Cypr murem podzielony
Cypr to jedno z państw członkowskich Unii Europejskiej. Trzydziesty czwarty kraj pod względem PKB per capita na świecie i coroczny cel podróży ponad trzech milionów turystów. To także kraj podzielony między Greków i Turków, dla których w 1974 roku była to arena walk po inwazji tureckiej. Do dziś jedną wyspę zamieszkują dwa narody, które pozostają w cichym konflikcie.
Tykająca bomba…
wybucha o godzinie 4:45. 20 lipca 1974 roku oddziały tureckie przeprowadzają desant z morza i powietrza. Rozpoczyna się operacja „Attyla”. Czterdzieści tysięcy żołnierzy tureckich oraz około dwadzieścia tysięcy bojowników cypryjskich tureckiego pochodzenia uczestniczy w inwazji, w której ginie niemal pięć tysięcy osób, a los dwóch tysięcy greckich Cypryjczyków pozostaje nieznany. Obie strony konfliktu liczą straty w ludności cywilnej, wobec której dopuszczono się masowych mordów. Zagłady tureckich Cypryjczyków dopuszczają się żołnierze Gwardii Narodowej we wsiach Aloda, Maratha, Sandallar. Giną kobiety, dzieci i osoby starsze. Los ponad tysiąca sześciuset greckich Cypryjczyków od 44 lat pozostaje nieznany.
W wyniku interwencji zbrojnej Turcja zajmuje 37% północnej części wyspy. Dochodzi do masowych przesiedleń. Kraj znajduje się w politycznym chaosie, dyplomatycznej próżni i ekonomicznej zapaści. Turcja proklamuje powstanie Cypru Północnego – nieuznawanego na arenie międzynarodowej. Z kolei w Grecji dochodzi do upadku junty czarnych pułkowników. Obie strony cypryjskiego konfliktu rozdziela strefa buforowa zwana linią Attyli. Patrolują ją siły pokojowe UNFICYP (United Nations Peacekeeping Force in Cyprus – Siły Pokojowe Organizacji Narodów Zjednoczonych na Cyprze). Od tych wydarzeń mija ponad 40 lat.
Cypr współcześnie, luty 2017 r.
W Larnace pewnie ląduje kolejny samolot pasażerski. Czarter z Wielkiej Brytanii przywiózł kolejnych turystów łaknących słońca. Nie wiem ilu z nich ma świadomość, że lotnisko w stolicy kraju, który odwiedzają jest nieczynne. Zamknięto je po tureckiej inwazji. To nie jedyny ślad wojny.
Najwyraźniej widać ją właśnie w stolicy. Strefa buforowa wciąż funkcjonuje. Jej linia dzieli wyspę, dzieli ludzi, dzieli polityków. Linia Attyli dzieli także Nikozję, stolicę Cypru. Są zasieki, wojskowe samochody, żołnierze na stanowiskach patrolowych, z przewieszonymi przez ramię karabinami. 56 kilometrów na południe odpoczywają pasażerowie brytyjskiego samolotu.
Nikozja, przede mną strefa buforowa. Granicę między Cyprem, a Cyprem Północnym można przekraczać, ale tylko w konkretnym miejscu. Gubię drogę i żołnierz sił pokojowych nas zawraca. Nie idę też w kierunku wskazanym przez patrol. Zwiedzam strefę buforową. Patrzę na wielkie beczki, druty, gruz. Prowizoryczne barykady, które tworzą wojenny skansen. Mury biegnące wzdłuż zielonej linii wciąż noszą ślady po kulach. Pod murem stoi ławka, a na ławce siedzi starsza kobieta w chuście i ściska paszport. Łzy ciekną jej po policzkach. Ryszard Kapuściński pisał, że czasem reporter może domalować komuś łzy. Ja wolałbym je wytrzeć. Są prawdziwe. Tak jak prawdziwy jest Cypr Północny, chociaż na arenie międzynarodowej akceptowany tylko przez Turcję.
Mój dom murem podzielony
Prawdziwa jest też nieoficjalna granica dzieląca Turków i Greków. Nieoficjalna, bo urzędnicy cypryjscy nie traktują jej jako granicy, jednak bez okazania paszportu dalej się nie przejedzie…
Stolica Cypru jest podzielona na dwie części: grecką i turecką. Stojąc pod murem dzielącym wpływy dwóch państw nie mogę odgonić od siebie pewnej myśli. Słyszeliście o cypryjskiej tożsamości? Albo o cypryjskich nacjonalistach, którzy licznie maszerują sprzeciwiając się wszystkiemu co wydać się może mało patriotyczne? O cypryjskiej kulturze, literaturze, muzyce albo kuchni? Właśnie, bo Cypr to tak naprawdę Grecja i Turcja. W czasach intensywnych dążeń do autonomii Katalończyków, Abchazów, Osetyjczyków, Kurdów, Palestyńczyków… mógłbym tak wymieniać dalej, w czasach gdy narody nie mają własnych państw, powstały państwa bez własnych narodów.
Z zadumy wyrywa mnie podmuch wiatru. Musimy przyspieszyć kroku i przejść check-in. Umówiliśmy się przed Bramą Kyreńską z gospodarzem, który nas przenocuje i oprowadzi. To 22-letni Jon, który pochodzi z Pakistanu. Od tego momentu Jon wspólnie z Walidem i Ammarem z Egiptu staną się naszymi przewodnikami po północnej części Nikozji.
Jest godzina 14:30. Zaczynamy być głodni, a na dodatek mamy półgodzinną obsuwę. Po powitalnych uściskach przepraszam gospodarzy, za to że musieli na nas czekać. Zawiniła lokalna strefa czasowa, w mniejszym stopniu my. Bo w końcu kto o zdrowych zmysłach spodziewałby się, że opuszczając część „grecką” o 13:15, pod oddalonym o kwadrans spaceru pomnikiem Ataturka stanie o 14:30?
Północ od Południa różni się nie tylko strefą czasową. Po chwili zapominam o całej tej hecy i zastanawiam się dlaczego tylu ludzi na ulicy rzuca nam zaciekawione spojrzenia. To, że się patrzą niespecjalnie mnie dziwi, w okolicy nie widziałem innych, białych turystów z plecakiem, ale skąd tu tyle osób? Jest niedziela czyli po turecku Pazar. Dla muzułmanów to pierwszy dzień tygodnia. Zastanawiam się kiedy ostatni raz wybrałem się gdzieś w poniedziałek…
- Macie tu dzisiaj jakieś święto? Dużo osób się kręci. – zagaduję Jona.
- Nie, tak spędzamy czas na co dzień. Wychodzimy z domu spotkać się i pogadać ze znajomymi – tłumaczy.
Z wrażenia na moment przestaję czuć, że od rana nic nie jadłem. Głód wraca wraz z pytaniem gospodarzy o to, czy mamy ochotę coś zjeść. Po minucie siadamy przy stoliku przed lokalną knajpą. Podczas czekania na zamówienie rozmowa zaczyna się kleić. Swobodnie przechodzimy od lokalnych obyczajów, przez wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, do ulubionych kompozytorów. Ammar, student stomatologii opowiada, że jego ulubionym artystą jest Fryderyk Chopin – gospodarze już zdobyli moje serce. Czeka nas wspaniały dzień. Wiem to! Opowiadam mu o Żelazowej Woli, o perfekcyjnym Walcu a-moll. Nie Jan Paweł II, nie jeden z królów czy polityków, to Chopin rozsławił nas w kraju północnej Afryki. Jestem w szoku.
- Mamy w domu pianino i zawsze pytamy gości czy może akurat potrafią coś zagrać. Wiesz, u nas robi za mebel… – kontynuuje etiudę Jon.
- Chodziłem do szkoły muzycznej. Spróbuję coś zagrać, ale najpierw musimy się napić. – odpowiadam.
Kup e-booka: „Polacy na krańcach świata: XIX wiek”
Książka dostępna jako e-book w 3 częściach: Część 1, Część 2, Część 3
South Park w Północnej Nikozji
Picie zaczęliśmy od herbaty w Parku Yiğitler Burcu, tuż przy murze dzielącym dwie części miasta. Moi gospodarze nazywają to miejsce South Park i po chwili ta nazwa wydaje mi się odpowiednia. Tłumaczę ją sobie tak, że trudno byłoby bez żartów przyjąć to miejsce i jego widok za normalny.
Jon wyjaśnił mi później skąd wzięła się ta nazwa. Razem ze znajomymi zwykł chodzić tam na kawę. Patrząc na drugą stronę wyspy myśleli o południowej wolności, o południowym wietrze. W końcu przyjęło się, że czas spędzali w Południowym Parku, a nie w nic nie znaczącym Yiğitler Burcu. Kelner podaje nam tulipanki (szklaneczki, a nie kwiaty), w których serwuje herbatę po turecku. Na plastikowym stoliku pojawia się też cukier. Siedzimy przy herbacie jakieś półtora metra od zasieków. Spoglądam na drut kolczasty, potem patrzę na zegarek. Jest już 16:00 i przypominam sobie, że po drugiej stronie płotu jest jeszcze 15:00. Rozmawiamy o historii Polski, Egiptu i Pakistanu. O życiu w obcym mieście. Wszyscy moi gospodarze studiują: oprócz przyszłego stomatologa, mam przed sobą dwóch adeptów inżynierii lądowej.
Dopijamy herbaty, Walid reguluje rachunek. Nie chce od nas pieniędzy, śmiejąc się, że ta herbata nic nie kosztuje. Opuszczamy South Park i spacerujemy ulicami Północnej Nikozji. Po lewej stronie widzę obdrapane elewacje XIX–wiecznych kamienic, przed którymi wisi pranie, po prawej biegające beztrosko kury. Trochę dalej pojawiają się pierwsze sklepy z podrabianym asortymentem: można kupić szalik Burberry za 10 euro albo koszulkę Adidasa za 5 euro. Tuż obok są sklepy z pamiątkami. W takiej okolicy wpadamy na ulicznego sprzedawcę wyrobów cukierniczych. Cały asortyment mieści mu się w przeszklonym wózku. Znajdujemy tam Bakławę i kupujemy 4 słodkie kosteczki za 1 euro. Nie wymieniłbym ich nawet na oryginalny szalik angielskiego projektanta.
Jon włóczykij
Spacerując rozmawiamy o życiu. Jon jak na swój młody wiek jest niezwykle doświadczony życiowo. Urodził się w Pakistanie, w rodzinie o tradycjach wojskowych i gdyby chciał zrobić karierę w kraju pochodzenia myślę, że wszystkie drzwi miałby otwarte. Wybrał inną drogę. Jego pasją jest aktorstwo, a pracą marzeń etat drugoplanowego aktora w Operze Wiedeńskiej. Mieszkał już w Iranie, potem dwa lata w Chinach, jednak postanowił przerwać pasmo uczelnianych rozczarowań przeprowadzką na Cypr.
- Dlaczego akurat Chiny i Cypr? Nie myślałeś o bogatej Skandynawii albo o Stanach Zjednoczonych?
- Odmówiono mi wydania wizy do Stanów Zjednoczonych.
- Na jakiej podstawie?
- To głupie, zresztą i tak nie uwierzysz.
- Dalej, powiedz!
- Z powodu zdjęcia na Facebooku. Mój mały kuzyn bawił się tam pistoletem na wodę. Rozumiesz? – upewnia się czy wiem co to znaczy „water gun”.
- Żartujesz, prawda?
Jon z poważną miną uosabiał teraz poczucie niesprawiedliwości. Patrzył przez chwilę przed siebie i podekscytowanym głosem dodał:
- Nie żartuję! Pracownik konsulatu rozmawiał ze mną tak długo i zadawał mi tyle pytań tylko po to, żeby na koniec pokazać mi odmowę wydania mi wizy z… Australii. Dla tamtych władz zdjęcie z pistoletem na wodę w połączeniu z pochodzeniem, kwalifikuje cię jako osobę podejrzaną o fanatyzm religijny.
Nie musiał tłumaczyć mi nic więcej. Wiem, że służby australijskie i amerykańskie łączy współpraca, m.in. w ramach programu UKUSA, dzięki któremu swobodnie wymieniają tajne informacje. Jon padł ofiarą urzędniczej głupoty, nadgorliwości, a może i złośliwości. Australijczycy, a w ślad za nimi Amerykanie, pozbawili się mówiącego biegle w czterech językach studenta inżynierii lądowej, z zamiłowania aktora, z przekonania ateisty. A to wszystko pod pretekstem zagrożenia terrorystycznego.
Uniwersalne kody
Przerywamy rozmowę, bo doszliśmy właśnie do kolejnego punktu, który chcemy odwiedzić. Przed nami Meczet Selimiye, który w XIV wieku był kościołem, a swoją obecną funkcję pełni od wieku XVI. Po raz pierwszy w życiu wchodzę z Judytą do wnętrza meczetu. Ammar pokazuje nam gdzie wierni się modlą, gdzie w czasie ceremonii znajduje się imam, a także co oznaczają poszczególne napisy na ścianach świątyni. Spoglądam w stronę Mekki i słucham wywodów jednego z naszych gospodarzy.
Po wyjściu z meczetu krótki spacer prowadzi nas do pubu, gdzie zamawiamy piwo, whiskey i shishę. Każdy to na co ma ochotę. Opowiadam Jonowi i Walidowi o naszych przygodach podczas podróży na Syberię i do Meksyku. Judyta gra z Ammarem w tryktrak. Niektóre gry znamy niezależnie od wysokości i szerokości geograficznej. Czas płynie. Po północy idziemy spać. Przed oddaniem się w objęcia Morfeusza w głowach wirują nam obrazy z całego dnia. Mury, zasieki, granice, ale i uśmiech, który nikomu nie schodził z twarzy.
Granice zdrowego rozsądku
Ranek nastał zbyt szybko. Jon odgrzewa nam resztki wczorajszego obiadu i szykuje kawę, która stawia na nogi. Po godzinie odprowadza nas na bezpłatny autobus. Po drodze rozmawiamy o religii, filozofii, przekonaniach. Trochę przejęty mówi nam, że jest ateistą, po czym upewnia się czy przypadkiem nie uraził nas swoim wyznaniem. Opowiada też o greckich i francuskich filozofach, którzy wywarli wpływ na jego światopogląd. Podejmuję rękawice mówiąc mu o Kancie, którego podziwiam. Rozmowa urywa nam się za szybko.
Właśnie próbowałem powiedzieć po angielsku „Są dwie rzeczy, które napełniają duszę podziwem i czcią, niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”, gdy zorientowałem się, że stoimy tuż przed zieloną linią. Jon, podobnie jak jego przyjaciele wylądowali na lotnisku Ercan w Północnym Cyprze. Nie mogą się swobodnie poruszać po całej wyspie. Potrzebowaliby do tego kolejnych wiz, o które w tym miejscu nie mogą się starać. Kiedy wczoraj przechodziłem na północną stronę celniczka z południa bardzo oburzyła się na moje sformułowanie „border” (granica), poprawiając mnie „check in”. Zwał jak zwał. Jon musi zostać tu, kiedy my musimy iść tam. Zapraszam go do Polski, chociaż wiem, że prędko tu nie przyjedzie. Ściskamy się, po czym wspólnie z Judytą pokazujemy paszporty cypryjskiemu celnikowi. Jest mi smutno i zarazem wesoło.
To swoisty paradoks, bo greccy Cypryjczycy byli przegranymi ofiarami tureckiej inwazji, ale echa wojny są dużo wyraźniejsze po północnej stronie granicy. Bogate południe odbudowało się, pręży się jako demokratyczne państwo europejskie. Kwitnie turystyka, a niedawno to jeszcze był raj podatkowy. Północ zatrzymała się w czasie. Na długo?