Czy Powstanie było masakrą? - dwa słowa o realizmie i wyciąganiu wniosków z historii

opublikowano: 2010-08-02 11:44
wolna licencja
poleć artykuł:
Dziwi w artykule brak umiejscowienia powstania w kontekście akcji „Burza”. Pominięcie w tekście pewnych faktów, zapewne panu redaktorowi doskonale znanych, pozwala znacznie łatwiej przeforsować tezę o bezsensowności powstania. Warto jednak zauważyć, że wbrew obrazowi, jaki wyłania się z felietonu, powstanie nie było skierowane jedynie przeciwko Niemcom - pisze Bartłomiej Czajka w polemice z Cezarym Michalskim.
REKLAMA

W artykule opublikowanym w przeddzień rocznicy wybuchu powstania warszawskiego na internetowych łamach „Krytyki Politycznej” [czytaj omawiany tekst] redaktor Cezary Michalski podjął się rozprawy z narodowym mitem, przyłączając się do grona krytycznych głosów zarówno względem strategicznego sensu wybuchu walk w Warszawie jak i roli, jaką przyznaje się temu wydarzeniu po latach. W wielu miejscach mając rację i podnosząc istotne problemy, zdaje się jednak że volens nolens pan redaktor wylał dziecko z kąpielą. Jak zatem patrzeć na wydarzenia sprzed lat, by, parafrazując tytuł artykułu, ta ofiara nie poszła na marne?

Pozwolę sobie najpierw w dwu zdaniach przedstawić najważniejsze tezy autora, po czym zaznaczając, z czym się zgadzam, pokazać na co pan redaktor nie zwrócił uwagi i dlaczego uważam, iż konkluzja felietonu nie jest głęboka.

W swoim felietonie skupia się pan Michalski na ocenie działania dowódców powstania. Twierdzi, że są oni winni masakry i złego gospodarowania siłami, którymi dysponowali. Podaje liczby: według szacunków AK (potwierdzonych przez archiwa niemieckie) zginęło nieco ponad półtora tysiąca żołnierzy Wehrmachtu, około ośmiu tysięcy zostało rannych. Porównując to z liczbą zabitych powstańców i mieszkańców stolicy (szacowaną na 130-180 tys.), można uznać za panem redaktorem, że nazwanie zrywu „walką” jest grubym nieporozumieniem, które należy zastąpić właśnie słowem „masakra”.

Drugie spostrzeżenie dotyczy już czasów nam współczesnych i tzw. polityki historycznej. Dokładniej – chodzi o wykorzystanie powstania do budowy narodowego mitu oraz jego roli w wychowaniu młodego pokolenia, kształtowaniu polskiego patriotyzmu. Symbolem krytykowanych tendencji jest Muzeum Powstania Warszawskiego, sztandarowe przedsięwzięcie historyczne rządu PiS-u. Według Pana Michalskiego jego charakter wychowawczy jest co najmniej szkodliwy: zamiast uczyć patriotyzmu, kultywuje się tam chwałę przegranej bitwy i zbrodni na własnym narodzie. Powstanie, zdaniem pana redaktora, nie miało bowiem żadnego sensu ani militarnego, ani politycznego, zatem podtrzymywanie jego tradycji i określanie jego organizatorów jako bohaterów jest w gruncie rzeczy tworzeniem błędnych wzorców. Jeśli dobrze rozumiem autora, twierdzi, że dzięki temu patriotyzm prawdziwy ustępuje miejsca bezmyślnemu wymachiwaniu szabelką, a planowanie i roztropność działania zostają zastąpione przekonaniem, że wszystkie problemy można rozstrzygnąć stawiając na kartę własne życie oraz życie współobywateli. Dlatego odpowiedzią na tytułowe pytanie o sens ofiary Warszawiaków należy odpowiedzieć: jedynym sposobem na to, aby jego ofiary nie poszły na marne, jest głośno powtarzać Polakom, że było ono głupotą i zbrodnią (przy czym było zbrodnią Niemców i Rosjan, a zbrodnią i głupotą Tadeusza Bora-Komorowskiego i dowództwa AK).

REKLAMA

Niewątpliwie kwestia miejsca zdrowego rozsądku i politycznej kalkulacji w podejściu Polaków do własnej historii jest istotnym problemem. Prawdą jest też, że przedkładając nad nie sferę uczuciową łatwo stworzyć sobie fałszywy obraz własnych dziejów, co tym groźniejsze, im więcej chcemy się z własnej przeszłości uczyć. Dlatego zdecydowanie się z panem Michalskim zgadzam, że głębokie zastanowienie nad sensownością wybuchu powstania powinno zastąpić (lub przynajmniej poprzedzić) peany na cześć heroicznych jego przywódców. Przywódców, bo poświęcenie szeregowych żołnierzy Warszawy nie jest przez nikogo kwestionowane, a to właśnie dowódcy biorą odpowiedzialność: zarówno za klęskę, jak i zwycięstwo.

Próbując wytłumaczyć postępowanie gen. Komorowskiego, pan redaktor powołuje się na mit „rozbrajania Niemców w Warszawie”, stworzony w okresie międzywojennym przez Sanację. Twierdzi, że decyzja o podjęciu walki z ustępującymi wojskami Wehrmachtu jest wynikiem sanacyjnego wychowania pokolenia, które w czasie wojny stanowiło oficerską kadrę AK. Jeśli dobrze rozumiem autora, wynika z tego, iż jego zdaniem, powstanie politycznie skierowane było przeciwko Niemcom. Jeśli tak rozumieć sprawę, natychmiast pojawia się pytanie: po cóż walczyć z wrogiem, który i tak zbiera się do wycofania z granic naszego kraju? Czemu ryzykować zniszczenie stolicy i rzeź jego mieszkańców (II wojna światowa pokazała już wcześniej, jak krwawe i zacięte potrafią być walki miejskie) po to tylko, aby na moment zyskać kontrolę nad miastem?

Dziwi w artykule brak umiejscowienia powstania w kontekście akcji „Burza”. Pominięcie w tekście pewnych faktów, zapewne panu redaktorowi doskonale znanych, pozwala znacznie łatwiej przeforsować tezę o bezsensowności powstania. Warto jednak zauważyć, że wbrew obrazowi, jaki wyłania się z felietonu, powstanie nie było skierowane jedynie przeciwko Niemcom. Wehrmacht był jedynie militarnym przeciwnikiem, politycznie decyzja o podjęciu walki z ustępującym pod naporem Armii Czerwonej wrogiem była działaniem skierowanym na zablokowanie dążeń Związku Radzieckiego do podporządkowania sobie Polski.

Akcja „Burza” w pierwotnym kształcie nie zakładała walk w Warszawie. Obejmowała serię działań dywersyjnych we wschodniej części II RP, a przede wszystkim próbę przejęcia władzy w opuszczanych przez Niemców miejscowościach. Zatem AK i sprzymierzone organizacje miały nie tyle zatrzymywać Niemców i walczyć z nimi, gdy byli już odpowiedni słabi, a próbować wejść w szczelinę między obiema stronami frontu i tworzyć militarne oraz polityczne kierownictwo, które mogłoby podejmować rozmowy z Rosjanami wkraczającymi na tereny Polski. Oczywiście, nikt nie spodziewał się, że Związek Radziecki, który napadł na Polskę w 1939 roku, uzna lokalną władzę AK-owców. Niemniej celem było przeciwstawienie się spodziewanemu narzuceniu administracji przez Rosjan, poprawieniu pozycji negocjacyjnej Polski w powojennej dyskusji o kształcie Europy. Nie jest winą dowództwa AK i Rządu na Uchodźstwie, że nie znało tajnych postanowień konferencji jałtańskiej.

REKLAMA

Decyzja o wybuchu powstania w stolicy była wynikiem postępowania Rosjan wobec żołnierzy AK, z którymi niejednokrotnie walczyli ramię w ramię przeciwko Niemcom. Niech przykładem tu będzie los mjr Kalenkiewicza z nowogródzkiego okręgu AK, którego oddział został otoczony i zniszczony przez jednostki NKWD czy gen. Krzyżanowskiego („Wilka”), aresztowanego podczas rozmów z Rosjanami. Dla dowództwa AK stało się jasne, że wszelkie formy współpracy z wkraczającą do Polski Armią Czerwoną okazały się niemożliwe. Stąd pozostały dwie możliwości – pozostać w konspiracji i liczyć na to, że NKWD nie uda się rozpracować podziemia (skoro jest jasne, że Rosjanie chcą likwidować AK) albo przejąć władzę w stolicy po ustępujących Niemcach i ujawnić organizację tak silną i liczną, by jej militarna likwidacja była dla Rosjan trudna i nieopłacalna.

Oczywiście, w takim świetle dalej można mieć wątpliwości co do tego, czy decyzja dowództwa AK była dobra. Nie można mówić jednak o gotowości na rzeź – szczególnie, że zgodnie z informacjami wywiadu w Warszawie w momencie wybuchu nie miały się znajdować większe siły niemieckie. Był to katastrofalny błąd, gdyż szybko w stolicy znalazły się dodatkowe siły, które były przerzucane do walki z Rosjanami, i to ich obecność zmieniła powstanie w militarną porażkę. Tak jak rzezie dokonywane na mieszkańcach przez Niemców i własowców – w masakrę. Niemniej zupełnie inną kategorią błędu jest złe planowanie i niesprawdzenie danych wywiadu, a czym innym narażanie rodaków na rzeź w imię mitycznego obrazka z 1918 roku. Ponadto w świetle losów kresowych oddziałów AK wcale nie było jasne, że Rosjanie nie zdecydują się na rozbicie podziemia, co również doprowadziłoby do dużych strat.

REKLAMA

Stąd, jak wspomniałem, również mam mieszane uczucia, co do Muzeum Powstania Warszawskiego, które z jednej strony przytłacza nadmiarem dźwięków i ciemnym wystrojem wnętrza, a z drugiej – tu się z panem Michalskim zgadzam – nie promuje refleksyjnego podejścia do własnej historii. Skuteczna polityka musi mieć wymiar pragmatyczny i kierować się realizmem. Dlatego wolę, aby w szkole czytano Tukidydesa niż organizowano akademie ku pamięci powstania, gdzie jedynie recytuje się wierszyki patriotyczne.

Z drugiej strony pan Michalski pisze o tym, że nie powinniśmy świętować rocznicy rzezi patriotów. Wydaje się jednak, że ocena walk warszawskich jako beztroskiego wymachiwania szabelką jest możliwe jedynie przy wyjęciu powstania z kontekstu akcji „Burza” i losów, jaki spotkał jej żołnierzy z rąk Sowietów. Stąd obawiam się, że pan redaktor chcąc promować racjonalne podejście do historii w pewnym momencie sam sobie zaprzeczył – skupiając się na krytyce prawicowego podejścia do patriotyzmu zgubił tło wydarzeń, o których pisał. Trudno uznać to za nadmiar postulowanego przezeń realizmu w patrzeniu na historię.

Na koniec jeszcze dwa słowa o rozumieniu patriotyzmu. Sam pan Michalski nie podaje na ten temat żadnych wskazówek (poza mglistym: Nie dlatego, że Polsce nie są potrzebni patrioci, ale dlatego, że nie są jej potrzebni patrioci, którzy będą gotowi zaryzykować zbrodnię na własnym narodzie. A tylko takich patriotów można wychować używając jako narzędzia pedagogicznego kultu Powstania Warszawskiego, które nic pozytywnie o patriotyzmie nie mówi), widać jednak, że skłania się w kierunku mariażu tegoż z politycznym realizmem. I dobrze, bo działanie polityczne bez krzty realizmu dobrze się skończyć nie może. Z drugiej strony dziwi zupełnie fakt, że w tekście poświęconym powstaniu ani razu nie pojawia się zwrot wyrzeczenie czy poświęcenie. Dlatego wydaje mi się, że pan redaktor wylewa dziecko z kąpielą – słusznie organizując krucjatę przeciw brakowi realizmu w rozumieniu historii i wyciąganiu z niej wniosków, odbiera jednocześnie patriotyzmowi najważniejszy wymiar: dobrowolne poświęcenie części własnych interesów w imię interesów (czy wręcz wolności) grupy. I to on często tworzy napięcia z realizmem politycznym, gdy przyjmie on postać ochrony przede wszystkim własnych spraw. Przerost realizmu nad wyrzeczeniem jest równie groźny jak sytuacja odwrotna. Stąd jeśli przemilczymy ten aspekt patriotyzmu – zdolność do poświęcenia – istotnie nie pozostaje nic innego, niż uznać powstanie za bezsensowną rzeź.

REKLAMA
Komentarze

O autorze
Bartłomiej Czajka
Absolwent filozofii (licencjat w ramach MISH UJ, magisterium na Uniwersytecie w Barcelonie), naukowo zajmuje się logiką i filozofią języka. Interesuje się historią starożytną i średniowieczną, szczególnie światem greckim w okresie klasycznym i hellenistycznym oraz językami klasycznymi. Z Histmagiem współpracuje od 2003 r. Członek Stowarzyszenia Naukowego Collegium Invisibile. W wolnych chwilach chętnie grywa w szachy i brydża.

Wszystkie teksty autora

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści. Za darmo.
Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2023 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone