Eleanor Barraclough – „Nieznane oblicze Wikingów. Zapomniane opowieści nordyckiego świata” – recenzja i ocena
Eleanor Barraclough – „Nieznane oblicze Wikingów. Zapomniane opowieści nordyckiego świata” – recenzja i ocena
Kiedy tytuł książki zawiera sugestię, że czytelnik pozna „nieznaną historię”, to prawdopodobnie jest w tym więcej marketingu niż wartości merytorycznej. Ktoś mógłby jeszcze dodać, że autorka mogła wybrać inny cytat na otwarcie, niekoniecznie z Terry’ego Pratchetta... Nie ocenia się książki po okładce – choć to stwierdzenie w wypadku recenzowanej publikacji byłoby niesprawiedliwe. Wydawnictwo Prószyński zadbało przecież o świetną szatę graficzną i ciekawe ilustracje. Słowa uznania za piękne wydanie „Nieznanego oblicza wikingów” są więc jak najbardziej na miejscu.
Pomocne w poznawaniu świata, który – wydawałoby się – tak dobrze znamy z wielu opracowań naukowych i popularnonaukowych, ale także filmów i seriali, są często pokryte runami artefakty. Stają się pretekstem do snucia wielowątkowej opowieści o życiu twardych ludzi z Północy. Nie zawsze przecież grabili, palili i podbijali. Ich świat to także bardzo ludzka, a przez to tak intrygująca codzienność. Dziecięce zabawki, komunikaty od zatroskanej żony, specyficzne techniki podrywu czy mężczyźni, którzy, no cóż... zasiedzieli się w karczmie. Do tego nieustannie przewijająca się obecność nordyckich bóstw.
Połączenie powszedniości z mitem to obraz, który wyłania się z rozlicznych podań spisanych przez ówczesnych autorów. Podobnie jak przechodzenie z pogaństwa na chrześcijaństwo. Eleanor Barraclough opowiada o tym wszystkim jako o swego rodzaju procesie dziejowym. Bo też i codzienność wikińska była utkana zarówno ze spraw małych, jak i wzniosłych, wzlotów i upadków.
To też ciągłe zderzenie starego z nowym. I nie zawsze oznacza ono chaos – niejednokrotnie te dwie sfery harmonijnie się przenikały. By nie być gołosłownym, przywołajmy passus z książki Barraclough. Oto anonimowa czternastowieczna (!) inskrypcja zawiera zwrot do Odyna, „największego z przyjaciół”, by w imię chrześcijaństwa pomógł znaleźć złodzieja jakiegoś przedmiotu. Odyn stracił jednak pozycję orędownika i obiektu czci. Porzuceni kilka wieków wcześniej bogowie nie odeszli w niepamięć, ale wciąż stanowili ważną część ludzkiej mentalności i kluczowy punkt odniesienia. Nawet jeśli uosabiali siły nakłaniające do nieprawości. Oni wciąż żyli!
W którym momencie nastąpił kres tamtego świata? Czy było to zwycięstwo chrześcijaństwa nad pogaństwem? Czy była to unia między Islandią a Norwegią? Czy może jedna z wielu bitew stoczonych przez nieprzejednanych Skandynawów? A może nie było żadnego kresu, lecz powolne przechodzenie do nowej rzeczywistości? Autorka wydobywa to, co zazwyczaj umyka badaczom: doświadczenia i emocje. Przywraca ich takimi, jakimi byli. Nie takimi, jakimi stworzyli ich kronikarze i bardowie.
„Nieznane oblicze wikingów” to książka skłaniająca do refleksji nie tylko nad historią Skandynawów. Autorce udało się skonstruować uniwersalną opowieść o przemijaniu. O życiu, które po latach staje się – o ile pozostanie po nim trwały ślad – zlepkiem dat i krótkich, beznamiętnych zapisów. Zbiorem przedmiotów codziennego użytku, które zdobią dziś muzealne kolekcje. Barraclough dowodzi, że nie oznaczają one, iż przeszłość była pozbawiona trosk i namiętności. Przeciwnie: jest z nich zbudowana.
Autorka posługuje się przy tym potoczystą, niemal powieściową narracją. Nie odbiera to jednak wartości recenzowanej książce. Przeciwnie: dopełnia ją i ubarwia. Język pełni tu istotną funkcję – oddaje emocje. Niemała w tym zasługa tłumaczki, Magdy Witkowskiej. Przemyślana struktura, wciągająca historia i liczne, ciekawe spostrzeżenia czynią z „Nieznanego oblicza wikingów” publikację ze wszech miar zasługującą na uważną lekturę. Zachęcam do niej z całego serca!