Dom Profesorów na Brzozowej – niezdobyta twierdza czasu powstania
Ten tekst jest fragmentem książki Stanisława Komornickiego „63 dni”.
Dom Profesorów na Brzozowej stał u podnóża skarpy. Przy chodniku biegł murowany parkan, uwikłany w niesforne pędy dzikiego wina. Z łukowej sklepionej bramki po kilku wydeptanych stopniach schodziło się na mostek przerzucony ponad gęstwiną krzaków, a stąd od razu na drugie piętro.
Ten właśnie dom wyznaczono naszej kompanii jako stałą redutę. W systemie obrony zgrupowania Roga Dom Profesorów zajmował niepoślednie miejsce. Stąd można było kontrolować ogniem spory szmat terenu pod skarpą. Z okien tego domu rozciągał się szeroki widok ku Wiśle. Najbliżej położone obiekty to niski budynek szkoły a dalej obsadzone przez AL nieotynkowane bloki, tzw. Pekinu i Madrytu, które przed wojną wzniesiono jako hotele dla Polaków z zagranicy. Na wprost Wisłostrada, a na niej nieustanny ruch niemieckich czołgów i samochodów pancernych, które stąd prowadziły ogień, utrzymywały łączność ze stanowiskami nad Wisłą, dowoziły piechotę i zabierały rannych.
Z mieszkańcami Domu Profesorów nawiązujemy od razu stosunki nacechowane tym, co w języku dyplomatycznym określa się jako „atmosferę wzajemnego zrozumienia”.
– Więc i u nas urządzacie bojową redutę? – pyta wysoki, siwy profesor Krokiewicz, którego spotykamy w obszernej sieni.
– Taki otrzymaliśmy rozkaz – stwierdza Teść. – Gdybyśmy się stąd wycofali, dom zajęliby Niemcy i utworzyliby z niego punkt wypadowy na Stare Miasto.
– Proszę – mówi bezbarwnym głosem profesor Krzyżanowski – proszę, niech panowie wejdą na chwilę.
Ściany gabinetu zastawione półkami pełny mi książek, na podłodze złożone stare obrazy, rzeźby. Podręczna etażerka ugina się pod stosem rękopisów.
– Jesteśmy tu intruzami – odzywam się nie śmiało i natychmiast odczuwam całą naiwność mej uwagi. Profesor milczy, spogląda gdzieś po nad naszymi głowami w głębokiej zadumie.
– To nie wy jesteście intruzami – mówi po woli – to nie wy, kochani chłopcy. To wojna jest u nas intruzem, zbyt częstym, niestety.
Nie czas jednak na wzruszenia, trzeba przystąpić do wyznaczenia stanowisk i umocnienia budynku. Na parterze, w hallu, którego drzwi wychodzą na Wisłę, budujemy barykadę. W kilku oknach urządzamy stanowiska dla erkaemu. Teść ze swoim precyzyjnym mauzerem instaluje się na strychu. Ustawia sobie wygodny fotel, w kilku miejscach wyłupuje po kawałku dachówki i całymi godzinami wpatruje się przez zdobyczną lornetkę w Wisłostradę.
Ranek jest pogodny. Młodziutka panna Haneczka, zdaje się córka profesora Łukasiewicza, i panna Ewa, córka profesora Krokiewicza, częstują nas herbatą i dobrymi papierosami. W rewanżu wyciągamy niemieckie zdobyczne konserwy.
Teść do samego zmroku poluje. Ma tu wymarzone miejsce, gdyż Niemcy raz po raz wy sadzają głowy ze swych okopów za Wisłostradą. Zabitych oznacza scyzorykiem na kolbie. Wyciął tam również napis „Za Wichra”. Ma już osiem kresek i trzy kropki, to znaczy trzech ranionych. Żbik proponuje, aby każde dwie kropki traktować jako jedną kreskę, ale Teść jest skrupulatny.
Koło dziewiątej Teść alarmuje, że zza Wisłostrady wybiegają Niemcy. Leżę na podłodze w zdemolowanym pokoju na drugim piętrze. Przez wyrwę w murze widzę dwa czołgi, które zjechały z jezdni i suną ku nam kołysząc się na nierównościach terenu. Z Wisłostrady siecze ogień karabinów maszynowych. Czołgi przystają co chwila i strzelają z dział. Wśród krzaków i parterowych, drewnianych zabudowań widać przebiegające sylwetki w hełmach i zgniłozielonych mundurach. Jeden z czołgów wjeżdża w drewniany budynek i roznosi go w drzazgi. Słychać głośne niemieckie komendy, gwizdki, nawoływania i przekleństwa.
Czekamy na sygnał Smagi do otwarcia ognia. Ręce na spustach karabinów, granaty odbezpieczone. Niemcy nie kryją się prawie. Ośmieleni naszym milczeniem stają się bezczelni. Idą wy prostowani, dając swym towarzyszom znaki rękami. Są już kilkadziesiąt metrów od domu.
Nagle na parterze rozlega się równy, miarowy terkot peemu Smagi. Otwieramy ogień. Z górnych pięter lecą granaty i butelki zapalające. Wśród Niemców zamieszanie. Krzyki rannych, przerażone głosy. Czołgi nie zbliżają się, lecz raz po raz ładują w nasz budynek nowe pociski.
– Uwaga na krzaki! – krzyczy z góry Teść. – Uwaga na krzaki!
Staram się zrozumieć, o co chodzi, ale z mojego stanowiska nic nie widać. Nagle wali się sufit i przysypuje mnie gruzem. Wycofuję się do klat ki schodowej. Mercedes, Burza i Żbik biegną na dół, dołączam do nich. Słychać gwałtowne wybuchy granatów. Smaga klęczy w środku pokoju i oparty o malarską sztalugę strzela ze szmajsera. Mały Henio i Józio napełniają mu zapasowe magazynki. Dopadamy sąsiednich drzwi.
Przez okno wpada granat pod same nogi Tarzana, on chwyta go i błyskawicznie wyrzuca z powrotem. Huk eksplozji. Pod samym oknem przejmujące: – Christ!
W rogu pokoju stanowisko Hiszpana. Nie może się ruszyć z miejsca, karabin maszynowy siecze mu przed samymi piersiami, odłupując tynk ze ściany.
Zbyszek podbiega do okna z odbezpieczonym granatem, rzuca go i pada na podłogę.
– Zurück! Zurück! – słychać na dworze.
Smaga ze swym szmajserem jest już przy samym oknie.
– Oszczędzać amunicję! – krzyczy. – Oszczędzać granaty!
– Ranny jestem, ranny! – skarży się dziecinnym głosikiem Zbyszek. Mały Henio do pada malca, chce go wyciągnąć. W okno wali nowa seria. Mały Henio pada ranny i wije się na zasypanej gruzem podłodze. Jak szybko na białym wapiennym pyle rozprzestrzeniają się jaskrawoczerwone plamy krwi. Siostra Anna czołga się pod samo okno i wyciąga obu na korytarz.
Powoli niemieckie nawoływania cichną. Ktoś melduje z góry, że natarcie przesuwa się w stronę budynków PKO.