Caroline Elkins – „Dziedzictwo przemocy. Historia imperium brytyjskiego” – recenzja i ocena
Caroline Elkins – „Dziedzictwo przemocy. Historia imperium brytyjskiego” – recenzja i ocena

Brytyjczycy są ze swojej przeszłości dumni. Z rozrzewnieniem rozpamiętują historię imperium, nad którym nie zachodzi słońce. Obraz ten po dziś dzień wzmacnia popkultura, a materialne i niematerialne ślady niegdysiejszej dominacji Londynu nad resztą świata, już jako turyści, wciąż przypominają nam korzenie owej nostalgii. Wiedza o instrumentach wykorzystywanych do budowy świata pod kontrolą Anglików wciąż nie przebija się do naszej świadomości. Recenzowana książka to odpowiednia podstawa, by zmienić ten stan rzeczy.
Jest jednak Caroline Elkins konsekwentnie jednostronna. Nie niuansuje, nie stara się nadmiernie osadzać owej „przemocy” w realiach epoki, ile raczej nazbyt bezkrytycznie patrzy na nią przez współczesne szkiełko i oko. Popada tym samym w pułapkę prezentyzmu, aczkolwiek trzeba podkreślić, że dostarcza szeregu argumentów, by brytyjskie przewiny oceniać jak najsurowiej.
Autorka zauważa bowiem, że globalna dominacja Anglików zrodziła w nich poczucie wyższości nad innymi, a czynnik rasowy był tu dodatkowym elementem wzmacniającym owo przekonanie. Można sądzić, że nie zmył go w pełni nawet upadek potęgi ich państwa. Wrażenie wyjątkowości pozostało, a tęsknota za dawną potęgą przysłania rzeczywistość – dzisiaj Wielka Brytania jest cieniem dawnego imperium. I nie, nie jest już potęgą.
Anglicy istotnie osiągnęli mistrzostwo w systemowej dominacji nad podbitymi społecznościami i nie mieli oporów przed używaniem brutalnych narzędzi, by podporządkować je sobie z całą mocą, a także utrzymać więzy współzależności między panującymi a poddanymi. Jako twórcy liberalnej demokracji, która imponowała całemu światu, używali ideologii do „pijarowego” ukrywania przed nim wszystkich grzechów. Ta budziła jedynie podziw.
Ale z drugiej strony – czy mogli inaczej utrzymywać stan posiadania? Czy mieli zrzec się swych ambicji i przewidzieć, że setki lat później będą za nie krytykowani? Istotnie, w mistrzowski sposób – również w sferze popkultury – kreowali własny wizerunek jako cywilizowanych odkrywców i hegemonów w świecie barbarzyńców. Jeśli bowiem spojrzymy na Brytyjczyków jako na uczestników kolonialnej sztafety wykorzystujących taktykę kija i marchewki, to zrozumiemy, że historia w miejscu nie stoi. Że po nich przyszedł król Belgów, niemiecki cesarz, a wreszcie kanclerz i Führer. Ten ostatni wziął na cel już nie Afrykę i Azję, lecz Europę, w której bezwzględnie wykorzystywał przede wszystkim ucisk i eksterminację. Skala była niebotycznie większa, nieporównywalna z tym, co robili Brytyjczycy.
Ci ostatni zadbali o to, by prawo stało po ich stronie. A jeśli naginali to prawo? Cóż, to oni byli jego twórcami i wykonawcami. To oni odpowiadali za jego interpretację. I czynili to zawsze na swoją korzyść, zawsze wbrew interesowi i pragnieniom ludów żyjących tysiące kilometrów od centrum. Zdominowane społeczności były ujarzmiane i ciemiężone, a każda forma buntu spotykała się ze zdecydowaną odpowiedzią.
Caroline Elkins wręcz przytłacza czytelników opisem angielskich nieprawości. I nawet jeśli zarzucimy jej brak odpowiedniego niuansowania w prezentowaniu obrazu kolonii, to jednak lekturę odłożymy z poczuciem, że owych niegodziwości było zbyt dużo, by je usprawiedliwiać i brać w nawias. Bo uczynki te nie mogą stanowić ledwie przypisu w obszernym opracowaniu. Aczkolwiek to jedynie część prawdy – trudnej i stanowiącej wyrzut sumienia Wielkiej Brytanii. Nie można więc „Dziedzictwa przemocy” czytać bezkrytycznie, ale też nie można zignorować zaprezentowanego tam skrupulatnie systemowego bezprawia. Bo to przede wszystkim przestroga dla nas, współczesnych. Zachęcam do uważnej lektury!