Conn Iggulden - „Zdobywca. Srebrne Imperium” - recenzja i ocena

opublikowano: 2017-07-31 08:00
wolna licencja
poleć artykuł:
Choć Dżyngis-chan zmarł, nie zatrzymuje to mongolskiej ekspansji. Jego następca, Wielki Chan Ugedej postanawia spuścić ze smyczy swoje psy wojny. Na ich czele staje Subedej, Piekło rusza powoli na zachód. Wydaje się, że nic go nie powstrzyma.
REKLAMA
Conn Iggulden
„Srebrne Imperium”
nasza ocena:
8/10
cena:
44,90 zł
Tłumaczenie:
Anna i Jarosław Fejdych
Okładka:
miękka
Format:
143x205
ISBN:
978-83-65830-02-9

Mongołowie w powieściach Conna Igguldena, podobnie jak sam cykl „Zdobywca”, gnają do przodu. Jednak nie są to już zwykli koczownicy palący bezmyślnie wszystko co napotkają na swej drodze. Bowiem choć w najlepsze palą dalej, to w tym szaleństwie jest pewna metoda. To już tylko środek, ale dobrze przemyślany środek do celu, którym jest ostatecznie zwycięstwo.

Tym razem ciężar akcji przenosi się z pól bitewnych pod armijne jurty oraz – co w przypadku Mongołów jest cokolwiek dziwne – do pałaców. Autor przedstawia swoją interpretację procesu „cywilizowania się” Mongołów, którzy budują, korzystają z umiejętności podbitych ludów oraz nieudolnie naśladują życie ludów bardziej cywilizacyjnie zaawansowanych od siebie. To mało tradycyjne dla nich życie ma swoje konsekwencje. Stopniowo ich deprawuje.

Synowie Dżyngis-chana nie są aż tak ze sobą zżyci. Autor, wyraźnie korzystając z Tajnej historii Mongołów, na swoistego „złego ducha” wyznaczył Czagataja, syna twórcy imperium. Czagataj jest okrutny, bezwzględny i pewny siebie. Udało mu się doprowadzić do śmierci jednego konkurenta do tronu, tego samego próbuje z kolejnym bratem. Ale Ugedej – pomimo ciężkiej choroby – wychodzi spod kolejnych uderzeń. A ponieważ reszta rodziny nie cierpi Czagataja, aktualny chan jest w stanie powstrzymać brata.

Jednak imperium - aby trwać - musi dalej podbijać. Szarańcza w postaci chmary wojowników rusza na Zachód znaną drogą przez Ruś. Po dokonaniu spustoszeń na tych terenach wojownicy ruszają dalej. Prowadzi ich wychowanek i największy dowódca Wielkiego Chana – Subedej.

Tym razem sceny batalistyczne nie wybijają się na pierwszy plan tak bardzo jak w drugim i trzecim tomie. O wiele ciekawsza jest w tym wszystkim charakterystyka Subedeja pióra Igguldena. To wierny „dynastii” zawodowy „żołnierz”. Jako wódz jest nastawiony niezwykle zadaniowo – musi osiągnąć cel, nieustannie obmyśla jak to zrobić. Cieszy się przy tym niekwestionowanym autorytetem i generalnie posłuszeństwem. Interesuje go marsz do przodu, a nie walka o władzę.

REKLAMA

Inaczej rzecz się ma z młodymi wnukami Wielkiego Chana, których Iggulden portretuje prawdziwie interesująco. Choć teoretycznie są to przyszli rywale polityczni, wyglądają na zaprzyjaźnionych i zżytych ze sobą. Młodzi, pełni brawury, podkreślający swoje pochodzenie – ale jednocześnie obawiający się wielkiego wodza, który ich nie tylko prowadzi, lecz także szkoli. Generalnie zatem, jest to grupa młodych pełnych zapału i chęci przygody młodzieńców, traktujących wielką wyprawę jak zabawę.

Można powiedzieć, że Iggulden pokazał dość specyficzną „kompanię braci”, a raczej watahę wilków, pokazujących zęby, kiedy muszą przypomnieć otoczeniu kim naprawdę są. A wszystko to w atmosferze nieustających mongolskich podbojów, budzących przerażenie podbijanych ludów.

Imperium mongolskie powstało w ekspresowym tempie i jest to jeden z tych dziejowych fenomenów, które trudno wyjaśnić. Iggulden tradycyjnie bardzo solidnie przygotował się merytorycznie do nakreślenia tła historycznego toczących się walk. Przy czym jest ono jedynie nakreślone, bowiem przeciwnicy Mongołów – no może za wyjątkiem Węgrów – są przedstawieni w bardzo ogólny sposób. W końcu bitwa na równinie Mohi do dziś jest uważana, za największą stoczoną w Europie podczas marszu Subedeja.

Niestety bitwa pod Legnicą i śmierć Henryka Pobożnego, tak silnie obecne w polskiej tradycji, w powieści pozostają raptem wzmiankowane. Cóż, my sami niewiele wiemy o bitwie, czego więc można spodziewać się po brytyjskim autorze? Co ciekawe, najważniejszym starciem w Polsce jest walka w okolicach Krakowa, gdzie polskich wojów prowadził, czasem zwany królem, czasem zwany księciem niejaki Bolesław (stawiam, że Wstydliwy, syn Leszka Białego). Zagadką pozostaje czemu Igguldn opisał akurat to starcie... o którym nie wiadomo w ogóle czy rzeczywiście w ogóle się odbyło.

Jedno trzeba przyznać – na kartach książki Igguldena historia toczy się tak jak się toczyła w rzeczywistości. Autor jedynie wkłada w usta postaci historycznych swoje słowa, „nakazuje” im robić to co uważa, że powinni robić. A może to właśnie tak było? Gorąco zachęcam do lektury!

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Michał Staniszewski
Absolwent Wydział Historycznego UW, autor książki „Fort Pillow 1864”. Badacz zagadnień związanych z historią wojskowości, a w szczególności wpływu wojny na przemiany społecznych, gospodarczych i kulturowych - ze szczególnym uwzględnieniem konfliktów XIX wieku.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone