Fabryka emocji (Otwarcie Fabryki Schindlera)
10 czerwca 2010 roku – ta data kończy długoletnie prace ale i spory o krakowską Fabrykę Schindlera. Położony na zaniedbanym, poprzemysłowym Zabłociu, równie zaniedbany przez lata, A jeszcze kilka lat temu, na tłumy turystów przyjeżdżających pod Fabrykę z całego świata nie czekała nawet tablica pamiątkowa.
Pomysłów było kilka
Fabryka Schindlera przez lata miała pecha, którego zdołał pokonać, zapewne nieświadomie, dopiero Steven Spielberg. W 1946 roku na terenach Fabryki, w której zaledwie dwa lata wcześniej Oscar Schindler uratował życie kilkuset Żydom, rozpoczęły działalność państwowe Zakłady Elektroniczne Unitra-Telpod, produkujące podzespoły do urządzeń elektronicznych. Przedsiębiorstwo, które przetrwało transformację ustrojową, upadło ostatecznie w 2002 roku. W międzyczasie Spielberg zdążył już jednak nakręcić „Listę Schindlera”, film, który o zaniedbanym budynku przypomniał zarówno władzom miasta jak i rzeszom zagranicznych turystów. Co ciekawe, pierwszą tablicę pamiątkową w języku polskim i hebrajskim, umieścił w ścianie fabryki Grzegorz Hajdarowicz, krakowski biznesmen, który po upadku Telpodu przejął te tereny. Choć zatem o muzeum zaczęło się mówić już znacznie wcześniej, dopiero w 2006 roku udało się doprowadzić do wykupu przez miasto tych terenów. Wtedy rozpoczęła się dyskusja o to, co w budynku Fabryki Schindlera powinno się znaleźć. Pomysłów było kilka – krakowski oddział muzeum Yad Vashem, Muzeum Żydów Krakowskich czy, miejsce poświęcone w pełni Oscarowi Schindlerowi. W końcu zapadła decyzja o stworzeniu muzeum okupacji, które miało pokazać wojnę w szerszym niż tylko żydowskim kontekście.
Uderzają klimat, emocje, dźwięk i.. zapach
W budynku Fabryki Schindlera znalazło się zatem miejsce dla stałej wystawy „Kraków w czasie okupacji”. Wystawy niezwykłej. Wystawy, w której faktów znajdziemy mniej niż emocji, które niosą. Wystawy, która mimo że w znacznej mierze korzystająca z multimediów, uderza klimatem, emocjami, dźwiękiem i … zapachem. Tak, kiedy wszedłem do jednej z sal rekonstruującej krakowski dworzec główny z czasów okupacji niemieckiej, poczułem bardzo charakterystyczny zapach. Zastanawiałem się nawet, czy to moja podświadomość, ale okazało się, że efekt był zamierzony.
Wycieczka po Krakowie czasów wojny
Muzeum Historyczne Miasta Krakowa serwuje nam chronologiczną wycieczkę po Krakowie czasów wojny. Wyprawa zaczyna się w sierpniu 1939 roku w niewielkim zakładzie fotograficznym, w którym stykamy się z kończącą się właśnie sielanką i błogością. Przechodząc dalej widzimy strach i chaos związane z atakiem hitlerowskich Niemiec, przechodzimy przez krakowskie ulice opanowane przez hitlerowców, przez ciasne uliczki getta, przez obóz w Płaszowie, przez gabinet Oscara Schindlera… W ten sposób dochodzimy aż do końca wojny, na który jednak spogląda z portretu Józef Stalin.
Najważniejsze są emocje
Mimo, że w wystawie zastosowano nowoczesne środki przekazu, jak choćby wywiady z ocalałymi schindlerowcami, salę kinową czy wszechogarniającą i budującą napięcie ścieżkę dźwiękową, to emocje grają w niej główną rolę a multimedia służą ich potęgowaniu. Tekst i obraz schodzi tutaj na dalszy plan, ustępując miejsca przeżyciom zwiedzającego. Podczas tej podróży liczy się wszystko co nas otacza. Dźwięk, obraz, dotyk, przestrzeń a czasem jej brak. Kamienie wbijające się w buty w sali symbolizującej obóz w Płaszowie, czy wąskie, klaustrofobiczne wręcz uliczki krakowskiego getta, sprawiają, że zbliżamy się do czasów wojny znacznie bardziej niż w tradycyjnych muzeach. Sam widziałem zresztą płacz mężczyzny, który patrzył na zdjęcie Krakowa z czasów wojny. „Tego już nie ma.”
Organizatorzy stanęli na wysokości zadania
Wiele osób zastanawiało się, dlaczego wystawa powstawała aż trzy lata. Patrząc jednak na efekt, pytanie wydaje się już bezzasadne. Umiejętność rozplanowania wystawy w wąskim budynku Fabryki Schindlera tak, że powracamy do pewnych miejsc widząc je z innej perspektywy czasowej i ogrom elementów plastycznych, nie pozostawiają wątpliwości – to była chyba najtrudniejsza wystawa, z którą musieli zmierzyć się do tej pory pracownicy krakowskiego muzeum. Myślę, że można jednak powiedzieć z czystym sercem – stanęli na wysokości zadania, a trzy lata ich pracy widać nawet w najmniejszych szczegółach wystawy.