przede wszystkim o materiałach dostępnych w Narodowej Bibliotece Parlamentu oraz słynnym Muzeum Yushūkan przy Świątyni Yasukuni. Są to dla mnie takie „rodzynki”, które dopełniają moje badania i pozwalają mi przeprowadzić wielopłaszczyznową weryfikację źródeł, choć nierzadko, żeby znaleźć jedną poszukiwaną informację trzeba przekopać się przez 80 stron odręcznie sporządzonych wspomnień, w których charakter pisma autora pozostawia wiele do życzenia…

Podczas wizyty w dzielnicy Jimbōchō latem 2020 roku, fot. Ola Piegzik

Nie byłbym również sobą gdybym nie wspomniał o moim ukochanym miejscu w Tokio, którym jest księgarska dzielnica Jimbōchō. Ludzie żyjący książkami mogą znaleźć tam ponad sześćdziesiąt księgarni i księgarenek, ogólnych bądź z wyspecjalizowanych dziedzin. Ja naturalnie w pierwszej kolejności udaję się do dwóch specjalistycznych z historią wojskowości, gdzie mogę nie tylko znaleźć unikatowe pozycje (magazyny z lat wojny, wspomnienia wydane małym nakładem, rzadsze opracowania niedostępne na Amazonie), ale także porozmawiać z właścicielami o tym jak wyglądają rynki książki historycznej w Polsce i Japonii.

M.B.: Jaki jest ostateczny bilans kampanii na Aleutach? Czy Pana zdaniem można powiedzieć, że któraś ze stron odniosła sukces?

M.A.P.: Zdecydowanie Amerykanie. Nie tylko udało im się odzyskać utracone wyspy w niewiele ponad rok od Operacji „AL”, ale także rozbudowali oni miejscową infrastrukturę, co nieco ożywiło cały region. Całkowicie zapomniany ląd przestał być traktowany po macoszemu i zaczęto dostrzegać jego znaczenie strategiczne.

Poznaj historię zapomnianego frontu na Pacyfku. Kup książkę „Aleuty 1942-1943”.

Michał Piegzik
„Aleuty 1942-1943”
cena:
39,90 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2022
Okładka:
miękka
Liczba stron:
400
Premiera:
29.06.2022
Format:
125 x 195 [mm]
ISBN:
978-83-111-6509-0
EAN:
9788311165090
REKLAMA
Komentarze

O autorze
Mateusz Balcerkiewicz
Redaktor naczelny portalu Histmag.org, kustosz Archiwum Akt Nowych w Warszawie, absolwent historii na Uniwersytecie Warszawskim. Redaktor naukowy i współtwórca portalu 1920.gov.pl. Hobbystycznie członek grupy rekonstrukcyjnej Towarzystwo Historyczne "Rok 1920" oraz gitarzysta.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone