Czy Polacy wiedzieli, że Francuzi ich nie uratują? [Opinie]
Podstawowym wnioskiem studium opracowanego do końca 1937 roku, które przedstawiono Rydzowi-Śmigłemu w 1938 roku, była konieczność wielotygodniowych zmagań bez żadnej konkretnej pomocy materiałowej i wojskowej skądkolwiek. Był to wniosek jak najbardziej słuszny. Biorąc zaś pod uwagę przewidywany charakter przyszłej wojny, w której przeciwnik miał dążyć do jak najszybszego rozstrzygnięcia, twórcy studium tj. ppłk Mossor oraz gen. Kutrzeba zakładali, że pierwsze tygodnie z starcia z Niemcami będą oznaczały dla nas trudny do przetrwania kryzys.
Studium planu strategicznego Polski przeciw Niemcom
Autorzy pokusili się również o analizę pomocy francuskiej, przestrzegając przed braniem jej za pewnik. Słusznie skonstatowali, iż nawet w przypadku natychmiastowej mobilizacji potrzeba przynajmniej sześciu, jeśli nie ośmiu tygodni, byśmy mogli odczuć na froncie jakiekolwiek zelżenie niemieckiego nacisku. W studium zawarto również ostrzeżenie w kwestii potencjalnego opóźnienia wojskowych działań po stronie Francji (ze względu na sytuację wewnętrzną) i jej długotrwałą niemożność w przyjściu nam z materiałową pomocą. To drugie stwierdzenie było prawdopodobne ze względu na konieczność zaspokojenia potrzeb armii francuskiej w pierwszej kolejności. Wysoko ocenialiśmy polityczne możliwości naszego sojusznika i był to jedyny obszar, w którym – zdaniem autorów – mogliśmy być pewni pomocy.
Biorąc pod uwagę powyższe, zawarte w studium wnioski, najwyższe polskie dowództwo nie miało prawa liczyć na szybką pomoc sojuszniczą – nie tylko wojskową, ale nawet materiałową. I wszystko wskazuje na to, że nie liczyło.
Dla większości zainteresowanych historią dwudziestolecia międzywojennego nie będzie zaskoczeniem treść rozmowy Edwarda Śmigłego-Rydza z prymasem Augustem Hlondem z końca 1938 roku. Marszałek wyrażał obawy co do szans Francuzów w walce z Niemcami, a co za tym idzie naszych. Wspomniane powyżej studium zawierało zresztą informacje, iż potencjał Francji i Polski ledwie zrównuje siły militarne w obliczu ataku III Rzeszy i jeżeli nawet staniemy razem do boju, to od wojskowych umiejętności będzie zależeć wynik tej rywalizacji. Porównując kampanię polska i francuską, sojusznicy w odróżnieniu od agresora nie dość, że odchodzili od swoich zwycięskich metod z poprzednich wojen, to jeszcze nie do końca wypracowali inne. W przypadku Francuzów chodzi oczywiście o koncepcję bitwy metodycznej, zakładającej użycie skoncentrowanych sił na jednym kierunku. Gdy przyjrzymy się działaniom w maju 1940 roku, podczas niemieckiej agresji na Francję, widać wyraźnie, że na pewnych kierunkach skoncentrowali za dużo sił (Belgia), a na pewnych (jak Sedan) za mało, dodatkowo nie zapewniając sobie na żadnym odpowiedniego nasycenia środkami walki, które realizację tej koncepcji by umożliwiły.
W przypadku Polski nie tyle odeszliśmy od koncepcji elastyczności taktycznej, co pragnęliśmy ją zrealizować niewłaściwymi środkami – zamiast wyforsować jedynie brygady kawalerii (tylko one były na tyle mobilne, by skutecznie oderwać się od przeciwnika) wsparte batalionami ON i skupić dywizje piechoty w postaci siły głównej, ustawiliśmy znakomitą większość środków praktycznie na pierwszej linii ataku nieprzyjaciela.
Wcześniej, jeszcze za życia Józefa Piłsudskiego, powątpiewanie we francuską pomoc było oczywiste po wydarzeniach w Locarno. „Francja ma pieniądze, ale nie chce się bić. Polska nie ma pieniędzy, a chce się bić. Więc dajcie nam pieniądze, a będziemy się bić za was.” – to tylko jeden z wielu cytatów Marszałka trafnie określający sytuację między nami a sojusznikami znad Sekwany.
Na tym tle bardzo ciekawie prezentuje się również opinia szefa Sztabu Generalnego Imperium Brytyjskiego, gen. Edmunda Ironside’a, który w rozmowie z Gamelinem stwierdził iż: „Rydz-Śmigły w pełni zdaje sobie sprawę, że od nas może spodziewać się pomocy niewielkiej albo żadnej”, podając jednocześnie w wątpliwość czy polska ludność oraz żołnierze mają tego świadomość.
Kolejnym dowodem opartym tym razem o przekaz ustny jest relacja z rozmowy Ignacego Mościckiego z Ziemowitem Śliwińskim podczas wizyty prezydenta RP na placu budowy zapory w Rożnowie. Inżynier Śliwiński zapytał wtedy Mościckiego, czy będzie wojna z Niemcami, a jeżeli tak to jaki będzie jej wynik. Mościcki stwierdził kategorycznie, że wojna jest nieunikniona i zostanie sromotnie przez nas przegrana. Zaznaczał również, że straty w narodzie będą wielkie, jednak duch przetrwa. Na pytanie dlaczego zatem dążymy do wojny, Mościcki miał odpowiedzieć, iż obecna sytuacja międzynarodowa jest dla Polski niezwykle korzystna i unikalna, może się już nie powtórzyć i należy ją wykorzystać. Koresponduje to z twierdzeniami Becka („najważniejsze to w przypadku wojny znaleźć się w doborowym towarzystwie”) oraz postawą prezentowaną przez sprzymierzonych, którzy wolność Polsce chcieli przywrócić walcząc poza jej ziemiami.
Polecamy e-book Szczepana Michmiela – „II wojna światowa wybuchła w Szymankowie”
Wspominana często misja gen. Kacprzyckiego, z maja 1939 roku, stała się głównym orężem zwolenników teorii o zdradzie sprzymierzonych. Mowa oczywiście o obiecanej nam przez francuzów ofensywie generalnej. Problem jednak w tym, iż na samych spotkaniach nikt jej nie obiecał. Cytując Wojciech Mazura:
„W tekście sygnowanego 19 maja protokołu użyto sformułowania siły główne (les gros), które we francuskiej terminologii wojskowej oznaczało ograniczoną część posiadanych sił, a nie jej ogromną większość (tę określano jako le gros — siła główna). Przybyłej do Paryża delegacji przewodniczył gen. Tadeusz Kasprzycki, w latach 1919–1921 słuchacz École Supérieure de Guerre, który wedle Gamelina bardzo dobrze znał język francuski i zdawał sobie sprawę z tej różnicy.”
Francuzi zresztą słusznie zauważyli, że strona polska była tym faktem ogromnie rozczarowana – trudno uwierzyć, by rozczarowanie dotyczyło obietnicy pełnej ofensywy. Od samego początku plan sojuszniczy, znany również stronie polskiej, zakładał jak najdłuższy opór Polski, która miała zostać pobita, a następnie odbita i wynagrodzona po wygranej wojnie. Dlaczego zatem przeświadczenie o zdradzie pokutuje nadal w tych stwierdzeniach?
Trzy powody wiary w mit zdrady
Po pierwsze na medal spisała się nasza własna propaganda. Naród pod kątem mentalnym był bojowo nastawiony i do wojny gotowy. Do wojny, a nie do klęski. Szok spowodowany tą przegraną wywarł ogromny wpływ na stosunek do Francji, nieco tylko osłabiony po jej sromotnej klęsce kilka miesięcy później.
Po drugie zadział bez wątpienia mechanizm psychologiczny, który w obliczu grozy powodował wołanie o pomoc bez oglądania się na realia. Doskonale opisuje to w swoim artykule wspomniany Wojciech Mazur na łamach Nowej Techniki Wojskowej Historia.
Po trzecie duża w tym rola komunistycznej, powojennej narracji, w której brak ofensywy Francuzów wykorzystywano do wyeksponowania negatywnego obrazu sanacji i kierunku zachodniego w opozycji do odrzuconej, a jakże „szczodrej” oferty „bratniej pomocy” ze strony ZSRR. W nurcie tego przekazu było również powielane stwierdzenie na temat paktu Ribbentrop-Mołotow, który był ze strony radzieckiej wręcz przysługą oddaną narodowi polskiemu, polegającą na „ochronie” części ludności polskiej przed okupacją niemiecką. Trudno dziś sobie wyobrazić wyartykułowanie tego drugiego stwierdzenia, bez narażania się na śmieszność. Dziwi zatem, iż posiadające podobną proweniencję opinie o zdradzie ze strony sojuszników, są powtarzane po dziś dzień i to często zupełnie bezrefleksyjnie. W kategoriach opuszczenia nas przez sojuszników należy traktować raczej konferencje w Jałcie i Poczdamie, a nie wydarzenia roku 1939.
Droga do niepodległej Polski tkwiła w pokonaniu jej śmiertelnego wroga, a tego nie szło zrobić w 1939 roku, nawet gdyby doszło do ofensywy na zachodzie. Niemcy prawie na pewno najpierw dokończyłyby wojnę z Polską, a dopiero potem przygotowały kontrofensywę, tym łatwiejszą, że potencjalnie wyprowadzoną z terenu własnego kraju. Mogli pozwolić sobie na ten komfort – Wał Zachodni był odpowiednio mocny i wystarczająco obsadzony, armie aliantów były za słabe, a przede wszystkim nie posiadały odpowiedniej zdolności ofensywnej. Jest wielce prawdopodobne, że Francuzów spotkałby los Sowietów z Bitwy Warszawskiej, a to za sprawą wypracowanego niemieckiego pomysłu operacyjnego, który o mało nie ziścił się podczas poprzedniej wojny.
Z perspektywy strategicznej decyzje francuskie i brytyjskie były jak najbardziej słuszne. Jeżeli mamy coś traktować w kategoriach zdrady, to ta odbyła się kilka lat później i zupełnie gdzie indziej. Bez udziału Francuzów, przy ambiwalentnej postawie Brytyjczyków, a przede wszystkim za naiwną zgodą Amerykanów.
Zapisz się za darmo do naszego cotygodniowego newslettera!
Bibliografia:
N. Davies, Boże Igrzysko. Historia Polski, Kraków 2010.
R. Forczyk, Fall Weiss : najazd na Polskę 1939, Poznań 2020.
G. Górski, Wrzesień 1939 - Nowe spojrzenie, Kraków, 2013.
W. Mazur, Offensive pour la Pologne: koncepcja i realizacja, NTW Historia 4/2023.
S. Sierpowski, Historia II Rzeczypospolitej, Poznań 2023.
redakcja: Jakub Jagodziński